| Poprzedni
rozdział |
Powrót
o poziom wyżej |
Następny
rozdział |
| Powrót
do spisu treści |
KONKLUZJA Z KWERENDY
Część I
WSTĘP
Prześledzenie losów pojedynczej rodziny na przestrzeni kilku pokoleń jest z całą pewnością najlepszą podręcznikową ilustracją skomplikowanej historii Polski.
Siedem poprzednio opisanych pokoleń było na tyle integralnie związanych z ziemią, że prawdopodobnie zarówno ich męscy, jak i żeńscy przedstawiciele nie potrafili niczego innego poza zajmowaniem się zarządzaniem majątkiem ziemskim. Rzecz jasna mężczyźni w swej młodości obowiązkowo pełnili zazwyczaj zawodowo, a w nielicznych wypadkach epizodycznie - służbę wojskową. Jednak globalna przemiana na miarę rewolucji zarówno w obyczajach, jak i mentalności dokonała się dopiero w okresie dojrzewania VIII. pokolenia. Młodość była jedyną okolicznością sprzyjającą skorelowaniu nowo nastałego modelu życia z nabytymi w domu nawykami i wpojonym im przez najbliższe otoczenie dotychczasowym ładem polskiego już wówczas archaicznego mikroświata, który bezpowrotnie odchodził w zapomnienie. Wszyscy jego przedstawiciele urodzili się już w realiach zaboru pruskiego, i za wyjątkiem najmłodszego Longina Franciszka, dorastali w okresie wojen napoleońskich, zaś w dojrzałe życie wchodzili w utworzonym w wyniku uchwał Kongresu Wiedeńskiego - Wielkim Księstwie Poznańskim.
Królestwo Polskie – Rzeczypospolita Obojga Narodów było dla nich historią znaną z przekazów rodziny i z całą pewnością nabierało cech bytu na tyle gloryfikowanego, że wszelkie przyczyny jego upadku ulegały zatarciu. Dotychczas obowiązujący system edukacji oraz doświadczenie wyniesione z domu, w nowej rzeczywistości nie wystarczały już do utrzymania rodzin. Zorientowali się w tym wystarczająco wcześnie obaj bracia: Teodor i Longin z pokolenia VII., i jako pierwsi wysłali swych synów na studia zawodowe. Będzie o tym dalej mowa przy omawianiu poszczególnych przedstawicieli tego pokolenia. Trudniejszy los spotkał córki. Pozbawione przez zubożałych rodziców znaczących posagów, mogły liczyć w doborze małżonków wyłącznie na szczęśliwy los i podobny im - nadzwyczaj skromny status majątkowy. W kilku opisanych dalej wypadkach, wychodziły za przypuszczalnie przypadkowo napotkanych przedstawicieli nowej niemieckiej klasy urzędniczo wojskowej, która napłynęła z przeludnionych ziem niemieckich. Nieliczne z nich wyszły za zubożałych polskich szlachciców.
Warto również zwrócić uwagę na długowieczność przedstawicieli tego pokolenia, którą z pewnością odziedziczyli po swoich wiekowych rodzicach. Urodzeni na początku XIX wieku w małych wioskach powiatów poznańskiego i gnieźnieńskiego dożyli prawie wszyscy ostatniego 15.-lecia tego wieku, zamieszkując w drugiej połowie stulecia w głównych miastach Wielkiego Księstwa Poznańskiego, jakimi były Poznań i Gniezno.
Sytuację polityczną po zakończeniu wojen napoleońskich przedstawia Jan Wąsicki w książce pt. „ZIEMIE POLSKIE POD ZABOREM PRUSKIM – WIELKIE KSIĘSTWO POZNAŃSKIE 1815 – 1848” (Państwowe Wyd. Naukowe, Warszawa – Poznań 1980), w rozdziale: „2. Wiedeńskie postanowienia w sprawie ziem polskich zaboru pruskiego”, na str. 58 i dalszych, których zarys należy przedstawić w celu scharakteryzowania losów tego pokolenia:
„Sprawa polska była jednym z ważniejszych
zagadnień kongresu wiedeńskiego, na którym zwycięskie mocarstwa
sprzymierzone
pragnęły przywrócić równowagę polityczną Europy po
okresie przewagi cesarza
Francuzów. Umiędzynarodowienie sprawy polskiej było ważnym
elementem politycznych
dziejów tych ziem. W przeciwieństwie bowiem do roku 1795, kiedy
Polska
wykreślona została jako państwo, a części ziem weszły w skład mocarstw
rozbiorowych, w roku 1815 problem ziem polskich i jej losów nie
tylko stał się
przedmiotem obrad kongresu, ale państwa biorące w nim udział stawały
się
gwarantem decyzji wiedeńskich.
Pierwotne zamierzenia cesarza rosyjskiego w
stosunku do Polski nie mogły zostać zrealizowane wobec postawy
pozostałych
mocarstw rozbiorowych, tj. Prus i Austrii, i wysuwanych przez nich
żądań
terytorialnych. Tym niemniej zagadnienie ustroju tych ziem, a zwłaszcza
utrzymania pewnej ich odrębności w ramach państw zaborczych stanowiło
przedmiot
licznych rozmów i projektów.
Zgadzano się na podstawie dotychczasowych
doświadczeń, że nie dało rezultatów wprowadzenie na te ziemie
obcych urządzeń
ustrojowych, nie odpowiadających zwyczajom i sposobowi myślenia
Polaków, a mających
doprowadzić do zapomnienia przez nich swej narodowości i swego języka.
Z tych więc względów na wniosek angielskiego
ministra Castlereagh 3 państwa rozbiorowe miały się wzajemnie
zobowiązać, że w
przypadłych im częściach Polski, bez względu na ustrój państwa
mają traktować
ich jako Polaków.
Rosja, a następnie Prusy 30 stycznia 1815 r.
zgodziły się z tym całkowicie stwierdzając, że będą się przykładać do
tego, by
spełnić życzenie polskich poddanych, naturalnie o ile były one zgodne
ze stosunkami
panującymi w ich państwie. Przyłączyła się do tego Austria.”
