| Poprzedni
rozdział |
Powrót
o poziom wyżej |
Następny
rozdział |
| Powrót
do spisu treści |
POKOLENIE VI
WSTĘP
W dziejach dotychczas omówionych pokoleń, miały miejsce wojny, zarazy, anomalia pogodowe i inne nieszczęścia, znane z historii środkowo – wschodniej Europy w okresie od XVI. do połowy XVIII. wieku. Zazwyczaj też za wojną szła fala „morowego powietrza”, a regularnym jej towarzyszem był głód; wszystko te nieszczęścia z pewnością pozostawiały dla dotkniętej nimi ludności traumatyczne wspomnienia, niemniej wobec stosunkowo małej gęstości zaludnienia i związanej z tym ograniczonej liczebności wojsk biorących udział w tych wojnach, a także rozdrobnienia politycznego krajów tej części Europy oraz braku w tym rejonie zaborczego mocarstwa, wszystkie te dramaty – za wyjątkiem epidemii - miały w zasadzie lokalny zasięg nie obejmując z reguły całych organizmów państwowych. Sytuacja ta uległa diametralnej zmianie w początkach XVIII. wieku, w trakcie, którego za biernym zezwoleniem bezwolnej, ogarniętej anarchią Rzeczypospolitej wyrosły i okrzepły u jej granic dwa ekspansywne militarystyczne mocarstwa: królestwo pruskie i carska Rosja. Skutkiem tej nowej sytuacji politycznej, w której praktycznie bezbronna i rządzona przez - pilnujące wyłącznie klanowych interesów - magnackie koterie, Rzeczypospolita została wzięta w dwustronne kleszcze państw patrzących łakomym okiem na jej bogactwa, mogła być tylko polityczna katastrofa. Fakt, że nastąpiła ona dopiero pod sam koniec XVIII. stulecia należy przypisywać raczej niezdecydowaniu późniejszych zaborców niż świadomej polityce Królestwa Polskiego, które w konsekwencji tych wydarzeń zniknęło na przeszło wiek z mapy Europy.
Należy zdać sobie sprawę, że na schyłek życia pokolenia V., cały byt pokolenia VI. i młodość VII. przypadł okres historii o takim nagromadzeniu kolejnych nieszczęść w losie Rzeczypospolitej, że ich sprawiedliwe rozłożenie starczyłoby na nieporównanie więcej następujących po sobie żywotów ludzkich. Pierwszym z tych niszczących i pustoszących kraj doznań była wojna siedmioletnia, po której przyszła nieszczęsna Konfederacja Barska, stanowiąca dla ościennych mocarstw doskonałe uzasadnienie I. rozbioru. Dwadzieścia lat później nastąpiły kolejne rozbiory, z których trzeci był bezpośrednim następstwem powstania Kościuszkowskiego, a w końcu - wyjątkowo wyczerpujący zasoby całego kraju - okres wojen napoleońskich. Wszystkie te wydarzenia związane były z przemarszami wojsk, rabunkami, rekwizycjami, ździerstwami, prześladowaniami ludności i burzeniem dorobku pokoleń, nie pozostawiając na terytorium państwa nawet najmniejszej nienaruszonej enklawy. Zawierucha dziejowa, o której wyżej mowa, trwała nieprzerwanie od 1756. roku, do Kongresu Wiedeńskiego w 1815. czyli praktycznie na przestrzeni prawie 60. lat. Jak kształtowały się skutki tak długotrwałej serii nieszczęść i jaki wpływ miało to na stan moralny społeczeństwa mogą ocenić Ci, którzy zapoznali się z przebiegiem i skutkami II.wojny światowej, trwającej niespełna 6 lat, a której niszczycielski przebieg i przeżyte wydarzenia oprócz spauperyzowania wszystkich uczestniczących w niej społeczeństw, pozostawiły trwałe ślady w pamięci, psychice i mentalności, co najmniej czterech pokoleń.
Wobec rozproszenia członków polskiej linii rodziny na terenie Rzeczypospolitej, które nastąpiło już w trakcie życia V. pokolenia, wpływ tych kataklizmów na poszczególnych jej członków był zróżnicowany. Wydaje się w świetle niżej opisanych wydarzeń, że najwcześniej dotknięta została nimi część rodziny zamieszkała na terenie Krajny, najpóźniej zaś ci, którzy przenieśli się w głąb kraju i osiedli na terenie środkowej Wielkopolski; jednak wobec braku wystarczająco szczegółowych dokumentów są to jedynie domniemania.
Tymczasem
jednak, połowa
wieku XVIII. rozpoczęła się w Rzeczypospolitej nadzwyczaj obiecująco
przynosząc
ożywienie gospodarcze i przyrost produkcji globalnej, w czym przodowała
Wielkopolska.
Piszą o tym „DZIEJE WIELKOPOLSKI” opracowane pod
redakcją Jerzego
Topolskiego, których tom I., zawierający historię do 1793. roku,
wydany został
przez PAX w 1969.
Ze względu na to, że ówczesna sytuacja gospodarcza z pewnością determinowała losy poszczególnych przedstawicieli rodziny, a w każdym bądź razie miała na nie olbrzymi wpływ, uważam za niezbędne zacytowanie istotnych fragmentów tego opracowania:
Wyjątki ze stron 815 – 844
„W
porównaniu z innymi
dzielnicami, które również w owym okresie znajdowały się
w fazie rozwojowej,
Wielkopolska wyróżniała się wcześniejszym startem oraz wyższymi
wskaźnikami
wzrostu gospodarczego. Dało to w efekcie, mimo szykan pruskich i zaboru
części
dzielnicy, stosunkowo wysoki poziom ekonomiczny terenu przed drugim
rozbiorem
Polski i wiążący się z osiągnięciem tego poziomu wzrost dochodu
różnych warstw
ludności, w pierwszym zaś rzędzie przeciętnego wielkopolskiego
szlachcica. Wszystko
wskazuje na to, że – odmiennie aniżeli to było w skali całego kraju –
bilans handlowy
i płatniczy Wielkopolski był dodatni.”
„Wielkopolska
była krajem
posiadającym nie tylko dostateczną ilość produktów żywnościowych
dla swej
ludności, lecz poza tym dysponującym nadwyżkami.”
„Równie
poważny był udział w obrotach rynkowych wielkopolskiej produkcji
zwierzęcej.
Dotyczy to przede wszystkim owiec, które dominowały w strukturze
hodowli, oraz
w pewnym stopniu bydła (opasy, nabiał), nierogacizny i drobiu. Znaczny
rozwój
hodowli owiec, który obserwujemy w Wielkopolsce w XVIII w. miał
związek ze wzrostem
produkcji wielkopolskiego okręgu sukienniczego (WOS) oraz z silnym
zapotrzebowaniem na wełnę w sąsiadujących z Wielkopolską śląsko –
czesko – morawskim
okręgu sukienniczym jak w ogóle w całej ówczesnej
Europie.”
„Sukiennictwo
odgrywało
większą lub mniejszą rolę w około 60% miast wielkopolskich, co świadczy
o dość
równomiernej lokalizacji w całej Wielkopolsce ośrodków
tego przemysłu.”
Wyraźnie zagęszczenie zakładów sukienniczych występuje w Wielkopolsce w dwóch zgrupowaniach miejscowości: zwartym południowo – zachodnim i bardziej rozproszonym północno – zachodnim z Trzcianką, Chodzieżą, Rogoźnem i Obrzyckiem na czele. W pobliżu Radawnicy takimi miastami były: Jastrowie grupujące zmienną liczbę sukienników w ilości 100 – 200, Trzcianka ponad 200 i Łobżenica 20 – 50.
„Hodowlą owiec zajmowały się prawie
wszystkie
folwarki. W oparciu o szczegółowe obliczenia, dotyczące dwu
powiatów (z
południa i północy Wielkopolski), można przyjąć, że takich
folwarków było
przynajmniej 70%. Owczarnie były różnej wielkości. W. Rusiński
stwierdza, że w
województwie poznańskim najczęstsze były owczarnie liczące 300 –
500 owiec.”
„W hodowli
bydła
rogatego, nierogacizny i koni stan posiadania folwarków i
gospodarstw chłopskich
nie odbiegał zbytnio od wskaźników znanych z innych
terenów.”
„Odmiennie
aniżeli na
innych terenach kraju pogłowie zwierząt w stosunku do odsetka areału
folwarcznego było w Wielkopolsce bardziej proporcjonalne. Zapewniało
to, rzecz
jasna, wyższy dochód właścicielom folwarków.”
„Folwarki,
które
posiadały w sumie 2/3 całego pogłowia owiec, wyraźnie uczyniły z tej
gałęzi
hodowli jedno z główniejszych, jeśli nie główne
źródło dochodów. Na dalszym
miejscu stał dochód ze sprzedaży zbóż, chociaż – jak
można oszacować – około
25% zboża folwarcznego dostawało się do obrotu rynkowego.”
„W każdym
przypadku
struktura dochodów w poważnym stopniu uzależniona była od
strefy, w jakiej
położone było gospodarstwo, zaś strefy te wyznaczała odległość od
miasta i wielkość
owego miasta.”
„Niezależnie
od
wkraczania osadnictwa na tereny leśne obserwujemy coraz wyraźniejszą
eksploatację
gospodarczą lasów przez szlachtę wielkopolską. Wielkopolski
przemysł
potrzebował dużych ilości drewna i węgla drzewnego. Rósł popyt
na materiały
budowlane, na różnego rodzaju gonty, klepki itp. Potrzebna była
również smoła i
potaż. Lasy wielkopolskie zaroiły się od ludzi.”
„W
Wielkopolsce w XVIII
w. obserwujemy dość wyraźne ożywienie gospodarki stawowej
(szczególnie na
pograniczu kalisko – sieradzkim) oraz rybołówstwa
śródlądowego.”
„Z
sukiennictwem
współistniało dość rozwinięte płóciennictwo, mające
również dawne tradycje.”
„W dalszym
ciągu dużą
rolę gospodarczą odgrywał w Wielkopolsce przemysł skórzany,
który reprezentowały
liczne warsztaty szewców i kuśnierzy.”
„Przeprowadzona
analiza
produkcji rolnej i przemysłowej regionu wskazuje na wysoki stopień jego
ekspansywności ekonomicznej. Bardzo wyraźnie rzuca się w oczy tendencja
do
tego, aby jak najmniej eksportować surowców, jak najwięcej zaś
wyrobów w
Wielkopolsce przetworzonych, a jednocześnie, by importować jak najmniej
produktów gotowych.”
„Przejawem
wspomnianej
tendencji był rozwój produkcji sukna oraz płótna i idące
z tym w parze
ograniczenie eksportu wełny i lnu, sprzedaż mąki zamiast wywozu ziarna,
wywóz
gotowych ubrań, czapek i kapeluszy, dążność do wywozu skór
wyprawionych, a nie
surowych.”
„Do
głównych produktów
wywozowych Wielkopolski należało zboże (żyto, pszenica, jęczmień) i
mąka oraz
tkaniny (głównie sukno). Zboże wywożono w części poprzez
Bydgoszcz i Toruń do
Gdańska, w części do Szczecina oraz na Śląsk. Rynek śląski był bardziej
chłonny
i brał chyba większą część ziarna, a poza tym wszystką mąkę.”
„Jednym z
podstawowych
problemów gospodarczych Wielkopolski było zaopatrzenie i zbyt
przemysłu
włókienniczego. Tworzył on wewnętrznie powiązany kompleks
przemysłowy,
wpływając stymulująco na rozwój gospodarczy regionu.”„Sukno
wielkopolskie, poza
zaspokojeniem potrzeb rynku wewnętrznego szło w dużych ilościach za
granicę.
Wysyłano je przede wszystkim do W. Ks. Litewskiego, na Ukrainę, do
Rosji (skąd
szło dalej na Wschód), a poza tym do wielu innych krajów.”
„Omówione
kontakty
handlowe odbywały się w warunkach stałych szykan pruskich, które
wzmagały się
wraz z objęciem władzy w Prusach przez Fryderyka II, szczególnie
zaś po
pierwszym rozbiorze i wymuszonym a poza tym łamanym przez Prusy na
niekorzyść
Polski traktacie handlowym z 1775 r. Prusy nie potrafiły wprawdzie
zahamować
ekspansji gospodarczej Wielkopolski, ale stwarzały dla niej poważne
hamulce.
Polityka handlowa Fryderyka II miała kilka celów: fiskalny (tzn.
osiągnięcie
jak największych dochodów z ceł przez obniżenie polskiego
eksportu i importu),
gospodarczy (stworzenie protekcjonistycznych warunków dla
rozwoju przemysłu w
Brandenburgii) i polityczny (osłabienie państwa polskiego; przy czym w
pierwszym rzędzie chodziło o izolację gospodarczą Gdańska, a w
całokształcie o
przygotowanie następnego zaboru). Fryderyk II chciał stworzyć z Polski
rynek
zbytu dla pruskiej produkcji przemysłowej. Irytował go w
szczególności kwitnący
wielkopolski przemysł tekstylny. W traktacie handlowym Fryderyk
zastrzegł sobie
specjalne utrudnienia przy tranzycie wełny (30% cła, zamiast 12%)
bowiem potrzebował
jej dla własnego przemysłu.” „Forsował eksport tkanin do
Rzeczypospolitej planując
nawet opatrywanie pruskich tkanin stemplami angielskimi, bowiem w
Polsce sukno
angielskie od dawna wysoko ceniono. Prusacy utrudniali również
handel drewnem,
zbożem i solą. Podwyższenie cła dotknęło w dużym stopniu Wielkopolskę,
gdyż
wysyłając towary do Prus mogła wykorzystywać w tym celu jedynie Wartę;
na
drewno idące tą drogą Prusy nakładały 50% cła (zamiast 2% jak to
przewidywał
traktat), a to sprawiało, że eksport drewna przestawał się opłacać.
Utrudniano
również handel zbożem.”„W praktyce, rzecz jasna, mimo
zakazów, sprzedawano
znaczne ilości zboża do państwa Fryderyka.”
„W parze z
rozwojem
różnych dziedzin życia gospodarczego w Wielkopolsce szedł
rozwój systemu dróg,
komunikacji, transportu i poczty. W tej dziedzinie Wielkopolska
również
wyprzedzała dość wyraźnie inne regiony kraju. W ciągu wieków
wytworzyła się w
Wielkopolsce koncentryczna sieć dróg lokalnych,
ponadregionalnych (krajowych) i
międzynarodowych – tranzytowych z dwoma zasadniczymi węzłami –
poznańskim i
kaliskim.”„Na drogach wielkopolskich czynne były w okresie
przedrozbiorowym
regularne kursy królewskiej poczty polskiej, mającej centralny
węzeł w
Poznaniu. Sieć urzędów pocztowych była znaczna, jeszcze zaś
większa liczba
stacji pocztowych przeprzęgowych. Warto wskazać na duże zagęszczenie
urządzeń
pocztowych w Wielkopolsce [Wałcz był tą siecią objęty]. Przeciętna
odległość między stacjami w Wielkopolsce wynosiła od 2 do 4 mil [17
– 34
km], (przy czym w praktyce często była niższa), podczas gdy w innych
regionach odległości te wynosiły 4 – 8 mil, a nawet więcej. Taryfy
polskie z
lat 1765 i 1777 były skonstruowane nowocześnie i precyzyjnie,
przewyższając pod
tym względem zasady taryf pruskich i innych. Gdyby nie zabory,
poczta
polska mogłaby się stać poważnym źródłem dochodu dla państwa.
Poczta polska i
wielkopolska cieszyła się wysoką oceną w Europie, rozwijając się mimo
rozlicznych
szykan pruskich. Po zaborach Prusacy oparli się na istniejącym już w
Wielkopolsce systemie pocztowo – komunikacyjnym. Poziom tego systemu
przewyższał
zresztą stan istniejący w Prusach.
Rolnictwo,
przemysł,
handel i kredyt rozwijały się w osiemnastowiecznej Wielkopolsce coraz
bardziej
harmonijnie. Były to oczywiście dopiero początki coraz silniej
kruszącego
tradycyjne stosunki społeczne i tradycyjną mentalność wzrostu
gospodarczego. Od
pierwszego do drugiego rozbioru minęło zaledwie 20 lat. Ów
harmonijny rozwój
gospodarczy zahamowało i skrzywiło brutalne włączenie Wielkopolski do
pruskiego
organizmu państwowego.”
W jakim stopniu to ożywienie gospodarcze objawiało się w dość izolowanej na północnym skraju Wielkopolski Radawnicy nie wiadomo; niewątpliwie jednak musiały istnieć specyficzne i preferowane w każdej miejscowości najbardziej opłacalne działy gospodarki, jak chociażby hodowla owiec, czy produkcja półfabrykatów z drzewa, dla których transport do miast np. runa lub wełny owczej, gontów lub węgla drzewnego, nie nastręczał w wypadku znacznego oddalenia rynków zbytu, tylu problemów i nakładów, co transport zbóż lub mąki.
Natomiast gospodarujący w Nieszawie koło Obornik Ignacy, syn Jana Krystiana i Ludwiki, niechybnie musiał odczuwać dobroczynne skutki wzrostu koniunktury w popycie na wytwory swego gospodarstwa.Gdyby dane było Rzeczypospolitej w tym okresie zaznać pokoju i spokoju, rozwój gospodarczy niechybnie pociągnąłby za sobą wzrost zamożności, a przede wszystkim rozwój szkolnictwa i tym samym wzrost przeciętnego wykształcenia, niezbędnego do postępu cywilizacyjnego całego społeczeństwa. Niestety, sytuacja polityczna kraju pogarszała się nieustannie, co było szczególnie odczuwalne w Wielkopolsce, sąsiadującej z bezwzględną, militarystyczną już wówczas monarchią pruską.
Zacytowane niżej wyjątki z „DZIEJÓW WIELKOPOLSKI” przedstawiają okres przed pierwszym rozbiorem:
„Wojny
śląskie rozpoczęły
nową serię przemarszów obcych wojsk. Już za rządów
Fryderyka Wilhelma I
naruszano często granicę Wielkopolską w celach werbunkowych, ale w
grudniu 1740
r. nowy król pruski, Fryderyk II, bez żadnego zawiadomienia
rządu polskiego
przeszedł swobodnie przez terytorium polskie na Śląsk.” „Prusacy w
Wielkopolsce
poczęli prowadzić intensywne werbunki już nie metodą porywania ludzi,
lecz za
wysoki żołd i do chorągwi jezdnych o polskiej organizacji i polskim
stroju
(tzw. „Bośniaków”). Te zaciągi były wśród szlachty dość
popularne; znacznie
mniej podobały się, rzecz prosta, rekwizycje żywności i paszy. Fryderyk
II
przez cały czas swych wojen przeciwko Austrii traktował Wielkopolskę
jako
główna bazę zaopatrzeniową.”
„W
województwach
poznańskim i kaliskim walki stronnicze w tych latach, będą odbiciem
zmagań
trzech obozów politycznych: dworskiego, „familii” Czartoryskich
i stronnictwa
Potockich, były tak żywe, iż po r. 1748 na lat 15 przestały dochodzić
do skutku
sejmiki poselskie, a w znacznej części i gospodarskie, co spowodowało
anarchię
administracyjną i nieobecność posłów wielkopolskich na 7
sejmach, co prawda zerwanych.
Najbardziej wpływowe było tu stronnictwo dworskie, montowane przez
Jerzego
Mniszcha, marszałka koronnego, od r. 1758 generała wielkopolskiego,
zięcia
wszechwładnego ministra Brühla.”
„Sam
Brühl związał się w
osobliwy sposób z Wielkopolską. Wyrabiając sobie uznanie swego
rzekomego
polskiego szlachectwa, wywiódł się od występujących w XVI w.
Ocieskich
przydomku „Bryl”. Kupił więc swe „gniazdo rodzinne” Ocieszyn koło
Szamotuł,
począł się pisać „z Ocieszyna Brühl”, nabył ponadto od
króla Stanisława [Leszczyńskiego]
pozostałe po śmierci
jego żony Katarzyny Opalińskiej rozległe dobra sierakowskie i tak stał
się
obywatelem województwa poznańskiego.”
„Dla lepszego
trzymania
szlachty w ryzach dwór utrzymywał w Wielkopolsce oddziały wojska
koronnego. W
r. 1745 spowodowało to tak silne wrzenie wśród ludności, iż
obawiano się nawet
konfederacji. W marcu 1750 r. skierowano tu nowe komendy. W latach 1752
– 1756
stał w Poznaniu regiment królewicza, potem, w r. 1757, przyszedł
tu z Elbląga
regiment gwardii pieszej koronnej pod gen. Golcem, aż wreszcie w r.
1758
zastąpił go liczący 8 tyś. ludzi korpus rosyjski. Rosjanie pojawili się
w
Wielkopolsce już latem 1745 r. w charakterze wojsk posiłkowych, potem w
r. 1748
dwa razy przemaszerowali tędy, idąc nad Ren z pomocą Austriakom. Nie
robili
wtedy większych szkód trzymani w karności. Teraz w okresie wojny
siedmioletniej, wojska carskie już nie tylko poprzez rabunki i
nadużycia, ale
po prostu dla samej liczebności straszliwie dały się we znaki
mieszkańcom.”„Zwiększająca się liczba wojsk carskich na terenie
Wielkopolski,
mnożący się maruderzy, grabieże, gwałty, morderstwa, podpalenia poczęły
doprowadzać
ludność do rozpaczy.”
„Latem 1761
r. Wielkopolska
była znów widownią walk prusko – rosyjskich. Tym razem wszedł tu
gen. Zieten i
choć go Rosjanie, teraz pod komendą naczelną marszałka Buturlina,
wyparli z
powrotem na Śląsk, poszczególne oddziały pruskie wciąż powracały
i niszczyły
magazyny, zapuszczając się nawet na ulice Poznania.”„Dopiero jesienią
1762 r.
armia rosyjska wyszła z Wielkopolski, ale zaraz, w styczniu 1763 r., do
Poznania
wkroczyli Prusacy.
Już przedtem,
zimą r.
1762 na 1763, jazda pruska, wpadając niewielkimi, lecz bardzo
ruchliwymi grupami,
wymuszała na szlachcie dostawy zboża do Wrocławia i Brzegu po cenach
stanowiących znikomą cząstkę rynkowych..” „Fryderyk zalewał Polskę
bitym w
Saksonii fałszywym pieniądzem (obliczanym na 200 milionów
złotych).”
„Nasilające
się od dawna
sprzeczności: obawy przed rosnącą ingerencją mocarstw obcych
(szczególnie
Rosji) w sprawy polskie, walka szlachty z magnaterią, a jednocześnie
chęć
zachowania „złotej wolności”, różnice wyznaniowe, rozbieżności w
odniesieniu do
programu reform – wszystko to znalazło odbicie w największym ruchu
politycznym
okresu poprzedzającego pierwszy rozbiór Polski, mianowicie w
konfederacji
barskiej. W Wielkopolsce konfederacja miała specyficzny charakter i
przebieg ze
względu na strukturę społeczną i tradycje życia politycznego oraz
religijnego
regionu.”
„Do
głównych cech
konfederacji wielkopolskiej należy jej szlachecki (a nawet w dużej
mierze biednoszlachecki)
antymagnacki charakter, duży udział w szeregach konfederackich ludności
miejskiej oraz brak nastrojów i działań antykrólewskich.
Jednocześnie w
Wielkopolsce – gdzie współżycie katolików i
protestantów ściśle wiązało się ze
wspólnotą gospodarczych interesów, gdzie brakowało
ciemnej szlachty zagrodowej,
a chłopom i mieszczanom powodziło się lepiej niż gdzie indziej – nie
było ostrzejszych
wystąpień antydysydenckich, a moment zagrożonej niepodległości
poruszenia
„zniewieściałego narodu” wysuwał się ze szczególną siłą.
Wielkopolska była
coraz widoczniej zagrożona przez rosnącą ekspansję Prus. Od chwili
swego
powstania w początku XVIII w. Prusy konsekwentnie dążyły do zaboru
Pomorza i
Wielkopolski.”
Wacław Szczygielski,, w swej wydanej przez PAX w 1970. książce o tytule: „Konfederacja barska w Wielkopolsce. 1768 – 1770.” w następujący sposób opisuje sytuację tego regionu i dalszy rozwój sytuacji:
„W przeddzień konfederacji barskiej na
naczelnych stanowiskach w Wielkopolsce znalazły się typy, które
według W.
Konopczyńskiego „„raziły wyjątkową szpetotą””. Arcybiskupem
gnieźnieńskim (od
1767 r.) był Gabryel Podoski, „„nędzna kreatura””, „„intrygant i
rozpustnik bez
czci i wiary””, biskupem poznańskim, po zmarłym 1 marca 1768 r.
Teodorze
Czartoryskim, Andrzej Stanisław Młodzianowski, „„sprzedajny sługa
carskich
ambasadorów””; wojewodami: poznańskim (od 1760 r.) Antoni
Barnaba Jabłonowski,
magnat ukraiński, kaliskim (od 1763 r.) Ignacy Twardowski „„popychadło
na
trzech stołkach, wysługujące się Mniszchowi, Rosji i królowi””,
wreszcie
gnieźnieńskim (od marca 1768 r.) ks. August Sułkowski, „„cudzoziemiec o
polskim
nazwisku””, garbaty, brzydki, złośliwy, lecz przy tym bardzo zdolny i
wykształcony, bezgranicznie ambitny, zionął zawiścią na familię
Czartoryskich i
marzył o purpurach i udzielnościach dla całej familji Sułkowskich.”
„Ingerencja
obcego mocarstwa w sprawy Rzeczypospolitej w szczególności zaś
wysunięcie kwestii
dysydenckiej, niebywała buta ambasadora, terror wojsk rosyjskich i
poniewieranie godności narodowej spowodowały wybuch powstania. Dnia 29
lutego
1768 r. w Barze, w woj. podolskim zawiązano konfederację pod hasłem
„„obrony
wiary i wolności””. Wielkopolska, która najbardziej doświadczyła
wszelkiego
rodzaju krzywd i bezprawi, szybko podjęła rzucone wici.”
„Wieść o
zawiązaniu
konfederacji w Barze szybko dotarła do Wielkopolski. Stan żywego
podniecenia
przejawił się już w marcu 1768 r.
W ciągu
kwietnia w obu
województwach „„o niczym nie mówiono, tylko o rewolucji i
pochwałach
konfederacji barskiej, którą tak magnificowali – pisze pewien
dysydent – że się
ziemia pod szalbierstwami uginała””. Więc „„byli tu takowi,
którzy nie tylko na
ruśnicę, ale i na barełę prochu byliby przysięgali, że już
konfederatów 60
tysięcy, że Kamieniec i Zamość odebrane, że Orda już w Moskwie, że
królewicz
Karol i poseł francuski w Barze, że wojska austriackiego tysięcy kilka
dla
zasłony konfederatów w Polszcze i t.d.””
Księża
nawoływali z ambon
do ratowania przed kacerzami zagrożonej wiary katolickiej, podburzając
ludność
przeciwko innowiercom. W Kępnie pleban miejscowy nie dopuścił do
podjęcia
budowy zboru dysydentów, którzy mieli już na ten cel
zgromadzony budulec. W
Skokach księża katoliccy zamknęli krypel (kościół ewangelicki),
a w Swarzędzu
nabożeństwo innowierców odbywało się pod asystą kozaków
sprowadzonych z
Poznania.
Mimo
powszechnego
podekscytowania nigdzie jednak nie doszło do jaskrawych wystąpień.
Uwaga
powszechna skierowana była na Podole i Ukrainę, skąd nadchodziły nie
sprawdzone, ale pełne optymizmu wiadomości, zwiększając ogólne
podniecenie.”
„Początki
ruchu, który
był projektowany i organizowany w zupełnej konspiracji, trudne są do
wyśledzenia i przedstawić je można w sposób jedynie bardzo
fragmentaryczny.
Do pierwszych
wystąpień
probarskich w Wielkopolsce doszło w połowie kwietnia 1768 r.”
Pierwszy oddział konfederatów na terenie Wielkopolski zorganizował Wojciech Rydzyński, przyrodni brat Ludwiki Barbary, żony Jana Krystiana z pokolenia V. O oddziale tym i jego krótkim wojowaniu będzie dalej mowa w opisie losów synów Ludwiki. Wracając jednak do „DZIEJÓW WIELKOPOLSKI” warto z nich zacytować jeszcze poniższe krótkie fragmenty omawiające w sposób syntetyczny przebieg konfederacji:
„Przeciw konfederatom obok Rosjan
występowali
również Prusacy, mimo to wśród konfederatów było
wiele złudzeń co do postawy
Fryderyka II, który w rzeczywistości czekał tylko na dogodną
chwilę, by wprowadzić
w życie swe plany zaborcze.”
„W latach
1768 i 69
główne działania wojenne na terenie Wielkopolski toczyły się
między wojskami
rosyjskimi, a partyzantką polską, która powołując tzw. Izbę
Konsyliarską
ustanowiła pierwszy w dziejach Wielkopolski, rząd wojewódzki,
bowiem dopiero
trzy miesiące później powstała tzw. Generalność, czyli zarząd
ogólny
konfederacji. Wtedy jednak do Rosjan zaczęli dołączać Prusacy,
którzy licznie
napływali do Wielkopolski, co uświadomiło nareszcie konfederatom
zasadniczą
zmianę sytuacji.”
„Nad
Wielkopolską zawisło
niebezpieczeństwo pruskie. Już w 1770 r. Fryderyk II zagarnął spory
szmat ziemi
poznańskiej pod pozorem ochrony przed zarazą, która rzekomo
zagrażała ze strony
Wielkopolski (tzw. „„kordon sanitarny””). Na terenie tym zaczęły się
tak brutalne
zdzierstwa i gwałty, że nawet sam Fryderyk II musiał powstrzymywać
swych
rozwydrzonych podkomendnych.”
Wacław Szczygielski, wśród licznych ocen skutków konfederacji barskiej – oczywiście według poziomu wiedzy o niej z roku 1970. – podaje dwie, których zacytowanie uważam za niezmiernie ważne, jako zamykające ten w nadmiernym skrócie poruszony epizod historii:
„Konfederacja barska rozumiana jest
dziś w
literaturze naukowej jako ruch, w którego społeczno –
politycznym programie
przebijały tendencje konserwatywne czy wsteczne, nasycone ślepym
fanatyzmem
religijnym; jako ruch, którego geneza tkwiła w dawnym duchu
rokoszowym a z
którego czerpała swe natchnienie Targowica. Wreszcie twierdzi
się, że
była ona wprawdzie walką o niepodległość kraju, ale równocześnie
stała się
bezpośrednią przyczyną rozbioru Polski.”
„Król
Stanisław August,
najbardziej zainteresowany konfederacją i lepiej niż ktokolwiek inny
znający
jej przebieg i kulisy, stwierdzał, że była ona dziełem zgubnej intrygi
i
bezpośrednią przyczyną rozbioru Polski.”
„DZIEJE WIELKOPOLSKI” relacjonują dalsze losy tej dzielnicy Rzeczypospolitej, następująco:
od str. 867
„Pierwszy rozbiór Polski,
który w odniesieniu do
ziemi wielkopolskiej oznaczał zagarnięcie przez Prusy jej
północno – wschodnich
części, ma swoją prehistorię, do której zaliczyć można nie tylko
wspomniany
„„kordon sanitarny”” oraz prowadzone już przynajmniej od
kilkudziesięciu lat
wyzysk i grabież ekonomiczną, lecz także napady i dokonywane gwałtem
aneksje
różnych granicznych skrawków Wielkopolski, czyli to
wszystko, co składało się
na owe „„trudne sąsiedztwo brandenburskie””.
„W
okresie konfederacji barskiej Fryderyk robił wszystko, by doprowadzić
do
traktatu rozbiorowego. Konfederacja barska, wprowadzająca anarchię do
osłabionego kraju, była królowi pruskiemu bardzo na rękę.
Już
w lutym 1769 r. Fryderyk wysłał do
Petersburga projekt rozbioru (tzw. projekt hr. Lynara), lecz wtedy
Rosja nie
była jeszcze zdecydowana co do sposobu „„rozwiązania”” sprawy polskiej;
wszakże
w czerwcu 1771r., gdy konfederacja chyliła się ku upadkowi, rozpoczęto
z
Prusami rozmowy na temat rozbioru Polski. Rokowania, pełne wzajemnych
przetargów, trwały cały rok, aż do lata 1772 r. i zakończone
zostały
podpisaniem w Petersburgu (5 sierpnia) trzech traktatów.
Wymuszona
ratyfikacja rozbioru ze strony polskiej nastąpiła w przeszło rok
później, 30
września 1773 r., gdy już na zaanektowanych terenach działały władze
obce. Działania
zaborcze Prus w sposób najbardziej widoczny wyprzedzały wszelkie
uregulowania
traktatowe. Prusy w pierwszym rzędzie szybko zaczęły rozszerzać
„„kordon
sanitarny”” posuwając się na południe Wielkopolski; taki rozkaz wydał
już 21
marca 1772 r., a więc na początku pertraktacji petersburskich, Fryderyk
II gen.
Bellingowi. Belling nie tylko panoszył się w Wielkopolsce, lecz
wkroczył nawet
do Poznania. Grabiono najechane ziemie. „„Chwytano całe rodziny,
chwytano i
dziewczęta z przypisaną liczba piernatów – pisze W. Konopczyński
– które
później rozdawano jako żony kolonistom pruskim””. Poznań
zmuszono do dostaw
żywności i obłożono kontrybucją pieniężną. Po Bellingu, zbyt
skompromitowanym
okrucieństwami, dowództwo nad „„kordonem sanitarnym”” otrzymał
gen. von Lossov;
Bellingowi natomiast zlecono zajmowanie się „„zakupem”” zboża (metoda
kontrybucji).”
„Zajmowanie
tzw. okręgu nadnoteckiego, ułatwione stacjonowaniem w niektórych
miejscowościach
załóg „„kordonu sanitarnego””, trwało zaledwie dziewięć dni: od
13 do 21
września 1772 r.”
„W
zagarniętej prowincji wprowadzono odrębną administrację. Władza
powierzona została
(po pewnych próbach innych rozwiązań) kolegium, które
nosiło nazwę „„Königlich
westpreusseische Kriegs- und Domänen Kammer – Deputation in den
Distrikten an
der Netze””. Organizatorem władz był głównie Brenckenhoff,
dyrektorem kolegium
został von Gaudi. Ustalono podział na cztery powiaty: bydgoski,
inowrocławski,
kamieński i wałecki z landratami (podległymi kamerze kwidzyńskiej) na
czele.
Powiaty dzieliły się na tzw. urzędy (Amt). Wprowadzono dość istotne
zmiany w
sądownictwie; m. in. ograniczono władzę sądową pana nad chłopem przez
obowiązek
ustanowienia przez panów znających prawo tzw. justycjariuszy.
Jednakże zniesienie
w 1772 r. zaostrzonego poddaństwa osobistego nie przyniosło praktycznie
wielkiej zmiany, bowiem chłopów o takim typie poddaństwa w
Wielkopolsce prawie
nie było. Sądy grodzkie i ziemskie (dla szlachty) zostały zamknięte.
Wprowadzono w zamian tzw. sądy landwójtowskie (w Bydgoszczy i
Pile), a potem
sąd dworski (tzw. Hofgericht) w Bydgoszczy oraz pruski Landrecht.
Pruski system
podatkowy przewidywał, że 1/3 dochodów musieli płacić chłopi,
1/4 szlachta
polska i 1/5 szlachta niemiecka. Ustalenia podatków dokonano w
oparciu o wyniki
prac komisji klasyfikacyjnych, które dokładnie zlustrowały
całość zasobów kraju
i ustaliły wysokość dochodów.”„Obwód nadnotecki od
początku włączenia go do
państwa pruskiego (a nawet wcześniej) traktowany był jako teren
ściągania
dochodów (obliczonych już przed rozbiorem na 1,6 miliona
talarów rocznie) oraz – prowadzonej
zresztą dość nieudolnie –
kolonizacji, mającej zwiększyć siłę słabego dotąd żywiołu niemieckiego.
W
latach 1775 – 1786 zdołano mimo usilnych zabiegów, osadzić w
wielkopolskich
częściach prowincji nadnoteckiej zaledwie około 120 rodzin
(głównie jako
olędrów lub na prawach tzw. wsi sołeckich). Ze szczególną
wrogością odniósł się
rząd pruski do Żydów. Na bogatszych nałożono wysokie podatki,
zaś biedniejszych
(w liczbie kilku tysięcy) usunięto z kraju przemocą.”„Po zdławieniu
konfederacji barskiej i zagarnięciu części polskich terenów
zaborcy domagali
się ratyfikacji traktatów rozbiorowych przez sejm.
Grozili
zniszczeniem
Warszawy, a następnie całego kraju w przypadku, gdyby ich plany nie
miały
zostać spełnione. Zażądano sejmu pod węzłem konfederacji, który
(tak jak to
było na sejmie 1767 –1768) wyłoniłby delegację dla przygotowania
projektów
ustaw. Konfederację taką udało się sklecić, przy czym głównym
spiritus movens
był tu zrazu Suldern, a potem Stackelberg, którzy uaktywnili
(także za
pośrednictwem, jak to było wówczas w zwyczaju, podarków
pieniężnych)
przeciwników barskich, dawnych zwolenników Rosji i
Sasów. W organizowaniu tej
konfederacji jak i w toku całego sejmu lat 1773 – 1775 dużą rolę
odegrali
Wielkopolanie (szczególnie A. Poniński).”
„Tymczasem w
Wielkopolsce
coraz bardziej gospodarczo umacniająca się i bardziej niż gdzie indziej
oświecona szlachta, która była tu – jak wiemy – głównie
tzw. średnią szlachtą,
stwarzała naturalne podłoże dla rodzących się projektów reform w
kraju.
Na swym
terenie radziła
na sejmikach, na terenie sejmu ustami swych ziomków popierała
lub zgłaszała
postulaty zmian. Na podkreślenie zasługuje w szczególności
aktywność
Wielkopolan na sejmie 1767/68 r. (powołanie Komisji Dobrego Porządku),
na
wspomnianym już sejmie rozbiorowym, na sejmie 1778 r. (sprawy Rady
Nieustającej), a następnie na sejmie 1784 r. (sprawy unowocześnienia
gospodarki, projekt Akademii Wielkopolskiej), na którym rozwijał
żywą
działalność m.in. Józef Wybicki.”
„Jak w całym
kraju,
również w Wielkopolsce było wśród szlachty wielu
przeciwników reform; w sumie
jednak Wielkopolska należała do terenów, gdzie działalność
reformatorska,
znajdująca swe ówczesne apogeum w Sejmie Czteroletnim, miała
bardzo szerokie
poparcie.
Poza tym
poparciem ważną
rolę w walkach o reformy odegrała grupa Wielkopolan ze Stanisławem
Staszicem,
mieszczaninem z Piły, na czele. Staszic w swych „„Uwagach nad życiem
Jana Zamojskiego””
(1787) zarysował szeroki program reform ekonomicznych, społecznych i
politycznych.
W zakresie
gospodarki
domagał się rozwoju przemysłu i ograniczenia luksusowej konsumpcji
towarów
zagranicznych, w zakresie społecznym – praw dla mieszczan i przejścia
od
systemu pańszczyźnianego do czynszowego, w sferze życia politycznego –
zniesienia liberum veto i wolnej elekcji oraz pozbawienia praw
politycznych
szlachty nieposesjonackiej. Przestrzegał przed grożącym Polsce
upadkiem. Dzieło
to, które wywołało szeroką dyskusję, stało się jednym z
podstawowych czynników
krystalizacji obozu postępowego.
Wśród
działaczy Sejmu na
jedno z czołowych miejsc wybił się znany nam już Ignacy Wysogota
Zakrzewski,
umiejący w sposób właściwy łączyć sprawy wyzyskiwanej nadal
przez Prusy
prowincji wielkopolskiej z problemami ogólnopaństwowymi.
W
sposób jak najbardziej
trzeźwy, patrząc na zdarzenia historycznie i przewidując przyszłe
wypadki, oceniał
politykę pruską, co nie zawsze udawało się dążącym do wyswobodzenia
spod
upokarzającej kurateli carskiej posłom sejmowym. Zakrzewski
szczególnie
aktywnie działał w sprawie miejskiej, domagając się przywrócenia
należnych
miastu i mieszczanom praw. Zwolennikami reform było poza tym sporo
posłów
wielkopolskich. Był nim np. Ignacy Działyński, wychowany przez
Melchiora Gurowskiego.
Fakt dość charakterystyczny, bowiem obrazuje zmiany w poglądach
politycznych
ostatnich przedrozbiorowych pokoleń, a jednocześnie mówi o
procesie dojrzewania
starej generacji (procarskiej czy procesarskiej) do zrozumienia
konieczności
reform, choćby miały to być reformy administracyjno – finansowe,
gospodarcze
czy wojskowe, nie naruszające starego układu klasowo – stanowego. Za
Konstytucją
3 Maja stali spośród posłów wielkopolskich poza tym m.
in. Eugeniusz
Nałęcz-Gorzeński, Ksawery Chłapowski. Do przeciwników
konstytucji i reform
zaliczyć można jedynie osławionego Jana Suchorzewskiego, zaś z
senatorów Józefa
Mielżyńskiego.”
„Ze
szczególnym
zainteresowaniem oraz dużymi nadziejami prace Sejmu Czteroletniego
śledzili
mieszczanie wielkopolscy; brali zresztą również bezpośredni
udział w prawach
Sejmu.”
„Po
uchwaleniu
Konstytucji 3 Maja (oraz praw o miastach) powszechnie w Poznaniu
cieszono się z
uzyskanych swobód i praw. Warto przypomnieć, że władze miejskie
nie zezwoliły
na wydrukowanie przeciwstawiającej się Konstytucji 3 Maja mowy Jana
Suchorzewskiego.”
„O
powszechnie panującej
przychylnej atmosferze dla Konstytucji 3 Maja świadczy także niechęć
Wielkopolski do Targowicy, do której Wielkopolska przystąpiła
najpóźniej i bez
szerszego oddźwięku w społeczności szlacheckiej. Początkowo
wypowiedziano się
gremialnie przeciw Targowicy, zgłaszając „„gotowość bronienia
swobód i wolności
narodu, jako też Konstytucji 3 Maja””.
Jednak historia Wielkopolski biegła w rytmie całej Rzeczypospolitej i wraz z nią zmierzała do nieuchronnej katastrofy, której nie mogły już w żaden sposób zatrzymać rozpaczliwe próby reform, dokonywane przez niestety będącą w mniejszości, światlejszą część – z królem na czele - społeczności szlacheckiej. Gdy czyta się określenia kolejnej konfederacji – tym razem targowickiej, używane w odniesieniu do bezwolnego i sparaliżowanego decyzyjnie przez ambasadora Rosji i rodzimą magnaterię - króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, jako okrutnego tyrana, to podziw nad obłudą, podłością i zakłamaniem jej przywódców, przewyższa nawet obrzydzenie do tych kreatur frymarczących Polską w imię swoich nędznych, egoistycznych interesików. Jedynym, który mógł z nimi śmiało współzawodniczyć w cynizmie i obłudzie był król pruski.
Tyle tylko, że on mógł sobie na to pozwolić, posiadając liczną i dobrze wyszkoloną armię. Znana jest jego uwaga, którą wypowiedział po rozpatrzeniu skierowanego na jego ręce manifestu polskiej szlachty, zawierającego protest wobec kolejnego rozbioru, „że zawarta w nim argumentacja godna byłaby rozpatrzenia, gdyby za protestującymi stała 200. tyś. armia”.
Koniec samodzielnego bytu państwowego był, więc nieunikniony, a dla Wielkopolski nastał już w 1793. roku. „DZIEJE WIELKOPOLSKI” mówią o tym następująco:
„Gdy Targowica opanowała cały kraj,
musiał
ostygnąć i zapał Wielkopolski. Głowę podnieśli nieliczni zwolennicy
Szczęsnego
Potockiego i jego kliki. Nie znajdując dostatecznego oparcia w
poszczególnych województwach
wielkopolskich, postanowili oni zawiązać jedną ogólną
konfederację
wielkopolską. Zwołano 20 sierpnia 1792 r. zjazd w Środzie wybierając
marszałkiem Łukasza Bnińskiego, a sekretarzem Jakuba Bilińskiego.
Urzędowano w
Poznaniu. Były to w sumie jednak rządy spokojne, nie dręczące, jak
gdzie
indziej, współobywateli innych przekonań. Odnosi się wrażenie,
iż skoro nie
udało się uniknąć konfederacji – trzeba było ją zorganizować
przynajmniej dla
zabezpieczenia spokoju. Wyraźnie taki cel miała wojewódzka
konfederacja w
Gnieźnie (23 sierpnia 1792) – jedyna z konfederacji lokalnych w
Wielkopolsce. Rządy
konfederackie nie trwały długo. Następca Fryderyka II – Fryderyk
Wilhelm II – w
deklaracji z 16 stycznia 1793 r. oświadczył, że Wielkopolska jest tak
zarażona
„„jadem demokratyzmu””, iż zagraża całości państwa pruskiego. Nie
czekając więc
na dalszy bieg wypadków wprowadził do Wielkopolski swoje wojska.
Już 31
stycznia Prusacy wkroczyli do Poznania, usuwając stopniowo władze
polskie.
Skompromitowany Łukasz Bniński opuścił rodzinną Wielkopolskę i
przeniósł się na
Wołyń. Jakub Biliński, zamykając prowadzoną przez siebie księgę grodu
poznańskiego,
zapisał: „„Regni Poloniae finis””.
Pokolenie VI. liczyło ogółem 10. przedstawicieli, których indywidualne losy znane są niestety jedynie fragmentarycznie. Część z nich - głównie potomstwo Jana Krystiana i Ludwiki Barbary, które przeniosło się do środkowej Wielkopolski - nie doczekało drugiego rozbioru Polski i zmarło przed 1793. rokiem, natomiast części - spośród pozostałych na Krajnie - udało się dotrwać do epoki napoleońskiej i doczekać u schyłku życia złudnej nadziei niepodległości związanej z satelitarnym Księstwem Warszawskim, o ile oczywiście jej wypatrywali, przy czym zarówno Radawnica, jak i Zamarte pozostały poza jego granicami w Prusach.
Wydaje się jednak, że przyjęcie dla tego pokolenia cezury roku 1793. jest właściwe, bowiem kolejne rozbiory, okres wojen napoleońskich, Kongres Wiedeński i utworzone w jego wyniku Królestwo Polskie, zwane w historiografii Królestwem Kongresowym, przypadają na schyłek części pokolenia VI., a okres dojrzałości - pokolenia VII, w związku, z czym tam też zostaną skrótowo omówione.
DOROTA KOD: VI.1.
éok.
1748. - †
22.06.1798.
Dorota, która imię otrzymała z pewnością na cześć swej babki, była córką Egidiusza (Idziego) Kazimierza i jego żony Konradyny Krystiany z domu von der Goltz i urodziła się przypuszczalnie około roku 1748., z całą pewnością w Radawnicy. Rok jej urodzenia wynika – wobec omawianego już braku z tego okresu ksiąg metrykalnych Radawnicy – wyłącznie z wieku podanego w akcie zgonu i jest rzecz jasna jedynie orientacyjny, nie odbiega jednak z pewnością od daty rzeczywistej o więcej aniżeli dwa lata.
Na temat jej dzieciństwa i młodości nie dochowały się do naszych czasów żadne wiadomości. Można jedynie przypuszczać, że tocząca się wojna siedmioletnia odbiła się na życiu mieszkańców Radawnicy, w tym szczególnie na rodzinie jej dziedziców, w sposób opisany przez autorów (proboszcza ks. Ignacego Gepperta i burmistrza nakielskiego Teodora Bobowskiego) w zbiorowej pracy wydanej w 1926., pt. „Krajna i Nakło”, która ten epizod historii opisuje następująco:
„Siedmioletnia wojna (1756 – 1763)
sprowadziła w
nasze strony ponownie Moskali, którzy poprzez Krajnę maszerowali
w stronę
Brandenburgii i z powrotem.
W Bydgoszczy dla nich założony magazyn
żywnościowy dał powód pruskiemu generałowi nazwiskiem Dohna, aby
wkroczyć do
powiatu nakielskiego celem zniszczenia bydgoskich zapasów.
Bezkarność tak
zuchwałego kroku sprawiła, że Prusacy usadowili się w Łobżenicy,
skupując na
Krajnie dla armji Fryderyka II zboże, za które płacili fałszywą
monetą, bitą w
Dreźnie, co oznaczało dalsze zubożenie mieszkańców Krajny.
Pozatem dowódcy
pruscy namową a także gwałtem zabierali chłopów polskich do
pułków pruskich. W
ślad zatem poszło, że na Krajnie i w pobliskich powiatach werbował
żołnierzy
każdy, kto chciał i mógł.”
Ojciec Doroty, Egidiusz Kazimierz zmarł w roku poprzedzającym wybuch tej wojny. Radawnicą zarządzała, więc matka Doroty, wdowa Konradyna Krystiana z trójką nieletnich dzieci. W stosunku do grasujących na tym terenie wojsk pruskich, pomocne w uniknięciu z ich strony represji, mogły być ewentualnie jej koneksje rodzinne z poddanymi króla pruskiego, mieszkającymi po sąsiedzku za Gwdą, a można przypuszczać, że i również jej wyznanie ewangelickie, silnie akcentowane przez genealogów niemieckich. Przed wojskami rosyjskimi natomiast chronić ją mogło jedynie położenie Radawnicy. Szlak przemarszu oddziałów Moskali musiał wieść istniejącą już wówczas drogą: Chojnice – Jastrowie – Wałcz, po północnej stronie Gwdy. Zarówno rzeka, przez którą już od wieków funkcjonował wygodny i ogólnie znany bród w Grudnej, jak i stosunkowo wąski pas nawet najgęstszych lasów, nie stanowił z pewnością wystarczającej osłony, lecz samo położenie na poboczu nakazanego kierunku marszu, jak i miejscowości zlokalizowane wokół oraz na samej linii tego traktu, mogły powodować, że niedaleką Radawnicę nawiedzały w owym czasie jedynie sporadycznie oddziały aprowizacyjne przemieszczającej się armii. Dotkliwsze mogły być jedynie zarządzenia władz polskich w Wałczu, zmuszanych przez dowództwa wojskowe obu stron, do wyznaczania kontyngentów dostaw – głównie żywności. Były to jednak kłopoty jej matki i odbijały się, co najwyżej na beztrosce oraz dostatku jej dzieciństwa i wczesnej młodości.
Z kroniki rodzinnej oraz herbarzy polskich wiadomo, że Dorota wyszła za mąż - w bliżej nieznanym roku - za dziedzica Grylewa, Stanisława Goetzendorf – Grabowskiego. Ślub ten miał z pewnością miejsce w jej siedzibie rodzinnej, a więc w domu i kościele, w Radawnicy, a jego termin musiał mieć miejsce najpóźniej przed końcem 1774., co wynika z „Tek Dworzaczka” mówiących o śmierci w wieku 1,5 roku syna tej pary - Franciszka, w dniu 15.03.1777. {C:/REGESTY/METRYKI/M1.X:; 4447 Grylewo}. Data roczna tego ślubu, jest o tyle istotna, że determinuje państwo, w którym po ślubie wypadło zamieszkać młodej parze, bowiem po dniu 21.09.1772. zarówno Radawnica, jak i Grylewo w wyniku pierwszego rozbioru, znalazły się w Królestwie Pruskim, a do tej daty ich mieszkańcy byli poddanymi króla polskiego. Nie mamy żadnych wiadomości o posagu Doroty, ale należy sądzić, że mimo nadzwyczaj trudnych czasów, był on znaczny. O rodzinie Grabowskich pisze w części I., tomu VII., na stronach 19-23., wydany w 1904. roku, najbardziej miarodajny wśród krajowych opracowań genealogicznych, „HERBARZ POLSKI” Adama Bonieckiego:
„Grabowscy h. Zbiświcz przydomku
Goetzendorf, z
Grabowa, w powiecie człuchowskim. Pieczęć biskupa warmińskiego, Adama
Stanisława Grabowskiego z 1741 r. przedstawia: na tarczy
przećwiartowanej, w polu
pierwszym księżyc z mieczem, jak obok [rysunek herbu], w
drugiej –
Gryzimę, w trzeciem – trzy włócznie, w czwartym – dwa księżyce
rogami do
siebie, nad nimi dwie gwiazdy (Bibl. Kras. Dypl.). Grabowscy
Goetzendorfowie
otrzymali tytuł hrabiowski pruski 1786 i 1840 r. Herb ich odpowiednio
zmieniony
podaje Ostrowski Nr. 894, 895, 896 i 897.
Autentyczny
dokument drukowany przez p. Żychlińskiego (Zł. Ks. XXIII f.49) dowodzi,
że
Paweł z Grabowa, biskup chełmski należał do tego rodu. Długosz,
który go musiał
znać dobrze osobiście, po kilka razy pisze o nim, że był z rodu
Powałów, a
Długosz zwykle się nie myli, podając herby znanych mu osób.
Należy zatem
przypuścić, iż herb Zbiświcz, nieznany wcale Długoszowi, a służący
tylko tej
jednej rodzinie, powstał później. W 1554 r. otrzymał Gotz od
Wielkiego Mistrza
Krzyżaków, 15 włók ziemi we wsi Gotzendorf w lenno, na
prawie chełmińskim. W
1374 r, Stefan z Gotzendorfu i brat jego stryjeczny Jeszko, dostali od
Wielkiego
Mistrza 60 włók gruntu w Grabowie, w powiecie człuchowskim, w
lenno.
Za
ich
potomków uważając się Grabowscy, przybrali przydomek
Goetzendorf, czyli z
Goczkowic, która to wieś 1570 r. należała do Franciszka
Gockowskiego (Sł.
Geogr.). W 1479 r. Paweł, biskup chełmski, Maciej i Franciszek
Grabowscy,
dziedzice Grabowa i lenni posiadacze wsi Goeczen, vel Goczkowieś,
okazali w
grodzie Starogardzkim oryginalne przywileje krzyżackie i zeznali pod
przysięgą,
że te od przodków posiadana Goczkowieś ma 15 włók magd.”
Z kolei „ZŁOTA KSIĘGA SZLACHTY POLSKIEJ” opracowana przez Teodora Żychlińskiego, w roczniku XXII., wydanym w Poznaniu w 1900. roku, na stronie 14., pisze o Grabowskich z przydomkiem Goetzendorf, herbu Zbiświcz i wśród najstarszej linii Łukowskiej i wełnieńskiej, na stronie 23/24 wymienia:
„Stanisław Goetzendorf Grabowski_(IX
pok.) pisarz
aktowy gnieźnieński, podkomorzy Jkról. Mci
pan na Grylewie ożeniony z Dorotą von Osten – Sacken (Akta
Wąwelna w
Król. Archiwum w Poznaniu, Ks. III fol.1) zmarły dnia 12
listopada 1811 roku.
Jego syn:
Hrabia
Józef Goetzendorf
Grabowski (X pok.) pan na Grylewie, mianowany pruskim hrabią dnia 10
września
1840 roku, zaślubił Antoninę Nieżychowską herbu Pomian,
córkę Marcelego,
sekretarza Konfederacyi wielkopolskiej w r. 1766 i Magdaleny
Wilkońskiej herbu
Odrowąż, kasztelanki Krzywińskiej, a siostrę Ludwiki Walentowej
Rogalińskiej
(zob. R. XI str. 118 do 119), zmarłą w Grylewie dnia 1 listopada 1873
r. Hr.
Józef zakończył życie dnia 8 marca 1857 r. (A.H. Wąwelna III,
87), pozostawiając
syna hr. Edwarda, młodszy bowiem Stanisław umarł młodo przed r.
1862, oraz
trzy córki: hr. Emilią zaślubioną Heliodorowi
Skórzewskiemu z Próchnowa, zmarłą
dnia 21 stycznia 1875 r. w Jeziorach pod Zaniemyślem, hr. Izabellę,
wdowę po
Wincentym hr. Tyszkiewiczu i hr. Leokadyą, wdowę po Bolesławie
Ponińskim.
Hr. Edward
Goetzendorf
Grabowski (XI pok.), oficer z r. 1831, członek pruskiej Izby
Panów, pan na
Grylewie i Radawnicy, ożeniony był z Józefą Kościelską
herbu Ogończyk (zob. R.
IV str. 132), córką Józefa, szambelana dworu pruskiego i
Konstancyi
Rokitnickiej herbu Prawdzic, zmarłą dnia 17 kwietnia 1850 r.”
Niewątpliwie była to dla Doroty o ile nie świetna partia, to w każdym bądź razie bardzo dobra. Linia Grabowskich, z której pochodził Stanisław, należała do bardzo majętnej rodziny na Krajnie, władała dobrami porównywalnymi z posiadanymi przez takich magnatów wielkopolskich jak Małachowscy, Potuliccy, czy Sułkowscy, a niewiele ustępującymi obszarem majątkom Działyńskich. Państwo młodzi po ślubie zamieszkali z całą pewnością w Grylewie – siedzibie Stanisława. Rodzinna Radawnica należała przecież do owdowiałej matki Doroty, Konradyny i miała przejść dopiero w 1783. roku na braci Doroty, a w konsekwencji perypetii spadkowo – majątkowych, na starszego brata Doroty – Franciszka. Grylewo natomiast leżące 9. km na północ od Wągrowca, położone niewątpliwie uroczo na wysokim brzegu Jeziora Grylewskiego, sąsiadowało z ruinami zamku – siedziby potężnej niegdyś rodziny Danaborskich. Wiadomości o Grylewie zawarte są w opisie zabytków województwa poznańskiego w tomie V., zeszyt 27. „KATALOGU ZABYTKÓW SZTUKI W POLSCE”, wydanym przez Instytut Sztuki PAN i brzmią następująco:
KOŚCIÓŁ
PAR. p.w. św. Katarzyny. Fundowany zapewne w XIII/XIV przez
cystersów z Łekna, właścicieli wsi. Wzmiankowany 1361. Poprzedni
kościół
drewniany wzniesiony 1747 staraniem proboszcza Jana Jaśkowskiego.
Obecny
murowany, neogotycki zbudowany 1861-6 wg projektu arch. Wiktora
Stabrowskiego z
Kcyni, z fundacji Antoniny z Nieżychowskich Grabowskiej, właścicielki
wsi. Położony
na wzniesieniu nad jeziorem Grylewskim.”
„DWÓR.
Wzniesiony
w końcu w XVIII dla Grabowskich. Położony na wysokim brzegu jeziora.
Późnobarokowy.
Frontem zwrócony na wschód. Murowany, otynkowany.
Parterowy, dziewięcioosiowy z
trzyosiowym niewielkim ryzalitem w fasadzie frontowej i wystawką od
ogrodu. Od
pd. nowsza przybudówka. Wnętrze dwutraktowe z obszerną sienią
pośrodku, za
którą salon. W salonie na suficie rozeta i skromna dekoracja
ramowa z bukietem
kwiatów w narożach, gzyms z wolimi oczkami i kimationem.
Zewnętrzne elewacje
rozczłonkowane pilastrami, w ryzalicie frontowym w wielkim porządku.
Pilastry
ryzalitu i wystawki podkreślone skromną dekoracją stiukową. Okna w
opaskach
tynkowych z kluczami. Dach czterospadowy, mansardowy, kryty
dachówką. Ryzalit i
wystawka zwieńczone trójkątnymi frontami.
OFICYNY. Wzniesione
zapewne
współcześnie z dworem, ujmujące symetrycznie dziedziniec
zajazdowy otoczony
lipami. Murowane, otynkowane. Parterowe. Narożniki i otwory wejściowe
podkreślone
boniowaniem. Dachy dwuspadowe, na oficynie pn. z naczółkami.
Oficyna pd.
przebudowana 1962.
PARK. Z końca
w XVIII. krajobrazowy, z grupami starych lip, dębów,
kasztanów. Położony na
stoku opadającym stromo na pd. ku jezioru. Z regularnego założenia
zachowane:
pięciorzędowa aleja grabowa na osi poprzecznej dworu wiodąca do jeziora
oraz
aleja kasztanowa.”
Towarzysząca opisowi ilustracja dworu, prezentuje budynek raczej skromny, z fasadą nieodbiegającą wizerunkiem od siedzib średnio zamożnej szlachty. Zaprojektowany, jako wygodna siedziba rodzinna, z ewentualnymi nielicznymi pokojami gościnnymi, w żadnym wypadku nie może być zaliczany do założeń pałacowych, o których pisze Żychliński. Nie sądzę, aby opisywane, a nieuwidocznione na zdjęciu w przewodniku, oficyny mogły cały kompleks awansować do tej rangi. Należy podkreślić, że miejscowy kościół w okresie życia Doroty i jej męża był drewniany, obiekt murowany został wzniesiony dopiero w latach 1861– 66., z tego też względu wszelkie pochówki rodziny Grabowskich dokonywane były w murowanym kościele leżącym na terenie innych ich dóbr – w Wąwelnie, który według tego samego KATALOGU wzniesiony został przez Stanisława Wałdowskiego w 1758. roku. Domniemana data ich ślubu i przeniesienia się młodej pary do Grylewa wypadała raczej po dniu aneksji przez Prusy okręgu nadnoteckiego, czyli I. rozbioru Polski w trakcie, którego miejscowość ta znalazła się we władaniu Fryderyka II. z przydomkiem - Wielki, a w takim razie zaoszczędzone jej tam były wszelkie opisane uprzednio niegodziwości Prusaków dokonywane w okręgu nadnoteckim. Należy w tego typu rozważaniach uwzględnić również pierwszy – typowo niemiecki człon nazwiska męża Doroty – Goetzendorf, który mógł stanowić pewnego rodzaju tarczę ochronną przed szykanami zaborcy. Jeżeli bowiem jego brzmienie chroniło w 1939. przed zbezczeszczeniem pochówków przedstawicieli tej rodziny w podziemiach kościoła w Zamartem – o czym będzie mowa w opisie historii życia brata Doroty, Jana Kazimierza – tym bardziej chroniło w 1772. roku i latach następnych. Rodzina ta dawała sobie całkiem dobrze radę w realiach królestwa pruskiego, o czym zaświadcza tytuł hrabiowski syna Doroty i Stanisława, Józefa.
Natomiast z pewnością ucierpiało Grylewo w okresie Insurekcji Kościuszkowskiej w 1794. roku, bowiem leżało w połowie drogi pomiędzy Wągrowcem, a Gołańczą, które to obie miejscowości należały do zajętych przejściowo przez powstańców {patrz mapa zamieszczona na str. 19, tomu II. „Dziejów Wielkopolski”}, przy czym w pobliżu Gołańczy miała miejsce – według oznaczeń wspomnianej mapy – ważniejsza akcja powstańcza, przez co należy rozumieć bitwę.
„Teki Dworzaczka” oraz kwerenda ksiąg metrykalnych Grylewa, przynoszą wiadomości o licznie urodzonych i przedwcześnie zmarłych dzieciach tej pary. Uwzględniając nawet ówczesną wysoką śmiertelność niemowląt i dzieci, to żywotność potomstwa Doroty i Stanisława kształtowała się zdecydowanie poniżej ówczesnych norm. Przy czym poniższy wykaz dotyczy wyłącznie dzieci odnotowanych w aktach metrykalnych, a z pewnością Dorota, tak jak prawie wszystkie współcześnie jej żyjące kobiety rodziła o wiele częściej.
Z udokumentowanych w księgach metrykalnych Grylewa narodzin i zgonów znamy:
- wspomniany już zgon w dniu 15.03.1777., ich syna Franciszka {„Teki Dworzaczka”, METRYKI, 4447 Grylewo},
- urodzenie w dniu 04.11.1777. i chrzest 11.bm. córki – Karoliny, Konradyny Katarzyny {„Teki Dworzaczka”, METRYKI, 4443 Grylewo},
- jej zgon w dniu 12.11.1778. {„Teki Dworzaczka”, METRYKI, 4448 Grylewo},
- urodzenie w dniu 13.03.1779. i chrzest 27.bm. syna – Józefa Jerzego Egidiusza {„Teki Dworzaczka”, METRYKI, 4444 Grylewo},
- urodzenie w dniu 17.05 1783. i chrzest 24.bm. syna Aleksandra Feliksa {„Teki Dworzaczka”, METRYKI, 4429 Grylewo},
- zgon 17.06.1783. syna Stanisława Celestyna w wieku 2. lat i 30. dni {Arch. Archid. w Gnieźnie, akta parafii w Grylewie, sygnatura 168/6},
- zgon w dniu 03.07.1783. syna Aleksandra Feliksa {Arch. Archid. w Gnieźnie, j.w.}.
Urodzony w dniu 13.03.1779. i ochrzczony 27. tegoż miesiąca – Józef Jerzy Egidiusz, rówieśnik VII. pokolenia naszej polskiej linii - był prawdopodobnie jedynym dzieckiem Doroty i Stanisława, które osiągnęło wiek dojrzały i przejęło schedę po rodzicach. Ani on, ani też syn Józefa, a wnuk Doroty – Edward, rówieśnik z kolei VIII. pokolenia, nie zapisali się dobrze w lokalnej pamięci. O Józefie pisał przed II. wojną światową, krajeński działacz patriotyczny, Andrzej Krajna-Wielatowski w książce pt. „ZIEMIA ZŁOTOWSKA” {wyjątki w zbiorze „Materiały”} , wydanej w Poznaniu w 1928. roku:
„Podanie
ludowe mówi, że ojciec ostatniego dziedzica na Radawnicy,
Józef Grabowski,
który jako syn Doroty, jedynej siostry ostatnich Osten –
Sackenów, Franciszka
Egidiusza i Jana Kazimierza, odziedziczył dobra radawnickie, otrzymał
razem z
niemi 12 beczek złota.
Hultaj, o którym pisze
niemiecki kronikarz, że oddawał się rozkoszom tego świata, zmarnował
odziedziczone pieniądze tak, że pod koniec życia sprzedano mu drogą
przymusowego przetargu cenną bibljotekę, składającą się z przeszło
dwóch tysięcy
tomów książek polskich, niemieckich i francuskich (a były między
niemi bardzo
stare i rzadkie), wspaniałą oranżerię, konie, a nawet meble i
łóżka. Gdyby choć
tylko Radawnica z okolicznemi dworami i folwarkami pozostała była w
ręku
polskich dziedziców, napewnoby granica między Polską a Niemcami
w rejonie ziemi
złotowskiej dziś inaczej się przedstawiała. Wspaniały pałac po
Grabowskich w
Radawnicy do dziś świadczy o świetnej przeszłości minionych
czasów.”
Wtóruje mu powojenna pisarka Maria Zientara-Malewska w swej książce „ZŁOTOWSZCZYZ-NA” {wyjątki w zbiorze „Materiały”} wydanej przez Wydawnictwo Łódzkie w 1971. pisząc na ten sam temat, na stronie 186:
„Józef Grabowski,
podług opowiadań jego kucharza Kazimierza Sławińskiego i siostry jego
Pelagii,
odziedziczył po ojcu 12 beczek złota. Sławiński nieraz musiał mu
towarzyszyć do
piwnic, skąd wynosił duże wory złota. Grabowski mało przebywał w
Radawnicy.
Zabierał ze sobą złoto i kucharza i jeździł do Francji i do Włoch,
gdzie
trwonił pieniądze i szalał. Najwięcej złota przegrał w kasynie gry w
Monte Carlo.
Do
Radawnicy wracał tylko po to, by nabrać złota i znowu wyjechać. Jak
lekkomyślnie szafował majątkiem, niech świadczy następujące zdarzenie
(opowiadane przez Pelagię Sławińską).
Pewnego
razu namówił żonę, ażeby wyjechała do Paryża, Grabowski pożegnał
się z żoną na
dworcu w Berlinie. Skoro tylko pociąg ruszył do Paryża, Grabowski
wynajął
specjalny pociąg pośpieszny, którym przyjechał wcześniej do
Paryża, aby tu
przywitać zdziwioną żonę bukietem kwiatów.”
„Józef
Grabowski zmarł w nędzy i ubóstwie w roku 1858. Zadłużone dobra
odziedziczył
syn jego Edward, ale już 25 października 1866 roku sprzedał je sławnemu
„„królowi kolei żelaznych”” dr. Straussbergowi.”
W oddzielnym zbiorze pt. „Opis miejscowości” – „Radawnica”, to stare z pewnością, lokalne podanie, zostało szczegółowo omówione. Warto, co najwyżej powtórzyć, że majętności Grabowskich choć pokaźne nie mogły przynosić, tak niebotycznych dochodów, a rzekome beczki złota z całą pewnością zostały wymyślone, a już w żadnym wypadku nie pochodziły ze spadku po Osten’ach. Nasuwa się tu analogia z anegdotą, o radziwiłowskim dukacie, podana przez Dionizego Sidorskiego w jego książce „Panie Kochanku”, którą warto przytoczyć, jako ilustrację do opisu trwoniących fortuny utracjuszy:
„Potrzebując
pewnego czasu zaciągnąć pożyczkę, wezwał królewskiego kupca
Saturgusa do
układu. Kupiec ten, czyli jak by dzisiaj powiedziano bankier, twardy
był do
interesu. Lubo znał ogromną fortunę wojewody, wzdragał się na niepewne
pożyczać
większych pieniędzy. Książę nie mógł pojąć, ażeby dla niego,
Radziwiłła, kredyt
mógł być trudnym, rzekł więc zniecierpliwiony:
-
Widzę, panie kochanku, że
waszmość Radziwiłła
masz już za bankruta, zatem mniejsza o to, zróbże mi asan tylko
jedną
grzeczność.
-
Co książę pan rozkażesz? – spytał
Saturgus.
-
Zamienisz mi waszmość, panie
kochanku,
dukata.
Milionowy
kupiec uśmiechnął się nieco szyderczo, odrzekł wszelako z miną uniżoną:
-
U najmniejszego kupczyka może
wasza książęca
mość taka rzecz kazać załatwić.
-
O, nie. Jabym u waszmości, panie
kochanku,
chciał go zmienić.
-
Jeśli taka wola waszej książęcej
mości –
odrzekł Saturgus – mogę to uczynić – i sięgnął po sakiewkę.
-
Zaczekaj, asan – rzekł książę,
odwracając się
zawołał – przynieście tu radziwiłłowskiego dukata.
Niebawem dwóch
sążnistych hajduków wniosło płaską a
okrągłą skrzynię, pąsowym kurdybanem obitą. Otworzono: leżał w niej na
aksamicie dukat do zwykłych holenderskich podobny, z tą tylko
różnicą, że miał
około dwóch stóp średnicy, a prawie półcalowej był
grubości [ob. 60 cm. średnicy
i grubości 1,24 cm.].
Na ten
widok Saturgus osłupiał, stał z oczami i ustami nawet otwartemi, sam
nie
wiedząc co miał mówić. Dalejże więc w przeprosiny i tłumaczenia,
zrobił się jak
wosk miękki i już bez targów wszelkich kredyt wojewodzie
otworzył.”
Nie można wykluczyć, że tego rodzaju opowieści wymyślali sami ich bohaterowie mając na celu podbudowanie nadszarpniętej, albo wręcz zbudowanie na nowo swej wiarygodności finansowej. Wracając zaś do Józefa Grabowskiego, to wątpliwe jest, aby najbardziej zaufanymi powiernikami właściciela 12. beczek złota był jego kucharz z siostrą, natomiast bardzo prawdopodobna jest ich konfabulacja na ten temat, mająca na celu przydanie sobie znaczenia wśród miejscowej ludności, jako osób będących szczególnie zaufanymi i spoufalonymi z panem dziedzicem. Doskonale wiedzieli przecież, że nikt ich opowieści nie skonfrontuje z właścicielem tych rzekomych beczek. Natomiast przypisywanie synowi Doroty, Józefowi ekstrawaganckiej podróży specjalnie wynajętym pociągiem do Paryża jest oczywistym zmyśleniem, jako że linia kolejowa Berlin – Paryż powstała dopiero w drugiej połowie XIX wieku, czyli już po śmierci 78. letniego Józefa Grabowskiego, która miała miejsce w dniu 08. marca 1857. roku. Niewątpliwie jednak Józef utrzymywał kontakty z królewskim dworem w Berlinie i musiał zasłużyć się w służbie króla pruskiego gdyż ten mianował go w dniu 10. września 1840. pruskim hrabią. Generalnie wydaje się, że zła sława jego syna rozciągnęła się na ojca, bowiem istnieją poważne przesłanki pozwalające sądzić, że Józef wręcz dbał o odziedziczony zespół majątków i poprawnie – na owe czasy - nimi zarządzał, a w każdym razie pewne jest, że dwór w Radawnicy jemu zawdzięcza modernizację i przebudowę na pałac o udanej i zgrabnej sylwetce.
Niewątpliwie hulaką winnym roztrwonienia rodzinnego majątku był syn Józefa - Edward, o którym Teodor Żychliński w XXIII roczniku swej „ZŁOTEJ KSIĘGI SZLACHTY POLSKIEJ”, pisze:
„Grabowski Goetzendorf h r a b i a E d w a r d b. członek pruskiej Izby Panów, weteran z r. 1831, niegdyś właściciel bardzo znacznych majątków rodzinnych, jak Wąwelna z ozdobnym pałacem (ob. 8.000 m.m.), dalej Grylewa, kluczy Sypniewskiego i majętności Radawnica, które dziś wszystkie są już w rękach niemieckich, o s t a t n i h r a b i a z domu Goetzendorf Grabowskich, w młodości swej słynny z piękności męzkiej i nadzwyczajnego powodzenia w świecie, zwłaszcza niewieścim, oraz z bajecznej niemal rozrzutności, zmarł w 91 roku życia dnia 6 czerwca 1900 r. w grylewskim pałacu, gdzie przy sprzedaży zastrzegł sobie wolne do śmierci pomieszkanie, na rękach jedynej pozostałej córki Maryi owdowiałej hrabiny Kaźmierzowej Czapskiej. Na nim wygasła m ł o d s z a g a ł ą ź znakomitego, prastarego i senatorskiego domu.”
Nie wiadomo, w jaki sposób
przedstawiał Teodor
Żychliński majątki innych opisywanych rodzin, w wypadku jednak linii
Goetzendorf – Grabowskich zdecydowanie ubarwiał rzeczywistość. Jak
wyżej
przedstawiono w Grylewie istniał wyłącznie parterowy dwór z
centralnym piętrowym
pozornym ryzalitem, który nawet przy dobrej woli trudno nazwać
pałacem,
natomiast o rzekomo obszernym, bo posiadającym kubaturę aż 8. tyś m3
pałacu w Wąwelnie, nie wspominają żadne źródła.
Jedynie „SŁOWNIK GEOGRAFICZNY” pisze w haśle Wąwelno:
„Dwór z Toninkiem i leśniczówką tworzą okrąg dworski mający 25 dymów, 333 mk. i 1342 ha ...”
O ile dla Doroty i jej męża stałą siedzibą było Grylewo, o tyle dla ich syna Józefa, Radawnica mogła stać się po jej testamentowym przejęciu, o ile nie główną siedzibą, to w każdym bądź razie równorzędną z Grylewem czy Wąwelnem, wynika to zarówno z przebudowy dworu jak z opisu licytowanych po jego śmierci dóbr ruchomych, jednak dla hulającego Edwarda stanowiła prawdopodobnie jedynie peryferyjny majątek, który pierwszy poszedł na zaspokojenie wierzycieli.
To w zasadzie wszystko, co w wyniku kwerendy udało się zebrać na temat osoby Doroty, jej rodziny i jej potomków. Zmarła przedwcześnie w wieku lat 50. w Grylewie, w południe 22. czerwca 1798. roku; akt jej zgonu znajduje się w aktach parafii Grylewo, na str. 131. „Liber mortuorum”, przechowywanej w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie pod sygnaturą: 168/6.
Jako przyczynę śmierci zapis podaje: „Morbo spastico”, której to nazwy użyto prawdopodobnie dla określenia choroby objawiającej się w swej końcowej fazie - skurczami lub konwulsjami, bowiem tak właśnie wyraz „spasticus” tłumaczy autorytatywny „Słownik łacińsko-polski” M. Plezi. Jej ciało zostało przewiezione do kościoła parafialnego w Wąwelnie, gdzie ceremonii pogrzebowych dokonał proboszcz Ignacy Krygier.
Istotne jest, że skutkiem bezpotomnej śmierci obu jej braci: młodszego Jana Kazimierza dziedzica Zamartego, Batorowa i Buki oraz starszego Franciszka Wiganda, dziedzica Radawnicy, oba te zespoły majątków, przeszły testamentami na syna Doroty i Stanisława - Józefa.
Stanisław Goetzendorf – Grabowski przeżył żonę o 13. lat i jak wynika z aktu jego zgonu, ożenił się po raz wtóry, w nieznanym roku, z Teresą Stapecką [Stąpecką-?]. Akt jego zgonu znajduje się w Archiwum Państwowym w Poznaniu w aktach parafii rzymsko-katolickiej Grylewo, sygnatura: 1, w poz. 159 (stara numeracja: 66) i jego treść jest następująca:
„
Roku Tysięcznego Osiemsetnego iedenastego dnia trzynastego Miesiąca
Listopada
przed Nami iako wyżey. Stawili się Szl–tny Jan Matuszewski Posesor Wsi
części
Kopaszyna tamże Zamieszkały a Szwagier Zmarłego i Franciszek Wagner
Ekonom w
Wsi Grylewie zamieszkały i Oświadczyli Nam iż dnia dwunastego tegoż
Miesiąca
roku bieżącego o godzinie drugiej po południu Umarł Wielmożny
Jaśnie Pan
Stanisław Grabowski Szambelan JKMci Dziedzic Dóbr Grylewa y
innych liczący lat
Sześćdziesiąt Ośm Mąż Teresy z Stapeckich w Grylewie Zamieszkały pod
Numerem
pierwszym. Po czem Oświadczaiący podpisali Z Nami Akt ninieyszy po
przeczytaniu
Onegoż. Xiądz Jan Grzegorzewski Kommendarz Grylewski Sprawiący
Obowiązki
Urzędnik Stanu Cywilnego. Jan Matuszeski Jako Świadek. ”
O ile wymieniony Jan Matuszewski „szwagier zmarłego” nie był ożeniony z siostrą Stanisława, w co należy raczej wątpić, bowiem niezmiernie rzadko zdarzały się związki dzierżawcy – na dodatek tylko części – wsi, z rodziną uważającą się za starożytną szlachtę magnacką, to prawdopodobnie był bratem Teresy Stapeckiej, z czego by z kolei wynikało, że wychodząc za Stanisława Grabowskiego była ona wdową, jako że rozwód był wówczas w tej sferze – chudopacholskiej szlachty – niemożliwy.
JAN KAZIMIERZ
KOD: VI.2.
éok.
1750. - †
02.01.1813.
Jan Kazimierz, brat uprzednio opisanej Doroty, był z pewnością młodszym synem Egidiusza Kazimierza i Konradyny Krystiany, jednak z uwagi na brak zapisów metrykalnych zarówno jego jak i siostry Doroty, problemu starszeństwa między nimi nie można rozstrzygnąć. Natomiast z faktu dziedziczenia Radawnicy przez jego brata Franciszka należy wysnuć wniosek, że z pewnością ustępował mu wiekiem. Zgodnie z aktem zgonu winien się urodzić w tym samym roku, co jego siostra Dorota, a mianowicie w 1748. roku, ale rzecz jasna i w tym wypadku datę tę należy traktować wyłącznie jako orientacyjną, zakładając możliwość odchyłek w granicach do dwóch lat.
Z kolei z zapisu w tabeli wasali, sporządzonej po pierwszym rozbiorze Polski w 1773 {Vassalen Tabelle, sygn. 96 w zespole Kriegs- und Domänenkammer w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy}, w którym wymieniona jest Konradyna wraz z synami, wynika, że urodził się w 1750., bowiem jego wiek jest tam określony na 23. lata, i ta data jest z pewnością najbliższa rzeczywistej.
Mimo niezbędnej ostrożności przy uwzględnianiu wieku podanego w innych dokumentach aniżeli zapisy metrykalne, w tym wypadku można założyć, że jest on zbliżony do prawdy.
Podobnie jak cały pas nadgraniczny Wielkopolski i miejscowość Radawnica odczuwała skutki – opisanej we wstępie – agresywnej polityki króla pruskiego, i chcąc nie chcąc musiała współuczestniczyć w charakterze bazy zaopatrzeniowej i mimowolnej ofiary wrogich wojsk, w prowadzonych przez tego króla wojnach. Stąd też należy przypuszczać, że i Jan Kazimierz w dzieciństwie, które wypadło na czas trwania wojny siedmioletniej, był świadkiem przemarszów różnych oddziałów wojskowych, w tym głównie armii rosyjskiej oraz rekwizycji, konfiskat, kontrybucji i całego związanego z tą wojną bezprawia.
Sytuacja wkrótce po zakończeniu wojny musiała jednak ulec normalizacji na tyle, że instytucje kościelne bez obaw przystąpiły do swoich statutowych czynności, bowiem w Archiwum Kapituły Metropolitarnej w Gnieźnie pod sygnaturą E 42 znajduje się spisane w języku łacińskim sprawozdanie z wizytacji archidiakonatu kamieńskiego, na terenie którego w drugim dekanacie łobżenickim w pozycji 10. wizytowana była w dniu 25.01.1766. parafia w Radawnicy. Wizytatorzy w sprawozdaniu zaznaczyli, że w czasie ich bytności:
„Jus
Patronatus – Est Gnosorum Francisci Aegidii et
Joannis Casimiri ab Osten Sakin Fratruminter
Segermanorum”
co tłumaczę: „prawo patronatu (nad kościołem) sprawują rodzeni bracia (dobrze) urodzeni Franciszek Egidiusz i Jan Kazimierz von Osten Sakin”.
Zapis ten nie zaświadcza jednoznacznie o jego fizycznej obecności w trakcie tej wizytacji w Radawnicy, bowiem z pewnością przebywał wówczas – mając około 16. lat – zwyczajem młodych szlachciców poza domem, w którejś z przyjętych w jego środowisku szkół, względnie na dworze królewskim. Mimo zapisu kroniki rodzinnej o treści:
„Jan Kazimierz drugi
syn Egidjusza służył zamłodu w gwardyi pruskiej i był ozdobiony krzyżem
wojskowym pour le merite ...”
lata młodzieńcze spędził z dużym prawdopodobieństwem w Dreźnie. Mówi o tym wymieniona tabela wasali {Vasallen Tabelle} z 1773. wymieniając go, jako „pełniącego służbę na dworze saksońskim w charakterze porucznika”. Jest to niewątpliwie informacja „ z drugiej ręki”, ale na tyle prawdopodobna, że można ją przyjąć za prawdziwą.