„Z tych więc względów układ dotyczący
Księstwa Warszawskiego z 3 maja 1815 r. zawarty pomiędzy mocarstwami
rozbiorowymi decydował ostatecznie o jego podziale, a
równocześnie określał,
wprawdzie bardzo ogólnie, w jakim stosunku pozostaną te ziemie w
obrębie
monarchii rozbiorowych.
Wstęp do układu wyjaśniał, że wszystko, co
dotyczy Księstwa Warszawskiego, a co stanowi treść układu, wynikało z
rozmów i
rokowań prowadzonych na kongresie wiedeńskim, jak również
wypływa z zasad
równowagi i układu sił europejskich. Zresztą było to zaznaczone
w wielu aktach
tego czasu.
Istotnym punktem określającym stanowisko
ziem Księstwa, jakie miały przypaść monarchii pruskiej, był artykuł 1.
Wprawdzie w nim określono granice terytorialne części ziem Księstwa
Warszawskiego,
jakie przypadło Prusom, ale na wstępie wyraźnie stwierdzano, że
przypadają one
królowi pruskiemu i jego następcom „„z pełną suwerennością i
pełną własnością,
pod nazwą Wielkiego Księstwa Poznańskiego””
„Stanowisko zatem ziem polskich zaboru
pruskiego w 1815 r. w obrębie monarchii Hohenzollernów niewiele
pod tym
względem różniło się od ich pozycji w 1806 r., z tym jednakże,
że sama nazwa,
jak również przyjęcie tytułu wielkiego księcia poznańskiego
przez króla
pruskiego mówiło o pewnej zewnętrznej odmienności od stanowiska
tych ziem w
1793 i 1795 r. Trzeba przy tym dodać, że cesarz austriacki przyjął
tytuł króla
Galicji i Lodomerii. Tak więc obydwaj monarchowie utwierdzili swoje
stanowisko
wobec polskich poddanych, ale chodziło prawdopodobnie i o to, by w ten
sposób
mieć podstawy formalne do odparcia ewentualnych pretensji cesarza
rosyjskiego,
który przybrał tytuł króla polskiego, do całości ziem
polskich, a więc zaboru
pruskiego i austriackiego.”
W jaki sposób postanowienia te były wcielane w życie, opisują wielokrotnie już cytowane „Dzieje Wielkopolski”, nawiązując w rozdziale V. tomu II. do omówionych wyżej postanowień kongresu wiedeńskiego:
„Toteż
Fryderyk Wilhelm III w patencie okupacyjnym z 15 maja 1815 r. i w
odezwie do
ludności nie szczędził przyrzeczeń i gwarancji poszanowania narodowości
polskiej. Dotyczyły one szczególnie równouprawnienia
języka polskiego w
szkołach i urzędach, prawa do stanowisk w urzędach Księstwa, wolności
religii
oraz prawa własności, przy poszanowaniu tradycji i obyczajów
polskich.
Zapowiadał również, zgodnie z duchem traktatu wiedeńskiego,
powołanie
reprezentacji i instytucji narodowych, z czym ziemiaństwo polskie
wiązało
nadzieje na uzyskanie autonomii na wzór Królestwa
Polskiego. Król pruski dla
zjednania Polaków zapowiadał erę „„zapomnienia, przebaczenia i
pojednania”” po
latach nieufności, antagonizmów i zapasów na polach
bitew. W tym duchu wtórował
mu książę Antoni Radziwiłł, dotąd doradca kanclerza Hardenberga w
sprawach polskich
na kongresie wiedeńskim, a następnie mianowany namiestnikiem w Wielkim
Księstwie Poznańskim.
W rzeczywistości lata 1815 – 1830 były
okresem względnej tolerancji wobec narodowości polskiej i drobnych
ustępstw za
cenę lojalności i rezygnacji z dążeń separatystycznych. W tym okresie
rząd
pruski nie tylko nie zrezygnował z zamiaru pełnej integracji Księstwa,
lecz
również poprzez naturalne oddziaływanie kulturalne starał się
złagodzić
antagonizmy i w ten sposób ułatwić asymilację bez uciekania się
do środków
represyjnych.
Po wprowadzeniu administracji pruskiej i
własnego ustawodawstwa, władze lokalne prowincji podjęły plan
wzmocnienia
niemczyzny i przystąpiły do stopniowego ograniczania praw języka
polskiego w
urzędach i w szkołach. Miało to prowadzić do nasilenia wpływów
kultury
niemieckiej w Księstwie dla celów asymilacyjnych.
Te posunięcia miały także ścisły związek ze
zmianą polityki rosyjskiej w Królestwie Polskim i z uzyskaniem
przewagi wpływów
w Berlinie przez koła konserwatywne, przeciwne liberalnej polityce
reform,
zapoczątkowanych w okresie wojen napoleońskich.”
„Utworzenie Związku Niemieckiego i stałej
związkowej rady nie zaspokoiły aspiracji zjednoczeniowych,
umożliwiających
Austrii i Prusom ingerencję w sprawy wewnętrzne państw niemieckich
poprzez nowo
utworzone instytucje. Drugim narzędziem ingerencji w sprawy państw
europejskich
po r. 1815 był ściślejszy sojusz państw zaborczych w ramach Świętego
Przymierza. W praktyce sojusz ten stał zbrojnie na straży uzyskanych
zdobyczy
terytorialnych, tępiąc ruchy liberalne i dążenia narodowowyzwoleńcze w
kontrolowanych przez siebie krajach, szczególnie zaś na
zagrabionych ziemiach
polskich. Związek Niemiecki i Święte Przymierze stały się odtąd na
długie lata
narzędziem dworów w likwidowaniu postępowych dążeń godzących w
dzieło kongresu
wiedeńskiego.”
„Najważniejszym zadaniem rządu pruskiego było teraz urządzenie administracji pruskiej w nowej prowincji według jednolitego schematu obowiązującego w całej monarchii. Uroczyste przejęcie władzy i zawieszenie orłów pruskich nastąpiło 8 czerwca [1815.] przy asyście niedawnych dygnitarzy polskich i wyższych urzędników, a wkrótce potem deputowani złożyli podziękowanie królowi za wybór „„rodaków”” na naczelne stanowiska, przedkładając życzenia utrzymania na stanowiskach urzędników Polaków, kontynuowania przez szkoły nauki, dopuszczenia Polaków do dzierżawy domen państwowych i założenia w Poznaniu uniwersytetu. Deputacja ta udała się również do Radziwiłła oraz do kanclerza Hardenberga. Z przepychem odbyły się zorganizowane przez namiestnika uroczystości złożenia przez stany i przedstawicieli urzędów przysięgi homagialnej nowemu władcy. Do jej odebrania, pod nieobecność króla, został upoważniony przez niego namiestnik.
Z nazwiskiem księcia Antoniego Radziwiłła
szlachta polska wiązała nadzieje na uzyskanie jeśli nie autonomii w
ramach
monarchii pruskiej, to przynajmniej rozległego samorządu. Patent
okupacyjny i
orędzie królewskie zdały się te nadzieje utwierdzać zapowiedzią
polskiej
odrębności narodowej, utworzenia polskich instytucji oraz
stwierdzeniem, że i
Polacy „„mają swoją ojczyznę””. Nadanie Wielkiemu Księstwu własnego
herbu,
niewłączanie tej prowincji do Związku Niemieckiego, zatrzymanie na
stanowiskach
większości urzędników polskich z prawem noszenia dawnych
mundurów cywilnych, a
wreszcie stanowiący wyjątek dla Księstwa urząd namiestnika – wszystko
to
świadczyło o odrębnej sytuacji tej prowincji w monarchii pruskiej. Tak
zapewne
pojmował nowy stan rzeczy namiestnik, pełen złudnej nadziei, że przy
zachowaniu
ścisłych związków politycznych z Prusami uda mu się za cenę
lojalności doprowadzić
do autonomii Księstwa.”
„Dzięki bierności namiestnika do większego
znaczenia w zarządzaniu prowincją dochodziła pruska administracja. Jej
postawa
ułatwiała wprowadzenie na obszar Księstwa pruskich form
ustrojowo-organizacyjnych i ustawodawstwa.”
„Reorganizację administracji przeprowadzono
bez większych trudności. Po prostu francuski model organizacyjny
zamieniono na
pruski, tworząc w miejsce prefektur w Poznaniu i w Bydgoszczy rejencje,
zamiast
zaś podprefektur – landratury, zwiększając ich liczbę,
szczególnie w rejencji
bydgoskiej.”
„Na razie przy obsadzaniu urzędów przeważały
względy ugodowe, dzięki czemu zatrzymano Polaków, przeważnie w
landraturach,
tych nawet, którzy przed 1815 r. jawnie występowali przeciwko
Prusom.
Administracja gmin pozostała w ręku dziedziców lub wyznaczonych
przez nich
zastępców, co w sumie ułatwiało ludności polskiej akcję
samoobrony przed
zakusami germanizacyjnymi biurokracji pruskiej. Ujawniły się one
niebawem po
umocnieniu administracji i rozciągnięciu od 1 marca 1817 roku pruskiego
ustawodawstwa.”
„Dyrektor sądu miejskiego w Berlinie v. Schönemark
zajął się równolegle urządzeniem sądownictwa w Księstwie. Prace
zostały
zakończone z początkiem 1817 r. Funkcjonowały odtąd: sąd apelacyjny, 7
sądów
krajowych, 31 sądów pokoju i 4 inkwizytoriaty. Początkowo
zatrzymano w służbie
także prawników polskich w liczbie 445 wobec 667 funkcjonariuszy
z okresu
Księstwa Warszawskiego. Część prawników polskich przeniosła się
do Warszawy lub
przeszła do adwokatury.
Mimo przewidywanych trudności językowych i
zakusów germanizacyjnych ministra Kircheisena, trzymano się
gwarancji
królewskiej. Jednakże już w krótkim czasie sądy
przystąpiły do ograniczania
praw języka polskiego. Sprzyjał temu napływ urzędników
Niemców, nie znających
języka polskiego, i troska o wzmocnienie elementu niemieckiego.”
W ramach kompleksowej reorganizacji ustroju Wielkiego Księstwa Poznańskiego i przystosowaniu go do zasad obowiązujących w innych prowincjach państwa pruskiego dokonano również reformy szkolnictwa. Zagadnienie to opisał Jan Wąsicki w uprzednio cytowanej książce, w następujących słowach:
„Zasady i struktura organizacyjna
szkolnictwa w Wielkim Księstwie Poznańskim nie odbiegała od istniejącej
w
innych prowincjach, naturalnie z wyjątkiem utrzymania języka polskiego
jako
języka wykładowego, jak to przyrzekł król pruski w 1815 r.
Pierwszym zadaniem,
jakie postawiły sobie władze prowincji, było uruchomienie szkolnictwa
elementarnego. Nawiązując do ustawy z 12 stycznia 1808 r., a więc z
czasów
Księstwa Warszawskiego wydane zostało zarządzenie noszące datę 7
sierpnia 1818
r., które zleciło to zadanie władzom powiatu i rejencji. Do
szkół tych
uczęszczać miały wszystkie dzieci niezależnie od wyznania.”
„Koszty budowy szkół pokrywać musieli
mieszkańcy miasta lub wsi zamieszkujący rejon ustalonego zasięgu
budowanej
szkoły.
W 1815 r. w rejencji poznańskiej znajdowało
się 90 szkół miejskich, 164 szkoły wiejskie. Nieco więcej było
ich w rejencji
bydgoskiej, gdzie łączna liczba wynosiła 289. Po 1818 r. liczba
szkół elementarnych
systematycznie wzrastała w przeciwieństwie do szkół średnich,
których liczba
systematycznie malała. W 1815 r. na obszarze rejencji poznańskiej
czynnych było
w Poznaniu 2 gimnazja, 1 seminarium nauczycielskie i 1 seminarium
duchowne, w
Lesznie – 1 gimnazjum, w Gnieźnie – 1 seminarium duchowne, we Wschowie
– 1
szkoła powiatowa. W tym samym czasie w rejencji bydgoskiej czynna była
zaledwie
1 szkoła średnia oraz 1 szkoła wydziałowa. Istniejące do 1830 r.
gimnazjum w Pakości,
seminarium dla nauczycieli katolickich we Wschowie oraz szkoła średnia
w
Rydzynie zostały zlikwidowane.