Świadczy ona o pójściu śladami ojca, przy czym niestety nieznany jest rok, w którym opuścił rodzinny dom. Nie jest natomiast wykluczone jego przejście - po dacie sporządzenia tej tabeli - w służbę króla pruskiego, ale mimo długotrwałych poszukiwań w literaturze niemieckiej omawiającej historię Prus w latach 1765. – 1785., szczególnie w zakresie organizacji i składu armii, nie udało się znaleźć potwierdzenia jego służby, ani w tej elitarnej gwardyjskiej jednostce Fryderyka II, ani też w żadnej innej.
W każdym bądź razie w świetle w pełni miarodajnej książki Gustawa Lehmann’a, wydanej w Berlinie w 1913., pt. „Die Ritter des Ordens pour le merite”, Erster Band: 1740 – 1811. (jedyny w kraju jej egzemplarz znajduje się w Bibliotece Narodowej w Warszawie), jest oczywiste, że nigdy nie był kawalerem tego orderu, ustanowionego przez Fryderyka II. Książka wymienia według szarż z imienia i nazwiska ogółem 2576. odznaczonych, wśród których dopiero w drugim rozdziale: „Verleihungen durch König Friedrich Wilhelm II 1786 bis 1797”, na pozycji 264. wymieniony jest pierwszy „:Osten”, w osobie: Christof Friedrich von der Osten, Major im Regt. Schmettau=Dragon, odznaczony w dniu 06.01.1793., co pomijając imiona, również datą w sposób oczywisty wyklucza osobę Jana Kazimierza. Pod znakiem zapytania stoi również dobrowolne wstąpienie przez Jana Kazimierza do zawodowej pruskiej służby wojskowej.
Armia ta słynęła w Europie ze swego bezmyślnego drylu i okrucieństwa, o czym pisze Stanisław Salmonowicz w swej książce „Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa” (Książka i Wiedza, W-wa 1998) następująco:
„„Zawód wojskowy w
Prusach uważano za największe nieszczęście, jakie człowiekowi mającemu
wykształcenie i nieco uczucia przydarzyć się mogło. Każdy, kto tylko
mógł,
starał się siebie i dzieci swoje od niego uwolnić.””
„Młodzi
ludzie ratowali się ucieczkami za granicę, m. in. do Rzeczypospolitej,
na
terytorium sąsiedniej Saksonii, a nawet do dalekich krajów, w
których mogli być
naprawdę bezpieczni. Jeżeli ogromny procent żołnierzy służył w wojsku
wbrew
swej woli, to nic dziwnego, że problem dezercji, a nawet
samobójstw należał do
zasadniczych. Wystarczy przypomnieć, iż według oficjalnych danych w
latach 1713
– 1763 armia pruska wykryła ponad 70 tyś. przypadków dezercji.”
Co prawda według tego samego autora:
„Szlachta była zmuszana przez Fryderyka Wilhelma I do oddawania dzieci na wychowanie do korpusu kadetów. To samo robił następnie Fryderyk II, germanizując polską szlachtę przymusem oddawania dzieci do szkoły kadetów założonej w Chełmnie”.
Jednak Jan Kazimierz został poddanym króla pruskiego już, jako dorosły mężczyzna, bowiem w 1772. miał około 22. lat w związku, z czym – posiadając z pewnością wykształcenie – mógł być, co najwyżej zaliczony i ewentualnie wcielony do korpusu oficerskiego. O ile oczywiście z tego obowiązku po prostu się nie wykupił. Posiadany przez Jana Kazimierza tytuł szambelana króla pruskiego, – o czym dalej będzie jeszcze mowa – wskazuje, że swoją przyszłość, jeżeli nie związał, to w każdym bądź razie ułożył w ramach monarchii pruskiej, bowiem ten honorowy tytuł musiał być niewątpliwie przyznany mu za zasługi wyświadczone dworowi. Nominację otrzymał z pewnością w latach późniejszych już, jako właściciel znacznych posiadłości ziemskich, ale byłaby ona wątpliwa gdyby po wcieleniu Radawnicy do królestwa pruskiego w dalszym ciągu pozostawał w służbie króla polskiego, a przede wszystkim gdyby nie odbył koniecznego stażu na dworze berlińskim.
Wracając zaś do orderu pour le merite, to w okresie od I.-szego rozbioru do śmierci Fryderyka Wielkiego w 1786. nie było wiele okazji do wykazania się wybitnymi zasługami wojennymi, bowiem Prusy prowadziły w tym okresie wyłącznie jedną wojnę i to raczej mało krwawą, przez historyków zaś potraktowaną z zabarwieniem humorystycznym. Opisuje ją Salmonowicz następująco:
„W czasie kiedy
rozpoczynały się wydarzenia północnoamerykańskie, które
na długie lata miały
zaabsorbować główną uwagę nie tylko Wielkiej Brytanii, ale i
Francji, Józef II
podejmował różne kroki ekspansywne: w 1775 r. Austria anektowała
Bukowinę, w
1776 Fiume. Fryderyk II pragnął w tym okresie nade wszystko pokoju, ale
pod
warunkiem, iż równowaga sił w Europie Środkowo – Wschodniej nie
zostanie
zwichnięta na jego niekorzyść, co wiązał z nieuchronnym zagrożeniem
utraty
Śląska. Taka nowa, groźna dla Prus sytuacja powstała w 1777 r., kiedy
to zmarł
elektor bawarski Maksymilian Józef, na którym wygasała
bawarska linia
Wittelsbachów. Plany Józefa II i dyplomatyczne układy z
ostatnim Wittelsbachem
prowadziły do przejęcia przez Austrię w znacznej mierze spadku po
bawarskich
Wittelsbachach. W oparciu o owe pretensje austriackie Józef II w
styczniu 1778
r. obsadził wojskami austriackimi terytorium Bawarii. W prowadzone
rokowania
dyplomatyczne w kancelariach europejskich co do przyjęcia zakresu
proponowanych
nabytków austriackich w Bawarii i ewentualnych rekompensat dla
innych zainteresowanych
stron, z całą siłą włączyła się dyplomacja Fryderykowa, której
główny cel był
jednoznaczny: niedopuszczenie do wzmocnienia sił austriackich. Tak
doszło raz
jeszcze do wojny. Zgromadzone naprzeciw siebie dwie armie
nieprzyjacielskie na
pograniczu czeskim podjęły w lecie 1778 r. działania wojenne. Fryderyk
II raz
jeszcze okazał się mistrzem mobilizacji i koncentracji wojsk, jak i
umiejętności kwatermistrzowskich, wyprowadzając w pole aż 154 tys.,
podczas gdy
pospiesznie i z opóźnieniem koncentrowani Austriacy osiągnęli
jedynie około 142
tys. żołnierzy w polu. Jeżeli Fryderyk mógł liczyć na pośrednie
poparcie Rosji,
to Austriacy zawiedli się w nadziejach na aktywność francuską.
Obie
strony w tej kampanii, wyczerpane krwawymi bojami wojny siedmioletniej,
manewrowały pracowicie według wszelkich reguł strategii klasycznej.
Wygłodzone
oddziały ratowały tylko kopce kartoflane. W rezultacie głównym
problemem kampanii
stało się zaopatrzenie i wojna przeszła do historii jako „„wojna
kartoflana””.
Prusacy po wyczerpaniu zasobów aprowizacyjnych pogranicznych
terytoriów
czeskich przeprowadzili na jesieni odwrót na poprzednie swe
pozycje nad
granicą. Był to w sumie sukces militarny Austriaków,
pozostających w defensywie.”
Nie można wykluczyć, że Jan Kazimierz brał udział w tej kampanii, odbywając wielokilometrowe taktyczne marsze i kontrmarsze, ale należy wątpić żeby można było uzyskać wysoko ceniony order wyłącznie na podstawie samego maszerowania, a już zupełnym niepodobieństwem byłoby otrzymanie tego odznaczenia bez adnotacji w annałach królewskich.
Reasumując, wobec braku dokumentów źródłowych nie można stwierdzić, jakie były rzeczywiste losy Jana Kazimierza w okresie lat 1773 – 1783., niemniej w świetle opisanych wydarzeń można wysnuć przypuszczenie o jego pobycie w tym okresie w służbie króla Fryderyka II.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie – jak o tym pisze na str. 624/625 Otto Goerke w swej wydanej w 1918. roku książce pt. „Der Kreis Flatow” – w dniu 15. stycznia 1783. roku, kiedy Konradyna Krystiana zrzekła się w zamian za dożywocie, własności dóbr radawnickich na rzecz swoich synów.
Niewątpliwie od tego dnia, Jan Kazimierz – brał względnie winien brać – wraz z bratem udział w zarządzaniu nimi. Bezpośrednim świadectwem tych współrządów jest fakt sprzedaży przez obu braci posiadłości Lędyczka Szlacheckiego i Grodny [Bergelau] w dniu 10.02.1783.- a więc prawie nazajutrz po przejęciu od matki zarządu nad majątkiem – swoim braciom stryjecznym Karolowi i Ludwikowi Osten – Sacken.
Pośrednio świadczy o tym również proces wytoczony obu zarządzającym braciom przez radawnickich chłopów, dzierżawców gruntów pańskich, o zmniejszenie wymiaru czynszu, co zostało szerzej omówione w próbie rekonstrukcji życia jego starszego brata, Franciszka Wiganda.
Wobec braku źródłowej daty rocznej tego procesu, należy ten termin wydedukować. Otóż ze stron 602-605 wymienionej książki wiadomo, że 29.10.1783. ich matka odziedziczyła po śmierci swego brata Karola Henryka, dobra Batorowa i Buczka, nad którymi według podziału majątku z dnia 10.10.1784. sądownie potwierdzonego 08.03.1785. (strony 613.-615. tej samej książki) objął zarząd Jan Kazimierz, pozostawiając Radawnicę w wyłącznym władaniu starszego brata. W takim razie wspomniany proces musiał mieć miejsce w okresie lat 1783 – 1784, co oczywiście poświadcza bytność Jana Kazimierza w owym okresie w domu rodzinnym i jego udział w zarządzaniu dobrami.
Otrzymanie w zarząd dóbr Batorowa i Buczka zmuszało rzecz jasna do przeniesienia się na ich teren. Dalej wiadomo z ustępu zamieszczonego na stronach 602-605 opracowania Goerke’go – cytowanego w pełnej wersji w historii życia Egidiusza Kazimierza i jego żony Konradyny, że Jan Kazimierz objął wspomniane dobra o wartości 29.000 talarów w wyłączne posiadanie dopiero w wyniku objęciu spadku po śmierci swej matki, na podstawie ugody z rodzeństwem zawartej 25.07.1792. przed Komisją Sądową. Odnośny akapit w książce Goerke’go, brzmi:
„Stosownie do tej
umowy został przeniesiony tytuł własności na szambelana Jana Kazimierz
von der
Osten – Sacken, według rozprawy z dnia 17. sierpnia 1792. potwierdzonej
przed
Sądem Grodzkim w Bydgoszczy w dniu 02. sierpnia 1794.”
Tymczasem w 1785. Jan Kazimierz dobijał do czterdziestu lat, będąc dotychczas z całą pewnością kawalerem. Na temat jego małżeńskich perypetii, kronika rodzinna pisze:
„ ...miał się podobno
żenić z księżniczką Osten – Sacken córką ministra lecz ponieważ
panna mu się
nie podobała, porzucił służbę i powróciwszy w ojczyste strony
ożenił się z Anną
Pruszakówną córką pułkownika wojsk polskich Pruszaka i
był właścicielem
Zamartego, Batorowa z ośmiu jeszcze folwarkami.”
Na ogół mało wiarygodna „Polska Encyklopedia Szlachecka”, wydana w Warszawie w 1937. w tomie I., na stronie 241., wyjątkowo w tym szczególe potwierdzona – niestety z pominięciem daty nominacji książęcej – przez wydaną w Lipsku w 1867 „Neues allgemeines Deutsches Adels-Lexicon”, autorstwa ob. dr. Ernst’a Heinrich’a Kneschke, podaje:
„Osten – Sacken, herbu
własnego
Karol
von der Osten – Saken otrzymał w r. 1786 tytuł książęcy od Fryderyka
Wilhelma
III, króla pruskiego. Przyznanie tytułu książęcego w Rosji 1833
r. Indygenat w
Polsce 1726 r.”
Gwoli ścisłości należy zaznaczyć, że w 1786. objął rządy w Prusach – po śmierci Fryderyka II. w dniu 17. sierpnia – jego syn, Fryderyk Wilhelm II. tak, więc wymieniona nominacja była prawdopodobnie wykonaniem woli zmarłego króla. O ile, więc doniesienia rodzinnej kroniki nie są konfabulacją – to do niedoszłych układów małżeńskich Jana Kazimierza z daleką kuzynką, księżniczką, córką ówczesnego właściciela Płotów, mogło dojść najwcześniej pod koniec roku 1786.
Wspomniane fiasko planów małżeńskich nie wstrzymało jednak chęci Jana Kazimierza do zawarcia mariażu; kolejne, więc lata spędził prawdopodobnie na poszukiwaniu w najbliższej okolicy właściwej kandydatki. Znalazł ją wreszcie w Żalnie, a była nią Anna Konkordia Kunegunda Pruszak, córka Józefa Pruszaka kasztelana gdańskiego i Justyny Elżbiety z Grabowskich.
„POLSKI SŁOWNIK BIOGRAFICZNY” wydawany przez Instytut Historii P.A.N., w tomie XXVIII, zawiera biogram Józefa Pruszaka, którego streszczenie w istotnych dla historii Jana Kazimierza i jego żony Anny fragmentach, przytaczam:
„Pruszak Józef herbu Leliwa
(zmarł 1774), kasztelan gdański. Był synem Aleksandra,
pisarza ziemskiego pomorskiego i Marianny z Trzcińskich (zmarła 1762).
Gorący
zwolennik Augusta III, na którego w trakcie elekcji głosował,
mimo że na
sejmiku generalnym przed elekcyjnym w Grudziądzu (20.07.1733.) obiecał
szlachcie głosować na „Piasta”. W czasie oblężenia Gdańska w r. 1733/4
przebywał
w tym mieście i został tam na krótko aresztowany jako podejrzany
o szpiegostwo
na rzecz Sasów.”
„Już w r. 1765 rozważano w sferach dworskich
kandydaturę Pruszaka na jedną z kasztelanii pruskich. Sprawa była o
tyle ważna,
iż Stanisław August pragnął wówczas pozyskać dla swoich
planów osadzenia na
biskupstwie warmińskim Ignacego Krasickiego aktualnego bpa Adama
Stanisława
Grabowskiego, z którego siostrą ożeniony był Pruszak.
Ostatecznie 30.08.1766. Pruszak
został kasztelanem gdańskim. Na sejmiku generalnym w Malborku złożył
09.
września przysięgę senatorską.”
„W konfederacji barskiej początkowo się nie
angażował, choć jego synowie Józef i Wojciech czynnie w niej
działali, obaj
jako rotmistrze województwa pomorskiego. Podobno dopiero w r.
1771 złożył
Pruszak cichy akces do konfederacji barskiej na ręce wysłannika
Generalności do
Prus Królewskich, Kazimierza Jezierskiego.”
„Z początkiem 1772 r., wraz z innymi
senatorami z Prus Królewskich, wysłał pismo do Fryderyka II,
skarżąc się na
postępowanie wojsk pruskich”.
„Pruszak
posiadał m. in. Żalno (8. km na pn.-wschód od Tucholi), Słupy i
Tuchółkę w
powiecie tucholskim. W swoim dworze w Żalnie urządził piękną kaplicę,
konsekrowaną w r. 1765 przez sufragana chełmińskiego Franciszka
Pląskowskiego.
W Warszawie miał pałac przy ul. Marszałkowskiej zbudowany
wkrótce po r. 1759 w
stylu baroku sasko-francuskiego. Podczas pierwszego rozbioru przebywał
w swoim
Żalnie i 27.IX.1772. złożył w Malborku hołd Fryderykowi II przez syna
Józefa.
Wycofał się wówczas z czynnego życia politycznego.”
„Pruszak
żonaty był dwukrotnie: przed r. 1724. z Elżbietą z Pląskowskich,
córką
Mikołaja, sędziego ziemskiego świeckiego, i przed r. 1740. z Justyną
Elżbietą z
Grabowskich (ob.
1704. – 10.07.1796.), córką Andrzeja Teodora, kasztelana
chełmińskiego.
Z pierwszą żoną miał synów: Tomasza, Jakuba oraz córki:
Józefinę, Mariannę i
Antoninę. Z drugą żoną miał synów: Wojciecha (ur. ob. 1745),
porucznika wojsk koronnych,
konfederata barskiego, Kajetana, Jędrzeja (?) oraz córki: Teklę,
Annę i Zofię.”
Gdyby nie wiek panny, która według ilości lat – podanych w akcie zgonu, była o 5. lat starsza od Jana Kazimierza, koligacja byłaby świetna, bowiem kasztelan gdański z tytułu pełnienia swej funkcji zasiadał w senacie Rzeczypospolitej, jako kasztelan większy a więc taki, któremu przysługiwało tam osobne krzesło, w przeciwieństwie do kasztelanów mniejszych tzw. drążkowych zasiadających na wspólnych z innymi posłami ławach, a senatorskie koneksje przechodziły na potomków i liczyły się jeszcze długo po śmierci senatora.
O położonym o niecałe 30. km. od Batorowa, Żalnie pisze „SŁOWNIK GEOGRAFICZNY” w tomie XIV., wydanym w 1885., na stronie 732/733, co następuje:
„ ... Żalno dawna
siedziba Żalińskich jest stara osadą.” „R. 1574 zaczął tu Maciej
Żaliński, starosta
tucholski, podkomorzy pomorski i kasztelan gdański, stawiać pałac
piękny, który
dokończył dopiero syn jego Samuel, późniejszy wojewoda pomorski.
Tenże około r.
1620 przybudował do kościoła w Tucholi piękną murowaną kaplicę. W
połowie XVIII
w. posiadał Żalno Józef Pruszak, kasztelan gdański, który
we dworze urządził
kaplicę. W ołtarzu znajduje się obraz Matki B. i św. Krzyża. Portatyl
konsekrował r. 1765 ks. Fabian Pląskowski, sufragan chełmiński. Indult
na
odprawianie mszy św. uzyskał sam dziedzic ze Rzymu r. 1744. W
topografii
Golbecka z r. 1789 jest Żalno zapisane jako wieś szlachecka i folwark z
30
dymami w ręku Pruszaka (str. 263).”
Zapis o ślubie Jana Kazimierza znajduje się w LIBER COPULATORUM stanowiącej część księgi metrykalnej parafii Raciąż, do której należało Żalno, przechowywanej w ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNYM w Pelplinie, pod sygnaturą W 1282. Księga ta została w ostatnich latach rewindykowana z Republiki Federalnej Niemiec w związku, z czym jest pieczołowicie zakonserwowana i w przeważającej części dobrze czytelna. Niestety charakter pisma księdza dokonującego wpisu o ślubie Jana i Anny, jest zbyt nieczytelny, aby można było zacytować nawet niepełny jego tekst.
Wątpliwe, aby „państwo młodzi” czuli do siebie namiętną miłość zważywszy, że w dniu ślubu tj. 06. marca 1791. „panna młoda” legitymowała się wiekiem około 48. lat, zaś pan młody około 43. Należy również odrzucić polowanie przez Jana Kazimierza na posag, bowiem był on wystarczająco szczodrze uposażony w dobra przez matkę; pozostaje, zatem przypuszczenie o jego zamiarze spędzenia reszty dojrzałego życia i nadchodzącej starości w towarzystwie osoby, z którą się najpewniej dobrze czuł i rozumiał. Niewykluczone również, że związek ten w świetle bardzo dojrzałego wieku obojga małżonków był – pamiętając o fakcie przynależności matki jego żony, do klanu Goetzendorf – Grabowskich – również wynikiem uzgodnień majątkowo – koligacyjnych zawartych pomiędzy Ostenami, Goltzami, Pruszakami i Grabowskimi. Tym bardziej, że szwagierka Jana Kazimierza, żona jego starszego brata Franciszka wywodząca się jak i ich matka również z domu Goltz’ów, zapisała na rzecz siostrzeńca swego męża, Józefa Goetzendorf-Grabowskiego wszystkie dobra zgromadzone pod koniec życia przez VI. pokolenie radawnickich Ostenów. Z pewnością w wyniku bliżej nieznanych ustaleń rodzin Goetzendorf-Grabowskich i Pruszaków, Zamarte stanowiło posag Anny, można się tego domyślać w oparciu o cytowane teksty; wieś ta uprzednio stanowiła prawdopodobnie wiano jej matki Justyny Elżbiety Goetzendorf – Grabowskiej przy jej zamążpójściu za Józefa Pruszaka. Po ślubie zaś Anny z Janem Kazimierzem, stała się ich główną siedzibą. Ze względu na to, że miejscowość ta odgrywa istotną rolę w życiu omawianej pary, godzi się bliżej scharakteryzować istniejący tam zespół klasztorny. W tym celu warto przytoczyć fragmenty z karty ewidencyjnej obiektu zabytkowego zawarte w dokumentacji „Pobernardyńskiego Zespołu Klasztornego – OB. Karmelitów Bosych” w Zamartem, przechowywanej w biurze Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Bydgoszczy (Jezuicka 2), a mianowicie:
„Wieś
wzmiankowana w 1354 r. pod nazwą
Jacobsdorf stanowiła własność rycerską w komturstwie człuchowskim. W
XIV w.
należała do rodziny Trebniców herbu Poraj. W 1446 r.
źródła historyczne
wymieniają jako właścicieli Zamartego Mikołaja Żelisławskiego z Lutomia
i
Macieja z Goręcina. W I. poł. XVII w. Zamarte należało do rodziny
Żalińskich, a
następnie do Potulickich. Od początku XVIII w. dobra stanowiły własność
rodziny
Goetzendorf – Grabowskich.
W 1722 r. Andrzej
Teodor Grabowski, sędzia ziemski w Człuchowie, przekazał Zamarte (wraz
z
Grabowem, Niwami i Ogorzelinami) najmłodszemu synowi Janowi Michałowi,
kasztelanowi elbląskiemu i podkomorzemu pomorskiemu. Od końca XVIII w.
do 1813
r. właścicielem dóbr zamarckich był Jan Kazimierz von der Osten
– Sacken, a
następnie rodzina Liwoniusów”.
Nawiązując zaś do kolejnej informacji zawartej w kronice rodzinnej, jakoby Jan Kazimierz z Anną wybudowali miejscowy kościół, należy przytoczyć wyjątki z dalszej części cytowanego wyżej opisu:
„W
1744 r. dziedzic Zamartego Jan Michał
Grabowski rozpoczął starania o sprowadzenie bernardynów i
ufundowanie klasztoru
przy sanktuarium. W 1745 r. rozpoczęto gromadzenie dokumentacji
wstępnej koniecznej
dla przeprowadzenia fundacji. 12 marca 1745 r. komisja do której
powołano oficjała
kamieńskiego Józefa Chylińskiego oraz plebana ogorzelińskiego,
Mateusza
Pachowskiego, przeprowadziła lustrację terenu przeznaczonego pod
zabudowę
klasztoru. W czerwcu tego roku generał zakonu bernardynów Rafał
a Lugagno
przyjął i zatwierdził fundację. W czerwcu 1747 r. Jan Michał Grabowski
przekazał na rzecz nowo zakładanego konwentu plac („osiemdziesiąt
prętów długi
i osiemnaście szeroki”), prawo do połowu ryb oraz ogród.
Przeznaczył też
fundusz siedmiuset złotych, z którego proboszczowie Ogorzelin
mieli otrzymywać
49 złotych w zamian za zrzeczenie się praw do kaplicy w Zamartem. W
październiku 1747 r. prymas Krzysztof Szembek wydał zezwolenie na
fundację
klasztoru, który wydzielić się miał z konwentu
bernardynów we Wschowie. Nie
jest znana dokładna data przybycia zakonników do Zamartego.
W listopadzie 1747
r. oficjał kamieniecki Józef Chyliński przejął kaplicę oraz
teren przeznaczony
pod klasztor. Jednak obecność zakonników w Zamartem odnotowano
dopiero w pięć
lat później. Początkowo bernardyni tworzyli tu tylko
rezydencję, która liczyła
11 ojców i 5 braci. Pierwszym gwardianem był Wawrzyniec Estka,
wikarym
Wejersmiller. Ponadto w skład konwentu wchodzili: Mikołaj Mastewicz,
Jan
Radzimski, Bonawentura Dreher, Donat Roch i Wawrzyniec Nonsell oraz
bracia
laiccy – Salvator Malechiński, Bock, Dezydery Kamiński, Feliks Steffen, Damazy Baal. Funkcję spowiednika
pełnił kapelan emeryt przy dworze Michała Grabowskiego – Felicyssym
Kipper.”
„W 1752 r. Wawrzyniec Estka polożył kamień węgielny pod budowę klasztoru. Robotami kierował brat Mikołaj Mastewicz.”
„27 września 1762 r. w Zamartem dobyła się kongregacja międzykapitulna wielkopolskiej prowincji zakonnej. W miesiąc później zmarł gwardian Wawrzyniec Estka a jego miejsce zajął Antoni Czarnowski, który zaczął gromadzić fundusze na budowę kościoła. Nowa okazała świątynia miała zastąpić małą kaplicę, która dotychczas służyła duszpasterskiej działalności bernardynów, koszty budowy ponosił głównie fundator ale wśród ofiarodawców odnotowano również biskupa Adama Stanisława Grabowskiego, Elżbietę Grabowską, Ignacego Grabowskiego, Stanisława Wałdowskiego – skarbnika wschowskiego, z Grabowskich Bleszyńską – kasztelanową bydgoską, Józefa Czapskiego – kasztelanica gdańskiego, generała Stanisława Skórzewskiego, Jana Rolbieckiego – rejenta pyzdrskiego, kamień węgielny pod nowy kościół położono 20 czerwca 1766.”
„Od czerwca do
września 1810 r. bracia Franciszek i Wojciech Kaliccy remontowali hełm
wieży.
Usunięto zmurszałe belki, pomalowano na czerwono miedziany dach, a kulę
i krzyż
pozłocono. Pieniądze na remont ofiarował dziedzic dóbr
zamarckich Jan Kazimierz
von Osten-Sacken – syndyk apostolski konwentu oraz jego żona Anna
Konkordia
Kunegunda z Pruszaków.” (podkreślenie
moje)
„W zachodniej części
nawy głównej w posadzce zejście do obszernej krypty z wydzieloną
w części
wschodniej, pod prezbiterium, kaplicą grobowa fundatora.”
W kościele na ścianie empory – dawnym chórze zakonnym - mieszczącym się nad głównym ołtarzem i zasłoniętej przez jego górną część konstrukcji, wiszą – z pewnością mocno odmłodzone i wyidealizowane – portrety Jana Kazimierza i Anny. „KATALOG ZABYTKÓW SZTUKI W POLSCE”, tom XI, zeszyt 5. określa te portrety jako „klasycystyczne” datując ich powstanie na 1798. rok. Na portrecie Jana Kazimierza, w lewym górnym rogu, napis:
„Joannes Casimirus
Osten
– Sacken
Succamerarius
S.M.K.P
Syndicus Apostolicum
Bonorum
Zamarte et
Batorowo poss.
1740 – 1817”
Napis ten został prawdopodobnie naniesiony na portrecie w okresie dużo późniejszym niż jego namalowanie i to z całą pewnością dopiero po śmierci Anny, bowiem zawiera nie tylko błędny rok jego urodzenia, co byłoby w owych czasach zrozumiałe, ale również całkowicie błędną datę śmierci, do czego by oczywiście żyjąca Anna nie dopuściła. Należy podkreślić, że na stroju Jana, ubranego prawdopodobnie w mundur pruskiego szambelana, malarz nie uwidocznił żadnego orderu, co byłoby rzecz jasna nie do pomyślenia, gdyby portretowany go posiadał. Autor kroniki rodzinnej Kazimierz korespondował w końcu XIX. wieku z ówczesnym księdzem – administratorem tego kościoła i stąd wiadomo, że zmarli pozostawili pokaźny fundusz 7.000 talarów, z którego procenty były w dalszym ciągu pobierane przez proboszcza i służyły do opłacenia mszy odprawianych ku ich pamięci.
Można przypuszczać, że któryś z kolejnych księży korzystających z tego funduszu, postanowił opisać bezimienne portrety w czasie, kiedy jeszcze było wiadomo, kogo przedstawiają, ale nie starczyło w tym zamierzeniu już skrupulatności, aby sprawdzić rzeczywistą datę śmierci Jana w łatwo dostępnych księgach parafialnych Ogorzelin.
Z zamieszczonego napisu jednoznacznie wynika, że Jan Kazimierz był zarówno syndykiem apostolskim jak i szambelanem króla pruskiego, o tym ostatnim świadczy skrót „S.M.K.P.” Nieoczekiwane potwierdzenie tego ostatniego tytułu znajduje się w tej samej księdze metrykalnej, w której zapisano akty zgonu Jana i Anny, bowiem na numerowanej ołówkiem karcie 432, zamieszczony jest następujący tekst:
„Jacobsdorf 1815 die
21 Xbris hora media octava de Vesp: Obiit Generosus Dominus Joannes
Nepomuc
Breis Comisarius in Aula Zamarth opud Mfcum Joan: Casimir de Osten
Sakinn
Succamerarius Sua Majestatis Regis Prussiae
ex debilitate virium aetatis 76 Annorum omnibus Sacramentis
moribundorum
munitus et die 24 in Cemeteris Zamarthensi Sepultus.”
W swobodnym tłumaczeniu znaczy to, że 21.12.1815., po południu o 8. godzinie zmarł szlachetny pan Jan Nepomucen Breis, pełnomocnik (komisarz, zarządca) dworu (pałacu) w Zamartem (z ramienia) wielmożnego Jana Kazimierza de Osten Sakinn, szambelana Jego Królewskiej Mości króla Prus, w wieku 76. lat, opatrzony wszystkimi sakramentami świętymi i został pochowany w dniu 24. na cmentarzu w Zamartem.
Należy zaznaczyć, że na wykresie rodowodu zawartym - w wydanej w Bremie w 1977. książce pt. „Geschichte des Geschlechtes von der Osten”, przy osobie Jana Kazimierza widnieją następujące tytuły: szambelan króla polskiego i landrat [odpowiednik polskiego starosty] okręgu Wałcza. Kwestia godności szambelana została wyżej wyjaśniona, natomiast zapis o pełnionej funkcji landrata wymaga wyjaśnienia. Otóż istotnie w książce dr. Fr. Schultza pt. „Geschichte des Kreises Deutsch = Krone”, wydanej w Wałczu w 1902. na stronie 153., w wykazie: „Die Königlichen Landräthe des „„Kronschen Kreises““ [królewscy landraci okręgu wałeckiego] widnieje zapis:
„1. Landrath v.d. Osten auf Klausdorf 1773 – 1775 (Schwiegersohn der Frau v.d. Goltz auf Klausdorf).“ [1773-1775 landrat v.d. Osten, (dziedzic) na Kłębowcu, zięć pani v.d. Goltz na Kłębowcu]
Wiadomo jednak, że Jan Kazimierz, mający nawiasem mówiąc w owym czasie najwyżej 25 – 27 lat, ani nie był właścicielem Klausdorf - Kłębowca (miejscowość leżąca 5 kilometrów na północ od Wałcza), ani też nie był zięciem pani v.d. Goltz. Tym bardziej, że w dalszej części autor opisuje postać tej spadkobierczyni rodu Goltz’ów, Zofii urodzonej Torche de la Serre, od 1744. wdowy po generale poruczniku v.d. Goltz’u, co automatycznie wyklucza wszelkie koneksje na poziomie tego pokolenia, tym bardziej, że osoba żony Jana Kazimierza jest znana.
Drugą materialną pamiątką, ale już tylko po Annie, znajdującą się w kościele w Zamartem – jak podaje wymieniony KATALOG jest zestaw 23. masywnych i dużych – prawie metrowych, o barokowych cechach, lichtarzy cynowych, z których 6. stoi na głównym ołtarzu. Na ich dolnej części wygrawerowane nazwisko „Osten – Saken”. Brak w drugim członie nazwiska litery „c”, uprzednio już od lat stosowanej, wynikł prawdopodobnie z niedopatrzenia odlewnika-grawera.
Z opisanego przebiegu, a przynajmniej ze znanych fragmentów życia Jana Kazimierza, można odnieść wrażenie, że dramatyczne wypadki związane z rozbiorami Polski, nie miały większego wpływu na jego losy. Z monarchią pruską potrafił ułożyć sobie życie, uzyskując od króla pruskiego za bliżej nieznane zasługi honorowy dworski tytuł szambelana; Stolica Apostolska mianowała go swoim syndykiem; przez nieżyjącego teścia, na którego jednak zawsze mógł się powołać, miał koneksje z najpierwszymi dostojnikami dworu polskiego, wątpliwe, aby jego majątki położone z dala od głównych traktów i centrów miejskich zostały spustoszone czy choćby nadwerężone w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, a i droga wojsk napoleońskich wiodła innymi szlakami. Zamarte nie weszło w skład Księstwa Warszawskiego, więc można stwierdzić, że całe jego dojrzałe życie upłynęło w ramach monarchii pruskiej. Jedynie fakt jego późnego i nazywając rzeczy po imieniu – raczej rozpaczliwego ożenku, może budzić refleksje i ewentualnie prowokować domysły kryjącej się za tym jakiejś tajemnicy rozwikłania, której nie należy się jednak spodziewać. Rzecz jasna małżeństwo to było bezdzietne i wszystkie zdobyte – można powiedzieć, że nadzwyczaj lekką ręką – dobra, po śmierci obojga małżonków przeszły na rzecz rodziny Grabowskich, wyspecjalizowanej w zdobywania spadków, przynajmniej ze strony rodziny Osten’ów.
Jan Kazimierz, ostatni męski przedstawiciel pierworodnych potomków Jana Wiganda urodzonych w Radawnicy oraz jej ostatni według testamentu starszego brata Franciszka - współdziedzic, zmarł w dniu 02. stycznia 1813. roku w Zamartem. Akt jego zgonu znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Pelplinie w aktach parafii Ogorzeliny pod sygnaturą W 324, na karcie o wpisanym ołówkiem numerze 426 i brzmi:
„Incipit Annus Millesimus
Octigentisimus
Decimus Tertius
Jacobsdorff. Anno 1813 die 2 da
Januarii obiit Camerarius Casimirus de Osten Sacken Haeres Bonorum
Zamartensium
etc Aliorum, aetatis suae 65 Annorum morbo vulgo Nerven Schlag, qui
octava
ejusdem sepuitus est.”
po przetłumaczeniu:
„Nastaje rok tysiąc osiemset trzynasty
Zamarte.
W dniu 2. stycznia zmarł szambelan Kazimierz de Osten
Sacken, dziedzic dóbr Zamarte i innych, w wieku 65 lat, na
chorobę zwana
popularnie Nerven Schlag [prawdopodobnie w ten sposób
dokonujący wpisu określił
zawał serca, lub udar mózgu] , i który
ósmego został pochowany.”
Z powyższego aktu zgonu wynika, że Jan Kazimierz zmarł nagle pozostawiając samotną, starszą od siebie Annę, która przeżyła męża aż o 9. lat. Z całą pewnością mieszkała w dalszym ciągu w ich dworze w Zamartem i tam też zmarła w dniu 09. stycznia 1822. roku.
Jej akt zgonu wpisany jest na numerowanej ołówkiem stronie 438, również w tej samej księdze, w której zanotowana została śmierć Jana Kazimierza i brzmi:
„Incipit Annus 1822 Januarius
Jakobsdorff.
Anno ut die supra hujus obiit Magnifica Dna Anna de Osten Sacken Vidua
Haeredissa
Bonor Zamarthen: aetatis 79 sepulta 18 morbus prae senectute.”
co po przetłumaczeniu znaczy:
„Nastaje rok 1822. Styczeń
Zamarte.
Tego samego, jak wyżej dnia i roku [rok zaczyna się jednym wpisem
dokonanym
w dniu 09. stycznia] zmarła Wielmożna Pani Anna de Osten Sacken,
wdowa,
dziedziczka dóbr Zamarte, w wieku 79. lat, pochowana została w
dniu 18.;
przyczyna śmierci: ze starości.”
Oboje małżonkowie pochowani zostali w podziemiach kościoła w Zamartem. KATALOG ZBYTKÓW na stronie 80. podaje:
„- W krypcie trumny drewniane fundatorów i dobrodziejów klasztoru: 1. Jana Michała Grabowskiego (zm. 1770); 2. Anny Siedleckiej (?) (zm. 1786) z blaszanymi okuciami i kartuszem na którym inicjał A S; 3. z herbem Księżyc (Prądzyńskich), literami W P i data 1799; 4. analogiczna z literami S. T. w. XVIII/XIX; 5. Jana Kazimierza Osten – Sacken (zm. 1813) z kartuszem herbowym.” (podkreślenie moje)
Tak, więc syndyk papieski i szambelan króla pruskiego Jan Kazimierz spoczywa w dalszym ciągu w podziemiach kościoła w Zamartem, natomiast los trumny Anny Konkordii Kunegundy z Pruszaków stanowi niewiadomą. Niewyliczona w KATALOGU trumna z jej zwłokami, podzieliła przypuszczalnie los innych trumien – jako pozbawiona już w tym czasie kartusza herbowego, a możliwe, że i nazwiska, - które na polecenie Wermachtu robiącego miejsce na tymczasowe zamknięcie jeńców polskiego wojska – zostały we wrześniu 1939. wywleczone z podziemi i niedbale pochowanych na przykościelnym cmentarzu. Relację o tym wydarzeniu w latach 60. XIX. wieku opowiadał autorowi opracowania, uczestnik tych wydarzeń, żołnierz polskiego wojska z okresu II. wojny światowej, którego tam więziono.
W latach 90. XX, wieku w podziemiach kościoła, istniała wydzielona krypta zamknięta żelazną kratą, w której znajdowała się wyłącznie trumna fundatora kościoła, Jana Michała Goetzendorf – Grabowskiego, pozostałe zaś trumny stały w ogólnie dostępnych pomieszczeniach.
Dobra zarówno Batorowa i Buki, jak i Zamartego wróciły do Grabowskich na podstawie testamentu Jana Kazimierza, który cały swój majątek zapisał swemu siostrzeńcowi, Józefowi Grafowskiemu i jego żonie Antoninie z Nieżychowskich {Otto Goerke, „Die Kres Flatow” str. 605}, których zobowiązał do corocznego dostarczania 16. klastrów [?] drzewa na potrzeby klasztoru.
Należy przypuszczać, że zarząd majątkiem sprawował wówczas z ramienia Józefa Grabowskiego zaufany zarządca, a Anna – wdowa po Janie Kazimierzu, miała prawo do zajmowania dworu i czerpania wszystkich jej potrzebnych korzyści z dochodów majątku. Z kolei Grabowscy sprzedali majątek rodzinie Liwoniusów, od których z kolei w latach 70. XIX. wieku został zakupiony za 555.000 marek przez szambelana Franza von Parpat. Nowy właściciel wkrótce zmienił nazwę wsi na Bonstetten upamiętniając nazwisko swojej krewnej i dobrodziejki z dalszej rodziny. W posiadaniu rodziny Parpat’ów przetrwało Zamarte do 1945.
Folwark i zbudowany w drugiej połowie XVIII. wieku przez Grabowskich, piętrowy, murowany, wielokrotnie przebudowywany dwór, obecnie bezstylowy o skromnych, częściowo zatartych cechach eklektycznych przetrwał i po II. wojnie światowej stał się bazą założonej tam doświadczalnej fermy Instytutu Ziemniaka.
FRANCISZEK WIGAND EGIDIUSZ (Idzi) KOD:
VI.3.
éok. 1746. - † 27.09.1812.
Wnuk nabywcy Radawnicy i jej ostatni wśród polskiej gałęzi rodziny - dziedzic, Franciszek Wigand Egidiusz był synem Egidiusza Kazimierza i Konradyny Krystiany z von der Goltz’ów, a starszym bratem omówionego uprzednio Jana Kazimierza. Urodził się prawdopodobnie około 1746., który to rok wynika z jego wieku podanego w przytoczonej wyżej „Vasallen Tabelle” sporządzonej w 1773., jednak rzeczywista data jego urodzenia, wobec wielokrotnie uprzednio wspominanego zaginięcia akt metrykalnych Radawnicy, nie jest możliwa do ustalenia. Drugie imię „Wigand”, poświadczone przez almanachy niemieckie - otrzymał z pewnością na cześć dziadka Jana Wiganda, zaś trzecie „Egidiusza (Idziego)”, poświadczone z kolei przez dokument wizytacji kościelnej - na cześć ojca.
Gdy miał około 10. lat zmarł jego ojciec, pozostawiając troje nieletnich dzieci i młodą wdowę w rozległym, wymagającym wyjątkowo sprawnego zarządzania majątku. Na domiar złego w rok po śmierci Egidiusza wybuchła wojna siedmioletnia (1756-1763), która dała się mocno we znaki powiatowi nakielskiemu, o czym była mowa w historii rodzeństwa Franciszka.
Leżąca na peryferiach Wielkopolski Radawnica, przylegająca swymi ziemiami na ich granicy północno - zachodniej do królestwa pruskiego, była szczególnie narażona na samowolę dowódców wojskowych Fryderyka II. i jego służb aprowizacyjnych, a jednocześnie podlegała urzędnikom administracyjnym Rzeczypospolitej, której zobowiązana była świadczyć podatki (pogłówne). Stali mieszkańcy tego terenu musieli z pewnością przez dłuższy okres czasu lawirować między przedstawicielami dwu państw: jednego bezsilnego militarnie, do którego byli przypisani posiadanym majątkiem i ościennego, drapieżnie militarystycznego. Trudno dziś dociec, jaki w tej sytuacji modus vivendi obrała matka Franciszka - Konradyna, o ile oczywiście mogła cokolwiek wybierać; należy jednak uwzględnić jej ewangelickie wyznanie i pochodzenie z terenów poddanych władzy króla pruskiego oraz co pewnie było najcenniejsze – fakt czynnych ówcześnie i z pewnością przychylnych z uwagi na rodzinne koneksje - licznych pruskich wojskowych z rodzin Osten – Sacken’ów i Goltz’ów. Można również przypuszczać, że reakcją mieszkańców Radawnicy na wojenne rekwizycje i z pewnością często stosowany pospolity rabunek, było ukrywanie zapasów żywności, co zresztą nie musiało być zbyt trudne w tak rozległym majątku, zaś odpowiedzią na pruskie restrykcje celne mógł być wyłącznie przemyt, szczególnie zbóż lub mąki - przez od wieków używany bród na Gwdzie, w należącej do klucza radawnickiego wiosce Grudna, gdzie zresztą znajdował się jedyny w majątku młyn. Rzeka ta, a raczej rzeczka o bystrym prądzie i licznych meandrach koryta, nie nadawała się do spławiania towarowego, zaś oddalenie Radawnicy od znaczniejszych ośrodków miejskich przy ówczesnej mizernej sieci drogowej tego rejonu - o charakterze traktów polnych - wykluczało transport zbóż na większe odległości, dokonywanych jedynym wówczas możliwym środkiem lokomocji, tj. wozami ciągniętymi przez woły. Pozostawało, więc przemycanie go do wiecznie potrzebujących żywności Prus. Natomiast bardzo prawdopodobne są dostawy takim właśnie transportem, runa owczego lub wełny do ośrodków sukiennictwa w Jastrowiu, Trzciance lub Łobżenicy oraz wyrobów z drzewa na czynne w okolicy targowiska. Nie można jednak ocenić rzeczywistej kondycji ekonomicznej gospodarujących w tym rejonie właścicieli ziemskich, bowiem na przestrzeni 15. lat poprzedzających pierwszy rozbiór Polski, sytuacja musiała się wielokrotnie zmieniać i dziś trudno byłoby ustalić średnie warunki ekonomiczne istniejące w dłuższych okresach czasowych.
O młodości i wykształceniu Franciszka nie dotarły do naszych czasów żadne informacje. Wiadomo jedynie z zapisu w aktach metrykalnych parafii w Białężynie przechowywanych w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu {mikrofilm 2262}, że w dniu 11. grudnia 1762. w Nieszawie był on ojcem chrzestnym Teodora Franciszka Ksawerego (patrz pokolenie VII.4.), syna swego stryjecznego brata Ignacego.
Miał wówczas około 16 lat. Jest to jedyny, potwierdzony w tym pokoleniu wypadek bezpośrednich kontaktów rodziny zamieszkałej w Radawnicy, z potomkami Jana Krystiana i Ludwiki z Rydzyńskich, którzy po sprzedaży Górzny i Nowego Dworu, przenieśli się do środkowej Wielkopolski.
Pamiętając o uprzednio sugerowanych przy omawianiu historii V. pokolenia rodzinnych zadrażnieniach, na tle ociągania się ze spłatą zaciągniętych przez zmarłego Jana Krystiana długów przez wdowę po nim - Ludwikę Barbarę, a wierzycielem - jej szwagrem Franciszkiem Jakubem i jego rodzeństwem, czego skutkiem było przypuszczalnie znaczne oziębienie wzajemnych kontaktów - nie rozstrzygniemy dziś, która ze stron była inicjatorem ponownego nawiązania rodzinnych więzów i na ile one były autentycznie serdeczne i częste. Można przypuszczać z uwagi na młody wiek Franciszka Wiganda i jego brata Jana Kazimierza, że w tych kontaktach sprawy majątkowo - spadkowe nie mogły wówczas odgrywać żadnej roli, jako że kwestia dziedziczenia klucza radawnickiego była w owych latach - pozornie - jednoznacznie przesądzona i nie mogła budzić najmniejszych wątpliwości. Z czego ewentualnie dalej może wynikać, że ubożsi wielkopolscy krewni chcieli przypomnieć swoje istnienie, albo po prostu ożywić, uprzednio zawieszone rodzinne związki. Jest też oczywiście możliwe, że tamte wydarzenia nie pozostawiły żadnych trwałych urazów, a spotkania obu części rodzin odbywały się z regularną częstotliwością, na którą pozwalało oddalenie ich siedzib, lecz nie pozostawiały po sobie żadnych dokumentów wobec braku wzajemnych transakcji oblatowanych względnie roborowanych w urzędach grodzkich.
Kolejny dokument {Archiwum Kapituły Metropolitarnej w Gnieźnie, sygnatura E 42} dotyczący życia Franciszka Egidiusza, odnosi się do uprzednio krótko scharakteryzowanej w dziejach Jana Kazimierza – wizytacji parafii w Radawnicy. Odbyła się ona w dniu 25.01.1766. w ramach generalnej wizytacji Archidiakonatu Kamieńskiego, na którego terenie w drugim dekanacie łobżenickiem położona była Radawnica. Wizytatorzy w sprawozdaniu zaznaczyli, że w czasie ich bytności:
„Jus Patronatus –
est Gnosorum Francisco Aegidii et Joannis Casimiri ab Osten Sakin
Fratruminter
Segermanorum”
co
można
przetłumaczyć następująco: „Prawo patronatu
[nad kościołem] sprawują rodzeni
bracia – szlachetnie urodzeni Franciszek Egidiusz i Jan Kazimierz von
Osten
Sakin”.
Interesujący nas w omawianych czasach rozdział, nosi tytuł:
„Radawnica –
Ibidem Filiales In Krzywawieś, Grudna et Kamień, de Hospitale Pauperum,
et
Oratori um Privatt In Gurzna.”
z czego wynika, że tak jak nam współcześnie, filiami parafii w Radawnicy były kościoły w Krzywej Wsi i Kamieniu oraz nie istniejącej dziś wsi Grudna. Znamienne, że radawnickiemu proboszczowi podlegała również prywatna kaplica w Górznej wraz z mieszczącym się tam przytułkiem, mimo, że wieś ta wraz z folwarkiem Nowy Dwór zostały jeszcze w 1752. roku sprzedane przez synów Jana Krystiana, Augustynowi Działyńskiemu. W następnym 1767. roku zarząd majątku przeszedł, albo w ręce obu braci, albo – co jest bardziej prawdopodobne - wyłącznie na starszego, Franciszka Wiganda. Świadczy o tym informacja z „Tek Dworzaczka”{tekst oryginału w Archiwum Państwowym w Poznaniu, sygn. Nakło Gr. 96, k. 222v} o następującej treści:
„Konradyna z Golczów córka
zmarłego Franciszka Golcza
i zmarłej Idy z Gulczów, wdowa po Idzim Kaź. [Egidiuszu Kazimierzu] Ostenie, podkomorzym J.K.Mci,
dziedzicu wsi Radownica,
Kamień w powiecie N. [nakielskim], dożywocie dane sobie w grodzie wałeckim w
sobotę po
Nawiedzeniu N.M.P. w 1752 roku [08.07.1752.] kasuje (f. 222v).”
Według tomu XV.„WIELKIEJ ENCYKLOPEDII POWSZECHNEJ ILUSTROWANEJ” wydanej w 1895. w Warszawie (cytaty istotnych wyjątków):
„Dożywocie
jest to prawo użytkowania przez ciąg całego życia z rzeczy,
będących cudzą
własnością, w taki sam sposób, jak to służy samemu
właścicielowi, pod warunkiem
wszakże zachowania istoty rzeczy.
…Według Tadeusza Czackiego (Dzieła zebrane i wydane przez Hr. Edwarda
Raczyńskiego, t. II, str. 7) początek zapisom na przeżycie dała
„oprawa”, jako
fundusz dożywotni, od męża dla żony przeznaczony, stosownie do
wysokości jej
posagu. …
Dożywocie musiało być wzajemnem, jednostronne bowiem nie miało znaczenia; mogło być czynione po ślubie w ciągu małżeństwa, obejmowało i majątek przyszły; otrzymywał je ten z małżonków, który przeżył drugiego. …”
W 1767. roku Konradyna Krystiana osiągnęła przypuszczalnie wiek około 56. lat, a od dwunastu – w wyjątkowo niespokojnych czasach - samotnie zarządzała obszernym majątkiem. Jednocześnie, można przypuszczać, że dorosłych synów rozpierała energia młodości i chcieli pilnie osiągnąć jak najdalej idącą samodzielność, więc skasowanie tej umowy było jednoznaczne z dobrowolnym odsunięciem się Konradyny na drugi plan i przejęciem władzy przez młodsze pokolenie ze wszystkimi takiego stanu rzeczy konsekwencjami. Równocześnie zaświadcza również o pełnym wzajemnym zaufaniu i przykładnych więzach między matką, a synami. Dalej, nie wymieniając daty zapisu, kronika rodzinna wspomina, że Franciszek podpisywał się: „aulae iudex t.j. członek sądu assesorskiego”, co mogłoby – oczywiście tylko pośrednio - świadczyć o jego prawniczym przygotowaniu. Sądy asesorskie według książki Zbigniewa Góralskiego pt. „URZĘDY I GODNOŚCI W DAWNEJ POLSCE”, wydanej w Warszawie w 1983. objaśnione są następująco:
„Obecność przy królu mogła narzucić
kanclerzom pewne obowiązki dworskie. Zastępowali więc
marszałków, niosąc w
czasie ich nieobecności laskę przed królem. Kanclerze
posiadali poza tym władzę
sądowniczą. Jeżeli byli księżmi, mieli jurysdykcję nad
duchowieństwem dworu
królewskiego.
W pierwszym jednak rzędzie, od końca XVI w.
prowadzili sądy asesorskie, inaczej zwane zadwornymi. Sądy te, odrębne
dla Korony
i Litwy, były najwyższą instancją apelacyjną dla miast
królewskich. Prowadziły
też sprawy o rozgraniczenie między dobrami królewskimi i
prywatnymi, a także niektóre
skarbowe. Kanclerz był ich przewodniczącym, on też wydawał i
podpisywał
wyroki.
Wprawdzie uchwała sejmu koronacyjnego 1575
roku żądała, by sesje odbywały się w obecności także
podkanclerzego, w
praktyce jednak nie stosowano tego - podkanclerzy przewodniczył tylko w
nieobecności kanclerza. Gdyby jednak zeszli się razem, dysponowali
wtedy tylko
jednym głosem.
Początkowo kanclerze prowadzili sądy sami,
mając do pomocy sekretarza, referendarza i pisarza. W XVII w. doszło do
nich
czterech asesorów z głosem decydującym. Wreszcie w 1775 r.
wprowadzono do asesorii
regensów i metrykantów kancelarii kanclerskiej, mieli oni
w niej głos doradczy.
W zasadzie sądy asesorskie urzędowały przy
królu. W czasie jednak jego pobytu za granicą, kanclerz zwoływał
je w
wyznaczonym przez siebie miejscu. Dopiero w 1776 r. sejm ustalił jako
siedzibę
asesorii koronnej Warszawę, określając jednocześnie czas trwania
kadencji na
czas od 1 listopada do 30 kwietnia.”
Nie
wiadomo skąd nasz rodzinny kronikarz
uzyskał wiadomość o takim właśnie tytule użytym w treści podpisu
Franciszka
Wiganda, ani na jakim ewentualnie dokumencie oparł swoje stwierdzenie.
Zważywszy jednak na ogólnopaństwową rangę godności asesorskiej,
odpowiadającą
obecnej godności sędziego Sądu Najwyższego, nie wydaje się możliwe, aby
Franciszek Wigand urodzony około 1746. roku, mógł w okresie
przed pierwszym
rozbiorem, a więc w wieku około 26. lat być członkiem takiego sądu,
choć nie
jest to oczywiście wykluczone. Dla ścisłości należy jednak zaznaczyć,
że
„Kalendarze Polityczne” z lat 1771. i 1772. wydawane w Warszawie i
zwierające
spisy personalne urzędników koronnych, jego osoby nie
wymieniają. Bardziej
prawdopodobne jest jednak mianowanie go dużo później – po
objęciu przez niego
Radawnicy, już w państwie pruskim, tzw. „justycjariuszem”, o czym była
mowa we
wstępie do tego opracowania, a co upoważniało do wykonywania władzy
sądowniczej
nad podległymi chłopami. Podpisywanie się natomiast przez Franciszka w
sposób
wymieniony w kronice, można ewentualnie traktować, jako świadomie przez
niego
stosowaną analogię do znanej mu godności asesorskiej z czasów
Rzeczypospolitej.
Niewątpliwie, wyjaśnienie tego mało istotnego w istocie problemu
wymagałoby
odrębnej kwerendy archiwalnej, o ile i w tej kwestii kronikarza
Kazimierza nie
poniosła kolejny raz fantazja w gołosłownym obdarzaniu przodków
nienależnymi
tytułami. Można również domniemywać możliwość dalekowzrocznej i
świadomej
działalności jego matki Konradyny Krystiany, która starając się
zabezpieczyć
pozycję swej rodziny na obie strony, starszego syna Franciszka
postanowiła
wychować w Rzeczypospolitej, zaś młodszego Jana Kazimierza posłała do
szkół saskich,
a później w służbę dworu niemieckiego. Wiadomo, że znajomości i
koneksje nabyte
w trakcie młodzieńczej edukacji zazwyczaj procentują w dorosłym życiu.
Z uwagi na zaszeregowanie radawnickiej rodziny do grona
bogatszych
„posesjonatów”, ale jednak niezaliczającej się do wąskiego grona
najbogatszych
ziemian oraz ze względu na szczupłość materiałów dotyczących
szkolnictwa tego
okresu, nie wydaje się, aby rozstrzygnięcie tych domysłów mogło
obecnie znaleźć
potwierdzenie. W 1768. roku rozwój Wielkopolski zakłóciła
i zdezorganizowała
konfederacja barska, która dała się we znaki i Krajnie, a więc
przypuszczalnie
odczuli jej działanie również mieszkańcy Radawnicy. Pisze o tym
Wacław
Szczygielski w swej książce pt. „Konfederacja
barska w Wielkopolsce. 1768 –
1770”, z której odnośny ustęp ze strony 90., brzmi:
„Malczewski
wysłał najpierw przodem ok. 20 listopada rtm. Hieronima Roszkowskiego
na Pomorze,
celem forsowania szlachty i miast pruskich do wiązania konfederacji.”
„Tymczasem
Hieronim Roszkowski po przekroczeniu Noteci zatrzymał się na Krajnie.
Roszkowski
był zawodowym oficerem. Służył najpierw w husarii polskiej a następnie
u ks.
Piotra Sapiehy jako rotmistrz jego chorągwi nadwornej w Wieleniu. Może
nie bez
cichej zgody swego zwierzchnika przeszedł wraz z całym oddziałem, 40
husarów,
do konfederacji. Mówiono o nim, że nosił jeden but czarny, a
drugi czerwony;
pierwszy oznaczać miał śmierć, a drugi ogień dla tych, co się jego woli
sprzeciwiali.”
„Cały oddział liczył 160 osób,
…”
„Roszkowski 24 listopada w
grodzie nakielskim oblatował palet w którym groził surową
egzekucją tym
wszystkim, co ociągali się z wydawaniem podatków i
pocztów wojskowych. Srożył
się w Łobżenicy, miasto bowiem odmówiło konfederatom przysięgi.
Dwóch panów von
der Osten w Wałeckiem, którzy niby przystąpili do konfederacji i
zaciągnęli się
do szeregów, a następnie uciekli za granicę, ukarał spaleniem
ich wsi Tarnówka
i Osówka. A rektora ewangelickiego Fryderyka Beniamina Wiellicha
z Jastrowia skazał
na śmierć za szkalowanie konfederatów w kazaniach i podjudzanie
przeciwko nim
wiernych.”
Radawnica położona niedaleko Jastrowia, lecz na poboczu
głównego szlaku
i to wśród lasów, mogła ewentualnie uniknąć zajadłości
oddziału Roszkowskiego, choć
z incydentu z wymienionymi „panami von der Osten” - o czym będzie dalej
mowa w
historii synów Franciszka Jakuba, Karola i Ludwika – wynikałoby,
że oddział ten
grasował na terenie całej Krajny i nie przepuszczał żadnemu dworowi.
Jan
Kazimierz przebywał wówczas na szczęście w Dreźnie, a Franciszka
mogła matka wysłać
do kuzynów w Prusach, co byłoby wyjściem najrozsądniejszym, ona
sama zaś po
prostu opłaciła się konfederatom, co niewątpliwie uratowało zabudowania
dworu i
folwarku.
Wracając zaś do sytuacji pogranicza Wielkopolski i
istniejących tam
stosunków polityczno gospodarczych w czasach młodości Franciszka
Wiganda, warto
je zilustrować pamiętnikiem z epoki przytoczonym w wymienionej
już
uprzednio książce „Krajna i Nakło” (całość
wypisów w rozdziale „Materiały”),
której fragment z części opracowanej przez Teodora Bobowskiego,
burmistrza
nakielskiego cytuję:
„Mąż
niemiecki Mateusz Redman, osadnik w Folsztynie nad Notecią,
który wiele lat
przed Fryderykiem z Niemiec przybył do Polski, osiadł nad Notecią i
miał się
bardzo dobrze tak długo, aż nie przyszli do Krajny żołdacy pruscy w
1770 roku
po zakup zboża polskiego dla króla pruskiego, napisał pamiętnik
o pobycie
nieproszonych gości i popełnionych bezprawiach (Historische
Monatsblätter,
rocznik 1-szy, st. 53).
Pomiędzy innemi pisze on wyraźnie:
„„W jesieni
1770 roku
otrzymaliśmy Prusaków (die Preussen) na kwatery, musieliśmy ich
żywić i
codziennie dawać 15 groszy na osobę na piwo (birgeld) i co 24 godziny 3
berlińskie miary owsa, siana i sieczki. Kwaterowali u nas do 1 maja
1771 r.
drudzy do św. Michała 1771 r. Mieli oni własny chleb (z polskiej mąki),
ale
musieliśmy im dawać mleko, piwo i warzywa. Był w tym roku nieurodzaj,
susza
wielka panowała, bo na wiosnę przez 12 tygodni deszcz nie padał, zaś
latem
każdego dnia przepadywało. Prusacy zbierali żniwo i gromadzili w swych
magazynach, przez to powstała taka nędza, że l
u d z i e
n i e m
i e l i
k a w a ł k a c h l e b a, nawet za pieniądze dostać go nie było można.
W grudniu 1771
r.
musieliśmy dostarczyć z każdej huby [włoki = 16,8 ha] dwie
ćwiercie owsa
i ćwierć żyta. W lutym 1772 r. każda huba pod grozą ostrej egzekucji
dać
musiała 10 talarów, ćwierć żyta, trzy ćwiercie owsa i wóz
siana i dziennie 8
florenów [pamiętnikarz miał prawdopodobnie na myśli - w tym
okresie mocno
już zdewaluowane tymfy = złote polskie] na jedzenie i picie.
W kwietniu i
maju
musieliśmy z zapełnionych magazynów pruskich odwozić zboże do
Noteci na szkuty,
poczem je Prusacy w y w o z i l i d o k
r a j u b r a n d e n b u r s k i e g o
(ins brandenburgische Land). W tym czasie bardzo dużo wycierpieliśmy,
tem więcej,
że P r u s a c y katowali
biednych ludzi. Przez całe lato
szwadron dragonów majora Zabelitza musieliśmy żywić i podczas
tej drożyzny
chleb im dostarczać i paszę dla koni. Dnia 16 sierpnia 1772 roku kraj
polski
nad Notecią przerobiono na pruski. W 1773 r. nałożono nam
królewską kontrybucję
(pruską) z huby po 6 talarów” ... itd.””
Posłuchajmy
jakiemi słowy
sam Fryderyk, władca pruski, usiłuje przed światem oczyścić się z
haniebnego
postępowania wobec Polski. Pisze on w rozkazie z dnia 25 marca 1772
roku (Czasopismo
niemieckiego towarzystwa historycznego, rocznik 1-szy, st. 51):
„„Jest
ogólnie wiadomem, że
naród polski nie zaprzestał sąsiednim mocarstwom, zwłaszcza
państwu pruskiemu,
dawać częstych powodów do słusznego niezadowolenia.
Wbrew wszelkim
regułom
dobrego sąsiedztwa u r z ą d z a n a p a d y
n a k r a j p
r u s k i, n
i e
p o k o i i m
a l t r e t u je p o d d a n y c h p r u s k i c h , odmawia im
należnej
satysfakcji; naród polski zajmuje się bezustannie szkodliwemi
planami (przygotowaniem
konstytucji – uwaga autora), któremi drażni sąsiednie mocarstwo.
Pozostawać biernym
widzem
znaczyłoby sprzeciwić się regułom zdrowej dyplomacji państwowej.”„Po
załatwieniu skrytych przygotowań wystosował Fryderyk 1 sierpnia 1772
roku
rozkaz gabinetowy, polecający Brenckenhoffowi zajęcie Krajny 13
września 1772
roku i wytknięcie nowej granicy pomiędzy Polską a Prusami. Ponownie
rozkazem z
dnia 7 września 1772 roku nakazał temu zausznikowi zająć obszary nad
Notecią na
rzecz Prus i zlecił mu administrację finansową tak nazwanego „dystryktu
noteckiego”.
Zawarty w
Petersburgu 15
stycznia 1772 roku traktat między Fryderykiem pruskim a carycą
Katarzyną iure
caduco przysądził Krajnę Prusakom w następujący sposób:
Artykuł II. „
... król
pruski otrzymuje także obszar Wielkopolski po swej stronie Noteci (tj.
poprawym
brzegu – uwaga autora) wzdłuż tej rzeki od granicy Nowej marchii
(brandenburskiej) do Wisły przy Fordonie i Solcu w tem zrozumieniu, że
Noteć
tworzyć będzie granicę państwa króla pruskiego i rzeka ta ma
zupełnie (t.j. w
szerokości koryta) należeć do niego.”
„Rok
później, dnia 18
września 1773 roku, haniebny traktat o pierwszym rozbiorze Polski,
wymyślony
dla nadania aktowi bezprawia formy prawnej, podpisany został w
Warszawie przez
pełnomocnika pruskiego Benoita i przez 95 dygnitarzy i posłów
polskich. Wymiana
dokumentów ratyfikacyjnych między królem polskim
Stanisławem Augustem
Poniatowskim a królem pruskim Fryderykiem II nastąpiła w
Warszawie 19 listopada1773
roku.
Jak Niemcy w
ogóle po
wszystkie czasy do dni dzisiejszych, tak Prusacy szczególnie
drwili sobie z
wszelkich traktatów i podpisywali je bez skrupułu dla
otumanienia świata
cywilizowanego i uspokojenia głosu sumienia mocarstw neutralnych.
Chociaż z
góry mieli postanowienie niedotrzymania żadnych zobowiązań
zagwarantowanych w
onych traktatach lub umowach międzynarodowych.
Nie przemawia z
tych słów
antagonizm narodowy lub uprzedzenie do Niemców recte
Prusaków, bynajmniej,
raczej głos mają ich własne niemieckie dokumenty rządowe, reskrypty
królewskie,
rozkazy gabinetowe i instrukcje ministerialne, w których
znajdujemy dostateczne
świadectwa wiarołomstwa, nienawiści i eksterminacyjnej polityki
germańskiej.
Linją graniczną
w myśl
traktatu miała być Noteć od granicy brandenburskiej przez Nakło do
Rynarzewa,
stamtąd prosto do Solca nad Wisłą. Słuszność przysłowia, że przy
jedzeniu
przychodzi apetyt, znalazła pełne zastosowanie u Prusaków, gdy
zabierali
Krajnę.
Jeszcze nie
zdążył uschnąć
atrament na traktacie Fryderyka i Katarzyny, a już minister pruski
Hertzberg
dawał instrukcję Brenckenhoffowi, jak daleko ma posunąć granicę poza
Noteć bez
zważania na linję wytkniętą w cyrografie petersburskim.
„T r z e
b a b y ć
b e z c z e l n y m i
b r a ć
j a k n a j w i ę c e j” – pisał
Hertzberg do Bren- ckenhoffa i zalecał mu zabrać miasta Wieleń,
Czarnków,
Ujście, Łabiszyn z szerokiemi okolicami po lewej stronie Noteci.”
Uzasadnione
jest przypuszczenie, że
Radawnica leżąca nad samą granicą pruską, jako jedna z pierwszych
została
wcielona do monarchii pruskiej w połowie września 1772. roku, o ile nie
dokonał
tego już w marcu tego roku generał Belling, zgodnie z rozkazem
królewskim
Fryderyka II. z 21.03.1772. Rozkaz ten
dotyczył jednak obszarów tzw. „kordonu sanitarnego”, a nie
wiadomo czy
Radawnica w skład tego kordonu wchodziła. Oficjalny traktat rozbiorowy,
a
właściwie trzy traktaty, zostały podpisane w Petersburgu dnia
05.08.1772.,
natomiast wymuszona na stronie polskiej ich ratyfikacja nastąpiła
dopiero rok
później w dniu 30.09.1773, gdy już na zaanektowanych terenach
działały obce
władze. Formalne zajęcie okręgu nadnoteckiego nastąpiło w ciągu
tygodnia
pomiędzy 13. – 21. wrześniem1772. Prawdopodobnie po tej dacie
zakończyły się
najjaskrawsze gwałty i nadużycia pruskie, a nowe władze - nawiasem
mówiąc o
wyjątkowo lichych kwalifikacjach – przystąpiły do tworzenia porządku
prawnego i
warunków życia dla nowych poddanych pruskiej monarchii.
Organizację tej nowej
władzy opisuje przywołana uprzednio książka „Krajna i Nakło” w
rozdziale
„URZĘDY PRUSKIE I URZĘDNICY W KRAJNIE” , następująco:
„Po
oderwaniu Krajny od Rzeczypospolitej Polskiej Prusacy najpierw
utworzyli 3
powiaty administracyjne: nakielski, wałecki i bydgoski. W nakielskim
rządził
radca Zillmer, w wałeckim radca Spalding, w bydgoskim radca
Schönborn.
Nad
nimi
panowali wyższy radca Baltazar Brenckenhoff i jego zastępca radca
Gaudi.
Wszyscy oni nosili tytuły „„Kgl. preuss. Kriegs- und
Domänenräte””.
Radcowie
powiatowi na
podstawie instrukcji królewsko - pruskiej rozpoczęli lustrację
powierzonych
sobie obwodów, zwłaszcza po miastach i wsiach rejestrowali
mieszkańców i ich
inwentarz, rolę, budynki, dobra starościńskie, skarbowe, kościelne,
klasztorne
miejskie, gospodarstwa włościańskie, łanowe i gracjalne (panes bene
merentium),
proklamowali rządy i prawa pruskie, rozszerzali odezwy Fryderyka II
„„do nowych
poddanych””, przybijali w każdej miejscowości orły pruskie, nakazując
respekt
dla nich, zamykali starostwa, magistraty i sądy, zabierali ich akta,
dokumenty
i archiwa, usuwali burmistrzów, sędziów, asesorów,
senatorów i innych
urzędników polskich, wprowadzając w ich miejsce Niemców
więcej jak potrzeba,
jednem słowem gorączkowo pracowali nad spuszczeniem Krajny po myśli i
woli
króla pruskiego.”
„Krajna
obejmowała wówczas
po prawej stronie Noteci 27 miast, 1081 wsi i obszarów dworskich. K o n t r y b u c y j w
1773 roku wyciśnięto z dóbr duchownych 13
524 talary, z dóbr szlacheckich, miast i wsi 78 935
talarów, z innych źródeł 14
080 talarów, razem 106 539 talarów, na owe czasy ogromne
sumy, dzisiejsze miljony,
prócz tego zagarnął Fryderyk całe dochody z dóbr
koronnych i starościńskich,
tak zwanej królewszczyzny. Dalsze wielkie sumy przyniosły akcyzy
i podatki o
różnych nazwach. Statystyka ta czerpana z źródeł
niemieckich, kłam zadaje
twierdzeniom Niemców, że Fryderyk oderwał od Polski ziemię
zniszczoną, biedną i
nic nie wartą.
Podział Krajny
na obwody
administracyjne uległ w następnych latach kilku zmianom. Otóż
powiaty bydgoski,
inowrocławski, kamieński i wałecki w całości doczekały się Księstwa
Warszawskiego,
utworzonego na podstawie traktatu tyłżyckiego z dnia 9 lipca 1807 roku.
Traktat
tyłżycki części powiatu kamieńskiego i wałeckiego z miastem Kamieniem i
Wałczem
pozostawił Prusakom, jednakże okrojone powiaty kamieński i wałecki,
oraz
bydgoski i inowrocławski podporządkowano bez zmiany nazw prefekturze
departamentu bydgoskiego, zaś dla poszczególnych powiatów
wyznaczono polskich
podprefektów w miejsce dotychczasowych pruskich radców
ziemskich albo
landratów.
Po niespełna
ośmiu latach
istnienia Księstwa Warszawskiego gdy gwiazda Napoleona zgasła pod
Lipskiem,
kongres wiedeński w 1815 r. znów przyznał Prusakom całą Krajnę,
wtedy też oni
zorganizowali tak zwany obwód regencyjny bydgoski, podzielony na
6 powiatów:
wyrzyski, bydgoski, czarnkowski, wągrowiecki, inowrocławski i
gnieźnieński.
Powiaty kamieński i wałecki przydzielono do obwodu regencyjnego
kwidzyńskiego.”
Tego samego dnia, w którym Prusy rozpoczęły zajmowanie obszaru nadnoteckiego, czyli 13. września 1772. król pruski, nienawidzący Polski i Polaków, postanowił ukorzyć nowych poddanych wydając manifest o obowiązku dokonaniu przez nich przysięgi na wierność nowemu monarsze. Na miejsce tej uroczystości wyznaczono Malbork, w którym przysięga miała być składana przez nowych poddanych przed jego tronem i portretem, z pewnością w Wielkim Refektarzu zamkowym.
Mimo, że szlachta wielkopolska i pomorska była wyjątkowo umiarkowana w swojej niechęci wobec Stanisława Augusta Poniatowskiego i jak to opisano we wstępie, jej poparcie dla Konfederacji Barskiej było, jeżeli nie chłodne, to w każdym bądź razie mało entuzjastyczne oraz pozbawione akcentów antykrólewskich, to jednak wychowana od pokoleń w tradycji „złotej wolności” przy praktykowaniu zasady „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, musiała ten obowiązek odebrać, jako policzek w swoje stanowe przywileje. Uroczystość ta według książki „Krajna i Nakło” miała następujący przebieg:
„Manifestem z 13 września 1772 roku Fryderyk II wezwał wszystkie stany polskie: duchowieństwo, szlachtę, mieszczan i włościan na ziemiach codopiero oderwanych od Rzeczypospolitej i wcielonych do Prus do złożenia przysięgi homagjalnej, czyli hołdu wiernopoddańczego i wyznaczył ku temu dzień 27 września 1772 roku w Malborgu na zamku krzyżackim. Później gdy zdołał dla siebie urwać część Kujaw i Pałuk, wyznaczył drugi termin na 22 maja 1775 roku w Inowrocławiu, dokąd zwoływał nowo zdobytych wasali i tych, co do Malborga nie poszli. Dwie intencje miał Fryderyk gdy wpadł na pomysł wymuszenia homagjum od przedstawicieli duchowieństwa, szlachty, miast i wiosek, najpierw chciał wysondować sentyment ludności polskiej do nowego rządu, następnie i to było celem głównym, spodziewał się znaleść pretekst do k o n f i s k a t y d ó b r koronnych, szlacheckich i duchownych, gdyż sprytnie przypuszczał, że przeważna część duchowieństwa i szlachty nie uderzy czołem przed jego obrazem na zamku krzyżackim w Malborgu.
(Na sali hołdowniczej w zamku malborskim
ustawiono tron
z obrazem Fryderyka II i przed tem obliczem królewskiem
odbierano „homagjum”)
Jak wielkim
mistrzem
intrygi był Fryderyk II wykazuje jego instrukcja gabinetowa z 6 czerwca
1772
roku, w której prezydentowi Domhardowi poleca
s k r y t ą a g i t a c j ę wśród wojewodów i
starostów dla nakłonienia
ich do opozycji i wstrzymania się od udziału w imprezie malborskiej, bo
objaw
taki – jak się bez ogródki wyrażał – stworzy uprawnienie
natychmiastowej
konfiskaty dóbr wojewódzkich i starościńskich
(Publikationen aus den preuss.
Staatsarchiven, tom 83, str. 41). Napływające do Malborga stany,
głównie z
biskupstwa warmińskiego, biskupstwa chełmińskiego, województwa
malborskiego,
ziemi pomorskiej i kaszubskiej, podzielono na oddziały duchowne i
świeckie,
katolickie i luterskie. Małą liczbę hołdowników dostarczyła
Krajna, bo samej
szlachty brakło około 40, kilkanaście miast nie wysłało
delegatów z powodu braku
pieniędzy na podróż, duchowieństwo katolickie wysłało po jednym
dolegacie z
każdego dekanatu. To też wysoki komisarz pruski na Krajnie Baltazar
Bren- ckenhoff, wysłał do Berlina 19
listopada 1772
roku zażalenie na n i e p o s ł u s z e
ń s t w o i k
r n ą- b r n o ś ć s z l a c h t y i d u
c h o w i e ń s t w a obwodu
nadnoteckiego. Polecał zastosowanie konfiskaty dóbr i innych
represalij wobec
opornych patrjotów polskich.”
„Szlachta
kraińska, jak już
wyżej wspomniano, urządziła wielki afront Fryderykowi, gdyż kilku tylko
miała
reprezentantów w Malborgu.
Osobiście
hołdowali: M a c
i e j M i e l ż y ń s k i, starosta
wałecki, J a n Ł a k i ń s k i, dziedzic
na Prusinowie, J a n G u z o w s k i,
syn rejenta grodzkiego z Nakła w zastępstwie P i o t r a
T r ą m- p c z y ń s k i e g o, burgrabiego
nakielskiego i T o m a s z a
W r ó b l e w s k i e g o, sędziego grodzkiego
w Nakle, J a n G
r a b o w s k i z Wyrzy, P i o t r G r a b o w s k i z
Wąwelna.
Tabela
„wasalów”
kraińskich, sporządzona w Malborgu podczas imprezy homagjalnej, zawiera
jeszcze
kilkanaście nazwisk ziemian, za których rzekomo różni
zastępcy załatwili sprawę
hołdu, co „liberalny” Fryderyk II łaskawie raczył przyjąć do
wystarczającej
wiadomości.”
Piszący w języku niemieckim Polak, Emilian von Żernicki Szeliga, autor niezmiernie rzetelny, wydał w 1905. w Hamburgu książkę pt. „Geschichte des Polnischen Adels”, w której w suplemencie zamieścił „Listę wasalną polskiej zachodniopruskiej szlachty, która złożyła w 1772 hołd Prusom” {„Anhang. Vasallen-Liste des im Jahre 1772 Preussen huldigenden polnischen Adels im Westpreussen}]. Jak podano uprzednio, w części II. wśród świeckiej katolickiej szlachty województwa kaliskiego figuruje w pozycji 5. z miejscowości Lędyczek [Landeck], podpułkownik Franciszek Jakub von der Osten –Sacken, stryj opisywanego tutaj Franciszka Wiganda, zaś w pozycji 20. istnieje następujący zapis: „von Osten, Kamerherr, auf Radawiecz (odsyłacz do opisu herbu)“
Tak sformułowany – z pominięciem imienia - zapis jest niezmiernie kłopotliwy do właściwego zinterpretowania.
Niemiecki kancelista nie znał prawdopodobnie nie tylko języka polskiego, geografii okręgu nadnoteckiego, ale również panujących tam stosunków, w przeciwnym wypadku nie popełniłby tylu uchybień w jednym zapisie. O ile Franciszek Jakub, w ceremonii hołdowniczej reprezentowany był przez Stanisława Zielenkiewicza, którego z pewnością pisemnie do tej czynności upoważnił, a dokument ten był podstawą wpisu na listę obecności przez królewskiego pisarza zajmującego się frekwencją na uroczystości, to w wypadku przedstawiciela Radawnicy, zapis ze względu na obecność Franciszka Wiganda - dokonany został na podstawie ustnego zgłoszenia. Żernicki Szeliga był zbyt sumiennym dokumentalistą, aby odpisując listę z oryginału, pominął imię hołdownika względnie przekręcił nazwę majątku; należy, więc przypuszczać, że wydrukował w swej książce wierną kopię, autentycznej listy. W takim wypadku należy rozpatrzyć wszelkie możliwe wersje tego zapisu. Otóż:
· niewątpliwie „Radawiecz” to Radawnica. Innych Ostenów po polskiej stronie granicy w tym okręgu nie było, natomiast tak sformułowana nazwa miejscowości świadczy, że nie przepisano jej z dokumentu, a z ustnego zgłoszenia.
· w roku hołdu szambelanową była na pewno wdowa po zmarłym podkomorzym Egidiuszu Kazimierzu, ale gdyby to ona składała hołd, pisarz użyłby w najlepszym przypadku określenia „Kammerherrin”, a najprawdopodobniej w ogóle by to określenie pominął, jako że moda tytułomanii rozciągającej się na całą rodzinę, była specyficznie polską tradycją. W świetle prawa polskiego Konradyna Krystiana po zrzeczeniu się dożywocia nie była ani właścicielką, ani zarządzającą majątku.
· użyty w zapisie tytuł szambelana dotyczył godności nadanej przez króla polskiego. Szambelan z nominacji króla pruskiego, nie musiałby przecież kolejny raz składać hołdu swemu monarsze.
·
wiadomo,
że Jan Kazimierz był szambelanem pruskim, mianowanym z pewnością jednak
w dużo
późniejszych czasach, którego hołd w 1772. roku nie może
w żaden sposób
dotyczyć.
·
pozostaje,
więc jedynie Franciszek Wigand, jako składający hołd osobiście. Zgodnie
ze zwyczajem
polskim używał z pewnością określenia „szambelanic”- syn szambelana, a
niemiecki pisarczyk obcy polskim tytułom, zapisał mu pełnego
szambelana. W
końcu dla Fryderyka II istotny był fakt hołdu, a nie polskie tytuły.
Istnieje jednak możliwość, że Franciszek mimo młodego wieku był rzeczywiście szambelanem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. ENCYKLOPEDIA POWSZECHNA S. ORGELBRAN-D’A w tomie XXIV., wydanym w Warszawie w 1867. roku, tak określa procedurę przyznawania tej godności:
„Szambelan, z francuzkiego, po polsku znaczył toż samo co podkomorzy. Godność na dworze królewskim, u nas pojawia się po raz pierwszy za czasów Stanisława Augusta. Takie zaś ich ten król mnóstwo mianował, że powstało przysłowie: „że kpów i szambelanów nigdy nie braknie”. Szambelanów obowiązkiem było służyć królowi tak przy stole, jak w czasie uroczystości dworskich. Mieli właściwy haftowany mundur, z kluczem złotym na lewym z tyłu biodrze: godło to służy i dzisiejszym szambelanom.”
Dla ścisłości należy zaznaczyć, że „Geschichte des Geschlechtes von der Osten”, książka wydana w 1977. roku w Bremie, określa „Franz’a Wedig’e Egidius’a” jako „Kgl. poln. Kammeherr”, ale tak samo pisze o jego bracie, Janu Kazimierzu, o którym wiadomo, że był szambelanem króla pruskiego, w związku, z czym do jej wiarygodności należy podchodzić z rezerwą. Również Otto Goerke w swej książce „Der Kres Flatow” tytułuje Franciszka Wiganda podkomorzym, ale wydaje się, że obie te informacje potraktować należy, jako wtórne, to znaczy zaczerpnięte z dokumentacji wyżej omówionej ceremonii hołdowniczej w Malborku.
Wiadomo ze wszystkich uprzednio wymienionych źródeł, że Franciszek Wigand w bliżej nieznanym roku pojął za żonę Joannę z Goltz’ów. Była to na pewno jego powinowatą po kądzieli, ale niestety nie wiadomo w jak dalekim stopniu, niemniej można przypuszczać, że udział w kojarzeniu tego małżeństwa, jeżeli nie bezpośredni to z pewnością pośredni, miała jego matka. Z długości życia Joanny, której data śmierci jest znana z książki Otto Goerke’go oraz daty urodzenia Franciszka określonej na podstawie wspomnianej „Vasallen Tabelle” można sądzić, że Joanna urodziła się około 1750., albo raczej krótko po tym roku. O ile jednak w wypadku jej teściowej, Konradyny Krystiany również z domu von der Goltz, niemieckie wykazy genealogiczne podają jej siedzibę rodzinną – Klausdorf, czyli polski Kłębowiec, położony 5. km na północ od Wałcza, o tyle siedziba rodzinna Joanny jest nieznana.