Zasadniczym zadaniem władz prowincjonalnych
było dążenie do stopniowego, ale konsekwentnego wprowadzania do nich
języka
niemieckiego, jako języka wykładowego. Wiązało się to z całokształtem
polityki
pruskiej w tym czasie w stosunku do ludności polskiej. Szkolnictwo
średnie i
seminaria duchowne odgrywały w tej prowincji specjalna rolę. Z niej
mieli się
rekrutować nauczyciele szkół elementarnych i kandydaci do
uniwersytetów. W
założeniach władz prowincjonalnych powinni być oni przy znajomości
języka
niemieckiego bardziej podatni na wpływ niemieckiej kultury, a także na
proces
germanizacji.
Trzeba przypomnieć, że reformy szkolne,
jakie przeprowadzone zostały w Prusach w początkach lat XIX stulecia,
po części
na podstawie wypracowanych i sprawdzonych wzorów polskiej
Komisji Edukacji
Narodowej, kładły nacisk na wychowanie obywatelskie młodzieży.”
„Cele te spełniać miały przede wszystkim
nauka historii i geografii. Oczekiwano też od szkoły wykształcenia
wśród
młodzieży pruskiego ducha wojskowego. Na terenach zamieszkanych przez
ludność
nie znającą języka niemieckiego szkoła miała przyczynić się do jego
rozpowszechniania. Wykonanie nakreślonych przez Zöllnera zadań
można było
dokonać przy wprowadzeniu jednolitego programu nauczania i jednych
podręczników
szkolnych dla całego państwa oraz przez ścisły nadzór nad
szkołami ze strony
państwa, a wyłączenie ze spraw szkolnych kościoła.
Jak można zauważyć, postulaty dotyczące
struktury organizacyjnej szkolnictwa i podporządkowania go władzom
prowincjonalnym zostały zrealizowane.
Sprawa natomiast zadań szkół, jaką miały one
spełniać na ziemiach zamieszkanych przez ludność polską natrafiła na
zasadniczy
sprzeciw jej mieszkańców.
Na szerszą skalę akcję skierowaną przeciwko
szkolnictwu polskiemu podjęto po roku 1831, kiedy zaistniała formalna
możliwość
uzasadnienia postępowania władz prowincjonalnych w stosunku do
młodzieży
szkolnej, która w znacznej liczbie brała udział w powstaniu
listopadowym. Podlegała
ona tym samym represjom co inni jego uczestnicy.
Opierając się na regulaminie z 14 kwietnia
1831 r. dotyczącym wprowadzenia wyłączności języka niemieckiego
używanego w
urzędach, a tym samym odmawiając dotychczasowych uprawnień dla języka
polskiego
dążono do zwiększenia w prowincji liczby szkół z językiem
niemieckim. Pozwoliło
to na angażowanie nauczycieli Prusaków, a tym samym realizowanie
dawniej
zakreślonej polityki germanizacyjnej.
Już w 1834 r. wydzielono z gimnazjum Marii Magdaleny, dotychczasowej szkoły o polskim języku nauczania, nowe królewskie gimnazjum Fryderyka Wilhelma [obecne im. Jana Kantego].
W pierwszym z nich język polski utrzymano w
dwóch najniższych klasach i to dla niektórych tylko
przedmiotów. W nowo
utworzonym gimnazjum natomiast język polski traktowano jako
nadobowiązkowy.” „Rezultaty
polityki pruskiej dawały się stopniowo odczuwać. Polityka zmierzająca
do
zniemczenia szkół prowadzona była konsekwentnie, a rola
szkolnictwa w
całokształcie zamierzeń władz pruskich w stosunku do ludności polskiej
poznańskiego w pełni widoczna.”
Wracając do „Dziejów Wielkopolski”:
„W pierwszym dziesięcioleciu panowania
pruskiego rząd trzymał się „„gwarancji”” królewskich i zmierzał
wyraźnie do
uprzywilejowania szlachty i wyższego kleru z racji kierowniczej roli
tych stanów
w społeczeństwie polskim. Naruszanie gwarancji przez biurokrację pruską
miało
charakter raczej sporadycznych przypadków, a nie planowanej
akcji
wynaradawiającej. Nie ulega wątpliwości, że reformy natury
gospodarczo-społecznej miały służyć integracji, zrównaniu
Księstwa z
pozostałymi prowincjami na polu gospodarczym, przede wszystkim jednak
wzmocnieniu ekonomicznemu i finansowemu Prus na drodze do mocarstwowego
stanowiska w Europie.”
„Asymilację społeczeństwa polskiego ułatwić
miał wpływ języka i kultury niemieckiej jako rzekomo przewyższającej
kulturę
polską. Z tego względu wszelkie polskie inicjatywy kulturalne spotykały
się z
odmową władz. Odnosiło się to szczególnie do polskich
wniosków o założenie w
Poznaniu uniwersytetu, stałego teatru polskiego oraz organizowania
towarzystw
polskich. Równocześnie edykt o wprowadzeniu cenzury z 1818 r.
ograniczał i
krępował rozwój polskiego czasopiśmiennictwa. Tendencje
germanizacyjne rządu
pruskiego ujawniły się silniej po zorganizowaniu administracji i
sądownictwa.
Do głosu dochodziła coraz wyraźniej biurokracja pruska i ona, a nie
namiestnik
Radziwiłł, nadawała ton i kierunek polityce pruskiej w Księstwie,
uzyskując
ponadto aprobatę rządu i króla.
Okres pierwszych piętnastu lat rządów
pruskich w Księstwie stanowił – jak wynika z dotychczasowych rozważań –
próbę
pojednania obu narodowości poprzez względną tolerancję wobec
narodowości
polskiej. Jednakże już pierwsze lata po kongresie wiedeńskim wykazały,
że była
to nieudana próba. Źródło niepowodzeń tkwiło bowiem w
przeciwieństwie dążeń obu
stron. Prusy nie rezygnowały z integracji Księstwa i z asymilacji
ludności
polskiej, podczas gdy Polacy nie wyrzekli się restytuowania Polski.
Przejściowo
domagali się oni faktycznej, a nie pozornej autonomii, a przynajmniej
dotrzymania
postanowień traktatu wiedeńskiego i gwarancji królewskich.
Rychło jednak doszli
do przekonania, że gwarancje te okazały się tylko środkiem do celu, tym
niebezpieczniejszym, że przesłoniętym pojednawczym tonem oraz
propagandą łaski
i dobroci królewskiej. Tymczasem w poufnej korespondencji
urzędowej z Księstwa
z władzami centralnymi i z królem wskazywano na nieprzychylną
postawę Polaków
wobec Prus, zalecając podjęcie akcji germanizacyjnej.”
”W oświeconej części społeczeństwa polskiego
uchwały kongresu wiedeńskiego wywołały ogólne przygnębienie i
wzrost
antypruskich nastrojów. Nie doszło wprawdzie do większych
demonstracji, ale
postawa ludności polskiej sprawiała wiele kłopotu od samego początku
pruskim
władzom wojskowym i cywilnym.
W związku z szeroką autonomią dla Królestwa
Polskiego, w Wielkim Księstwie Poznańskim ujawniały się sympatie
prorosyjskie i
umacniała wola walki o ugruntowanie i poszerzenie praw autonomicznych;
odżywała
też myśl przywrócenia Polsce niepodległości w sprzyjających
układach międzynarodowych.
Wysiłki w tym kierunku ujawniły się już w pierwszych latach istnienia
Księstwa
pod przewodem arystokracji i szlachty obszarniczej, posiadających nadal
pełnię
feudalnej władzy nad chłopami. Dzięki przewadze ekonomicznej szlachty
także
drobnomieszczaństwo, szczególnie w miastach na pół
rolniczych, było od niej
uzależnione.”
„Wprowadzenie pruskiego ustawodawstwa i
zapowiedź wprowadzenia reform gospodarczych, szczególnie edyktu
regulacyjnego,
zmobilizowały szlachtę do obrony swych interesów klasowych i
przeciwstawienia
się uwłaszczeniu chłopów.
W sprawach politycznych wysiłki arystokracji
i szlachty skupiły się na obronie zagwarantowanych praw rozwoju
narodowości
polskiej oraz na sprawie uzyskania autonomii w sposób legalny.
Grupa ta
trzymała się namiestnika Radziwiłła i jego dworu, aby za jego
pośrednictwem i
poparciem uzyskać nowe koncesje od króla pruskiego lub łagodzić
ostrze
antypolskich zarządzeń władz centralnych i administracji lokalnej
Księstwa.”
„Część uboższej szlachty, przeważnie
oficerowie, zasłużeni w boju w okresie walk napoleońskich, nie wierzyli
gwarancjom pruskim, wybierając drogę konspiracji i przygotowań do
nowego
powstania. Czynili to w łączności z ruchem konspiracyjnym w
Królestwie Polskim,
wykorzystując wrzenie w krajach niemieckich nasilające się w
następstwie
polityki Świętego Przymierza.”
Wybrane działania konspiracyjne, czyli te, które bezpośrednio dotyczą przedstawiciela opisywanego pokolenia przedstawione zostały w życiorysie Romana, syna Longina i Wirydiany. W skróconym szkicu omawiającym warunki polityczne panujące w młodości opisywanego pokolenia, zostały natomiast celowo pominięte działania konspiracyjne elit szlachecko-wojskowych, które nie mogły mieć wpływu na koleje życia naszych ówczesnych przodków. Analogicznie pominięto historię sejmu stanowego Wielkiego Księstwa Poznańskiego, w którym reprezentantami środowiska polskiego zostali przedstawiciele znanych wielkopolskich ziemiańskich rodzin szlacheckich, którzy osiągnęli swą pozycję jeszcze w okresie Księstwa Warszawskiego lub w wojsku polskim epoki napoleońskiej. Ten sejm stanowy odegrał w pewnej mierze pozytywną rolę w zmaganiach z pruską administracją dążącą za wszelką cenę do zniemczenia ludności Księstwa, niemniej jego rola uległa marginalizacji po klęsce powstania listopadowego. Okres zarówno przygotowań do wybuchu powstania, jak i czas jego trwania i ostateczna klęska, wywarły niewątpliwy wpływ na wszystkich przedstawicieli żyjących wówczas członków rodziny. Czasy te „Dzieje Wielkopolski” opisują następująco:
„Wrzenie ideowe i polityczne w krajach
niemieckich po kongresie wiedeńskim umacniało wśród
Polaków przekonanie o
nietrwałości uchwał politycznego porządku w Europie oraz wiarę w
restytuowanie
państwa polskiego. Po wybuchu w lipcu 1830 r. rewolucji w Paryżu, a
następnie w
Belgii, szanse powodzenia sprawy polskiej znacznie wzrosły, tym więcej
że
również w Prusach ruch konstytucyjny i zjednoczeniowy został
rozbity, ale nie
zlikwidowany. Sytuacja międzynarodowa i trudności wewnętrzne w
Niemczech
zadecydowały o tym, że w Księstwie liczba zwolenników walki
zbrojnej znacznie
się powiększyła, także wśród przedstawicieli arystokracji i
zamożnej szlachty.
Uwidoczniło się to w okresie przygotowań do powstania i w czasie
powstania.”
„Od września 1830 roku nastąpiło nasilenie
akcji propagandowej w Poznaniu i w okolicach za pomocą ulotek
drukowanych i
pisanych, które naklejano na bramach i domach, odczytywano na
zebraniach
towarzyskich. Rozpowszechniano też pogłoski o bliskim wybuchu
powstania.”