Wracając
zaś w
kontekście koligacji Franciszka Wiganda z rodziną Goltz’ów, do
poruszonego w
historii Jana Kazimierza zapisu zawartego na stronie 153. w książce dr.
Fr. Schultz’a, o treści:
„Die
Königlichen Landräthe des „„Kronschen
Kreises”” waren:
1.
Landrath v.d. Osten auf Klausdorf 1773-75
(Schwiegersohn der Frau v.d. Goltz auf Klausdorf).“
należy z grona landratów okręgu wałeckiego wykluczyć wzorem Jana Kazimierza, również osobę Franciszka. Miał, jak wyżej powiedziano teściową o nazwisku Goltz, ale z przypuszczalnej daty urodzenia jego żony Joanny, należy wykluczyć opisaną w tekście Schultz’a, Zofię z domu Torche de la Serre, która już w 1744. była wdową po generale poruczniku v.d. Goltz’u, a przede wszystkim Franciszka Wiganda nie można określić, jako „siedzącego na Kłębowcu”.
Tym landratem musiał być inny Osten z pewnością kuzyn Franciszka, z rodziny pozostałej na pruskiej stronie. Jest natomiast możliwe, że zmarły generał był jego bliskim krewnym ze strony matki.
Niejednoznaczną, ale pomocniczą wskazówką do oznaczenia przypuszczalnego terminu ślubu Franciszka i Joanny jest rok zrzeczenia się przez Konradynę Krystianę dożywocia. Ten akt prawny, wprowadzający jej synów w pełną własność i zarząd nad ojcowskimi dobrami, stanowił uznanie ich dojrzałości, a jednocześnie pozwalał na samodzielne stanowienie - w oparciu o własną bazę materialną – ich dalszych losów. Warto podkreślić, że miało to miejsce na pięć lat przed pierwszym rozbiorem.
Wobec braku jakichkolwiek innych wskazówek, jest to z pewnością przesłanka ważka, ale mimo wszystko nierozstrzygająca, bowiem następnym wydarzeniem, które mogło decydować o realizacji planów matrymonialnych synów, lub tylko Franciszka Wiganda, było niejako powtórne zrzeczenie się przez Konradynę Krystianę praw własnościowych do całości majątku. Nastąpiło ono w dniu 15. stycznia 1783. roku, przy czym Goerke pisze, że Konradyna zrzekła się tych praw w zamian za dożywocie. Wyciągnąć należy z tego wniosek, o zasadniczej różnicy praw własnościowych pomiędzy Rzeczypospolitą i Królestwem Prus oraz o unieważnieniu przez pierwszy rozbiór prawomocności niektórych uprzednio podjętych decyzji majątkowych. O ile „dożywocie” w Królestwie Polskim gwarantowało pozostałemu przy życiu małżonkowi użytkowanie dóbr do końca życia, a więc i oczywisty zarząd nad nimi, o tyle w Prusach stanowiło przypuszczalnie wyłącznie prawo do mieszkania i pełnego utrzymania. W tej właśnie różnicy należy dostrzegać uzasadnienie komplikacji z dożywociem Konradyny Krystiany, którego się w 1767. roku zrzekła, aby je na powrót w 1783.nabyć. Stanu majątku z dnia jego wtórnego przejęcia przez synów w 1783. nie znamy. Na podstawie opisów z lat późniejszych można przypuszczać, że niewiele odbiegał on od spisu inwentaryzacyjnego dokonanego po pierwszym rozbiorze w dniu 18. marca 1773. przez urzędników króla pruskiego, sporządzających ocenę dochodów skarbu królewskiego. Oryginał tego spisu znajduje się prawdopodobnie w zasobach Archiwum Państwowego Państwowego Bydgoszczy w zespole Kriegs- und Domänenkammer, Deputation In Bromberg, Dział XVIII, nr. 210-241.
Dla zinterpretowania sytuacji warto zacytować i omówić część opisową tego dokumentu. Brzmi ona następująco:
„Actum
Radawnitz 18 III
1773 r.
Podkomorzyna von der
Osten wyznania ewangelickiego.
Do dóbr należą
Krzywa Wieś, Strassforth - Grudna, Hohenfier – Kamień, przeszło 100 lat
należą
do rodziny.
Folwark szlachecki
jest we wsi.
Chłopi mają pańskie
wyposażenie (Hofwehr) na które składają się:
2 konie, 2 woły, 2. krowy, 2.
owce i 2. świnie.
Łany nie były
wymierzone.
Pleban ma 1,5 łana.
Grunty są piaszczyste.
Karczmarz szynkuje
rocznie 30 beczek piwa i 16 achteli gorzałki.
Pański młyn jest
koło Grudnej.
Gospodarze pełni (Vollbauern) i pół chłopi (Halbbauern) płacą czynszu po 5 talarów. Chałupnicy (Cossathe) [Wydaje się, że słowo - „komornicy” będzie w tym wypadku właściwsze] po 1. talarze.
Gospodarze idą 3 dni
tygodniowo na szarwark. Półchłopi nie idą na szarwark.
Dziesięcina od
pełnych chłopów : 2 korce żyta i korzec owsa.
Dziesięcina od
półchłopów :
1 korzec żyta i ½ korca owsa
Dziesięcina od komorników :
½ korca żyta i ¼ korca owsa.
Cała wieś dawała 52 tal.
pogłównego.”
Dalej zamieszczony jest wykaz zależnej od dworu ludności, której liczebność wynosiła łącznie 275 osób. Analizując zacytowany zapis należy zauważyć:
· potwierdza on tezę, że w świetle prawa pruskiego, partnerem dla królewskich kontrolerów w charakterze właścicielki majątku była Konradyna Krystiana. Można domniemywać, że gdyby rzeczywistymi posiadaczami ziemi byli nieobecni w czasie spisu synowie, to takie stwierdzenie zostałoby zawarte w protokóle.
· wsie wchodzące w skład pomniejszonego – w stosunku do stanu z czasów Jana Wiganda - klucza radawnickiego, są zgodne ze stanem uprzednio opisanym, a mianowicie: Górzna i Nowy Dwór zostały sprzedane przez synów Jana Krystiana w 1752. roku Augustynowi Działyńskiemu, a Lędyczek Szlachecki i Grodno (Bergelau) należały w owym czasie do żyjącego jeszcze Franciszka Jakuba z pokolenia V.
· folwark dworski, jak to do dzisiaj jest widoczne, mieścił się naprzeciw dworu, na skraju wsi.
· wyposażenie chłopów należy zaliczyć – w świetle wówczas ogólnie stosowanych norm - do szczodrych, ale posiadali je wyłącznie pełni gospodarze [Vollbauern], których protokół wylicza jedynie 11. (wraz z rodzinami stanowili aż 75 osób).
· pleban posiadał według dzisiejszej miary 25,2 hektara gruntów, przy których zaznaczono jednak, że jest to ziemia piaszczysta.
· karczmarz szynkował 30 beczek piwa. Beczka od 1598. roku liczyła 62 garnce, tj. 134 – 140 litrów. Przyjmując średnio pojemność beczki piwa na 137 l., karczmarz sprzedawał ok. 4100 litrów piwa rocznie oraz w tym samym czasie również 16 achteli gorzałki (achtel czyli antałek równy był 9. garncom, z których każdy mieścił 3,77 l.), co daje ok. 543 l., nie najlepszej pewnie wódki. Rzecz jasna, że karczmarz miał obowiązek zaopatrywać się w oba te napitki we dworze tak, więc jego utarg w części stanowił dochody dworu.
· po młynie, jak i po całej wsi Grudna nie ma dzisiaj prawie śladu, nie mniej warto przypomnieć, że młyn ten mieścił się w bezpośrednim sąsiedztwie wygodnego i od wieków używanego brodu przez rzekę na stronę Królestwa Prus.
· ogółem roczny dochód dworu z czynszów chłopskich wynosił 199.- talarów (11. pełnych chłopów [Vollbauern] i 27. półchłopów [Halbbauern] po 5. tal. oraz 9. komorników [Cossathe] po 1. talarze rocznie). Rzecz jasna dochodem dziedziców były również dochody z karczmy, ze sprzedaży wytworzonych przez majątek produktów, z ceł mostowych, brodowych, drogowych i niezliczonych innych opłat.
· na folwarku wykazanych jest stale do niego przypisanych - 13. osób. Oprócz tego pełnych chłopów obowiązywał w tygodniu 3. dniowy szarwark, czyli obowiązek obróbki posiadłości dworu (budowa, naprawa i konserwacja dróg, mostów i grobli oraz najwyżej 1. dzień w tygodniu obróbka dworskich pól uprawnych). Półchłopi nieposiadający sprzężaju - w szarwarku nie uczestniczyli, ale protokół nie wykazuje wymiaru obowiązującej pańszczyzny świadczonej przez półchłopów i komorników tak, że w konsekwencji nie znamy pełnych obciążeń ludności Radawnicy zależnej od dworu.
· dziesięcina na rzecz kościoła (ściągana przez dziedzica, a konsumowana przez miejscowego proboszcza) była dość znaczna i po przeliczeniach wynosiła 53,5 korce żyta tj. około 2835 litrów (około 2. tony i 250 kg) oraz 26,75 korce owsa tj. ok. 1418 litrów (około 1. tony i 135 kg).
· z całego klucza ściągano 52. talary pogłównego, które było jedynym stałym i powszechnie obowiązującym podatkiem w I. Rzeczypospolitej; nawiasem mówiąc jego windykacja w skali kraju oscylowała w granicach 85 %, co biorąc pod uwagę opisywaną sytuację polityczną było rzeczą zdumiewającą.
Zaliczenie opisanego majątku w Radawnicy, do wyższych warstw średniej klasy posiadaczy szlacheckich owych czasów nie jest z pewnością zbytnim przewartościowaniem, innymi słowy jego właścicielka lub właściciele nie zaliczając się w żadnym wypadku do magnatów, mieścili się jednak w stosunkowo wąskim przedziale bogatszej szlachty.
W międzyczasie, prawdopodobnie przed rokiem 1775. siostra obu braci, Dorota wyszła za mąż za Stanisława Goetzendorf - Grabowskiego i przeniosła się do posiadłości męża w Grylewie. Z pewnością też została obdarzona znacznym posagiem, zważywszy na pozycję rodziny Grabowskich na Krajnie, na terenie, której zaliczali się oni do najznaczniejszych rodzin, porównywalnej majątkami z Sułkowskimi, Małachowskimi i Potulickimi, a ustępującej jedynie Działyńskim (patrz kserokopia mapy obrazującej stan posiadania ziemi na Krajnie). Prawie bezpośrednio po przejęciu przez braci z rąk matki w dniu 15. stycznia 1783. roku własności klucza radawnickiego sprzedali oni w dniu 10. lutego 1783. roku swoim kuzynom, Ludwikowi i Karolowi miejscowości i dobra Lędyczka Szlacheckiego i Grodny.
Transakcja ta – obecnie nie w pełni przejrzysta - zostanie szczegółowo omówiona w historii życia wymienionych kuzynów. W tych też latach musiał się z pewnością toczyć proces radawnickich chłopów przeciwko dworowi, o którym opowiada Maria Zientara Malewska w swej popularyzatorskiej, wydanej w 1971. książce pt. „ZŁOTOWSZCZYZNA”. Wspomniane opowiadanie w odniesieniu do dziedziców Radawnicy jest nadzwyczaj bałamutne, rojące się od przekłamań i koloryzacji, ale ponieważ trudno przypuszczać, aby autorka fakt sprawy sądowej zmyśliła, należy przyjąć go za autentyczny. Proces toczył się - według wymienionej książki – przed sądem w Pile przeciwko właścicielom Radawnicy, o zmniejszenie obowiązkowych świadczeń chłopów na rzecz dworu i zakończył się wygraną powodów. Sprawa ta omówiona została w rozdziale „Materiały”- „Opis miejscowości - Kamień”, tutaj należy jedynie powtórzyć wyjątek z książki ST. Salmonowicza pt. „Prusy”, wydanej w 1998., w której autor na stronie 127 pisze:
„Inne
decyzje króla, które szły w kierunku polepszenia doli
chłopa, bądź wchodziły z
trudem w życie, bądź miały znaczenie lokalne lub marginesowe.
Poważniejsze
rezultaty osiągnięto jedynie na Śląsku i na dawnych terytoriach
polskich
zagarniętych w 1772 r. W tym ostatnim przypadku poprawiając los chłopa
Fryderyk
II realizował także określony cel polityczny: pognębienie polskiej
szlachty i
związanie chłopa z nową administracją pruską.”
O ile proces ten toczył się rzeczywiście przeciwko obu braciom, jako właścicielom Radawnicy, mógł on mieć miejsce jedynie w okresie ograniczonym datami: 15.01.1783. tj. dniem zrzeczenia się dóbr przez Konradynę Krystianę na rzecz synów {O. Goerke: „Der Kres Flatow” strona 624}, a 08.03.1785. tj. dniem sądowego przyznania dóbr Batorowa i Buki, Janowi Kazimierzowi {tamże, strona 615}.
Należy dla porządku zauważyć, że Goerke w swej książce jest niekonsekwentny i jego stwierdzenia ze strony 615 („Terytorium dawnego zespołu dóbr Radawnica”), różnią się w pewnych szczegółach ze stwierdzeniami ze strony 605 („Okręg Batorowo”) oraz stron 624/625 („Lędyczek Szlachecki” – patrz rozdział „Materiały” – „Opis Miejscowości”). Nie zmienia to jednak istoty rzeczy, że w drugim z wymienionych terminów, Franciszek Wigand stał się jedynym prawnym właścicielem Radawnicy. Omówiony rozdział majątków nastąpił na skutek otrzymanego przez ich matkę spadku po jej bezpotomnie zmarłym bracie, co zostało opisane w historii życia Egidiusza Kazimierza i Konradyny Krystiany w pokoleniu V (KODY: V.2. i V.2.A.).
O dalszym codziennym życiu - po objęciu przez Franciszka Radawnicy - brak jakichkolwiek wiadomości. Nawet gdyby Franciszek ożenił się dopiero po stwierdzonym nabyciu wyłącznych praw do majątku, to z wydedukowanej daty urodzenia Joanny wynika, że była ona jeszcze ciągle w wieku prokreacyjnym. Niestety ich małżeństwo było bezdzietne w związku, z czym naturalnym było – wobec ówczesnego stanu kawalerskiego jego brata Jana Kazimierza – szczególne związanie się z siostrą Dorotą i potomstwem zrodzonym z jej związku ze Stanisławem Grabowskim. Z licznych dzieci tej pary przychodzących na świat od połowy lat 70., dojrzałego wieku doczekał się jedynie urodzony w dniu 13.03.1779. Józef, przyszły dziedzic i spadkobierca fortun obu rodzin. Z realizacji wspomnianego w niemieckich źródłach testamentu Jana Kazimierza wynika, że stosunki między trojgiem rodzeństwa układały się nadzwyczaj harmonijnie, zaś po ślubie w marcu 1791. Jana Kazimierza z Anną z Pruszaków, gdy stało się oczywistym, że para ta nie jest zdolna do spłodzenia potomstwa, dzieci Doroty i Stanisława zostały jedyną nadzieją tej części rodziny. Można również przypuszczać, że w miarę dorastania Józefa Grabowskiego, bywał on częstym gościem w Radawnicy, zaś po śmierci swej matki w czerwcu 1798. i osiągnięciu przez niego lat dojrzałych, w miarę starzenia się stryjostwa w Radawnicy, był dla nich jedynym oparciem i służył, co najmniej pomocą w zarządzaniu ich obszernym majątkiem.
Z opisanej sytuacji wynika również dalszy wniosek, że kontakty ze stryjecznym bratem Ignacym i jego licznym potomstwem w Nieszawie koło Obornik, były sporadyczne i ograniczały się, co najwyżej do okazjonalnych wizyt. Rzecz jasna nie pozostał z nich żaden ślad w dokumentacji administracji pruskiej, bowiem wspomniałby o nich – gdyby dotyczyły istotnych spraw majątkowych - Otto Goerke.
Franciszek Wigand Egidiusz zmarł w Radawnicy w dniu 27. września 1812. roku i został pochowany w podziemiach kościoła w Radawnicy, przy swoich przodkach. Otto Goerke na stronie 615. swej książki, pisze:
„Siostra
obu braci Dorota, wyszła za
polskiego podkomorzego Stanisława von Grabowskiego z Grylewa i miała
jedynego
syna Józefa von Grabowskiego. Franciszek Egidiusz von der Osten
– Sacken,
właściciel Radawnicy był ożeniony z Joanna von der Goltz; małżeństwo to
było
jednak bezdzietne i gdy on zmarł 27. września 1812., dziedzicem
dóbr Radawnica
zostali w równej części wyżej wspomniany Józef Grabowski
z Grylewa i jego wuj
Jan Kazimierz von der Osten – Sacken z Batorowa jako jedyni naturalni
spadkobiercy, a kiedy 2. stycznia 1813. roku zmarł również Jan
Kazimierz, Józef
Grabowski został jedynym właścicielem dóbr Radawnica.”
Należy wnosić z powyższego opisu, że Franciszek – z pewnością w porozumieniu z Joanną – pominął jej osobę w zapisie testamentowym i faktyczny zarząd majątku z dniem jego śmierci przeszedł na Józefa Grabowskiego. Rzecz jasna, Joanna pozostała we dworze radawnickim, ale jako osoba w zaawansowanym na owe czasy wieku pozostawała w nim na zasadzie wdowy z pełnymi prawami dożywocia, a niewykluczone, że otrzymywały stałą subwencję od Józefa, względnie partycypowała w zyskach z majątku, o czym świadczą dalsze wypadki. Otóż, jak podano wyżej, bracia Franciszek Wigand i Jan Kazimierz, bezpośrednio po przejęciu całości radawnickiego majątku, w dniu 10.02.1783. sprzedali swoim braciom stryjecznym, Karolowi i Ludwikowi, miejscowości Lędyczek Szlachecki i Grodnę (Bergelau). Dostępne szczegóły dotyczące tych braci i losów zakupionych dóbr zawarte są w innym miejscu historii tego pokolenia; w każdym bądź razie po bezpotomnej z kolei ich śmierci, oba te majątki przeszły na syna ich siostry Karoliny Radońskiej - Augustyna, który w dniu 23. stycznia 1816. roku został zarejestrowanym w sądzie ich pełnoprawnym właścicielem.
Owdowiała Joanna, czy to scalając majątek wzorem swego teścia, którego nawiasem mówiąc nie znała, czy z chęci przywrócenia stanu pierwotnego sprzed 1783. roku, zakupiła praktycznie w przeddzień swej śmierci, od Augustyna Radońskiego obydwie miejscowości za 19 664 talary według kontraktu z dnia 10. czerwca 1817. Tego samego roku, jej testamentem z dnia 15. grudnia 1817. roku, dobra te odziedziczył Józef Goetzendorf – Grabowski. Transakcja ta jednoznacznie świadczy jak bliską dla Joanny osobą był Józef Grabowski i jak serdeczne więzy łączyły obie te rodziny; w tym świetle pretensje naszego kronikarza rodzinnego o pozbawienie pozostałej części rodziny zamieszkałej w Wielkopolsce, należnego jej dziedzictwa, są całkowicie nieuzasadnione. Należy dodać, że według kroniki rodzinnej, Joanna zapisała Ignacemu, stryjecznemu bratu jej zmarłego męża 5.000 talarów na wychowanie dzieci, co według dzisiejszego stanu prawnego można by uznać za nadzwyczaj szczodry zachowek. Wiadomo również, że Joanna w dniu podpisania swego testamentu tj. 15. grudnia 1817. roku, opłaciła równocześnie w kościele radawnickim msze dla uczczenia swej i męża pamięci, bowiem wpis do księgi intencyjnej tego kościoła nosi tę samą datę i ma następujące brzmienie:
Radawnica:
Tabela
Nazwisko fundatora
Dies et annus
Numerus Missarum
Fundationis
legendarum
1)
M.G.
Dominus Joannes
1730
56
Vigandus de Osten Saken
pro
anima Joanne Vigandi
Haeres Bonorum Radawnicensium
de Osten Saken
2) Duus Joannes Christianus
1738
28
de Osten Saken
pro
anima
Haeres in Gurzna
3) Joanna de
Osten Saken 15
Decemb 1817
90
uxor Francisci
pro
anima Joanne et
de
Osten Saken
Francisci de Osten Saken
Radawnicae
19 Januar 1842
Parochus pro temporae
Należy
sądzić, że wkrótce po tej dacie zmarła i z pewnością, jako
ostatnia
osoba nosząca nazwisko Osten – Sacken została złożona w krypcie
rodzinnej tego
kościoła. Krypta ta - według oświadczenia z połowy lat 90. XX. wieku,
długoletniego kościelnego pana Biedrzyckiego - przykryta była płytą
ozdobioną
prawdopodobnie płaskorzeźbą herbu, a nie wykluczone, że i imionami
spoczywających członków rodziny. Stała się niewidoczna w latach
60. XX. wieku,
po położeniu przez ówczesnego proboszcza nowej – zresztą nie
najpiękniejszej -
posadzki w kościele, a zlokalizowana była przed ołtarzem na wysokości
pierwszej
ławki prawego rzędu w nawie głównej. Joanna była również
ostatnią
przedstawicielką pierworodnej części rodziny wywodzącej się od Jana
Wiganda,
zamieszkałą w Radawnicy i z jej śmiercią zakończył się 119. letni okres
posiadania tej majętności.
ELEONORA KOD: VI.4.
éprzed
10.1738. - † 30.09.1790.
W wypadku dzieci Jana Krystiana i Ludwiki Barbary z Rydzyńskich, których córką była Eleonora, należy wobec braku ksiąg metrykalnych z tego okresu, próbować ustalić ich daty urodzenia choćby w przybliżeniu, dokonując interpretacji faktów zawartych w dostępnych dokumentach. Przezorność wynikła z zasad genealogicznych wymaga jednak, aby stwierdzić, że Eleonora urodziła się najpóźniej przed końcem października 1738. roku (jej ojciec zmarł w dniu 18. stycznia tego roku).
Natomiast według dokumentów źródłowych cytowanych przez prof. W. Dworzaczka (patrz odpis jego pracy w rozdziale „Materiały”, str. 3.), według aktu sprzedaży Górzny i Nowego Dworu:
„Z nich
Eleonora w r. 1752 jeszcze niezamężna … „
{Archiwum Państwowe w Poznaniu, sygn. Nakło Gr. 95, k. 81} oraz w oparciu o datowaną na 1756. rok notatkę w „Tekach Dworzaczka” o odebraniu przez Eleonorę posagu i oprawieniu jej tej kwoty przez męża {A.P. P-ń, Nakło Gr. 95, f. 211v i 212}, pozwala termin jej zamążpójścia ograniczyć do przedziału zamkniętego tymi latami. W takim razie przyjmując wiek jej zamążpójścia – w tej epoce wyjątkowo wczesny – na około 23 lata, można mniemać, że musiała być dzieckiem pierworodnym swych rodziców i przyjść na świat przed 1732. rokiem Urodziła się z całą pewnością w Górznej, miejscowości położonej 9 km. na południowy-wschód od Jastrowia, przy trakcie do Złotowa i tam też upłynąć musiało jej dzieciństwo w towarzystwie około 10. lat starszego przyrodniego brata Jana i kolejno przychodzącego na świat młodszego rodzeństwa. W dość izolowanej Górznej zdana była z pewnością na towarzystwo miejscowych dzieci wiejskich, gdyż pobliska Radawnica, należała wówczas do jej stryja – ciągle jeszcze kawalera - Egidiusza Kazimierza. Niewykluczone, że swoje imię otrzymała na cześć macochy swej matki, drugiej żony swego dziadka - Jana Rydzyńskiego, Eleonory z Bnińskich, przez co prawdopodobnie jej rodzice pragnęli zaskarbić sobie względy teściów; jest jednak również możliwe, że pasierbica niewiele młodsza od macochy, przypadła tej ostatniej do gustu i nadanie przez Jana Krystiana i Ludwikę Barbarę swej pierworodnej córce jej imienia, wynikało z autentycznej obopólnej sympatii.
Można założyć, że edukacja Eleonory - wobec braku w owych czasach szkół dla dziewcząt - opierała się wyłącznie na domowych naukach, jako że jest wątpliwe, aby jej borykającą się z trudnościami finansowymi matkę, stać było na specjalną guwernantkę czy też indywidualnego nauczyciela. Wielokrotnie uprzednio wymieniana książka Jana Bystronia w rozdziale „Szkoła i Nauka” przedstawia ówczesny system edukacji dziewcząt następująco:
„Do
kształcenia dziewcząt nie przywiązywano
większej wagi. Na wsi dopiero w drugiej połowie osiemnastego wieku
zaczyna się
myśleć o oddawaniu dziewcząt do szkółek; chłopców uczono
służyć do mszy, ale
uczenie dziewcząt nikomu nie było potrzebne. Zresztą i wśród
szlachty przez
bardzo długie czasy nikt nie myślał o zorganizowaniu nauczania dla
panien;
wymagano od nich umiejętności gospodarskich, a także nieco szycia,
czego uczyły
się praktycznie w życiu codziennym; pacierza i katechizmu uczyły się od
starszych, chyba że czasem ksiądz nieco ogólnej nauki im
udzielał; o czytaniu i
pisaniu najczęściej mowy nie było.
Na
większych dworach były ochmistrzynie, które kierowały instrukcją
światową i dekoracyjną; uczono tu odpowiednich manier, tańca, niekiedy
robót
ręcznych lub gry na jakim instrumencie.”
Wspomnianą ochmistrzynię mogła posiadać lepiej sytuowana i około 16 lat młodsza kuzynka Eleonory, Dorota z Radawnicy, natomiast obie córki Ludwiki Barbary, zakończyły przypuszczalnie swoją edukację w sposób opisany przez Bystronia.
Nie długo przyszło jej cieszyć się atmosferą rodzinnego domu, w którym oboje rodzice zajmują się wychowaniem swego potomstwa. Jak powiedziano wyżej, w styczniu 1738. zmarł – prawdopodobnie dość nieoczekiwanie - jej ojciec. Z zarządzaniem majątkiem i wychowaniem czwórki dzieci musiała poradzić sobie samotnie młoda wdowa, na szczęście pełna energii i inwencji. W 1747. roku, przewidując konieczność przekazania mężowskiego majątku w ręce dorastających synów, zakupiła wieś Raczkowo {A.P. P-ń, Poznań stara sygn. 1288, f. 382v} położoną w centralnej Wielkopolsce ok. 8 km na wschód od miasteczka Skoki, a w 1748. wydzierżawiła Górznę na trzy lata Franciszkowi Krzyżanowskiemu {A.P. P-ń, Wałcz Gr. 52, k 129v}. Jest oczywiste, że w tej sytuacji Ludwika Barbara wraz z dziećmi, po przekazaniu wydzierżawionej Górzny, przeniosła się na przełomie lat 1747/1748 do Raczkowa, przy czym wiadomo, że jej pasierb Jan Krzysztof służył wówczas w wojsku brandenburskim, natomiast o drugim - jej własnym synu – Ignacym, należy przypuszczać, że przebywał w bliżej nieznanej, ale przypuszczalnie niezbyt odległej szkole, odwiedzając dom w okresie wolnym od zajęć.
Z Ludwiką Barbarą przebywały, więc praktycznie tylko obie córki, z których niewątpliwie starsza Eleonora, a w jej imieniu oczywiście - matka, rozglądały się za odpowiednim kandydatem do małżeństwa. Zamieszkiwanie w Raczkowie pozwalało na częste odwiedziny okolicznych miasteczek, jak Skoki, Wągrowiec, Murowana Goślina, Janowiec Wlkp., a nawet Gniezno czy Poznań. W jakiej miej- scowości i w jakich okolicznościach Eleonora poznała swego przyszłego męża, oczywiście nie wiadomo, ale należy mieć na uwadze, że niespodziewane wizyty w dworach ziemiańskich nawet zupełnie obcych ludzi, nie wyłączając przejezdnych podróżnych, były sprawą ogólnie akceptowaną i niejednokrotnie pożądaną, więc mogli się oni spotkać zupełnie przypadkowo zarówno w Raczkowie, jak i w każdym z okolicznych dworów. Przy omawianiu spraw matrymolnianych jej córek warto zauważyć, że Ludwika Barbara potrafiła i chciała wyraźnie rozróżniać osobiste finanse, od kwot należnych dzieciom z majątku ojcowskiego. Taki wniosek należy wyciągnąć z zabezpieczenia Eleonorze posagu na dobrach Górzny i Nowego Dworu, jak to wynika z wymienionego uprzednio dokumentu sprzedaży tych dóbr. Bowiem w rok po zakończenia terminu trzyletniej dzierżawy, bracia sprzedali ojcowski majątek na podstawie kontraktu z 22.06.1752. za 109.000 tymfów, Augustynowi Działyńskiemu. Kontrakt ten zawierał przypuszczalnie odrębne klauzule dotyczące należnych siostrom udziałów, gdyż „Teki Dworzaczka” za 1756. rok zawierają następującą wiadomość:
„Eleonora
Ostenówna córka zmarłego Jana de
Sakkin Ostena z Ludwiki Rydzyńskiej, żona Stanisława Miniszewskiego,
kwituje
Augustyna Działyńskiego wojewodę kaliskiego z 13. 625 tymfów (f.
211v). Jej
bracia rodzeni: Jan i Ignacy Ostenowie. Stanisław Miniszewski syn
Andrzeja z
Zofii Cywińskiej, dziedzic Kaszyc i Latowic w powiecie kaliskim, na
½ dóbr
zapisuje żonie posag 13. 625 tymfów (f. 212).”
I znowu ostrożność wymaga, aby stwierdzić, że ślub Eleonory ze Stanisławem Miniszewskim miał miejsce przed 1756. rokiem, ale z wielokrotnie uprzednio opisywanych rozliczeń sum posagowych i ich oprawiania przez mężów, można przypuszczać, że wydarzenie to musiało mieć miejsce wcześniej i nie będzie błędne przypuszczenie o jego terminie w latach 1754/5.
Wypłata gotówki nawet w tak niewysokiej sumie musiała być przez służby finansowe Działyńskiego przygotowana na umówiony termin, zrealizowana i jego dokonanie oblatowane we właściwym urzędzie grodzkim; dalej kwota ta musiała zostać przekazana w ręce męża celem sporządzenia aktu oprawy i ten dokument również oblatowany. Mówi o tym powyższy zapis wskazując, że akt skwitowania Augustyna Działyńskiego przez Eleonorę dokonany jest na odwrocie karty 211, natomiast zapisanie oprawy przez Stanisława Miniszewskiego na karcie 212.
Prawdopodobnie dokonano obu tych czynności w krótkim odstępie czasowym w urzędzie grodzkim w Nakle, ale należy pamiętać, że Eleonora mieszkała, jako panna w Raczkowie, a po ślubie z mężem w Kaszycach lub Latowicach (miejscowość położona 9 km. na wschód od Ostrowa Wklp.), zaś wojewoda kaliski A. Działyński w którymś ze swoich licznych majątków. Świadkami tych transakcji byli jej bracia, z których Ignacy zamieszkiwał wówczas Nieszawę, Jan zaś przebywał w bliżej nieznanym miejscu, a niewykluczone, że w dalszym ciągu służył w wojsku brandenburskim; zebranie tych wszystkich osób w jednym czasie – przy ówczesnych możliwościach komunikacyjnych – nie było sprawą najprostszą..
Z pewnością ślub Eleonory ze Stanisławem Miniszewskim odbył się w ówczesnym domu rodzinnym panny młodej, czyli w Raczkowie. Księga metrykalna tej miejscowości znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, sygn. 129.1. i ma wytłoczone na grzbiecie daty krańcowe: 1758 - 1804, ale niestety obecnie rozpoczyna się ona dopiero od zapisów z końca roku 1761. zaś pierwsze kilka kart, – przy czym trudno stwierdzić ile ich pierwotnie w rzeczywistości było - zostało z tej książki na skutek zużycia wyrwane i oddzielone, a przez miejscowych archiwistów zagubione, co oni bez żenady potwierdzają. Faktem bezspornym jest cytowanie, przez prof. W. Dworzaczka w jego monografii rodziny, „Osten”, zapisów z tej księgi odnoszących się do roku 1760. O ile, więc ślub Eleonory rzeczywiście odbył się w Raczkowie, a nieznane są żadne powody, aby mógł mieć miejsce gdzie indziej, to nie ma niestety żadnej nadziei na odnalezienie zapisu o tym fakcie.
Zdobycie bardziej szczegółowych wiadomości na temat rodziny Miniszewskich jest znacznie utrudnione; nie figurują oni w żadnym ze znanych polskich opracowań genealogicznych i o ile nie ma zastrzeżeń, co do ich szlacheckiego pochodzenia – w innym wypadku nie mogliby przecież w połowie XVIII. wieku być dziedzicami ziemskimi – to zdobycie na ich temat bliższych informacji wymagałoby specjalnej kwerendy. Jedynie kierując się indeksem nazwisk można w SŁOWNIKU GEOGRAFICZ-NYM KRÓLESTWA POLSKIEGO znaleźć następujące wiadomości:
W
tomie
V. na stronie 197:
„Leźnica
Mała, powiat Łęczyca, par. własna. W
1784. dziedzicem i fundatorem kościoła był ksiądz Andrzej Miniszewski.”
W tomie
VII. na stronie 384: „Odolanów 14 km. na poł.-zach. od Ostrowa.
Właścicielami w powiecie od czasu ustalenia się nazwisk rodowych byli:
… Miniszewscy
…”
W tomie VIII. na
stronie
258: „Pleszew miasto powiatowe.
Dziedzicami w powiecie od czasów ustalenia nazwisk rodowych
byli: … Miniszewscy
…”
Należy przypuszczać, że Stanisław pochodził z odłamu tej rodziny osiadłej w okolicach Ostrowa Wielkopolskiego, o czym mogą ewentualnie świadczyć jego dziedziczne majątki położone 9 km. na wschód od tego miasta.
Wiadomo z „Tek Dworzaczka”, że Ludwika Barbara w 1755. roku wydzierżawiła Raczkowo {A.P. P-ń, stara sygn. Poznań 1316, f. 134v} Ludwikowi Golańskiemu, zarządcy Wałcza, ale związek tej czynności z ewentualnym ślubem Eleonory jest bardzo wątpliwy. Trudno przypuszczać, aby oboje państwo młodzi dobrowolnie godzili się na stały nadzór ze strony matki-teściowej i siostry-szwagierki, zabierając je obie do swego domu. Najpewniej Ludwika Barbara wydzierżawiwszy folwark, zabudowania mieszkalne zatrzymała do swego prywatnego użytku.
Wiadomo również, że około 1754/55 założył rodzinę również brat Eleonory Ignacy, kupując majątek w niedaleko od Obornik położonej, Nieszawie. Niemniej i w wypadku jego młodej rodziny uwzględnić należy analogiczne argumenty tak, że wspomniana dzierżawa miała najpewniej na celu jedynie odciążenie Ludwiki od obowiązków zarządzania gospodarstwem, gdyż dla niej wydanie za mąż drugiej, dorastającej córki, stawało się przypuszczalnie zadaniem pierwszoplanowym.
Tymczasem Eleonora zamieszkała z całą pewnością wraz z mężem w jego dziedzicznych wioskach w pobliżu Ostrowa Wlkp., a więc w znacznym oddaleniu od matki i siostry oraz siedziby brata. Sytuacja taka nie trwała jednak zbyt długo, gdyż w bliżej nieznanym roku, ale przed kwietniem 1762. roku małżeństwo Miniszewskich nabyło wieś Przysiekę, położoną 3 km na wschód od Mieleszyna, dziedzicznego majątku Aleksandra Wierzchleyskiego, którego żoną już wówczas była siostra Eleonory, Antonina oraz 18 km w linii prostej na wschód od Raczkowa.
Wynika to z notatki w „Tekach Dworzaczka” przynależnej, co prawda do historii Antoniny, ale ważnej dla miejsca zamieszkania Eleonory. Notatka ta dotyczy chrztu Józefa Grzegorza, syna Piotra Wierzchleyskiego i Ewy z Miniszewskich, który odbył się w dniu 06.04.1762. roku w Kobylicach, należących do parafii Sokolniki k/Gniezna {Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie}, przy której to uroczystości uczestniczyli w charakterze rodziców chrzestnych:
„
…szlachetny Stanisław Miniszewskim,
dziedzic Przysieki i szlachetna Antonina z Ostenów
Wierzchleyska.”
Następna wiadomość o Eleonorze pochodzi także z „Tek Dworzaczka” i dotyczy tego samego 1762. roku {j.w. A.A. w Gnieźnie} i brzmi:
„(Sokolniki)
W dniu 29.05.1762. w Kobylicach
odbył się chrzest Marianny, córki szlachetnego Piotra i Ewy z
Miniszewskich
Zwierzchleyskich (Wierzchleyskich). Rodzice chrzestni szlachetny
Aleksander
Zwierzchleyski dziedzic tej wsi i brat rodzony oraz szlachetna Eleonora
z
Ostenów.”
Przypuszczalnie wymieniona wyżej Ewa z Miniszewskich to bliska krewna lub wręcz siostra Stanisława, a więc szwagierka Eleonory, natomiast zbieg terminów tych dwóch uroczystości chrztu w odstępie niespełna dwóch miesięcy jest zagadkowy. Jedynym wytłumaczeniem jednej z tych ceremonii jest uprzedni chrzest słabowitego dziecka - „z wody” zaraz po urodzeniu i uroczyste powtórzenie tego chrztu po dojściu dziecka do normy zdrowotnej, ale wówczas otwartą pozostaje kwestia, dlaczego tych dwóch uroczystości nie połączono w jedną podwójną.
Wyjaśnienie tej sprawy jest jednak bardzo wątpliwe, jako że w trakcie kwerendy w 2004. roku stwierdzono, że akta parafii Sokolniki rozpoczynają się dopiero od roku 1797., z czego należy wnioskować, że akta cytowane przez prof. Dworzaczka uległy w międzyczasie zagubieniu.
Z bliżej nieznanych przyczyn Stanisław z Eleonorą postanowili sprzedać Przysiekę i zrealizowali ten zamiar w 1769. roku; mówią o tym „Teki Dworzaczka”:
„Stanisław Miniszewski, dziedzic Przysieki w
powiecie gnieźnieńskim z I [jednej
strony] i Aleksander Przyłuski syn
zmarłego Jakuba ze zmarłej Anny Marszewskiej (f. 95) z II [drugiej strony] [zawarli] kontrakt
sprzedaży tej wsi s.v. [za kwotę] 55.000 złp. (f. 93v). Stanisław
Miniszewski syn zmarłego Andrzeja
ze zmarłej Zofii z Cywińskich, zap. [zapisuje]
żonie swej Eleonorze z Ostenów
(f. 94) kwotę 17.250 złp. (f. 94v).”
Oryginał tego dokumentu znajduje się w Archiwum Państwowym w Poznaniu i nosi starą sygnaturę: „Poznań, Gr. 1346, f. 93, 94, 94v i 95”. Nie wiadomo, dokąd małżeństwo Miniszewskich przeniosło się z Przesieki. Wiadomo natomiast, że matka Eleonory, Ludwika Barbara cały czas posiadała niezbyt daleko położone Raczkowo, które sprzedała dopiero w 1779. roku; jest też oczywiste, że w miarę upływu lat, a można domniemywać, że w roku 1775. dobiegała 70. z jednej strony męczyło ją osobiste doglądanie gospodarstwa, choćby je nawet puściła w dzierżawę, a z drugiej strony doskwierała jej samotność, mimo że w zasięgu dnia jazdy końmi mieszkało co najmniej dwoje jej dzieci, Antonina Wierzchleyska w Mieleszynie i Ignacy w Nieszawie. Nie można wykluczyć sytuacji, że prawdopodobnie dotychczas bezdzietni Miniszewscy, przenieśli się do Raczkowa i wyręczali Ludwikę w zarządzaniu majątkiem. Według posiadanej dokumentacji – nad wyraz niestety ubogiej - nie można takiej wersji ani potwierdzić, ani jej zaprzeczyć, choć będąc świadomym znaczenie samodzielnego majątku dla ówczesnego szlachcica, jest to raczej hipoteza dyskusyjna. Z drugiej jednak strony pewne dalsze wydarzenia czynią taką tezę prawdopodobną.
Kolejna wiadomość pochodzi dopiero z okresu o 10 lat późniejszego i zawarta jest w notatce z „Tek Dworzaczka”:
„(Wysocko) 25 kwietnia 1779. w Wysocku odbył się chrzest Honoraty Józefaty, córki wielmożnego pana Feliksa Kostro i Ludwiki Wierzchleyskiej, posesorki dóbr Klonówek. Rodzice chrzestni: wielmożny pan Paweł Skórzewski dziedzic Parczewa i wielmożna pani Eleonora z Ostenów Miniszewska, dziedziczka Wysocka.”
Oryginał tego dokumentu znajduje się na mikrofilmie nr 603 w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu i świadczy jednoznacznie, że w owym okresie małżeństwo Miniszewskich było właścicielami Wysocka Wielkiego, położonego obecnie na południowo- zachodnich peryferiach Ostrowa Wlkp.
Wynika z tego, że Stanisława ciągnęło na powrót w rodzinne strony i ten zamiar zrealizował, a wiadomość ta – niewykluczone, że przypadkiem – zbiega się z rokiem sprzedaży przez Ludwikę Barbarę, Raczkowa. Stanisława Miniszewskiego, a tym samym i Eleonorę musiały jednak z Raczkowem łączyć bardzo silne więzy, bowiem był fundatorem specjalnego legatu na budowę w tej miejscowości kościoła. Pisze o tym „LIBER BENEFICIORUM” opracowana przez Jana Łaskiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego, która na stronie 74. w przypisie do miejscowości Raczkowo podaje:
„Kościół
parafialny w wsi szlacheckiej Raczkowie wspomniany
jest w aktach
konsystorskich od początku XV wieku (Arch. Consist. Gnesn., akta luźne
procesowe).
Z
legatu Stanisława
Miniszewskiego dziedziczka miejscowa Ludwika
Osten rozpoczęła w roku 1780 w miejsce starożytnego upadkiem
grożącego
kościoła drewnianego budować nowy również drewniany, lecz śmierć
dzieło
przerwała. Dokonał go w dwa lata później dziedzic raczkowski Wawrzyniec Loga. Kościół ten dotąd nie
jest konsekrowany (Acta Visit. Poniatovscianae 1791).”
Zważywszy, że jednowioskowego szlachcica z pewnością nie było stać na legat umożliwiający sfinansowanie budowy kościoła, choćby nawet drewnianego oraz, że legat ten został utworzony w rok po sprzedaży Raczkowa, należy przyjąć, że jakieś związki niechybnie między tymi dwoma zdarzeniami zachodziły, przy czym zastanawiające jest, w jaki sposób Ludwika Barbara kierowała tą budową po opuszczeniu Raczkowa. W każdym bądź razie można przyjąć, że Stanisław Miniszewski z cyklem samej budowy nie miał wiele do czynienia, o czym pośrednio mówi cytowana LIBER BENEFI-CIORUM. Tym bardziej, że gospodarzył wówczas w swoich stronach rodzinnych – jak uprzednio napisano w oddalonym majątku na peryferiach Ostrowa Wlkp., gdzie przypuszczalnie wykazywał inicjatywę gospodarczą, bowiem kolejne dwie informacje z „Tek Dworzaczka” – dotyczące niestety tylko jednego roku 1786., mówią o:
- skwitowaniu przez Eleonorę w towarzystwie brata Ignacego w urzędzie grodzkim kaliskim {A.P. P-ń, sygn. Kalisz Gr. 440, k. 370} męża, z oprawy 13.625 tymfów uprzednio odebranej z rąk wojewody kaliskiego, Augustyna Działyńskiego.
-
przeniesienia przez Stanisława zapisu już wówczas podwojonego
wiana Eleonory w
kwocie 27.250 złp z majątku w Wysocku Wielkim, poprzez dzierżawiony
przez niego
prawdopodobnie w międzyczasie majątek Koryta (ok. 17. km na
północny-zachód od
Ostrowa Wlkp.), na posiadaną ówcześnie miejscowość Będzieszyn
(ok. 10. km na
północ od Ostrowa Wlkp.). {A.P. P-ń,
Kalisz Gr. 440, f. 15 i f. 383}
Uprzednio jednak, w tymże Wysocku Wielkim, z całą pewnością nagle, w dniu 24.02.1782., zmarła przebywająca z wizytą u wujostwa, bratanica Eleonory, a wnuczka Ludwiki Barbary, Józefata, córka Ignacego. Była panną na wydaniu, liczącą według aktu zgonu 20. lat i prawdopodobnie ukochaną oraz preferowaną wśród licznego potomstwa Ignacego, wnuczką Ludwiki, która jej jeszcze w 1774. roku zapisała legat, odebrany później przez brata Józefaty, również jak ojciec - Ignacego. Józefatę, chyba, jako pierwszą z rodziny pochowano w podziemiach kościoła Reformatów w Kaliszu.
Wiadomo również, że w tym ostatnim z posiadanych przez zięcia i córkę majątku – Będzieszynie, zamieszkała – nie wiadomo jednak, w którym dokładnie roku, ale z pewnością przed 1782. również Ludwika Barbara z Rydzyńskich spędzając tam ostatnie lata swego życia, z czego należy wnosić, że Eleonora i Stanisław byli w jakimś sensie przez nią pośród jej dzieci – wyróżniani, gdyż z całą pewnością wiadomo, że równocześnie żyli jeszcze zarówno jej rodzony syn Ignacy, jak i pasierb Jan Krzysztof oraz druga córka Antonina. Ludwika Barbara zmarła w Będzieszynie w dniu 30.01.1789. – z pewnością w obecności Eleonory i została pochowana w ślad za wnuczką w podziemiach kościele Reformatów w Kaliszu. Eleonora przeżyła swą – długowieczną – matkę jedynie o nieco więcej aniżeli półtora roku.
Zmarła 30. września 1790. roku, który to fakt zapisany jest w księgach metrycznych parafii Szczury, dekanat Ołobok, na mikrofilmie 518 w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, na którym w tekście wpisu bardzo uszkodzonej i niewyraźnej Liber Mortuorum na stronie 246 (numeracja ręczna, ołówkowa, mało widoczna), pod rokiem 1790, w drugiej pozycji od góry widnieje zapis, z którego można odczytać:
„Będzieszyn, tego samego roku w dniu 30 września, zmarła urodzona Eleonora Miniszeska, opatrzona świętymi sakramentami przez księdza Jana Przy(ł)uskiego i została pochowana w Kaliszu w kościele Reformatów.”
O Stanisławie Miniszewskim oprócz danych o jego rodzicach i kolejno posiadanych – z pewnością nie wszystkich – majątkach, nic innego praktycznie nie wiadomo. Nieznana jest zarówno data, jak i miejsce jego urodzin. Ostatnim dokumentem świadczącym o jego zażyłości z rodziną żony jest zawarta w „Tekach Dworzaczka”{A.P. P-ń, stara sygn. Kalisz Gr. 228, f. 160} – datowana w 1788. roku wiadomość:
„Panna Teodora Wierzchleyska, córka zmarłego
Aleksandra Wierzchleyskiego ze zmarłej Antoniny z Ostenów, 2o
voto
zrodzona, w towarzystwie wuja Stanisława Miniszewskiego mianuje
plenipotentem
Aleksego Wierzchleyskiego, burgrabiego grodu kaliskiego, brata swego
(f. 160).”
Świadczy ona o jego związkach z potomstwem swojej szwagierki, które nawiasem mówiąc – niewykluczone, że już za życia Eleonory - przeniosło się również z powiatu gnieźnieńskiego do kaliskiego.
Księgi metryczne Będzieszyna na wymienionym wyżej mikrofilmie nr 518, w 3. rozdziale, na karcie o numeracji wtórnej 254., pod rokiem 1793. zawierają zapis o jego śmierci w wieku 75. lat w dniu 23. kwietnia i pogrzebie, który miał miejsce w dniu 29. tego samego miesiąca. Z uwagi na fakt, że zapis ten jest trudno czytelny i niewyraźny, przytoczenie jego treści było niemożliwe; wskazuje on jednak orientacyjną datę urodzenia Stanisława na rok 1718. Podkreślić jednak należy jego pozycję społeczną na terenie parafii, bowiem, jako jedyny wyróżniony został zapisem poprzedzonym nagłówkiem o treści: „G. Stan. Miniszewski”.
Wątpliwe, aby małżeństwa to doczekało się spadkobierców w prostej linii, w każdym bądź razie nie ma najmniejszych przesłanek mówiących o jakimkolwiek potomstwie tej pary i należy raczej uznać, że byli bezdzietni.
ANTONINA
KOD:
VI.5.
éprzed
10.1738. - † ok.
1788
Na temat daty urodzenia, dzieciństwa i młodości Antoniny – córki Jana Krystiana i Ludwiki Barbary - można w zasadzie przytoczyć wszystkie te same dociekania, które zostało wypowiedziane o jej siostrze Eleonorze. Także i w tym wypadku ostrożność wymaga, aby datę jej urodzenia określić, jako - „przed końcem października 1738”, choć z omówionego dalej terminu jej ślubu, zwyczajowego wychodzenia za mąż córek według kolejności starszeństwa oraz udokumentowanej w jej małżeństwie prokreacji, można by przypuszczać, że w rzeczywistości urodziła się około 1735/1736 roku, oczywiście również w Górznie. O ile przypuszczenia powyższe miały w rzeczywistości miejsce, to była najmłodszą z rodzeństwa i jak to wśród dzieci bywa jej starsza siostra, a pewnie i obaj starsi bracia byli dla niej jedynymi i niedościgłymi autorytetami i wzorami. Wraz z całą rodziną przenieść się musiała na przełomie lat 1747/1748 do Raczkowa i tam z dziecka przeistoczyła się w pannę na wydaniu, z pewnością już wówczas, gdy w połowie lat 50. uczestniczyła w ślubie swej siostry Eleonory.
Również wszystkie uwagi dotyczące edukacji Eleonory, automatycznie można odnieść do Antoniny. Ich matka Ludwika Barbara z Rydzyńskich, Osten – Sacken była niewątpliwie zaradną i dzielną kobieta oraz matką zdolną do wielu poświęceń na rzecz swoich dzieci, ale jako właścicielkę Raczkowa zaliczyć ją trzeba do kategorii szlachty „jednowioskowej”, poniżej której stała już tylko pozbawiona ziemi „gołota”.
Przychody takich majątków, czy raczej mająteczków, pozwalały na utrzymanie przyzwoitego poziomu życia na szczeblu lokalnym, ale każdy wyjazd do ośrodków miejskich był wydatkiem nadzwyczajnym, robiącym niewątpliwie uszczerbek w budżecie domowym, a więc życie wymagało surowego gospodarowania z ołówkiem w ręku. Mając jednak na wydaniu początkowo dwie córki, a później już tylko Antoninę, musiała Ludwika Barbara uczestniczyć w życiu towarzyskim okolicznych dworów i sama organizować zwyczajowe w tym środowisku, imprezy. Takie w miarę ożywione życie towarzyskie – realizowane zgodnie z cyklem życia wsi, głównie w okresie jesienno-zimowym trwać musiało z pewnością od około 1752. do 1761., bowiem w końcu tego ostatniego roku Antonina była już, co najmniej zaręczona.
O - przypuszczalnie jednym z pierwszych - jej oficjalnych wystąpień reprezentacyjnych na szczeblu lokalnym, informują „Teki Dworzaczka”, które w dziale REGESTY/METRYKI przynoszą z terenu Raczkowa {Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie, akta parafii Raczkowo, sygn. 129.1., lecz w ostatnich latach XX. wieku, karta ta była już zagubiona} następującą wiadomość:
„W dniu 30.09.1761. w Bliżycach urodziny
Tekli (?) Jadwigi (?) córki
GD [szlachetnego pana] posesora
Józefa Łubieńskiego i Franciszki de
Odręgi. Rodzice chrzestni – rodzeństwo między sobą: Jan Osten i
Antonina z
Raczkowa. 1770. roku ten Józef Łubieński miecznik nowogrodzki.”
Bliżyce leżały około 5. km na południe od Raczkowa, a więc po sąsiedzku, przy czym w dobie praktycznej izolacji poszczególnych miejscowości od świata, braku prasy i komunikacji publicznej, nie wspominając o innych współczesnych nam środkach przekazu, każda taka uroczystość była okazją do spotkania towarzyskiego, wymiany poglądów, najnowszych wiadomości i nawiązania kolejnych znajomości. Była to, więc impreza dla najbliższej okolicy ważna, a jej przebieg oraz osoby wszystkich jej uczestników stanowili temat tasiemcowych rozmów prowadzonych do następnego takiego wydarzenia. Znamienne jest, że w tym chrzcie występuje w parze przyrodnie rodzeństwo, które dzieli różnica wieku około 16. lat oraz sam fakt uczestnictwa pierworodnego syna Jana Krystiana, a pasierba Ludwiki Barbary, którego obecność zaświadcza o poprawnych wzajemnych stosunkach z macochą i pozostałym rodzeństwem, a które jak to omówiono w historii pokolenia V., w przeszłości były ostrożnie określając – naprężone. Należy podkreślić, że chrzest ten odbył się w ostatnim dniu września 1761. roku i Antonina występuje na nim jeszcze w charakterze panny. Była już jednak z pewnością zaręczona, bowiem „Teki Dworzaczka” w tym samym roku odnotowują następującą wiadomość {A.P. P-ń, stara sygn. Gniezno Gr. 99, f. 360v, 375}:
„Aleksander Wierzchleyski, dziedzic
Graboszewa Kościelnego w powiecie Pyzdry i Kobylic w powiecie
gnieźnieńskim,
syn zmarłego Jana Wierzchleyskiego i zmarłej Joanny z Olszewskich,
przyszłej
żonie Antoninie Ostenównie, córce zmarłego Jana Krystiana
Ostena i Ludwiki z
Rydzyńskich zap. [zapłacił-?] dług 8.000 złp (f. 360v). Wtorek w przeddzień
św. Katarzyny [24. XI.]
zm. [zmarła-?] Joanna Olszewska 2o voto
za
Józefem Suchorskim (f. 375) [ostatnie zdanie niejasne]. Kasper Wierzchleyski, brat rodzony zeznającego.”
W notatce tej zawarte są informacje czytelne, z których dowiadujemy się, że:
· Aleksander Wierzchleyski (zwany również w aktach grodzkich Zwierzchleyskim) był dziedzicem trudnej do zlokalizowania miejscowości - Graboszowa Kościelnego w powiecie Pyzdry oraz Kobylic, które stanowiły część składową Mieleszyna, położonego 17 km na północ od Gniezna,
· był synem zmarłego w 1761. roku Jana Wierzchleyskiego i również wówczas już zmarłej Joanny z Olszewskich, o której dalej prof. Dworzaczek pisze niezbyt jasno, że zeszła z tego świata w przeddzień św. Katarzyny tj. 24.11.1761., a była po raz drugi zamężna za Józefem Suchorskim. Zważywszy, że z następnej informacji datowanej na 06.04.1762. wynika, że Aleksander i Antonina byli już małżeństwem, to można wyciągnąć wniosek, że Aleksander nie poczuwał się do obowiązku odczekania rocznego okresu żałoby po śmierci matki względnie przez fakt powtórnego jej zamążpójścia, poczuł się od tego obowiązku zwolniony.
· Aleksander jest z całą pewnością w przeddzień ślubu z Antoniną i przekazuje jej 8.000 zł długu.
Natomiast do informacji niejasnych w tej notatce, należą następujące kwestie:
· z jakiego tytułu Aleksander płaci, względnie zapisuje Antoninie tę kwotę, gdyż nie ma tu mowy o oprawie małżeńskiej,
· od kogo Aleksander pożyczył tą kwotę i komu rzeczywiście zobowiązany był ją spłacić,
· kiedy de facto zmarła matka Aleksandra, Joanna z Olszewskich, primo voto Wierzchleyska i secundo voto Suchorska?
· Kolejna wiadomość zawarta w „Tekach Dworzaczka” zamieszczona na podstawie zapisów w księdze metrykalnej Sokolnik {Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie, akta parafii Sokolniki}, o treści:
„06.04.1762. (Kobylica), chrzest Józefa
Grzegorza, syna G. [szlachetnego] Piotra Zwierzchleyskiego [Wierzchleyskiego]
i Ewy z Miniszewskich, posesorów części
Kobylic. Rodzicami chrzestnymi G. [szlachetny] Stanisław Miniszewski, dziedzic Przysieki i
G. [szlachetna] Antonina
z Ostenów Zwierzchleyska.”
przynosi wiadomość – potwierdzoną w innym, także z terenu Sokolnik, tutaj nie cytowanym - zapisie metrykalnym z 29.05. t.r., w którym – nawiasem mówiąc - jako matka chrzestna występuje Eleonora z Ostenów Miniszewska, że Piotr był młodszym bratem Aleksandra, któremu wydzielono część majątku ojca oraz, że Ewa z Miniszewskich była siostrą rodzoną lub stryjeczną Stanisława. Bezsprzecznie jednak najistotniejszą informacją powyższej notatki jest stwierdzenie, że Antonina z Ostenów jest już w tym dniu żoną Aleksandra, co oczywiście dokumentuje ślub tej pary w okresie pomiędzy początkiem października 1761, a początkiem kwietnia 1762.
Wiadomości o rodzinie Wierzchleyskich lub jak niektóre dokumenty mówią, Zwierzchleyskich są nadzwyczaj skąpe. Według indeksu osobowego „SŁOWNIKA GEOGRAFICZNEGO KRÓLES-TWA POLSKIEGO” rodzina ta występuje jedynie na kresach, szczególnie w okolicach Lwowa, a jeden z nich był nawet arcybiskupem tego miasta. Nieco więcej danych zawiera:
M.Pawliszczew: „Herbarz
rodzin szlacheckich
Królestwa
Polskiego
Najwyżej zatwierdzony
Część
I
Warszawa
1853
Herb Berszten 2: W polu czerwonem nad palisadą,
dwa kółka płużne złote. W szczycie hełmu dwa orle skrzydła*.
* Dawne Herbarze obejmują jeszcze herb
Berszten I; żadna atoli z rodzin herbu tego używających, szlachectwa
swego
przed Heroldyą Królestwa nie udowodniła..
Używają go: Wierzchleyscy, rodzina w dawnem
Województwie Sieradzkim i Ziemi Wieluńskiej osiadła. Z tej Jan,
Józef,
Wawrzyniec, Mikołaj i Franciszek bracia między sobą rodzeni, wsie
Krzeszów i
Kraszkowice po ojcu Pawle odziedziczone, w roku 1724 sprzedali.
Felicyan zaś
Łowczy Dobrzyński, w roku 1761 wsie Kamocin, Wolę Kamocką i
Ostrów w powiecie
Piotrkowskim dziedziczył.”
Natomiast Bartosz Paprocki w swoich – według genealogów, mało wiarygodnych – „HERBACH RYCERSTWA POLSKIEGO” pisze:
„O
KLEJNOCIE BERSTEN, który tu
przyniesion z Niemiec do Polski; mają być
t r z y k ó ł k a p
ł u ż n e w p
o l u
c z e r w o n e m , którego własność obaczywszy, czytać
będziesz o przodkach
i o potomstwie ich, o którem ja wiedzieć mogę wieku swego.
Od czasu dawnego jest tu w Polsce ten
klejnot, którego przodkowie byli znacznie zasłużeni r.p.,
wszakoż przez
niedbałość historyków zaniechany.”
„Wierzchlińscy na Śląsku, z których jeden
był rotmistrzem na Połocku za panowania króla Zygmunta Augusta,
gdy Połock
wzięt od Moskwy w roku 1563.”
Rzecz jasna trudno orzec, którego z wymienionych wyżej przodków, potomkiem był Aleksander, wiadomo jednak z notatki prof. W. Dworzaczka {A.P. P-ń, stara sygn. Gniezno Gr. 100, f. 189, 189v, 190}, że w 1766. roku Aleksander był dziedzicznym właścicielem dóbr Mieleszyna i Kobylic w powiecie gnieźnieńskim, na których zapisał swej żonie posag – urzędnik grodzki określił w ten sposób z pewnością oprawę - w kwocie 13.625 tymfów. Zważywszy, że Mieleszyn leżał niezbyt daleko od Raczkowa, na którym wówczas gospodarzyła jego teściowa Ludwika Barbara, naturalnym jest, że uczestniczyli oni wzajemnie w życiu swoich mini społeczności, czego potwierdzeniem jest wiadomość zapisana w aktach parafii Raczkowo {A.A. w Gnieźnie, sygn. 129-1} o pełnieniu przez Aleksandra wespół z teściową, godności rodziców chrzestnych dziecka administratora dóbr Raczkowa, Stanisława Wojciechowskiego.
Następna wiadomość zawarta w tychże aktach Raczkowa, pochodząca z roku 1776. dotyczy pełnienia godności matki chrzestnej dziecka, bliżej niezidentyfikowanych małżonków Jareckich, przez: „ … szlachetną pannę Teodorę Wierzchleyską z Raczkowa.” Fakt zapisania jej w księdze metrykalnej, jako mieszkanki Raczkowa świadczy, że była córką Aleksandra i Antoniny, przebywającą dłuższy czas w gościnie u samotnej babci (vide, późniejsza bytność w Wysocku u Eleonory i Stanisława Miniszewskich, u których zamieszkała u schyłku swych lat, Ludwika Barbara – jej wnuczki Józefaty, córki Ignacego), choć wiek 14. lat (licząc od przypuszczalnej daty ślubu jej rodziców z dodaniem obowiązkowych 9. miesięcy) wydaje się zbyt młody do pełnienia roli matki chrzestnej, funkcji niezmiernie ważnej w kościele katolickim. Należy jednak uwzględnić poprawkę na całkowitą zależność miejscowego księdza od woli aktualnego dziedzica wsi, co skutkowało przymykaniem oczu przez kler na wiele przepisów prawa kanonicznego i jak przy omawianiu postaci Ignacego, brata Antoniny się okaże, nie stawiali oni również przeszkód w pełnieniu roli matki chrzestnej przez ewangeliczkę, co stanowi już kuriozalne naruszenie postanowień tego prawa.
Kolejne
dwie notatki z „Tek Dworzaczka”
przynoszą ostatnie wiadomości o Antoninie, a
brzmią one następująco:
Datowana
w 1788. roku: „Panna Teodora
Wierzchleyska, córka zmarłego Aleksandra Wierzchleyskiego ze
zmarłej Antoniny z
Ostenów, 2o voto zrodzona, w towarzystwie wuja
Stanisława Miniszewskiego
mianuje plenipotentem Aleksego Wierzchleyskiego, burgrabiego grodu
kaliskiego,
brata swego (f. 160).”
{A.P.
P-ń, stara sygn. Kalisz
Gr. 228, f. 160}
oraz datowana w 1790. roku:
„Bonawentura Przeradzki i Ludwika
Wierzchleyska, córka zmarłej Antoniny z Ostenów
Wierzchleyskiej i
spadkobierczyni zmarłej Ludwiki z Rydzyńskich Ostenowej, chorążyny
chełmińskiej, a Przeradzkiego żona, kwituje Ignacego Ostena z 5.000 zł.
(f.
113v).”
{A.P. P-ń, sygn. Poznań Gr. 636,
f. 113v}
Notatki powyższe przynoszą niepodważalne i ważne, lecz niestety niepełne wiadomości, a mianowicie:
· Antonina była drugą żoną Aleksandra i z pewnością musiała być od niego znacznie młodsza.
· Zarówno Aleksander jak i Antonina zmarli przed datą sporządzenia wymienionego aktu plenipotencji, przy czym akt ten nie zawiera przypuszczalnie rzeczywistego stosunku pokrewieństwa pomiędzy Teodorą, a Aleksem. Mogli oni być zarówno rodzeństwem rzeczywistym, jak i przyrodnim, w którym Aleksy pochodził z pierwszej żony Aleksandra, co wydaje się bardzo prawdopodobne, ale w oparciu o dostępną dokumentację musi pozostać sprawą nierozstrzygniętą.
·
Pozornie
wydaje się, że Teodora miała rodzoną
siostrę Ludwikę, ale wobec nader swobodnego zwyczaju posługiwania się w
owych
czasach imionami, nie można wykluczyć, że drugim imieniem Teodory była
właśnie
Ludwika i oba wymienione akty dotyczą tej samej osoby. Przemawiałaby za
taką
wersją, kwestia spadku po babce, Ludwice Barbarze, która zmarła
w dniu 30.01.1789.
w Będzieszynie.
Zważywszy,
że Teodora już uprzednio przebywała dłuższy czas u swej babki, w
Raczkowie
oraz, że druga również wyróżniana i obdarzona legatem
wnuczka Józefata zmarła w
1782. i dalej, mając na uwadze nadzwyczaj prawdopodobną bezdzietność
gospodarzy
Ludwiki, małżeństwa Miniszewskich, można domniemywać, że spadkodawczyni
przejęta przedwczesnym sieroctwem tejże wnuczki, ją właśnie sowicie
obdarzyła w
testamencie. Nie wydaje się możliwe, aby babka do tego stopnia
faworyzowała
jedną z osieroconych wnuczek, kosztem całkowitego pominięcia drugiej,
Ludwiki.
Są to niestety wyłącznie przypuszczenia, które o ile zachowały
się właściwe
akta grodzkie Kalisza, przy żmudnej dodatkowej kwerendzie mogłyby
ewentualnie
znaleźć wyczerpujące wyjaśnienie. Nie miałoby to jednak dla historii
opisywanej
rodziny żadnego istotnego znaczenia, a stanowiłoby element historii
Wierzchleyskich.
·
Należy
domniemywać, że Aleksy i Teodora po
śmierci swych rodziców, w bliżej nieokreślonym roku, sprzedali
rodzinny majątek
w Mieleszynie i niewykluczone, że przenieśli się do Będzieszyna, gdzie
Aleksy
uzyskał nominację na burgrabiego Kalisza, nawiasem mówiąc w
gradacji godności szlacheckich
I. Rzeczypospolitej było to jedno z podrzędniejszych stanowisk, ale
miało tę
zaletę, że za wykonywanie czynności urzędniczych uzyskiwało się
wynagrodzenie.
·
Pomiędzy
rokiem 1788., a 1790. Ludwika
(Teodora-?) wyszła za mąż za Bonawenturę Przeradzkiego, o
którego osobie bliżej
nic nie wiadomo.
Są to wszystkie wiadomości i przypuszczenia, które na podstawie przekazanych przez prof. W. Dworzaczka informacji oraz kwerendy archiwalnej można było zgromadzić i na ich podstawie wywnioskować o losach życia Antoniny. Niezależnie jednak od rzeczywistej ilości potomstwa Aleksandra i Antoniny, to należało ono w pokoleniu męskim do Wierzchleyskich, zaś w żeńskim oczywiście do rodzin mężów.
IGNACY KOD:
VI.6.
é05.10.1732.
- † 25.07.1790.
Ignacy,
syn Jana Krystiana i Ludwiki Barbary z Rydzyńskich jest
jedynym przedstawicielem tego pokolenia, którego data urodzenia
w dniu 05.
października 1732. roku w Górznej, jest potwierdzona w wykazach
niemieckich i
to zarówno w „Jahrbuch des Deutschen
Adels” (tom II. wyd. w Berlinie w
1898.), jak i w „Geschichte des Geschlechtes
von der Osten” (tom I. wyd. w
Bremie w 1977.).
O dzieciństwie oraz młodości Ignacego nie dotarły do naszych czasów żadne wiadomości, przypuszczać należy, że dzieciństwo upłynęło mu w Górznej, z której wraz z resztą rodziny - po wydzierżawieniu tej wsi przez matkę, Franciszkowi Krzyżanowskiemu - przeniósł się prawdopodobnie w 1748 do Raczkowa. Miał wtedy już prawie 16. lat i niewykluczone, że oddany do zamiejscowej szkoły, bywał w domu jedynie w okresach wolnych od nauki. O miejscu i przebiegu jego edukacji niestety nic nie wiadomo; sądząc jednak po późniejszej organizacji przez niego sposobu kształcenia własnych dzieci, można przypuszczać, że doceniał rolę nauki w życiu.
Profesor
Dworzaczek w swym opracowaniu (rękopis w Bibliotece Kórnickiej)
określa go,
jako akatolika; jest to oczywiście możliwe, choć raczej wątpliwe
zważywszy na
udokumentowane wyznanie jego rodziców oraz fakt pochowania go w
kościele
Franciszkanów, w którym z całą pewnością odstępców
od wiary katolickiej nie lokowano.
O ile rzeczywiście zmienił religię, co było nadzwyczaj źle w I.
Rzeczypospolitej
widziane, a od 1768. wręcz zabronione, to była to przypuszczalnie
konwersja krótkotrwała.
Tak zwane „lata sprawne” {patrz „Reguły genealogiczne” w zbiorze „Materiały”} osiągnął po ukończeniu 20. lat, co nastąpiło w początkach października 1752. roku. Według ówczesnych praw, wiek ten upoważniał do samodzielnego podejmowania wszelkich decyzji, za wyjątkiem obrotów majątkiem trwałym, w tym przede wszystkim ziemią.
Należy sądzić, że w połowie XVIII. wieku, przepisu tego na kresach północnych Wielkopolski nie przestrzegano zbyt rygorystycznie, gdyż wraz z bratem Janem w tymże roku sprzedali, czy jak mówią „Teki Dworzaczka” scedowali, – co mogło być rzecz jasna obejściem przywołanego prawa - Górznę z folwarkiem Nowy Dwór, Augustynowi Działyńskiemu:
„Jan i Ignacy de Sakin Ostenowie synowie
zmarłego Jana de Sakin Ostena i Ludwiki z Rydzyńskich, w imieniu swoim
oraz
Eleonory i Antoniny D. [?] sióstr swych rodzonych z I [jednej
strony] i Augustyn Działyński, wojewoda
kaliski z II [drugiej strony] zawarli kontrakt cesji wsi Górzna i Nowydwór
w powiecie nakielskim, datowany w Złotowie 22.06. roku bieżącego, s.v. [na kwotę] 109.000 tymfów
(f. 81).”
{A.P.
P-ń, sygn. Nakło Gr. 95, f. 81}
Pamiętając, że trzyletni termin dzierżawy tych wsi upłynął w 1751., można się domyślać, że przez okres jednego roku obaj bracia gospodarzyli w nich wspólnie i według wymienionego wyżej kontraktu, przekazali je nabywcy jesienią 1752., czyli jak to było praktykowane – dopiero po zbiorach.
Z historii Eleonory wiadomo, że na otrzymanej należności zabezpieczony był, co najmniej jej posag w kwocie 13.625 tymfów, natomiast czy analogiczną kwotę otrzymała również Antonina nie wiadomo. W każdym bądź razie można przypuszczać, że bracia po sprzedaży Górznej i Nowego Dworu dysponowali kwotą około 45.000 tymfów każdy. Była to w owym czasie suma wystarczająca na zakup w Wielkopolsce samodzielnej średniej wielkości wioski.
W Archiwum Archidiecezjalnym Poznaniu na mikrofilmie 2261, w aktach parafii Białężyno znajduje się pod datą 23. listopada 1753. roku zapis o uroczystości chrztu, w którym Ignacy występuje w charakterze ojca chrzestnego. Świadczy to niewątpliwie o stałej obecności Ignacego w tych okolicach, bowiem do tej godności, tak jak i dzisiaj – nieznajomych raczej nie zapraszano.
Jest to przesłanka pozwalająca domniemywać, że już w owym czasie jego starszy brat, Jan Krzysztof był dzierżawcą tej wsi (fakt ten jest potwierdzony w „Tekach Dworzaczka” dopiero w 1754. roku), zaś Ignacy dzielił swój czas pomiędzy gościnę u brata, a pobytami u matki w niedalekim w końcu Raczkowie (19 km na zachód w linii prostej).
Jest bardzo prawdopodobne, że w czasie kolejnych odwiedzin brata w Białężynie, poznał wdowę Kąsinowską z córkami i kolejne bytności były jedynie pretekstami, aby odwiedzać Nieszawę, dokąd jeździł w konkury. Bowiem rok 1755. przynosi w „Tekach Dworzaczka” następującą informację:
„Joanna Dziembowska córka zmarłego Konrada
ze zmarłej Ewy Bojanowskiej, wdowa po Chryzostomie Kąsinowskim,
dziedziczka
dóbr Nieszawa w powiecie poznańskim, dobra te Ignacemu Ostenowi,
synowi
zmarłego Jana Ostena z Ludwiki Rydzyńskiej za 40.000 złp. sprzedaje.
Justyna z
Kąsinowskich żona Ignacego Ostena, córka zeznającej dostaje
15.000 złp. posagu
(f. 29v).”
{A.P. P-ń, stara sygn.
Poznań Gr. 1315, f.
29v}
Wynika z powyższego, że kontrakt kupna – sprzedaży Nieszawy został zrealizowany po uprzednim ślubie, a że wpisy o małżeństwach w LIBER COPULATORUM ksiąg metrykalnych Białężyna rozpoczynają się dopiero z dniem 12. maja 1755. roku, ich ślub musiał mieć miejsce przed tą datą. W tej sytuacji nie będzie błędem oznaczenie terminu tego wydarzenia na przełom lat 1754/55.
Kąsinowscy pieczętowali się najsławniejszym herbem wielkopolskim: Nałęczem, którego według Niesieckiego używało w Rzeczypospolitej ok. 142. rodzin. O Kąsinowskich pisze Teodor Żychliński na stronie 156, w roczniku szóstym swej „ZŁOTEJ KSIĘGI SZLACHTY POLSKIEJ”, co następuje:
„Kąsinowscy
herbu Nałęcz
Potężny ród Nałęczan, wywodzący się od
udzielnych niegdyś książąt na Pomorzu, należy bezwątpienia do
najstarszych i
najznakomitszych w Polsce. Postradawszy gniazdową Człopę, a
otrzymawszy w
zamian od Piastów przy końcu XII stulecia Czarnków w
Wielkopolsce, rozsiadł się
na całym obszarze ziemi pomiędzy tą dzielnicą a Szamotułami i
Ostrorogiem,
dzierżąc liczne w około tych trzech najważniejszych siedzib
rozłożone włości.
Podczas gdy główny ród chorągiewnych
panów
przybrał od Czarnkowa, Szamotuł i Ostroroga nazwy Czarnkowskich,
Szamotulskich
i Ostrorogów, nazwy wsławione i wiekopomne w dziejach
Rzeczypospolitej,
potomkowie bocznych gałęzi, ale niewątpliwie tego samego szczepu,
poczęli z
czasem także od dziedziczonych swych majątków przybierać
odpowiednie nazwy. W
ten sposób powstały w początkach XV wieku między innemi domy
Nałęczów,
Żydowskich, Obrezierskich, Rostworowskich i Kąsinowskich, od
wspólnego pochodzące
protoplasty, Jakóba Nałęcza, pana na Żydowie, Rostworowie,
Obiezieczu, Bytyniu,
Sarbi, Kąsinowie, Psarskiem, Obrzycku, Przecławiu, Słopanowie,
Zajączkowie i
innych wsiach okolicznych. W jakim stosunku pokrewieństwa stał
ów Jakób do
Szamotulskich, niepodobna dziś oznaczyć, wszakże tożsamość godła
herbowego i
okoliczność, że wszystkie zwyż wspomniane majętności jakby wieńcem
otaczają
prastary gród szamotulski, pozwala twierdzić napewno, że
ich dziedzic był
jedną z latorośli tego wielkiego szczepu. Miewali też członkowie
tej gałęzi
Nałęczów ciągłe czynności sądowe z Szamotulskimi, a jeszcze przy
końcu XVII
wieku jeden z Kąsinowskich, umierając, mianował Ostroroga i
Szamotulskiego,
jako stryjców klejnotnych, opiekunami swych dzieci.
I.
Gałąź
starsza, kasztelańska.
A.
Odnoga
najstarsza.
Piotr Kąsinowski (IX pok.), dziedzic
Kobylnik i Słopanowa, ożeniony z Maryanną Magdaleną Gorzeńską z
młodszej gałęzi
Ostrorogów, pozostawił z niej córkę Zofię za Janem
Dembowskim herbu Pomian i
czterech synów. Z tych: Ludwik umarł młodo; Jan był towarzyszem
chorągwi
pancernej starosty czorsztyńskiego, posiadał zaś dobra Słopanowo; z
Joanny
Rozbickiej, która sdo voto wyszła za Bogusława Żychlińskiego,
pozostawił córkę
Petronellę, dziedziczkę Słopanowa, który to majątek wniosła
mężowi, Andrzejowi
ze Skrzypny Twardowskiemu herbu Ogończyk. Trzeci: Chryzostom dziedzic
Nieszawy,
ożeniony z Joanną Bogumiłą Dziembowską, córką_Krystyana i Ewy z
Bojanowskich,
miał z nią także tylko dwie córki: Joannę i Justynę (I.P. 1747 V
I.f.338) z których druga poślubiła
Ignacego
Ostena (von Osten - Sacken) i wniosła mu
Nieszawę (I.P. 1755 V. 1I f.32).
Czwarty wreszcie syn Piotra i Maryi
Magdaleny z Gorzeńskich: Piotr Kąsinowski (X pok.) dziedzic części
Kobylnik,
Pomorzan Kościelnych i Parczewa, dwóch ostatnich kupionych od
Franciszka
Gorzeńskiego, spłodził z Anną Dobiejewską herbu Wczele syna
Franciszka i córkę
Katarzynę za Maciejem Frezerem herbu własnego. Piotr Kąsinowski
sprzedał
Kąsinowo kasztelanowi Karolowi Władysławowi Kąsinowskiemu.
Justyna musiała się urodzić krótko po roku 1730., bowiem od wiosny 1748. jest wyjątkowo wziętą w Nieszawie matką chrzestną; mówią o tym księgi metrykalne Białężyna, a mianowicie:
· 27. marca 1748. jest matką chrzestną Adama, syna Michała i Rozalii z Nieszawy. Brak nazwiska świadczy, że byli to poddani jej matki,
Prawo kanoniczne nie wyznaczało dolnej granicy wieku matki chrzestnej, ale należy przypuszczać, że starano się w tym względzie stosować granicę określoną przez zwyczajowe prawo cywilne, z czego można wnosić, że w 1748. Justyna musiała liczyć około 16 – 18 lat, gdyż do 1768. roku kobieta osiągała lata „sprawne” właśnie w wieku 18. lat. Była, więc z pewnością, jeżeli nie rówieśnicą Ignacego, to w każdym razie różnili się wiekiem nie więcej aniżeli o rok. Przy czym wbrew twierdzeniom prof. W Dworzaczka o „akatoliku” Ignacym, to właśnie Justyna Kąsinowską określona jest tym terminem w księdze chrztów kościoła w Białężynie przy okazji wpisu do „Liber Baptisatorum” narodzin ich syna Stefana Floriana {A.Arch. P-ń, akta parafii w Białężynie, mkf. 2261}, co jak widać nie przeszkadzało jej wypełniać hurtowo roli matki chrzestnej w kościele katolickim.
Ignacy nabywając Nieszawę, położoną ok. 9. km na północ od Murowanej Gośliny i około 35. km w tym samym kierunku od Poznania, zrobił niewątpliwie dobry wybór. Wieś leżała w pobliżu lokalnych rynków zbytu, gdyż oprócz wymienionej wyżej Murowanej Gośliny, mógł swoje produkty dostarczać również na rynki w Obornikach, Skokach i Rogoźnie, a w zasięgu ówczesnych środków transportu leżały też Szamotuły i oczywiście największy ośrodek – Poznań. Omówione we wstępie ożywienie gospodarcze Wielkopolski było z pewnością odczuwalne i w jego gospodarstwie, a z pewnością wykorzystał koniunkturę, o czym zaświadczają jego dalej omówione operacje finansowe. Początek jednak był z pewnością nie najłatwiejszy, bowiem jak wynika z „Tek Dworzaczka” mimo kontraktu przewidującego zapłatę teściowej kwoty – po odliczeniu posagu żony – 25.000 złp., wpłacił jedynie 15.000, wynika to z następującej notatki:
„Ignacy de Sakiny Osten syn zmarłego Jana de S.O. z Ludwiki z Rydzyńskich, dziedzic Nieszawy w powiecie poznańskim, Joannie Dziembowskiej, wdowie po Chryzostomie Kąsinowskim zap. [zapłacił] 15.000 złp. (kupił był od niej Nieszawę w bieżącym roku) (f. 70v). Stefan Dziembowski syn zmarłego Konrada [ prawdopodobnie brat Joanny był świadkiem tej zapłaty].”
{A.P. P-ń, stara sygn. Poznań Gr.
1315, f. 70v}
Terminu oraz sposobu uregulowania pozostałych 10.000 złp. nie znamy, ale z pewnością w kolejnych latach wywiązał się z zaciągniętego zobowiązania. Z późniejszych czasów dotarły do nas niestety jedynie niektóre, a i to niepełne informacje o jego operacjach finansowych, i tak według „Tek Dworzaczka” w 1764.:
„Bogusław
Przystanowski syn zmarłego Aleksandra Przystanowskiego i zmarłej
Katarzyny z Zeydliców,
kwituje Ignacego de Sakin Ostena, dziedzica dóbr Nieszawa w
powiecie poznańskim
(f. 290).”
{A.P.
P-ń, stara sygn. Poznań Gr. 1338, f. 290}
z czego wynika, że musiał przypuszczalnie zwracać zaciągniętą uprzednio pożyczkę, zaś w 1775.:
„Ludwik
Przystanowski w imieniu swoim i brata rodzonego Mikołaja
Przystanowskiego jako
jego plenipotent do windykacji spadku po ich bracie rodzonym
Zbigniewie,
zmarłym biskupie, kwituje Ignacego Ostena, dziedzica Nieszawy (f. 336).
Mikołaj
Przystanowski porucznik wojska pruskiego (f. 342).”
{A.P.