„Policja donosiła również o magazynowaniu po
dworach zapasów broni i amunicji oraz sprzętu wojskowego.”
„Zarówno raporty pruskie, jak i agentów
rosyjskich zgodnie podkreślały wzrost nastrojów rewolucyjnych
wśród ludności
polskiej oraz oznaki zdenerwowania i niepewności wśród
kolonistów niemieckich.”
„Wojsko przystąpiło do obstawienia granicy z
Królestwem na wieść o powstaniu 29 listopada,
równocześnie wydano zarządzenia o
zakazie kolportowania czasopism i broszur powstańczych, wywozu koni i
amunicji.
Broń w powiatach pogranicznych uległa konfiskacie.”
„Sprawa powstania w Wielkopolsce załatwiona
została na drodze dyplomatycznej. Pozbawiony wiary w zwycięstwo
dyktator
powstania, generał Józef Chłopicki, zapewnił rząd pruski o
neutralności, tym
samym przeciwny był wystąpieniu zbrojnemu Księstwa przeciwko Prusom, o
czym
Berlin powiadomił władze prowincjonalne. Prusy nie dowierzały
zapewnieniom
dyktatora i dla pewności zmobilizowały dla strzeżenia granicy z
Królestwem
korpus ekspedycyjny pod naczelnym dowództwem feldmarszałka
Gneisenaua.”
„Wielkie Księstwo Poznańskie stanowiło więc
najsilniejsze zaplecze dla walczącego Królestwa. Jego
główna rola polegała na
wysyłce ochotników, broni, amunicji i sprzętu wojskowego,
szczególnie koni,
uprzęży, odzieży i butów, sukna na mundury, a wreszcie
środków żywnościowych
oraz opatrunkowych. Główny ciężar organizacyjny spadł na
komitety werbunkowe,
sprawnie działające na terenie całego Księstwa, mimo czujności i
represyjnej
polityki władz pruskich. Obwiniały one o kierowniczą rolę szlachtę i
kler
katolicki, który w swojej propagandzie miał utożsamić powstanie
z religią
katolicką. Orientacyjne liczby ustalić można jedynie w odniesieniu do
ochotników z Księstwa, którzy w okresie powstania
przeszli granicę. Władze
pruskie wykazały 1629 osób cywilnych oraz 1355 żołnierzy,
podoficerów i
oficerów Polaków, którzy zdezerterowali do
powstania z armii pruskiej.”
„Upadek powstania wywołał w Księstwie
nastrój przygnębienia. Rozpoczęły się represje i długotrwałe
dochodzenia,
zakończone dla większości uczestników całkowitą amnestią. Kary
dotknęły przywódców
powstania, urzędników państwowych, deputowanych sejmu
prowincjonalnego i
ochotników w wieku poborowym, których w liczbie 900
wcielono karnie do wojska
na terenie Niemiec. Blisko 800 osób nie powróciło z
wojny. Część z nich poległa
lub przebywała w niewoli rosyjskiej, część zaś w obawie represji
wyemigrowała
za granicę, podejmując tam nowe wysiłki dla przywrócenia Polski.”
Nową politykę pruską wprowadzoną bezpośrednio po wybuchu powstania realizował z mianowania królewskiego już w dniu 06.12.1830. naczelny prezes Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Eduard Heinrich Flottwell, znany z wiernopoddańczej lojalności wobec tronu, sumienności w służbie i konsekwencji w postępowaniu, tym samym uważany za człowieka silnej ręki. Okazał się on również zajadłym germanizatorem pragnącym rozprawić się w pierwszym rzędzie z polską szlachtą, którą uważał za bezpośrednio odpowiedzialną za udzielenie pomocy powstaniu. „Dzieje Wielkopolski” piszą:
„Reorganizacja administracji, podjęta przez Flottwell, miała na celu przystosowanie jej ogólnopaństwowego modelu do aktualnych potrzeb. Przede wszystkim eliminowała ona wpływ szlachty polskiej na bieg urzędowania, obsadzała stanowiska tylko zaufanymi Niemcami, a także podnosiła sprawność całego aparatu. Zaczęto od likwidacji samorządu gminnego, na który wielki wpływ miała szlachta polska. Stopniowo, od 1833 do 1836 r. likwidowano wójtostwa, będące dotąd w rękach dziedziców, a wprowadzono w ich miejsce tzw. komisariaty obwodowe o charakterze policyjnym. Równocześnie usunięto kilku Polaków ze stanowisk landrackich.”
„Aby zaś w przyszłości utrudnić objęcie
stanowisk landratów przez Polaków, król na wnioski
wielkorządców poznańskich
zawiesił reskryptem z 2 lutego 1833 r. przywilej prezentacji
kandydatów na landrata
przez stany powiatowe. Odtąd nominacji na to stanowisko dokonywały
władze
państwowe według swego uznania. Podobna akcję przeprowadzono we
wszystkich
urzędach i organach władzy w odniesieniu do uczestników
powstania. Przeniesieni
zostali na emeryturę również liberalizujący urzędnicy Niemcy,
którzy wykazali
pojednawczą postawę wobec Polaków. Na ich miejsce osadzano
nowych, oddanych
sprawie germanizacji. Jeżeli uwzględnić zawieszenie w czynnościach
namiestnika
Radziwiłła w okresie powstania oraz niedopuszczenie go do urzędowania
na skutek
zabiegów naczelnego prezesa po upadku powstania, to cel tych
zabiegów staje się
jasny. Zlikwidowane zostały nawet pozory samorządu, a w zamian za to
został
rozbudowany aparat administracyjno-policyjny, usprawniona działalność
sądów i
prokuratury oraz zacieśniona współpraca z wojskiem w zakresie
spokoju, bezpieczeństwa
i niemczenia ludności polskiej.”
Sytuacja uległa niewielkiej zmianie po śmierci w dniu 07.06.1840. dotychczasowego króla pruskiego i objęciu tronu przez Fryderyka Wilhelma IV., z którego osobą zarówno liberalne mieszczaństwo niemieckie, jak i Polacy w Księstwie wiązali wielkie nadzieje.