P-ń, stara sygn. Poznań Gr. 1352, f. 336 i 342}
Najbliższe lata przyniosły Wielkopolsce - w ślad za sytuacją polityczną całej Rzeczypospolitej - napięcie wewnętrzne, którego finałem było zawiązanie nieszczęsnej w historii kraju, Konfederacji Barskiej. Tok tych wydarzeń został ogólnie omówiony we wstępie do historii tego pokolenia, lecz przy osobie Ignacego należy do tych wydarzeń powrócić z uwagi na postać pierwszego przywódcy tego ruchu na terenie Wielkopolski; był nim, bowiem Wojciech Rydzyński, wuj Ignacego i przyrodni brat jego matki, Ludwiki Barbary. Jego szczegółowy biogram znajduje się w tomie 33. „Polskiego Słownika Biograficznego”, na stronach 457-9. Natomiast Wacław Szczygielski w swej książce „Konfederacja barska w Wielkopolsce. 1768 – 1770.”, następująco opisuje jego działania:
„Inicjatywę pierwszy podjął stolnik
poznański Wojciech z Werbna Rydzyński. Urodzony około 1720 r. był w
początkach
konfederacji barskiej w sile wieku męskiego. Pochodził z zamożnej
rodziny
wielkopolskiej. Posiadał w województwie poznańskim i kaliskim
szereg majątków,
jak: Jeżewo, Frasunek, Werbno, Wroniny, Wycisławę, Jaworzę, miasteczko
Wyrzysk,
a od r. 1766 trzymał w wyderkowej posesji od Antoniego Gorzeńskiego
Dobrzycę z
przyległościami. Żona Marianna Teresa z Rogalińskich, wniosła mu w
wianie
znaczną fortunę.”
„W obozie pod Dębicami nastąpiło 9 czerwca
uroczyste zawiązanie konfederacji. Miała ona charakter na wskroś
wojskowy.
Wojciech Rydzyński został obrany „„marszałkiem związku wojska partii
wielkopolskiej””,
a więc marszałkiem czyli regimentarzem, oddziałów wojskowych.
W akcie dębickim w sposób wyraźny
zobowiązano się do „„wsparcia konfederacji barskiej i halickiej …
tudzież podolskiej,
napiętnowano naruszenie praw fundamentalnych i kardynalnych w czasie
ostatniego
interregnum oraz poniżenie wiary katolickiej na ostatnim sejmie.””
Oddział Rydzyńskiego zaskoczony 14 czerwca pod Krotoszynem przez nieco liczniejsze wojska rosyjskie został całkowicie rozbity i zmuszony do przekroczenia pod Zdunami granicy śląskiej, gdzie pod naciskiem pościgu Rosjan uległ rozproszeniu. Natomiast Rydzyński:
„Zaraz po katastrofie zduńskiej znalazł
schronienie u jakiegoś grafa w Miliczu, ale niebawem został aresztowany
przez
komendanta tamtejszego garnizonu v. Bohlena. Z tego właśnie powodu
konfederaci
zbierający się w Wieluńskim i Sieradzkiem nie mogli się doczekać swego
marszałka. Rydzyński prosić musiał następnie króla pruskiego o
przebaczenie,
które też wspaniałomyślnie otrzymał po uprzednim złożeniu 1000
dukatów jako
kary czy też może kaucji. Po otrzymaniu decyzji z Berlina v. Bohlen na
początku
lipca wypuścił Rydzyńskiego, który zdążył jeszcze przed ścisłą
blokadą przybyć
do Krakowa. Nie zastał tam już Żukowskiego, ale z resztą Wielkopolan
wziął
udział w obronie miasta. Po kapitulacji dobrze ukryty uniknął niewoli
nie
odnaleziony, mimo skrupulatnych poszukiwań i kilkakrotnego
przetrząsania całego
miasta, podczas gdy dwaj jego koledzy, Piotr Potocki, marszałek
sandomierski,
odkryty w klasztorze, a Michał Czarnooki, marszałek krakowski,
wyciągnięty z
trumny, powędrowali na Sybir.”
„Kilkudniowa zabawa w marszałka
konfederackiego jak współcześni złośliwie wyrażali się o
imprezie Rydzyńskiego,
kosztować go miała 10 000 dukatów, nie licząc strat
poniesionych przez
wojsko i kraj. Opuszczając Śląsk pożyczyć miał jeszcze poważniejsze
sumy pod
zastaw swych majątków.”
Niestety nie wiadomo czy Ignacy wplątał się w awanturnicze i całkowicie wojskowo nieodpowiedzialne poczynania swego wuja, czy też zachował się neutralnie - pozostając w domu. W marcu tego roku przyszedł na świat jego najmłodszy syn, Longin Kazimierz, wobec jednak ilości potomstwa zrodzonego z jego małżeństwa, samo to wydarzenie nie byłoby z pewnością wystarczającym powodem rezygnacji z dołączenia do konfederatów, należy natomiast przypuszczać, że rozsądna miejscowa szlachta, zajęta przeżywającą ożywienie gospodarką, podchodziła do haseł i czynów konfederackich niechętnie, a w każdym bądź razie z dużą rezerwą. Przy takim podejściu Wielkopolan nie było też atmosfery gloryfikującej uczestników tego nieprzemyślanego zrywu wojskowego, a przeciętnie lepsze wykształcanie i rozeznanie w aktualnej sytuacji politycznej wpływało na świadomość dysproporcji sił wojskowych i bezsens wszczynania wojennych awantur z przeważającymi siłami wojsk rosyjskich i pruskich.
W kolejnych latach księga chrztów Białężyna, przynosi dalszy szereg informacji o uczestnictwie Justyny w charakterze matki chrzestnej w Nieszawie. Wpisy takie zamieszczone są w sierpniu 1772. roku, oraz 15. sierpnia 1779., w trakcie którego rodzicami chrzestnymi byli Justyna wraz z nieletnim synem Teodorem.
W międzyczasie 26. listopada 1775. roku odbył się również w Raczkowie chrzest syna miejscowego ekonoma, w którym uczestniczyli w charakterze rodziców chrzestnych Ludwika Barbara Osten wraz z synem Ignacym.
W 1785. roku „Teki Dworzaczka” przynoszą poniższą wiadomość:
„Ksiądz Aleksander,
kanonik regularny laterański, prałat wysocki, Wojciech, Andrzej, bracia
m.s. [?] Zbyszewscy,
synowie zmarłego Walentego Zbyszewskiego z Elżbiety
Trąmpczyńskiej w imieniu swoim i Józefa Zbyszewskiego brata
swego małoletniego
z I [jednej strony] i
Ignacy Osten z II [drugiej strony] zawarli w dniu 01.07.1780. kontrakt na
sprzedaż odziedziczonej po ojcu wsi Gorzyce w powiecie Pyzdry za sumę
61.000
złp. (f. 353).”
{A.P.
P-ń, sygn. Pyzdry Gr. 81, f. 353}
Należy przypuszczać, że oblatowanie tego kontraktu nastąpiło z pięcioletnim opóźnieniem, gdyż w przeciwnym wypadku niezrozumiałe byłoby odnotowanie tej transakcji w aktach grodzkich dopiero w wymienionym roku w sytuacji, gdy te same Gorzyce, Ignacy zastawił matce już w 1780. roku, o czym mówią również „Teki Dworzaczka”, następująco:
„Ludwika
z Rydzyńskich, wdowa po zmarłym Janie Ostenie, chorążym chełmińskim z I
[jednej
strony] i Ignacy Osten ich
syn, [zawarli] kontrakt
zastawny wsi Gorzyce w powiecie
Pyzdry; Ignacy Gorzyce matce swej za 40.000 złp. zastawia (f. 508).”
{A.P.
P-ń, sygn. Poznań Gr. 626, f. 508}
Z powyższych dwóch wiadomości można odnieść wrażenie,
że Ignacy z niejasnych dla nas przesłanek, zakupił tę wieś na polecenie
i za
pieniądze swej matki, gdyż w przeciwnym wypadku zakup ten byłby
całkowicie
pozbawiony sensu. Nasuwa się jednak pytanie, dlaczego Ludwika Barbara
nie chciała
sama wystąpić, jako nabywca, pamiętając, że w 1747. zakupując Raczkowo
nie
natrafiała na żadne formalne przeszkody? Domysły, że zastaw ten był
ukrytym
dofinansowaniem syna ze strony matki, która dysponowała w owym
czasie gotówką
po sprzedaży w 1777. Raczkowa, jest chyba wnioskiem zbyt daleko idącym.
Nie mniej,
Gorzyce pozostały własnością Ignacego, a perypetie z nimi były
prawdopodobnie o
wiele bardziej skomplikowane, aniżeli ma to odzwierciedlenie w
cytowanych
dokumentach, bowiem „Teki Dworzaczka”
informują kolejno o następnych związanych z
tą wsią transakcjach, a mianowicie:
„Ignacy Osten syn zmarłego Jana z Ludwiki
Rydzyńskiej z I [jednej strony]
i Maciej Nowina z Brudzewa
Mielżyński, starosta wałecki, kawaler orderu św. Stanisława i Kawaler
Maltański
z II [drugiej strony] w
Miłosławiu w dniu 18.07.1782. spisali
kontrakt sprzedaży wsi Gorzyce w powiecie Pyzdry s.v. 1.000 zł. węg [?] (f.
95) za
72.000 złp. (f. 95v).”
{A.P. P-ń, sygn. Pyzdry Gr. 76,
f. 95 i 95v}
w sytuacji, gdy w 1787. roku:
„Jadwiga Przespolewska, wdowa po zmarłym
Józefie Bętkowskim, kwituje Ignacego Ostena obecnego dziedzica
wsi Gorzyce w
powiecie Pyzdry z 1.000 zł. prowizji od kapitału 50.000 zł. na
Gorzycach
zabezpieczonego(f. 838) .”
{A.P. P-ń, sygn. Pyzdry Gr. 79,
f. 838}
Wyjaśnienie tej dość zawikłanej sytuacji wymagałoby kwerendy specjalisty od stosunków własnościowych końca XVIII. wieku, na dodatek biegłego w odczytywaniu wpisów w aktach grodzkich, który prześledziłby kompleksowo wszystkie zapisy dotyczące tej wsi od roku 1780. i jednocześnie rozwikłał rzeczywiste stosunki własnościowe, uwzględniające zaciągnięte zobowiązania finansowe pod jej zastaw. Byłoby to jednak wyjaśnienie wyłącznie operacji finansowych Ignacego, mające jedynie pośredni wpływ na jego dalsze losy.
W międzyczasie – w 1781. roku – zawarł Ignacy układ, bliżej przez prof. Dworzaczka nie sprecyzowany, z rodziną swej żony, jak można się domyślać dotyczący jej udziału w rodzinnym spadku:
„Ignacy
Osten, chorążyc chełmiński w imieniu swoim i żony Justyny z
Kąsinowskich, córki
zmarłego Chryzostoma Kąsinowskiego z Joanny Dziembowskich z I [jednej
strony] i August
Dziembowski w imieniu swoim oraz ojca Stefana Zygmunta i stryja
Bogusława
Dziembowskich oraz Władysław Dziembowski w imieniu swoim i ojca
Zygmunta
Dziembowskiego, a także Maksmilian Złotnicki w imieniu swoim i swej
żony Joanny
z Dziembowskich i Jana Złotnickiego bratanka swego z II [drugiej strony] [zawarli] układ
(f. 291).”
{A.P.
P-ń, sygn. Poznań Gr. 627, f. 291}
W kolejnym 1784. roku, Ignacy wypłacił swemu przyrodniemu bratu, Janowi (Krzysztofowi) kwotę 8.000 złp. zapisaną mu w 1783. przez Ludwikę Barbarę w aktach grodzkich Gniezna, co dowodzi bezpośrednio, że był wykonawcą decyzji finansowych matki. Znajduje to potwierdzenie w późniejszej wypłacie kwoty 5.000 złp. zapisu testamentowego matki, jego siostrzenicy - Ludwice Wierzchleyskiej, zamężnej Przeradzkiej. Mówią o tym „Teki Dworzaczka”:
„Bonawentura Przeradzki i
Ludwika Wierzchleyska, córka zmarłej Antoniny z Ostenów
Wierzchleyskiej i
spadkobierczyni zmarłej Ludwiki z Rydzyńskich Ostenowej, chorążyny
chełmińskiej,
a Przeradzkiego żona, kwituje Ignacego Ostena z 5.000 zł. (f. 113v)”
{A.P.
P-ń, sygn. Poznań Gr. 636, f. 113v}
Na początku historii Ignacego została poruszona kwestia organizacji wykształcenia jego potomstwa i wagi, jaką do tego przykładał; świadczy o tym następujący zapis z 1784. roku w aktach parafii Białężyno {A.Arch. P-ń, akta parafii w Białężynie, mkf. 2261}:
„26. listopada zmarł szlachetny Wojciech Mindakowski, niegdyś nauczyciel synów [możliwe jednak: „dzieci”] Wielmożnego Ignacego Ostena, dziedzica Nieszawy. Opatrzony sakramentami świętymi został pochowany na cmentarzu wschodnim.”
Ignacy z Justyną mieli, bowiem nader liczne potomstwo, wiadomo dzięki zapisom metrykalnym Białężyna o dziewięciorgu dzieci urodzonych pomiędzy latami 1758, a 1768, w tym sześciu synach, z których lat dojrzałych doczekało jedynie trzech. W rzeczywistości – uwzględniając coroczną ciążę żon - dzieci było prawdopodobnie więcej w związku, z czym należy sądzić, że zacytowany zapis dokonany w „kuchennej łacinie” dotyczy nauczyciela nie tylko synów, ale również niektórych córek, które jeżeli tylko przysłuchiwały się lekcjom braci, prawie automatycznie same nabywały określoną dozę wykształcenia. Jest to jednak wyłącznie domniemanie.
O
zażyłości rodzinnej
była już mowa, nieliczne siłą rzeczy dokumenty, potwierdzają oczywiście
jedynie
ważne uroczystości rodzinne, których udokumentowanie przetrwało
do naszych
czasów. Z pewnością kontakty z matką mieszkającą w Raczkowie, a
także bratem i
siostrami były utrzymywane w zależności od pór roku i
obowiązków związanych z
prowadzonym przez Ignacego gospodarstwem, ale w niedalekiej wsi Gądecz
położonej na terenie parafii Łopienno (
„W
dniu 07.08.1787. r. w Białężynie odbyła się ceremonia chrztu urodzonej
w dniu
25.07. t.r. córki Szlachetnego Pana Jana Rynarzewskiego posesora
wsi Białężyn i
Uchorowo oraz Katarzyny z Raczyńskich, która otrzymała na
chrzcie imiona Anna
Zuzanna. Rodzicami chrzestnymi byli Szlachetny Pan Ignacy Osten,
dziedzic i
posesor wsi Nieszawa oraz jego żona Justyna z Kąsinowskich.
{A. Arch. P-ń, mikrofilm
sygn. 2261}
Nie wiadomo jak przebiegały ostatnie lata życia Ignacego, można przypuszczać, że zmarł niespodziewanie w wieku niespełna 58. lat, gdyż z roku jego śmierci pochodzi uprzednio już cytowany dokument o wypłacie siostrzenicy – Ludwice Wierzchleyskiej, zapisu testamentowego matki. Zmarł w dniu 25. lipca 1790, w Nieszawie i został pochowany w krypcie zakonu Franciszkanów w Obornikach. Mówi o tym następująco zapis przechowywany w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, akta parafii w Białężynie, mikrofilm 2261, jednostka 7/3:
“Rok 1790. Nieszawa
25. lipca zmarł w Nieszawie
Szlachetny Wielmożny Ignacy de Saken Osten, właściciel dóbr
Nieszawa i został
pochowany w Krypcie Konwentu Franciszkanów w Obornikach.”
Miejsce jego pochowania opisane jest w „KRONICE
WIELKOPOLSKIEJ” Nr 4 (75), rocznik 1995, w artykule Bolesława
Krzyślaka
pt. „Zapomniany klasztor Franciszkanów
Konwentualnych
w Obornikach”, z którego warto przytoczyć istotne fragmenty:
„Niedaleko rynku w Obornikach, na prawym
brzegu Warty, w miejscu bardzo malowniczym, położony jest dawny budynek
klasztoru franciszkańskiego, nazywany dziś „klasztorkiem”. Nieduży
gmach, o
wymiarach 39,5 x 12 m. jest pozostałością jednego z czterech
istniejących w
naszym województwie klasztorów franciszkanów
konwentualnych, obok takich zespołów,
jak gnieźnieński, poznański i śremski.
Franciszkanie przybyli do Obornik przed 1292
r. Osiedlili się na obrzeżach miasta lokacyjnego, nad Wartą.
Średniowieczne
dzieje obornickiego konwentu są mało znane. Jego obecność w Obornikach
potwierdzają
źródła pisane dopiero w wieku XV, kiedy wymienia się imiona
kilku miejscowych
gwardianów.
Z 1426 r. pochodzi pierwsza wzmianka o wezwaniu
kościoła poświęconego św. Maciejowi - ecclesia conventualis s. Mathie
in
Oborniky. Najwcześniejsze założenie klasztorne nie zachowało się,
ponieważ
uległo zniszczeniu podczas pożaru miasta w 1550 r.
Odbudowany po kolejnych pożarach konwent
obornicki nie przetrwał do naszych czasów w całości. Zachowane
skrzydło jest
jedynym świadectwem obecności oo. Franciszkanów w Obornikach.
W dotychczasowej literaturze przyjmuje się,
że murowane budynki kościoła z klasztoru franciszkańskiego
powstały w 1768 r.
Najnowsze ustalenia pozwalają uściślić czas powstania istniejącego
budynku
klasztornego na lata 1763 - 1768 - jako południowego skrzydła
zamierzonego
założenia trójbocznego. Czwarty bok wirydarza tworzył
kościół pod wezwaniem św.
Macieja, pochodzący z lat 1722 - 1725, remontowany w okresie 1759 -
1763.”
„Druga część klasztoru, południowa, była w
trakcie budowy. Murowane fundamenta były głębokie na. 9 łokci, a
szerokie na 4
łokcie. Porównanie tekstu opisu z inwentaryzacją budynku
istniejącego pozwala
na identyfikację prowadzonych wówczas prac jako budowę piwnicy,
która nie
została jeszcze sklepiona.”
„Rozkaz gabinetowy króla pruskiego
nakazywał, „żeby klasztor męski franciszkanów w Obornikach
zabrany był, a
znajdujące się w nim personale wraz z funduszami klasztornymi aby do
klasztoru
tegoż zakonu w Poznaniu przeniesione zostało”. Zakonników
nakazano przenieść do
Poznanie, a budynki przekazać miejscowym władzom świeckim. W 1818
r. zmarł
ostatni gwardian obornickiego zakonu. Na przełomie września i
października
tego roku przyjechał do Obornik gwardian franciszkanów
poznańskich, o. Daniel
Sarnecki, w celu przejęcia całości spraw klasztornych. Okazało
się, że nie
mógł odprawić mszy, ponieważ burmistrz nie zezwolił na otwarcie
kościoła.
Dopiero w listopadzie urząd ziemski w Obornikach otrzymał od Regencji
informację, że miejscowy proboszcz może przejąć sprzęty obornickich
franciszkanów. Z cytowanych tu przekazów
historycznych wynika, że kościół
franciszkański istniał jeszcze w 1818 r., a nie jak dotychczas
przyjmowano, iż
spłonął podczas pożaru miasta w 1814 r. Kościół został
rozebrany, a drewno z
rozbiórki przekazano miastu.
Dekretem królewskim z 13
listopada 1821 r.
obornicki klasztor został przekazany miejscowej gminie ewangelickiej.”
Z cytowanego opisu wynika, że miejsce pochówku Ignacego nie zaznało spokoju, a krypta, w której złożono jego trumnę, albo została zasypana i jest dzisiaj niedostępna, albo też złożone tam trumny przeniesiono na któryś z miejscowych cmentarzy i pamięć o miejscu jego ostatecznego pogrzebu uległa zapomnieniu. Natomiast w sprawie daty śmierci Justyny kwerenda dotychczas nie przyniosła rezultatu, w każdym bądź razie wiadomo, że zmarła po czerwcu 1791. o czym świadczy umowa zawarta wtedy przez jej synów na sprzedaż Nieszawy, z której pośrednio wynika, że wówczas zaliczała się jeszcze do żyjących.
Z małżeństwa Ignacego z Justyną z Kąsinowskich pochodzą wszyscy następni potomkowie rodziny. Dzięki zachowanym, ale niestety niekompletnym dokumentom, znamy następujące ich dzieci:
1. Teodor Franciszek Ksawery, urodzony w Nieszawie, przed chrztem, który miał miejsce w dniu 11.12.1762.; ożenił się 28.01.1792. z Konstancja Dąmbską; zmarł 02.06.1850. w Trzemesznie.
2. Longin Kazimierz, urodzony w Nieszawie, przed dniem chrztu w dniu 22.03.1768; ożenił się przed 1793. rokiem z Wirydianą Loga; zmarł nagle w dniu 02.09.1809. w Potrzanowie.
3. Stefan Florian, urodzony w Nieszawie, przed dniem chrztu, który miał miejsce w dniu 04.01.1758; zmarł przypuszczalnie w niemowlęctwie, bowiem jego osoba w żadnych dokumentach związanych z Ignacym nie występuje.
4. Wojciech Seweryn Ignacy, urodzony w Nieszawie, przed dniem chrztu, który odbył się w dniu 26.09.1758; zmarł w dzieciństwie, albo jest to poświadczony dokumentami „Ignacy”.
5. Jan Ignacy Kazimierz, urodzony w Nieszawie, przed dniem chrztu w dniu 03.03.1766; dalsze jego losy analogiczne do poprzednika z p. 4.
6. Helena, urodzona prawdopodobnie w Nieszawie przed dniem chrztu, który odbył się 08.06.1760 w Raczkowie; zmarła we wczesnym dzieciństwie, bowiem analogicznie do Stefana Floriana nie zachowały się żadne dokumenty poświadczające jej dalszą egzystencję.
7. Petronela Maria Aniela, urodzona w Nieszawie w dniu 02.08.1764, ochrzczona w dniu 26.08. tego roku, zmarła przypuszczalnie w dzieciństwie.
8. Teofila, urodzona w niewiadomym czasie, przypuszczalnie w Nieszawie, gdzie zmarła w dniu 06.02.1763., pochowana w kościele w Uchorowie.
9. Józefata, urodzona około 1762. roku, prawdopodobnie w Nieszawie, zmarła 20. letnią panną w dniu 24.02.1782. w Wysocku Wielkim, pochowana w kościele Zakonu Reformatów w Kaliszu.
JAN KRZYSZTOF
KOD:
V.7.
éok.
1717-1719 – †
25.01.1790.
Niejasności i domniemania związane z osobą matki Jana Krzysztofa oraz przypuszczalną datą jego urodzenia, zostały przedstawione przy omawianiu kwestii małżeństwa jego ojca, Jana Krystiana.
Jednakowoż przy próbie rekonstrukcji jego losów niezbędne jest powrócenie do tego tematu i rozważenie wszystkich - niestety nadzwyczaj nielicznych - wiadomości, które do naszych czasów przetrwały. Otóż najistotniejszą wskazówką dotyczącą daty jego urodzenia jest wymienione przez prof. W. Dworzaczka {Historia szlacheckich rodzin Wielkopolski, „OSTENOWIE, OSTEN-SACKEN h. WŁASNEGO”, praca w rękopisie, w zasobach Biblioteki w Kórniku} manifestowanie przeciwko testamentowi ojca, o czym wiadomo z kasacji tego manifestu {A.P. P-ń, sygn. Wałcz Gr. 52, k 79}. Według tomu II. ENCYKLOPEDII STAROPOLSKIEJ, opracowanej przez Aleksandra Brückner’a:
„Manifest, wniesienie
zażalenia przed sąd w sprawie krzywdy osobistej z zapowiedzią dalszego
postępowania sądowego, a więc rozpoczęcia kroków sądowych, albo
w sprawie
publicznej przeciw nielegalnej (wedle myśli protestującego) uchwale
sejmowej
czy jakiej innej władzy, własnej lub obcej. Manifestem przerywano
przedawnienie, ale ważność jego upadała, jeśli nie nastąpił w ciągu
roku pozew
prawny. Odpowiedź strony przeciwnej była r e m a n i f e s t e m;
recesem nazywano
odwołanie manifestowania. Urzędnik grodzki czy inny, przyjmujący
manifest,
zapisywał rzecz podaną wystrzegając się wyrazów obelżywych.”
Złożenie manifestu, nawiasem mówiąc w tym
wypadku tożsamego z protestem przeciwko postanowieniom testamentu ojca,
wymagało
osiągnięcia przez składającego „zdolności do czynności prawnych”,
którą jak już
wielokrotnie wspominano - nabywano w owym czasie - osiągając „wiek
sprawny”, co
następowało w chwili ukończenia 18-20 lat. W takim razie musiał się Jan
Krzysztof urodzić najpóźniej w grudniu 1719. roku, a więc
przyjęcie granicy
czasowej jego narodzin w latach 1717 – 1719 można uznać za zasadne.
Rozumowanie
takie potwierdzone jest wtórnie przez akt zgonu, który w
styczniu 1790. roku
określa jego wiek na „około 70 lat”, co uzasadnia i pośrednio
dokumentuje powyższe
rozumowanie.
Z całą pewnością znany jest jego ojciec,
natomiast osoba matki była już anonimowa dla kronikarza rodzinnego
Kazimierza,
dla którego Jan Krzysztof był przecież bratem pradziadka. Jego
kronika jest wyjątkowo
wstrzemięźliwa w odniesieniu do osoby Jana Krzysztofa, którego
zwie zresztą
Janem Krystianem II. i pisze o nim tylko jedno zdanie:
„Ile Jan Krystian
pozostawił dzieci tego
dzisiaj dojść trudno, tyle pewno podług akt, że miał z pierwszego
małżeństwa
niewiadomo z kim syna Jana Krystjana, który znowu pozostawił
syna Jana Krystjana.”
„Z
drugiego małżeństwa z Ludwiką Rydzyńską był nasz pradziad Ignacy.”
Trudność z danymi na jego temat pogłębiona
jest poprzez pomijanie jego osoby we wszystkich źródłach
niemieckich, które
będąc w zasadzie „rodowodami po mieczu”, winny go, jako pierworodnego
ujmować
na pierwszym miejscu swych zestawień, a w zamian wykazują jedynie
młodszego Ignacego,
co jest może o tyle zrozumiałe, że to właśnie wyłącznie jego potomkowie
przedłużyli
polską linię rodziny.
W zapisie kroniki rodzinnej należy jednak
podkreślić charakterystyczny zwrot autora „
…tyle pewno według akt, …”, z którego można wnioskować, że
piszący
względnie ktoś działający na jego zlecenie, miał dostęp do całości
dokumentów
związanych z rodzicami Jana Krzysztofa i tam znalazł potwierdzenie
wiadomości o
dwóch żonach Jana Krystiana.
Pozostaje jeszcze do zinterpretowania, stałe
określanie w tekstach „Tek Dworzaczka”
- spisanych przecież z akt
grodzkich - Jana Krzysztofa jako „brata rodzonego” Ignacego, Eleonory i
Antoniny.
Zawinił tu prawdopodobnie użyty w kontekście określania braci zwrot:
„fratrem
germanum”, którego pierwszym znaczeniem słownikowym jest:
„bracia rodzeni”, a
dopiero drugim – według Mariana Plezi: „bracia przyrodni”.
Niewątpliwie,
pisarze grodzcy – niesondujący przecież rzeczywistych stopni
pokrewieństwa
stron – zapisywali treść podawaną przez zeznających, ci zaś, aby
uniknąć komplikacji,
określali się, jako rodzeństwo. Można tylko przypuszczać, że sprawy te
po
upływie przeszło 11. lat od śmierci Jana Krystiana – pierwszy nam znany
dokument,
wymieniający Jana Krzysztofa, jako syna jego i Ludwiki Barbary,
pochodzi z 1749.
roku – wobec poprawnych, a nawet serdecznych stosunków łączących
już wówczas rodzeństwo
między sobą i wszystkich z matką (macochą) - wydawały się mało istotne.
Przyjęcie
takiego wyjaśnienia istniejących pozornych sprzeczności, jest możliwe
do zaakceptowania.
W takim razie należy dalej przyjąć, że Jan Krzysztof po
początkowym
buncie, wyrażonym manifestem przeciwko ustaleniom testamentu ojca i
okresie
swojej służby wojskowej, – o czym dalej będzie jeszcze mowa,
zasymilował się
zarówno z macochą, jak i z jej dziećmi w takim stopniu, że
stworzyli zgodną i
solidarną rodzinę. Dane jego rzeczywistej matki zostały zaś, albo
zapomniane,
albo celowo pominięte z przyczyn, których powodów z
pewnością nie poznamy.
Istnieje rzecz jasna możliwość – przytoczona w życiorysie Jana
Krystiana, że
jako około 23. letni młodzieniec uwiódł on pannę z dobrego domu,
z którą się
zgodnie ze zwyczajem musiał ożenić, a która zmarła w wyniku
połogu Jana
Krzysztofa. Przyjęcie takiego biegu wydarzeń, uzasadniałoby ewentualnie
celowe
zatarcie w pamięci jego potomstwa niechlubnego fragmentu historii
rodzinnej.
Niemniej są to wyłącznie luźne, niezobowiązujące supozycje,
które nie mają
pokrycia w dokumentach, a stanowią jedynie próbę objaśnienia
stanu rzeczy,
którego faktyczny przebieg jest niewiadomy. Pamiętając
natomiast, że jego
ojciec, Jan Wigand – zarządzający całością zwartego za jego życia
majątku -
zmarł około roku 1730., i dopiero wówczas nastąpił podział
spadku po nim, można
przypuszczać o urodzeniu Jana Krzysztofa w Radawnicy, ale mogło to
również
nastąpić w każdej innej miejscowości; przy czym najbardziej
prawdopodobnym jest
nieznany dom matki.
Oczywiście o jego dzieciństwie, młodości oraz edukacji nie dotarły do nas żadne wiadomości. W dniu śmieci ojca, osiągnął – zgodnie z uprzednimi wyliczeniami - wiek około 18.–20. lat, z których w Górznie wraz z ojcem i macochą oraz przyrodnim rodzeństwem spędził prawdopodobnie ostatnie 7 lat, o ile oczywiście Jan Krystian, – na co wszystko wskazuje – uzyskał na stałe tę wieś dopiero po podziale spadku.
Nie znając treści testamentu Jana Krystiana – w aktach grodzkich testament uprawomocniano, ale nie podawano zazwyczaj jego treści – trudno orzec, co było bezpośrednią przyczyną złożonego przez Jana Krzysztofa protestu. Można, co najwyżej snuć domysły, że uważając się za pierworodnego, wszystkie zapisy na rzecz Ludwiki Barbary i jej dzieci uznał za nieuprawnione, a ich pretensje do schedy po mężu i ojcu, za pozbawioną podstaw uzurpację.
Na podstawie dalszego toku wypadków, można przypuszczać, że Jan Krystian zrównał w testamencie obu synów w prawach do majątku, wyznaczając jego wykonawcą Ludwikę Barbarę, jako odpowiedzialną w zarządzaniu nim do chwili osiągnięcia przez młodszego Ignacego wieku, pozwalającego na podjęcie decyzji majątkowych. Córki miały prawdopodobnie zawarowane testamentowo udziały posagowe, o których wiemy, że w wypadku Eleonory wynosił –13.625 tymfów.
I możliwe, że właśnie to odsunięcie przez ojca - dorosłego w swoim mniemaniu i uprawnionego - Jana Krzysztofa od bezpośrednich rządów, które z woli testamentu miała pełnić macocha oraz obligatoryjny okres przynajmniej 15. lat oczekiwania na lata sprawne Ignacego, stanowiły przyczynę jego manifestu.
Z „Tek Dworzaczka” wiadomo, że Jan Krzysztof służył w wojsku króla pruskiego, bowiem pod datą 1749 widnieje następująca notatka:
„Jan de Sakin Osten porucznik wojsk
brandenburskich syn zmarłego Jana Krystiana i Ludwiki z Rydzyńskich,
mianuje
plenipotentem Stanisława Otto Trąmpczyńskiego syna Józefa
Trąmpczyńskiego (f.
7).” {A.P. P-ń, sygn. Poznań Gr. 565, f.
7}
Jeżeli w 1749. roku był porucznikiem, co na około 30. rok życia szlachcica było dość niską rangą, można założyć z jednej strony, że ukończył szkołę oficerską lub odpowiadające jej przeszkolenie w Poczdamie, zaś z drugiej, że w szeregi armii wstąpił stosunkowo późno. O organizacji wojska królestwa Prus była mowa w historii jego dziadka Jana Wiganda, ale w tym miejscu, jako uzupełnienie, warto przytoczyć niektóre fragmenty książki Stanisława Salmonowicza pt. „PRUSY” (wyd. „Książka i Wiedza”, W-wa 1998):
[Mowa o panowaniu króla Fryderyka Wilhelma I.(1713-1740)]
„Król pruski wraz z księciem Leopoldem von
Anhalt Dessau, właściwym twórcą wyszkolenia armii pruskiej,
stworzyli w tych
latach sławetny pruski dryl, żelazną, brutalną dyscyplinę armii, i
przez lat
wiele wpajali podległym wojskom wszystkie te cechy, które
przeszły do historii
jako cechy pruskiego militaryzmu, cnoty prusactwa. Żelazna dyscyplina
uważana
ówcześnie za niezbędną nie wykluczała faktu, iż wojsko stanowiło
ukochane
dzieło życia Fryderyka Wilhelma I, który całymi godzinami
ćwiczył swych niebieskich
żołnierzy na placach ćwiczeń Poczdamu. Poczdam był uniwersytetem
pruskiej
armii.”„Zasadnicze znaczenie dla rozwoju pruskiej armii miały nie tylko
sukcesy
tej epoki w wyszkoleniu, uzbrojeniu i umundurowaniu żołnierzy, lecz
może nade
wszystko stworzenie nowego, zawodowego korpusu oficerów i
korpusu podoficerów.
Na podoficerach pruskich – ta tradycja miała trwać w Niemczech niemal
do
naszych czasów – stała żelazna dyscyplina armii, jednakże po raz
pierwszy potrafił
Fryderyk Wilhelm I dokonać dzieła zamiany szlachty pruskiej, słynnych
junkrów,
w zdyscyplinowanych oficerów, wychowawców szkolących
swoich żołnierzy. Żelazna
dyscyplina obowiązywała bowiem także i oficerów, a jeżeli
żołnierz-chłop –
oficer-junkier kontynuował podstawowy układ feudalnego ustroju
(podobnie jak i
tzw. gospodarka kompanijna w wojsku przynosiła nadal oficerom spore
zyski), to
przecież w sumie armia pruska była już prawdziwie nowoczesną armią,
stanowiącą
zdyscyplinowany, pewny instrument w ręku władców pruskich.”
„Stąd słynne określenie przypisywane wielokrotnie
Mirabeau, a po raz pierwszy użyte przez a-
diutanta Fryderyka II G.H. von Berenhorsta, które stało
się klasycznym
określeniem roli armii w Prusach: „„Monarchia pruska pozostanie na
zawsze nie
krajem, który ma armię, lecz armią, która ma kraj, w
którym jak gdyby tylko
kwaterowała.””
Pod koniec rządów Fryderyka Wilhelma I
mawiano ironicznie, iż Prusy mają tylko trzy stany ludności: piechotę,
kawalerię i artylerię. Armia wieku XVIII – zgodnie z obowiązującymi
doktrynami
wojennymi, jak i koniecznościami wynikającymi z ustroju
społeczno-politycznego
– była w zasadzie armią zawodową, stałą, stosunkowo niewielką
liczebnie, a za
to wielce kosztowną, bowiem tworzoną do swych zadań skomplikowanym
wieloletnim
wysiłkiem szkoleniowym”
Na koniec warto przytoczyć uprzednio już zacytowane zdanie z tej samej książki:
„Zawód wojskowy w Prusach uważano za
największe nieszczęście, jakie człowiekowi mającemu wykształcenie i
nieco
uczucia przydarzyć się mogło. Każdy, kto tylko mógł, starał się
siebie i dzieci
swoje od niego uwolnić.”
Jest to niewątpliwie opinia dotycząca sytuacji w wojsku z okresu rządów Fryderyka Wielkiego, ale z całą pewnością dotyczy również schyłku rządów Fryderyka Wilhelma, to jest tego okresu, w którym Jan Krzysztof realizował swoją decyzję o karierze wojskowej. W świetle takiego obrazu ówczesnej sytuacji, docenić należy młodzieńczą determinację Jana Krzysztofa, który przypuszczalnie nie patrząc na płaconą przez siebie cenę, postanowił zmienić swoje otoczenie.
Co prawda nie wiadomo, kiedy do tego wojska rzeczywiście wstąpił oraz czy zrobił to, tak jak wyżej powiedziano dobrowolnie, czy też został tam wysłany w wieku młodzieńczym przez jeszcze wówczas żyjącego ojca. Wszystko jednak wskazuje na to, że była to jego samodzielna decyzja podjęta po styczniu 1738., bowiem można przypuszczać, że ojciec wysłałby go raczej na dwór saski, gdzie sam służył.
Można również założyć, że kuzyni równolatkowie i ich ojcowie z siedzib po pruskiej stronie granicy, którzy byli obligatoryjnie zobowiązani do analogicznej służby i prawdopodobnie odbywali ją równolegle z nim, początkowo stanowili zachętę i wzór do naśladowania, a później byli pewnie namiastką rodziny, łagodzącą rygory służby.
Twarda szkoła, którą otrzymywał, poznanie obcego świata, oddalenie od reszty rodziny, złagodziły rozgoryczenie, a i sam Jan Krzysztof przeistoczył się z nieopierzonego młodzieńca w dorosłego mężczyznę, patrzącego z trzeźwym i realnym dystansem na zaistniałą sytuację rodzinną. Niewątpliwym efektem tego było przywrócenie normalnych więzi familijnych i puszczenie swoich pretensji w niepamięć, co zaowocowało po dziesięciu latach wspomnianą na wstępie kasacją manifestu. Mówią o tym pod rokiem 1747. „Teki Dworzaczka”:
„Szlachetny Jan de Sakin Osten, syn zmarłego
Wielmożnego Jana Jerzego [Jana Krystiana]
chorążego J.K.Mci,
dziedzica wsi Gorzno, kasuje manifestację przeciwko testamentowi
zmarłego ojca,
uczynioną 23.12.1737 roku (f. 79).”
{Archiwum Państwowe w Poznaniu,
sygn. Wałcz Gr. 52, f. 79}
Pozwoliło to na porozumienie z macochą i wyrażenie – przypuszczalnie wymaganej prawem jego zgody - na wydzierżawienie majątku ojcowskiego, bowiem w 1748. „Teki Dworzaczka” zawierają wiadomość:
„Wielmożna Ludwika Rydzyńska, wdowa po
zmarłym Janie Krystianie de Sakin Ostenie, chorążym wojsk koronnych, w
imieniu
swoim oraz: Jana, Ignacego, Eleonory i Antoniny, dzieci swych z I [jednej strony] i Franciszek
Krzyżanowski z II [drugiej strony],
[zawarli] trzy letni kontrakt
dzierżawy wsi Górzna w
powiecie nakielskim (f. 129v) na kwotę 13.250 złp.”
{A.P. P-ń, sygn. Wałcz Gr. 52, f.
129v}
Uprzednio jeszcze w roku 1747., jak opisano w historii Jana Krystiana, wdowa po nim i macocha Jana Krzysztofa, kupiła wieś Raczkowo, dokąd przeprowadziła się na przełomie lat 1747/48 wraz ze swoimi ciągle jeszcze nieletnimi dziećmi. Ten majątek był już wyłączną jej własnością i choć przypuszczalnie znalazł tam swój dom rodzinny również Jan Krzysztof, to do tej wsi nie mógł sobie już rościć żadnych pretensji.
Wydaje się, że wszystkie te lata spędził w wojsku pruskim, skąd – mając pewnie powyżej uszu panujących w nim stosunków, czemu - wobec przytoczonych opisów - oczywiście nie można się dziwić - wyrwał się prawdopodobnie na przełomie lat 1749/50, bowiem w tym ostatnim roku występuje w „Tekach Dworzaczka” w charakterze chorążego:
„Jan
de Sakin Osten, chorąży wojska w imieniu swoim oraz Ignacego, Eleonory
oraz
Antoniny, brata młodszego i sióstr swoich młodszych rodzonych
Ostenów, mianuje
plenipotentem Idziego podkomorzego JKMci i Franciszka podpułkownika
wojska
koronnego, stryjów swych de Sakkin Ostenów (f. 30).”
{A.P. P-ń, sygn. Nakło Gr. 95, f.
30}
Zapis ten nasuwa kilka wątpliwości, a mianowicie:
· w jakim wojsku Jan Krzysztof wówczas służył i czy przypadkiem pisarz grodzki nakielski nie zamienił porucznika pruskiego, na chorążego?
· istnieje możliwość, że wyszedłszy ze służby u króla pruskiego, został chorążym wojska koronnego, choć jest to mało możliwe zważywszy na krótki upływ czasu?
· i wreszcie w jakiej sprawie mianował pełnomocnikami swych stryjów, reprezentując całe swe rodzeństwo, w sytuacji kiedy prawną opiekę nad nieletnimi dziećmi sprawowała niechybnie ich rodzona matka - wdowa?
Są to oczywiście zagadnienia drugorzędne, niemniej ich rozstrzygnięcie wyjaśniłoby kilka aspektów ówczesnej sytuacji rodzinnej, ale dokonać tego mógłby wyłącznie znawca prawa rodzinnego z połowy XVIII. wieku.
Z drugiej strony zapis ten poświadcza utrzymywanie w owym czasie poprawnych stosunków ze stryjami oraz uznanie zarówno przez macochę Ludwikę Barbarę, jak i dorastające już siostry i młodszego brata, prawa Jana Krzysztofa do reprezentowania ich interesów; innymi słowy można założyć, że w tym czasie Jan Krzysztof pełnił rolę „męskiej głowy rodziny”.
Dzierżawa Górzny i Nowego Dworu opiewająca na 3. lata, kończyła się w 1751.po zbiorach, a ponieważ nie ma żadnej wzmianki o jej przedłużeniu można przypuszczać, że Jan Krzysztof, sam albo z dziewiętnastoletnim już wówczas Ignacym, objęli w posiadanie ojcowskie dziedzictwo i przez rok w nim gospodarzyli. W następnym 1752. roku sytuacja dojrzała do radykalnego rozwiązania.
Zważywszy, że obowiązujące prawo nakazywało, aby obrót ziemią i wszelkimi nieruchomościami dokonywany był przez osoby legitymujące się minimum wiekiem 24. lat, zaś Ignacy dopiero 05. października kończył lat 20., dokonano obejścia prawa, zawierając z Augustynem Działyńskim kontrakt na „cesję” Górzny i Nowego Dworu. Pod rokiem 1752. mówią o tym „Teki Dworzaczka”:
„Jan i Ignacy de Sakin Ostenowie synowie
zmarłego Jana de Sakin Ostena i Ludwiki z Rydzyńskich w imieniu swoim
oraz
Eleonory i Antoniny D.[?] sióstr
swych rodzonych z I [jednej strony] i Augustyn Działyński wojewoda kaliski z II [drugiej strony] zawarli kontrakt
cesji wsi Górzna i Nowydwór
w powiecie nakielskim, datowany w Złotowie 22.06. roku bieżącego, s.v. [na kwotę] 109.000 tymfów (f. 81).” {A,P.
P-ń, sygn. Nakło Gr. 95, f. 81}
Uzyskane ze sprzedaży pieniądze pozwoliły na usamodzielnienie się obu braci. O ile Ignacy mógł wrócić w każdej chwili do matki, do Raczkowa, to będący w pełni sił męskich Jan Krzysztof, uważający z pewnością, że świat stoi przed nim otworem, chciał z pewnością spróbować samodzielnego gospodarzenia, które nawiasem mówiąc było w ówczesnym społeczeństwie szlacheckim, jedynym godnym prawdziwego mężczyzny zajęciem. Kiedy dokładnie ten zamiar sfinalizował nie wiadomo, istnieją przesłanki, o których była mowa w historii Ignacego, że już w 1753. roku osiadł w Białężynie, ale dopiero w roku 1754. w aktach parafii Łukowo, położonej 13. km na północny-wschód od Wągrowca, znajduje się na to niezaprzeczalny dowód w postaci zapisu, przytoczonego w „Tekach Dworzaczka”:
„28.04.1754. (Żerniki) chrzest Anzelma Wojciecha syna Szlachetnego Wojciecha i Teofili z Brudnickich. Rodzicami chrzestnymi Szlachetny Jan Osten posesor dóbr Białężyn i Szlachetna Antonina Chociszewska.” {A. Arch. P-ń, akta parafii Łukowo}
Wynika z niego, że Jan Krzysztof był raczej dzierżawcą dóbr Białężyno, bowiem określenie „posesor” w odniesieniu do połowy XVIII. wieku miało właśnie takie znaczenie. „ENCYKLOPEDIA STAROPOLSKA” mówi na ten temat, co następuje:
„Posiadanie,
possessio, różniło się od własności, ale było jej
głównym atrybutem, było
prawne (civilis) i bez względu na prawność rzeczywiste (naturalia);
posiadanie
spokojne i nieprzerwane prowadziło do nabycia własności przez dawność,
„„bo
dawność i złe prawo mającemu napracuje i nie mającemu daje””
(praescripto).
Prawo otaczało opieka sam fakt posiadania; …”
„SŁOWNIK GEOGRAFICZNY KRÓLESTWA POLSKIEGO” mówi o Białężynie, co następuje:
„Białężyn,
1) wieś, pow. obornicki; 13 dm.,
143 mk. kościół parafialny należy do dekanatu obornickiego.
Kościół wspominany
w księgach biskupich z r. 1446. R. 1725 wystawiono nowy z rozebranego
kościoła
w Słomowie, ale bardzo mały kościółek. Przez w. XVII B.
Kacykowskich, w przeszłym wieku Mycielskich, potem Kierskich. Do
parafii kat. należy filialny kość. w Uchorowie, o którym Liber
beneficiorum
wspomina w r. 1510. … „
Jego zamieszkanie w tej wsi, w której kościół parafialny swym zasięgiem obejmował m.in. Nieszawę, pozwala ma snucie przypuszczeń o źródle związku Ignacego z Justyną Kąsinowską. Z pewnością młodszy bywał częstym gościem w kawalerskim gospodarstwie starszego brata i tam też, lub w którymś z okolicznych dworów poznał przyszłą żonę.
Jan Krzysztof nie zasiedział się jednak zbyt długo w Białężynie, gdyż dzięki dużo późniejszemu aktowi grodzkiemu, bo aż z 1787. roku, zawartemu w „Tekach Dworzaczka”:
„Tadeusz
Baranowski dziedzic dóbr Sobiesiernie, kwituje Józefa i
Stefana pułkownika
wojsk koronnych, braci rodzonych Szczytnickich, poprzednich
dziedziców tych
dóbr, z sumy 3.000 złp. Dobra te Jan i Adam Kosiccy, bracia
rodzeni – sprzedali
w 1754 roku – Janowi Ostenowi (f. 83v).”
{A.P. P-ń, stara sygn. Gniezno
Gr. 114, f. 83v}
wiadomo, że już w 1754. był właścicielem dóbr Sobiesiernie, miejscowości położonej 6 km na północ od Wrześni. Nie zerwał jednak swoich związków z Nieszawą, bowiem w aktach parafialnych Białężyna, pod datą 12. sierpnia 1755. widnieje zapis, że wraz z Anną Mleczkówną uczestniczyli w charakterze rodziców chrzestnych, w ówczesnej już stałej siedzibie brata Ignacego.
Następne dwie wiadomości o Janie Krzysztofie, zamieszczone w „Tekach Dworzaczka” dotyczą:
· sporu względnie procesu z Franciszkiem Przanowskim, którego przyczyn i przebiegu nie znamy, a w którym występował w imieniu swoim i matki Ludwiki,
· oraz udziału w chrzcie w Bliżycach, należących do parafii Raczkowo, w którym wraz ze swą siostrą Antoniną byli rodzicami chrzestnymi córki jej posesora, Józefa Łubieńskiego, z pewnością zaprzyjaźnionego sąsiada.
Poznając i opisując kolejne dokumenty wymieniające zdarzenia z życia Jana Krzysztofa, mimo ich fragmentarycznego odzwierciedlania jego losów, odnosi się wrażenie, że był to człowiek, którego właściwie charakteryzuje określenie: „niespokojny duch”. W przeciwieństwie do swych przodków, rodzeństwa i matki, których z pewnością określić można, jako ustabilizowanych, Jan Krzysztof zmieniał stale swe zainteresowania i zajęcia, sprawiając wrażenie notorycznego poszukiwacza nowej przyszłości. Według współczesnych nam kryteriów można go uznać za osobnika mobilnego, skłonnego do częstej zmiany zajęć, przy czym nie zaliczał się z pewnością do dobrych ziemian, bowiem mimo omówionej we wstępie koniunktury rolnej w Wielkopolsce, nie utrzymał żadnego z dzierżawionych, ani posiadanych majątków. Już w 1761. roku występuje z kolei, jako komornik ziemski kaliski, co wynika z „Tek Dworzaczka”:
„W dniu 27.06.1762. ochrzczono Justynę
Esterę Barbarę [córkę] Szlachetnego Antoniego i Franciszki z
Łudzkich, Bogusławskich, wiceregentów grodu inowrocławskiego.
Rodzicami
chrzestnymi byli Wielmożny Pan Jan Osten, komornik ziemski kaliski i
Domicella
Wolska, miecznikowa smol. [smoleńska].” {A.
Arch. w Gnieźnie, akta parafii Inowrocław}
U schyłku Rzeczypospolitej komornik będący wykonawczym podwładnym podkomorzego, uczestniczył w sądzie podkomorskim właściwym dla danej ziemi i wykonywał jego decyzje w sprawach rozgraniczania dóbr szlacheckich. Aleksander Brückner w swej „ENCYKLOPEDII STARO-POLSKIEJ” podaje następujące objaśnienie tej funkcji:
„Komornik,
camerarius, sługa komory pańskiej, obok komorzego był za
wysłańca,
towarzyszył nadzorując wszelkim przesyłkom, pojazdom, przewodom. Wieś,
gdzie
komornik stawał, była obowiązana go podejmować, posyłkę (zapasy,
towary,
jeńców) na własne wozy przeładować i do następnej wsi bez ujmy
dostawić; przewodu
bez komornika książęcego chłopi nie przyjmowali. Każdy wyższy urzędnik
miewał
swoich komorników, wojewoda podwojewodziego, starosta
podstarościego albo burgrabiego,
podkomorzy komornika-geometrę, mierniczego (komornika granicznego) a
obok nich
komorników-woźnych, choćby chłopów ze wsi, obowiązanych
do tej służby. Ustawy
łęczyckie przyznawały komornikom starosty, sędziego, podsędków
sądzić sprawy do
20 grzywien, wedle ustawy korczyńskiej 1465 r., do 30 grzywien. Zygmunt
I ustanowił komornika
g ó r n i c z g o, jednego na całą Rzpltą,
który zawierał układy z gwarkami, wydawał pozwolenia na
poszukiwanie i
dobywanie kruszców. Komornicy rozwozili listy królewskie,
służyli „komorniczą”
u króla, ale i u wielkich panów; taki St. Lubomirski
miewał ich kilkadziesiąt;
młodej zamożnej szlachty, mającej własne powozy, konie,
pachołków i służącej
dla honoru, do nawiązania stosunków osobistych, posyłanej ze
zleceniami do
króla i panów, obowiązanej do asystencji p. wojewodzie.”
Nie było to, więc stanowisko czy funkcja, której ranga wzbudzałaby szczególny szacunek w wśród okolicznej szlachty. Nie mniej na miarę Kcyni, Jan Krzysztof należał do elity urzędniczej składającej się wówczas ze szlachty pozbawionej ziemi, tzw. „gołoty”. W uprzednio już podanej gradacji urzędników Rzeczypospolitej, wiceregens należał do najniższej kategorii funkcji państwowej, a komornik ziemski zamykał ten urzędniczy poczet.
Nie będzie odbiegało od rzeczywistości porównanie pozycji społecznej ówczesnego komornika ziemskiego z dzisiejszym komornikiem, a wiceregensa z kierownikiem wydziału urzędu miejskiego, przy czym można jedynie zaznaczyć, że terytorium działania Jana Krzysztofa obejmowało całe województwo kaliskie, ale jak wynika z danych encyklopedycznych, komorników takich było na tym obszarze, co najmniej kilku.
Jego losy w przeciągu następnych dziesięciu lat są nieznane i niewiadomo jak długo utrzymał się na stanowisku komornika na terenie Inowrocławia. Najbliższa wzmianka – przypuszczalnie - o nim, zawarta jest w sporządzonej w 1773. tabeli wasali z okręgu nadnoteckiego {„Vasalen Tabelle, pro 1773, zamieszczonej w zbiorze akt „Kriegs- und Domänenkammer“, sygn. 96 w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy}, pisanej niestety ręcznie trudnym do odczytania pismem gotyckim, z której jedynie można się domyślać, że był zarządcą w nadnoteckich dobrach hrabiego Bnińskiego, których niemiecka nazwa jest trudna do odczytania, ale jako swą stałą siedzibę podał prawdopodobnie również tam wymieniony Raczków [„Ratskow bei Gnesen”].
W 1780. występuje już w Kcyni, o czym mówią „Teki Dworzaczka”:
„W dniu 13.11.1780. urodził się, a w dniu
03.12. został ochrzczony Andrzej Ewagriusz, syn Szlachetnych Aleksandra
i
Wiktorii z Jeszków, Brockich. Rodzicami chrzestnymi byli:
Szlachetny Jan Osten
i Szlachetna panna Teresa Radzimińska.” {A.
Arch. w Gnieźnie, akta parafii Kcynia}
Musiał tam przebywać już wystarczająco długo i zajmować na tyle istotne dla miejscowych stanowisko, aby społeczność kcyńska zaakceptowała jego osobę i zaprosiła go do pełnienia tej zaszczytnej roli. Wiadomo z późniejszych akt metrykalnych, że wykupił wójtostwo kcyńskie, którego był „dziedzicznym właścicielem”, stąd można wnosić, że miało to miejsce przed 1780. rokiem. „ENCY-KLOPEDIA STAROPOLSKA” hasło „wójt”, objaśnia następująco:
„Wójt,
advocatus, Voigt niemiecki, prezydent miasta niegdyś, a zawsze sądu
ławniczego,
zwykle osadźca miasta (lokator jego), zob. M i a s t a. Wójt był
d z i e d z i c z n y ale
z powodu stałych sporów z radą miejską
starała się rada o wykup wójtostwa, po czym wybierała w ó j t a
spośród rady lub ławników. Wójtami nazywano
od XVII wieku także sołtysów
wiejskich i ta nazwa zeszła do wsi; taki wójt wiejski miewał i
podwójciego,
który go zastępował.”
W świetle powyższej noty, można mniemać, że Jan Krzysztof spełniał obowiązki należące dziś do naczelnika administracji miejskiej, który dla tej kategorii miejscowości tytułowany jest burmistrzem. Przy czym należy zaznaczyć, że Kcynia leżała na terytorium zagarniętym przez króla pruskiego już w pierwszym rozbiorze, a więc w 1772. roku, z czego można dalej wnioskować, że zaborca utrzymał pewną szczątkową administrację i hierarchie najniższych stanowisk z okresu I. Rzeczypospolitej. Kolejna wiadomość podana przez „Teki Dworzaczka” dotyczy otrzymanej przez niego w 1782. kwoty 5.000 złp. od skarbnika gnieźnieńskiego i można się domyślać, że wiąże się ona właśnie z tą nabytą przez niego synekurą, a brzmi następująco:
„Józef Pierzchliński skarbnik gnieźnieński
sumę 5.000 złp. z ceny miasta Szamocina przedtem dziedzictwa
Józefa
Bętkowskiego, syna zmarłego Marcina i zmarłej Jadwigi z Baranowskich, w
kontrakcie
sprzedaży zawartym w 1751 roku między tym Bętkowskim z I [jednej strony] i zmarłym Leonem
Raczyńskim, kasztelanem
santockim z II [drugiej strony],
ceduje Janowi Ostenowi (f. 43v).”
{A. P. P-ń, stara sygn. Gniezno
Gr. 109, f. 43v}
Natomiast dwa lata później młodszy brat Ignacy, wypłaca mu kwotę 8.000 złp. zapisaną przez macochę Ludwikę Barbarę w 1783. roku w Gnieźnie {A.P. P-ń, stara sygn. Poznań Gr. 1361, f. 174}, prawdopodobnie w charakterze darowizny na poczet spadku, a pochodzącą z pewnością z sumy uzyskanej przez nią ze sprzedaży Raczkowa w 1779. roku.
Dotychczas o jego życiu prywatnym nie było mowy, gdyż nie zachowały się na ten temat żadne świadectwa. Pierwszym dokumentem, który mówi o jego związku małżeńskim i to w zasadzie pod koniec jego – chyba mocno burzliwego - życia, jest następujący zapis w aktach metrykalnych Kcyni, przechowywany w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w tomie:
”KCYNIA
– WÓJTOSTWO
W 1789. roku były dwie zapowiedzi ślubne, z których druga ogłoszona została w pierwszą niedzielę po objawieniu Pańskim. Nie wykryto żadnych prawomocnych przeszkód przeciwko udzieleniu ślubu.
Ja,
Jan Koszutowski, prepozyt kościoła
pod wezwaniem św. Barbary, zapytałem obojga państwa młodych tj.
wójta
kcyńskiego Wielmożnego i Szlachetnego Pana Jana Krzysztofa Ostena i
Franciszkę
z Sadlickich, obojga należących do parafii i za ich wspólną
zgodą, w obliczu
kościoła, połączyłem węzłami małżeńskimi i udzieliłem im
błogosławieństwa w
dniu 21 lutego w obecności świadków Jana Junowskiego i
Stanisława Witkowskiego,
mieszkańców wójtostwa kcyńskiego w tej samej parafii.”
Zespół
: Archiwa
Parafialne
Dział
:
Kcynia
Poddział : LIBER METRICIS
Jednostka
: BABTISATORUM
1785
– 1806
Sygnatura : 80 -
4
22 czerwca 1789. roku o godzinie 3-ciej po
południu urodziła się córka Wielmożnego i Szlachetnego Pana Jana
Krzysztofa
Ostena i Franciszki z domu Sadlickiej, prawowitych małżonków –
katolików z wójtostwa
kcyńskiego. W dniu 3. lipca
została ochrzczona z wody z gwałtownej konieczności i otrzymała imiona
Joanna
Petronella.”
Jak wynika z powyższego aktu, dziecko urodziło się przedwcześnie, albo też nie rokowało szans przeżycia, gdyż dokonano chrztu „…z wody z gwałtownej konieczności …”. Jego dalsze losy są nieznane, ale można domniemywać, że wkrótce zmarło, bowiem o tej córce nie wspominają żadne dostępne źródła, a i w późniejszych czasach na terenie Wielkopolski nie występuje żadna Joanna Osten, z tego też względu nie została ona ujęta – wzorem innych zmarłych w niemowlęctwie dzieci - w wykresie rodowodu VII. pokolenia. Jednak z samego faktu jej urodzenia wynika, że Franciszka Sadlicka była od Jana Krzysztofa znacznie młodsza, a różnicę tę można określić na minimum 40. lat; świadczy to z jednej strony o temperamencie prawie 70. letniego „podrywacza”, a z drugiej o jego atrakcyjności, o ile oczywiście wyłącznym motywem Franciszki w nawiązanym romansie nie był dochód z wójtostwa, którego dziedziczenia się niechybnie spodziewała.
Niewątpliwie jednak trudy małżeńskiego życia, z o wiele młodszą partnerką szybko wyczerpały siły żywotne Jana Krzysztofa, gdyż w niecały rok po ślubie niespodziewanie zmarł. Akt jego zgonu znajduje się w tym samym archiwum, w tomie:
Poddział
: LIBER METRICIS
Jednostka
: MORTUORUM
1740
– 1796
Sygnatura
: 80 – 8
Strona : 233
Tekst zapisu jest niewyraźny, a jego przypuszczalna treść brzmi następująco:
„1790 Styczeń
Dnia 25
stycznia o 1-szej w nocy zmarł szlachetny Pan Jan Krzysztof Osten w
wieku lat
około 70, dziedziczny właściciel wójtostwa kcyńskiego tknięty
nagłą śmiercią,
nie zostawiwszy po sobie żadnej dyspozycji i żadnego syna. Jego ciało
zostało
pochowane 27-go tego miesiąca w kościele św. Barbary w centrum miasta.”
Owdowiała Franciszka nie wytrwała zbyt długo w żałobie, bowiem „Teki Dworzaczka” zawierają kolejną i ostatnią już wiadomość odnoszącą się do jej losów, po śmierci męża:
„W
dniu 24.11.1791. w wójtostwie kcyńskim odbył się ślub
Szlachetnego młodzieńca
Franciszka Tarnowskiego z Franciszką Ostenową, wdową, posesorką
wójtostwa
kcyńskiego. Świadkami byli Szlachetni panowie Stanisław Brodzki i
Józef
Jemielski.”
Zapis powyższy dokumentuje:
·
wiek
Franciszki, która wychodząc za „młodzieńca”, którym to
mianem zwano na ogół mężczyzn
w wieku nie przekraczającym 40. lat, świadczy o podobnym, a raczej z
pewnością
mniejszym zaawansowaniu jej lat, oraz
· fakt przejęcia spadku po Janie Krzysztofie w zakresie uprawnień do wójtostwa kcyńskiego, czego następstwa wymagałyby odrębnego studiowania dokumentów kcyńskich.
Wyżej przedstawione wiadomości o osobie nieco zagadkowego Jana Krzysztofa, stanowią próbę odtworzenia jego losów i dokumentują te wydarzenia, które dzięki zamieszczonym zapisom w „Tekach Dworzaczka” pozwalają na częściową rekonstrukcję rzeczywistych zdarzeń z jego życia.
KAROL LUDWIK
KOD:
VI.8.
éok.
1744. - † 08.02.1813.
Na temat synów Franciszka Jakuba i jego żony Doroty z domu Osten, zachowane wiadomości określić można, jako w najlepszym razie fragmentaryczne.
Karol figuruje, jako syn Franciszka na wykresie rodowodu zamieszczonym w I. tomie wydanej w Bremie książki pt. „Geschichte des Geschlechtes von der Osten” z drugim imieniem, Ludwik. O dacie jego urodzenia można jedynie wnioskować z notatki zawartej w tabeli wasali okręgu nadnoteckiego {Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół „Kriegs- und Domänenkammer“, „Vasallen Tabelle, pro 1773 …”, sygn. 96}, w której w pozycji wymieniającej jego ojca, dziedzica Lędyczka Szlacheckiego, zostali przytoczeni również obaj synowie, z adnotacją przy Karolu „29 Jahr”, co by określało rok jego urodzenia na 1744. Rzecz jasna należy podany wiek traktować z dystansem, pamiętając o małej wadze przywiązywanej do tej sprawy przez ówczesnych ludzi. Nie mniej biorąc nawet pod uwagę przedział czasowy dopuszczający trzyletnie odchyłki od wyznaczonego roku, mógł się urodzić w jednej z miejscowości stanowiących własność ojca, a mianowicie w Kamieniu, albo, – co jest bardziej prawdopodobne – Lędyczku Szlacheckim zwanym również Downicą. Ten majątek został, bowiem w wymienionej tabeli wskazany jako siedziba właściciela, przy czym należy jednak uwzględnić upływ prawie 30. lat, w trakcie których mogło dojść do wielu zmian siedzib i wziąć pod uwagę fakt, że od 1738. ojciec Karola dzierżył wieś królewską Tarnowo, którą mógł obrać za swe stałe miejsce zamieszkania.
Brak jakichkolwiek dokumentów w urzędach grodzkich Nakła i Wałcza odnoszących się do osoby Karola, nasuwa przypuszczenie, że jego dzieciństwo i młodość upłynęła w okresie niepodległości Rzeczypospolitej poza granicami administracyjnymi tych powiatów. Pierwsza wzmianka mogąca mieć związek z synami Franciszka Jakuba zacytowana została w historii ich kuzyna, Franciszka Wiganda z Radawnicy i dotyczy działań konfederatów barskich na terenie Krajny. Odnośny ustęp zawarty w książce Wacława Szczygielskiego pt. „Konfederacja barska w Wielkopolsce. 1768 – 1770”, brzmi:
„Roszkowski 24 listopada w grodzie
nakielskim oblatował palet, w którym groził surową egzekucją tym
wszystkim, co
ociągali się z wydawaniem podatków i pocztów wojskowych.
Srożył się w Łobżenicy,
miasto bowiem odmówiło konfederatom przysięgi.
Dwóch panów von der Osten w Wałeckiem, którzy niby przystąpili do konfederacji i zaciągnęli się do szeregów, a następnie uciekli za granicę, ukarał spaleniem ich wsi Tarnówka i Osówka.”(podkreślenie moje)
Istnieje możliwość, że informacja ta dotyczy Karola i jego brata. Obydwie wymienione miejscowości leżą w pobliżu zarówno uprzednio wspomnianej wsi Tarnowo, jak i Jastrowia oraz Złotowa, co ewentualnie może stanowić przesłankę identyfikującą braci. Jednak według „SŁOWNIKA GEOGRAFICZNEGO KRÓLESTWA POLSKIEGO” żaden z tych majątków nie należał do rodziny Osten w związku, z czym mogły one być przez braci jedynie w tym okresie dzierżawione. W rejonie tym żyli jednak stosunkowo liczni Ostenowie, a jeden z nich o identycznym z bratem Karola - imieniu Ludwik – dzierżawił według Otto Goerke’go {„Der Kres Flatow”, str. 244/245} w latach 1753 – 1755 miejskie dobra Złotowa w związku, z czym nie można w tej kwestii zająć wiążącego stanowiska.
W okresie pomiędzy ceremonią hołdu homagialnego odbytego w Malborku we wrześniu 1772. roku, będącego następstwem I. rozbioru Polski, w którym – co prawda tylko per procura – uczestniczył niewątpliwie jeszcze żyjący Franciszek Jakub, a informacją z „Tek Dworzaczka” datowaną na 1775. rok o rozliczeniach braci z siostrą z majątku ojcowskiego (omówioną w życiorysie Karoliny), nastąpił zgon ich ojca.
Trudno przypuszczać, aby w międzyczasie Lędyczek Szlachecki został sprzedany, czy też scedowany za długi, wdowie Konradynie z Radawnicy. A jednak w niecałe 8. lat później stanowił jej własność. Takie właśnie informacje – w zasadzie jedyne nam znane, a związane z Karolem i jego bratem – zawarte są w wymienionej wyżej książce Otto Goerke’go i zamieszczone zostały na stronach 624/625 w rozdziale dotyczącym okręgu Lędyczka Szlacheckiego:
Tekst ten nasuwa szereg – niestety niewyjaśnionych – pytań, a mianowicie:
·
jakie
wydarzenia miały miejsce pomiędzy
śmiercią Franciszka Jakuba, która nastąpiła przypuszczalnie
około 1774., a 10.
lutym 1783., kiedy bracia byli zmuszeni odkupywać siedzibę ojcow- ską?
·
jakie
były w tym okresie ich losy i dlaczego
dopuścili do przejęcia należnego im z tytułu dziedziczenia, majątku?
·
jeżeli w
1766. po pożarze, Egidiusz Kazimierz
tworzył w Lędyczka Szlacheckim folwark, to organizował go jako
właściciel?,
dzierżawca?, czy brat w ramach rodzinnego świadczenia usług?
· niewątpliwie Ludwik nagle zachorował psychicznie, albo też chorując już od urodzenia jego zdrowie uległo tak gwałtownemu pogorszeniu, że zaszła konieczność oddania go pod specjalną opiekę, a w takim razie, jakie były jego dalsze – po spłacie przez Karola - losy?
· czy oboje bracia zachowali do końca swych dni stan kawalerski? Z faktu zapisania przez Karola całego posiadanego majątku na rzecz swego siostrzeńca, Augustyna Radon Radońskiego, taki właśnie wniosek można wysnuć.
Wątpliwe, aby w obecnym stanie archiwów, po ich spustoszeniu przez II. wojnę światową udało się znaleźć odpowiedzi na te pytania. Niewykluczone, że pewne kwestie własnościowe udałoby się wyjaśnić kwerendą w Archiwum Państwowym w Koszalinie, a szczególnie w jego oddziale w Szczecinku, przechowującym księgi katastralne i hipoteczne, stanowiłoby to jednak wyłącznie uzupełnienie fragmentów życia obu braci, ale wobec faktu, że żaden z nich nie pozostawił potomka, nie miałoby to większego wpływu na historię rodziny.
Solidność dokumentacyjna wymaga, aby podkreślić, że dokumenty otrzymane z Muzeum w Złotowie, będące prawdopodobnie wyjątkami z „Kroniki Hofmana”, zawierające analogiczny tekst do wyżej cytowanego, różnią się w dacie śmierci Karola o jeden dzień, podając ją na 09.02.1813., jednak wiarygodność Otto Goerke’go skłania do przyjęcia terminu przez niego podanego.
LUDWIK KAZIMIERZ
KOD:
VI.9.
éok.
1743. -
† - ? -
Prawie wszystko, co zostało powiedziane o Karolu Ludwiku odnosi się w równej mierze do Ludwika Kazimierza, za wyjątkiem jego wieku, który we wspomnianej tabeli wasali określony został na 30. lat, co by wskazywało, że urodził się około 1743. roku, czyli był starszym z braci.
Wszelkie domysły nad kolejami jego losów, wobec braku jakichkolwiek materiałów, byłyby nad-użyciem w związku, z czym należy przyjąć do wiadomości jedynie fakt jego istnienia i trapiącej go – nieznanej choroby psychicznej, o której nie można nawet powiedzieć czy była wrodzona, czy zapadł na nią w dojrzałym wieku. Na podstawie tych nielicznych znanych dokumentów, które wymienione zostały w omówieniu dotyczącym życia jego brata, można domniemywać, że raczej zachorował już, jako dorosły względnie jego stan uległ wówczas gwałtownemu pogorszeniu i w tym stanie młodszy brat go spłacił i umieścił pod opieką i dozorem w nieznanym miejscu.
KAROLINA
KOD:
VI.10.
éprzed
1743. - † 26.05.1808.
Siostra Karola i Ludwika, Karolina urodziła się według wieku wykazanego w akcie zgonu w 1751. roku, czemu jednak przeczy tekst z „Tek Dworzaczka” datowany na 1775., o następującej treści:
„Marcin de Radon Radoński,
rotmistrz JKMci i Karolina z Ostenów — małżeństwo,
kwitują Ludwika i
Karola Ostenów , braci m. s. rodz. [braci młodszych swoich rodzonych - ?] z
20.000 złp. jej ojc. i mac. [jej ojcowskiego i
macierzyńskiego majątku].”
{A.P. P-ń, stara sygn. Gniezno
Gr. 102, f. 38v}
o ile oczywiście wyjaśnienie skrótu użytego przez profesora: „…braci m. s. rodz. …”, jako „ …braci młodszych swoich rodzonych …” jest prawidłowe. Znane i wielokrotnie omówione nieścisłości wieku zmarłych, zawarte we wpisach do ksiąg zgonów, są z pewnością mniej wiarygodne, aniżeli dokumenty spisane za życia tych osób, z czego należy raczej wnioskować, że była najstarszą z rodzeństwa i można przyjąć datę jej urodzenia w latach poprzedzających przypuszczalny rok urodzenia Ludwika w 1743. Miejsce jej urodzenia, tak jak i braci jest nieznane, mogło ono mieć miejsce zarówno w Lędyczku Szlacheckim, jak i w Tarnowie. O jej dzieciństwie i młodości, a nawet miejscu gdzie je spędziła, niestety nic nie wiadomo.
Przed 1775. rokiem, co wynika z cytowanego tekstu, wyszła za rotmistrza wojsk koronnych Marcina Radon Radońskiego, herbu „Jasieńczyk”, syna Piotra, skarbnika kaliskiego i Joanny z Żółtowskich.
Według „Złotej Księgi Szlachty Polskiej” autorstwa Teodora Żychlińskiego, był on najmłodszym z sześciu - w tym pięciu imiennie wymienionych przez autora - synów, dlatego też prawdopodobnie wybrał karierę wojskową i z rodzicielskich Magnuszewic (duża wieś położona ok. 8 km na wschód od Jarocina) otrzymał najwyżej spłatę od starszego brata, który ją objął w posiadanie.
Ród ten w XVIII. wieku był szeroko reprezentowany w Wielkopolsce, mówi od tym „SŁOWNIK GEOGRAFICZNY KRÓLESTWA POLSKIEGO”, wymieniając między innymi:
· w r. 1771 Powidz w powiecie Słupca (miejscowość położona 23 km na południowy wschód od Gniezna), należący do Michała Radońskiego,
· w r. 1771. Kazimierz Radoński, pułkownik wojsk koronnych, objął starostwo kcyńskie po An-drzeju Mielżyńskim,
· sejm 1773 – 1775 wyznaczył komisję do rozgraniczenia dóbr zakonu wągrowieckiego od dziedzicznych dóbr Jakuba Radońskiego tj. Łekna, Kierowa, Rączyna, Nowej Wsi, Koźlanki i Zamysłowa w powiecie Wągrowiec.
Byli, więc Radońscy w Wielkopolsce liczni i okazji do spotkań z nimi nie brakowało, ale kiedy i gdzie poznali się z Karoliną, nie wiadomo; niewykluczone, że oddział Marcina stacjonował w pobliżu Złotowa, albo Wałcza i do ich spotkania doszło w którymś z okolicznych dworów. Daty ich ślubu nie można niestety nawet próbować wydedukować, nieznany jest, bowiem żaden dokument, który by w oparciu o zawarte w nim przesłanki, na to pozwalał.
O ile jednak Karolina rzeczywiście urodziła się, jako najstarsza z potomstwa swoich rodziców, to lata 1768 – 1771 byłyby dla niej „ostatnim dzwonkiem” na zawarcie małżeństwa. Z następującego zapisu w „Tekach Dworzaczka”:
„W dniu 27.07.1778. w Stawie odbył
się chrzest urodzonej w dniu 21. Anny Magdaleny Krystyny, córki
G. [sz1achetnych] Kazimierza i Magdaleny ze
Stanisławskich
Siemiątkowskich. Rodzicami chrzestnymi byli GG. [szlachetni] Marcin i Karolina z Ostenów Radońscy
posesorowie Brudzewa, Józefat Koszutski dziedzic Dobrosołowa,
Ludwika
Rzeszotarska - wdowa i Piotr Stanisławski młodszy brat matki oraz
Virgina [dziewica]
panna Jadwiga siostra dziecka.”{A.Arch. w
Poznaniu}
wynika, że w owym okresie Marcin z Karoliną byli raczej dzierżawcami, aniżeli właścicielami Brudzewa, wsi położonej 9 km na południe od Witkowa. Dopiero w 1785. roku spisywali dożywocie, mówią o tym „Teki Dworzaczka”, w rozdziale „TESTAMENTY”, w pozycji 15842,:
„Marcin
Radoński, syn zmarłego Piotra i Joanny z Żórawskich z I [jednej
strony] i Karolina de Osteny et Sakin, córka zmarłego
Franciszka Ostena
ze zmarłej Doroty Ostenówny z II [drugiej strony] małż.
dożyw. [małżeńskie
dożywocie] (f.82v).”
W tym samym roku jednak zmienili posiadłość i przypuszczalnie formę jej własności, bowiem w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w aktach parafii Powidz, sygnatura 166-2, karta 83 jest zapis, którego przybliżona treść, brzmi:
„Rok 1785,
październik
Podwiekowo
W tym
czasie [tego roku] ochrzciłem również
Karolinę, Brygidę, Teresę, córkę Urodzonych Franciszka i
Feliciany Boguckich
legalnych małżonków. Rodzicami chrzestnymi byli Wielmożny Marcin
Radomski i
jego żona Karolina, dziedzice Wiekówka.”
„Wiekówko”, o którym wyżej mowa przedstawiony jest w wydanym w 1893. tomie XIII. „SŁOWNIKA GEOGRAFICZNEGO KRÓLESTWA POLSKIEGO” następująco:
„Wiekówko,
folwark do Wiekowa, pow. gnieźnieński (Witkowo), o 4 klm. na zach. –
północ od
Powidza, na płd.-zach. brzegu jez. Skorzęcińskiego (Niedzielęgiel);
par. w
Powidzu, poczta w Witkowie, st. dr. żel. w Strzałkowie o 15 klm.; ma 5
dm., 60
mk. W. istniało już za czasów
Łaskiego, ok. Wiekowa. Między r. 1579 i 1620 należało do Mielżyńskich,
którzy
tu posiadali 15. łan., 2 zagr. komornika i 2 ryb. Przy schyłku zeszłego
wieku
tworzyło odrębną posiadłość w ręku Antoniego Ulatowskiego, potem
Antoniego
Gorzeńskiego.”
W nieokreślonym roku, niepoświadczonym żadnymi dokumentami, Marcin z rodziną przenieśli się do wsi Chlebowo, którą prawdopodobnie nabyli na własność, ale niewykluczone, że tylko dzierżawili. Miejscowość Chlebowo (nie uwidoczniona nawet na mapie w skali 1 : 220 000) należała do parafii Kłecko w powiecie Gniezno.
Tam też według „ZŁOTEJ KSIĘGI SZLACHTY POLSKIEJ” Teodora Żychlińskiego {Akta Hipoteczne Chlebowa 1} w dniu 10. maja 1790. roku zmarł Marcin. Niestety akta metrykalne Kłecka znajdujące się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie rozpoczynają się dopiero od 1796. roku w związku, z czym podana przez Żychlińskiego data nie może zostać potwierdzona wpisem do „Liber Mortuorum”, natomiast w archiwach hipotecznych nie przeprowadzono w tej sprawie poszukiwań, przyjmując podaną datę zgonu za wiarygodną.
Karolina przeżyła męża o 18. lat. Zmarła również w Chlebowie na gruźlicę, o czym mówią „Teki Dworzacka”:
„Szlachetna
Karolina de Osteny Radońska , posesorka majątku Chlebowo,
wdowa, zmarła 26. 05. 1808 roku. w
Chlebowie w wieku
57 1at. Przyczyna śmierci —
Phtisis.”
{A.Arch.
Gniezno,
akta parafii Kiecko}
Wpis o jej zgonie wyjątkowo nieczytelny w związku, z czym odczytany jedynie częściowo, znaj-duje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w tomie:
Zespół
: Akta parafialne Kłecko
Dział
: Kłecko
Poddział
:
Liber Matricis
Liber
Copulatorum
1796 — 1882
Sygnatura
:
108 - 9
Pozycja
:
36
„Chlebowo die 31 Mai”
„W
dniu 31 maja 1808 roku pochowano dobrze urodzoną Panią Karolinę z
Ostenów
Radońską , dzierżawczynię dóbr Chlebowo, która zmarła w
dniu 26 maja tego roku
w Chlebowie”.
Biegły w odczytywaniu treści kościelnych ksiąg metrykalnych, prof. W. Dworzaczek podał wpisaną przyczynę zgonu „Phtisis”, którą to nazwą określano wówczas suchoty, czyli według współczesnego nam nazewnictwa - gruźlicę. Miejsce pochowania nie zostało – wbrew stosowanej praktyce wymienione, ale należy przypuszczać, że złożono ją na cmentarzu w Kłecku, a w każdym bądź razie przy mężu Marcinie.
Jedynym z jej małżeństwa zaświadczonym potomkiem, którego znamy, był wymieniony przez wiarygodnego Otto Goerke’go - syn Augustyn, przez Teodora Żychlińskiego zwany Augustem. W książce wspomnianego niemieckiego historyka okręgu Krajny, Augustyn określony jest, jako spadkobierca swego wuja Karola Ludwika, który zapisał mu – po swej bezpotomnej śmierci dobra Lędyczek Szlachecki i Grodno, przejęte sądownie w dniu 23.01.1816., a następnie odsprzedane przez niego Joannie Osten – Sacken, ostatniej właścicielce Radawnicy. Niewykluczone, że ten Augustyn mógł w swej młodości być paziem królowej na dworze saskim, o czym wspomina nasz rodzinny kronikarz, ale jak wielokrotnie już wykazano - wiadomości kroniki rodzinnej przez niego spisanej są bardzo mało wiarygodne.
UWAGI KOŃCOWE.
Opisane VI. pokolenie na ogólną ilość dziesięciu przedstawicieli, reprezentowane było przez sześciu mężczyzn. Wydawać by się, więc mogło, że narodziny męskich potomków są, co najwyżej kwestią czasu, zaś kontynuacja linii polskiej nie jest w niczym zagrożona. Tymczasem jedynym, który doczekał się potomstwa i to licznego był Ignacy, syn Jana Krystiana i Ludwiki Barbary.
Wszystkie późniejsze pokolenia pochodzą bezpośrednio od niego, a tym samym są potomkami średniego syna Jana Wiganda i Doroty Zofii.
Znamienne jest również, że z progenitury Jana Krystiana, który co prawda zszedł z tego świata w sile wieku, ale przypuszczalnie na chorobę obecnie uleczalną oraz długowiecznej ok. 80. letniej Ludwiki Barbary, wszyscy zmarli w stosunkowo młodym wieku nie osiągnąwszy 60. lat.
Wyłączyć należy pierworodnego Jana Krzysztofa, który dożył, co prawda 70. lat, ale pochodził od zmarłej przedwcześnie pierwszej żony Jana Krystiana.
Ignacy był też ostatnim w polskiej linii rodziny, który posiadał majątek ziemski. Na przestrzeni trzech pokoleń, w wyniku podziałów spadkowych z pokaźnych dóbr nabytych przez Jana Wiganda ostał się jednowioskowy szlachcic, którego synowie w czwartym pokoleniu mogli jedynie „chodzić po dzierżawach”.
W
sytuacji, kiedy ubożenie polskiej gałęzi rodziny zbliżało się
nieuchronnie, ich
- już bardzo dalecy zagraniczni kuzyni zaczynają zostawać obdarzani
zaszczytnymi tytułami arystokratycznymi. I tak według „BALTISCHES WAPPENBUCH”
(Verlag Patrick v. Glasenapp, Alling, 1980):
· [Carl v. der Osten genannt Sacken] Karol von der Osten zwany Sacken otrzymał w 1763. roku tytuł hrabiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, zaś w 1786. król pruski Fryderyk Wilhelm III. nadał mu tytuł książęcy.
· Adolf Zygfryd von Osten, poseł duński w 1768. roku otrzymał od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego tytuł hrabiowski z odmianą w herbie.
Juliusz hr. Ostrowski w swym rzetelnym i miarodajnym opracowaniu pt. „KSIĘGA HERBOWA RODÓW POLSKICH”, na stronach 416 i 417 podaje od numeru 2428 do 2434 herby „Osten” i „Osten-Sacken”, wśród których znajdują się ich odmiany hrabiowskie i książęce.
| Poprzedni
rozdział |
Powrót
o poziom wyżej |
Następny
rozdział |
| Powrót
do spisu treści |