„Uwolnienie arcybiskupa Dunina, ogłoszenie
amnestii dla więźniów politycznych z okresu rządów
poznańskiego triumwiratu
oraz liczne tytuły i odznaczenia dla szlachty obszarniczej wynikały z
pojednawczej
polityki wobec arystokracji. W tych gestach nowego króla
upatrywano chęć
pozyskania arystokracji, szlachty oraz wyższego kleru. Ze strony
polskiej nie
ustawały więc wysiłki o spowodowanie zmiany systemu rządów w
Księstwie.
Po słynnej mowie Edwarda Raczyńskiego w dniu
11 września 1840 r. w Królewcu, piętnującej administrację
antypolską naczelnego
prezesa, losy Flottwell były przesądzone. Jego następcą został Adolf
Heinrich
Arnim-Boitzenburg, dotychczasowy prezydent rejencji w Merseburgu,
dobrze znany
w kołach arystokracji i szlachty poznańskiej.”
„Fryderyk Wilhelm IV poza jednorazowym aktem
łaski nie był skłonny do daleko idących ustępstw. W naradach na
najwyższym
szczeblu politykę wobec Księstwa poddano rewizji i nowy król, w
wyniku narad
gabinetowych, był gotowy uwzględnić postulaty o szerszych uprawnieniach
dla
języka polskiego, zwiększyć fundusze na poprawę stanu szkół i na
stypendia oraz
na inwestycje gospodarcze. Na uniwersytetach w Berlinie i Wrocławiu
miały też
być utworzone katedry języka polskiego, a dekret z 1832 r. o języku
urzędowym
miał być złagodzony. Dalsze ustępstwa uzależnił król od postawy
społeczeństwa
polskiego i od przebiegu obrad Sejmu Prowincjonalnego.”
„Ukoronowaniem dziesięcioletnich wystąpień
Polaków w obronie ich rodzimego języka była nowa instrukcja z 24
maja 1842 r. o
używaniu języka niemieckiego i polskiego w szkołach średnich,
seminariach
nauczycielskich oraz w szkołach wiejskich. W tych ostatnich dzieci
miały uczyć
się w swoim ojczystym języku, w zależności od przewagi dzieci
narodowości
polskiej lub niemieckiej.”
Stosunkowo wcześnie, gdyż jeszcze w 1835. patriotyczne i postępowe środowiska inteligencji szlacheckiej w Wielkopolsce przystąpiły do organizowania najróżniejszego typu stowarzyszeń, których statutowym zadaniem było popieranie i szerzenie oświaty ze szczególnym akcentowaniem jej polskiego charakteru oraz rozwój szeroko pojętej narodowej działalności gospodarczo-rzemieślniczej, później określanych ogólną nazwą „pracy organicznej”. Dzieje tej działalności zostały wiernie przedstawione w serialu telewizyjnym pt. „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” nadawanym kilkakrotnie w ostatnim dwudziestoleciu XX. wieku. „Dzieje Wielkopolski” piszą na ten temat:
„Przez dłuższy czas brakło ośrodka
dyspozycyjnego dla organicznikowskich poczynań polskich. Ten wyraźny
nurt pracy
organicznej znalazł jednak przywódcę i sternika w osobie doktora
Karola
Marcinkowskiego. Znakomity lekarz-społecznik i filantrop, popierany
przez
liberalną szlachtę i miejscową burżuazję, chciał zespolić i uaktywnić
pracę nad
materialnym i duchowym wzmocnieniem społeczeństwa polskiego, zwiększyć
dotychczasowe legalnie prowadzone wysiłki, nadając im rangę programu
politycznego.
Nie powstanie zbrojne i konspiracja, lecz legalna działalność
zorganizowana
miała uodpornić Polaków na ucisk narodowy i germanizację, a
także wzmocnić
konkurencję z ludnością niemiecką. Program ten zdecydowanie
przeciwstawiał się
planom powstańczym i próbie śmielszych reform społecznych, stąd
też znalazł
wielu zwolenników wśród zamożnej szlachty, części kleru i
burżuazji.”
„Główny kierunek dążeń Marcinkowskiego
polegał na modernizacji zacofanego społeczeństwa. Dotyczył
ekonomicznego
wzmocnienia drobnomieszczaństwa, w szczególności rzemiosła.
Ustępowało ono
materialnie i wykształceniem rzemieślnikom niemieckim. Zachodziła
słuszna
obawa, że dalsze uprzywilejowanie w miastach żywiołu niemieckiego
przyczynić
się może do zgermanizowania miast polskich. Takich intencji nie taiła
administracja pruska, do tego zmierzała reorganizacja miast i
likwidacja danin
i obciążeń na rzecz szlachty. Podobnie zagrożeni wynarodowieniem byli
chłopi,
zwłaszcza już uwłaszczeni, których rząd pruski pragnął zdobyć
dla swej polityki
i wykorzystać w walce przeciwko szlachcie i duchowieństwu o złamanie
hegemonii
tych stanów w życiu ekonomicznym, politycznym, kulturalnym i
społecznym.
Kontrakcja Marcinkowskiego, nie rozpoznana w porę przez administracje
pruską,
zespoliła społeczeństwo polskie w obronie zagrożonej narodowości bez
względu na
różnice poglądów społeczno-politycznych i ideologicznych.”
„Jego program symbolizowały dwa trwałe
pomniki: założony w 1838 r. Bazar Poznański [ukończony w 1841.
jako spółka
akcyjna 146. udziałowców, głównie ziemian wywodzących się
ze szlachty i arystokracji]
i powołane do życia w r. 1841 Towarzystwo
Naukowej Pomocy.”
„Dziesięcioletni okres rozbudowy towarzystw
i instytucji polskich świadczył o aktywizacji społeczeństwa polskiego.
Nie było
dziedziny życia narodowego, której nie objęłyby nowo powstałe
towarzystwa i
instytucje. Stworzyły one podwalinę pod rozwój życia
gospodarczego: rolnictwa,
rzemiosła, handlu, przemysłu; zajęły się urządzaniem komunikacji i
środków
transportu.”
„Rozwój oświaty ludowej, pierwsze biblioteki
wiejskie i parafialne zapoczątkowały rozwój czytelnictwa,
torując drogę
dzieciom chłopskim do szkół rzemieślniczych i średnich. Przede
wszystkim jednak
poprzez działalność towarzystw rozbudzono świadomość narodową i
patriotyzm mas
ludowych, przeciwdziałając germanizacyjnej akcji władz pruskich.
Równocześnie
zwiększały się kadry inteligencji polskiej i lepiej przygotowanych do
zawodu
kupców i rzemieślników zdolnych do rywalizacji z
drobnomieszczaństwem
niemieckim.”
W międzyczasie zarówno arystokracja, jak i ziemiańska szlachta straciła w zasadzie monopol na organizację i przywództwo w działalności konspiracyjnej, a dążenia do wywołania powstania i przywrócenia niepodległości stały się celem prawie wszystkich – również mieszczańskich - organizacji patriotycznych, utrzymujących związki nie tylko z organizacjami powstańczymi innych zaborów, ale przede wszystkim z paryskim obozem emigracyjnym. Niepodległościowe, powstańcze mrzonki doprowadziły do nonsensownie tragicznego finału z marca 1846. roku, którego przebieg opisany został w życiorysie męża Walerii, Hipolita Trąmpczyńskiego.
Następstwem tego quasi powstania, które zostało zduszone przed swym zasadniczym wybuchem, była likwidacja prawie wszystkich oficjalnych organizacji polskich oraz polskiej prasy. Nieliczne egzystujące dotąd średnie szkoły polskie zostały zgermanizowane, na skutek zaś zmian w polityce finansowej uczyniono wszystko, aby uniemożliwiając zaciąganie kredytów przez polskich właścicieli ziemskich i doprowadzić do wykupu ich majątków przez Niemców.
Nadchodził jednak czas ogólnoeuropejskich zaburzeń - nazwanych później „Wiosną Ludów”. Zapoczątkowana rewolucją lutową w Paryżu, poparta zaburzeniami w Wiedniu i Berlinie oraz demonstracjami w Krakowie stała się zaczynem kolejnego czynu powstańczego w Wielkim Księstwie Poznańskim, którego przebieg na terenie wschodniej Wielkopolski – mimo dłuższego czasu trwania - miał podobny finał, jak wypadki sprzed dwóch lat.
W roku 1848. jedyny żyjący męski przedstawiciel VIII. pokolenia, Longin Franciszek, zakończył okres niezbędnej aplikacji w sądach Trzemeszna i Bydgoszczy i uzyskał stały etat sędziowski w Gnieźnie; w tym samym roku ożenił się też z naszą prababką - Malwiną Trelewską, choć więc teren działań powstańczych przebiegał na peryferiach Gniezna, nie przyłączył się na szczęście do insurekcji, dzięki czemu możemy z całą pewnością zawdzięczać dalszą egzystencję naszej gałęzi rodziny, przynależnej od jego czasów do warstwy inteligencji.
W latach następujących po „Wiośnie Ludów”, która zmusiła konserwatywne kręgi skupione wokół króla, do kolejnego poluźnienia wobec ludności polskiej rygorów germanizacyjnych wprowadzanych niejednokrotnie terrorem policyjnym, nastąpił na terenie Wielkopolski zdecydowany postęp w rozwoju życia kulturalnego. Zawiązane zostały liczne stowarzyszenia polskie, powstała polskojęzyczna prasa, rozwijało się rzemiosło i zorganizowany został ruch samokształceniowy szczególnie wśród młodzieży rzemieślniczej. W tych latach rozpoczął również działalność Hipolit Cegielski, następny po Karolu Marcinkowskim i kontynuujący jego zamysły - wybitny i wszechstronny organizator życia polskiej społeczności, tym razem jednak nastawiony głównie na tworzenie zrębów działalności przemysłowej.
Ruch muzyczny miał od początku istnienia Księstwa swego szczodrego i uzdolnionego mecenasa w osobie Antoniego Radziwiłła, u którego zresztą gościł Fryderyk Chopin, przedstawienia teatralne w miarę regularne prezentowane były oprócz miejscowego zespołu również przez gościnnie występujące trupy krakowskie, a przede wszystkim warszawską, początkowo pod wodzą samego Wojciecha Bogusławskiego, a później jego następców.
Miała Wielkopolska również szczęście do posiadania ludzi światłych, a przy tym wystarczająco bogatych, aby trwale uwiecznić się w jej historii, takich jak Edward Raczyński i Tytus Działyński, bez działalności, których trudno wyobrazić sobie późniejszą zaciekłą obronę i przetrwanie polskości.
Bezcelowe byłoby przedstawianie w niniejszym szkicu szczegółowej historii tego okresu, należało jednak ją na tyle zasygnalizować, aby móc nawiązać do poszczególnych jej wydarzeń w indywidualnych życiorysach przedstawicieli tego pokolenia. Zbliżał się, bowiem 1863. – rok wybuchu Powstania Styczniowego.
Temat ten zostanie omówiony przy prezentacji hipotetycznej postaci Zefiryna, o którym kronikarz rodzinny twierdzi, że był synem Ignacego z VII. pokolenia i brał udział w tym kolejnym zrywie niepodległościowym. Upadek powstania rozwiał kolejne nadzieje na przywrócenie niepodległej Polski. „Dzieje Wielkopolski” piszą o tym okresie następująco:
„Wiosną 1865 r. pisano w liberalnym
„„Dzienniku Poznańskim””: „„Jesteśmy w położeniu gospodarza,
któremu [ …] ogień
zniszczył gumna, grad wbił zboże, pomór zabrał inwentarz …”.
Słowa te padły w
apelu o wznowienie czynności Centralnego Towarzystwa Gospodarczego,
którego
niemal cały zarząd działał w komitecie Działyńskiego i podlegał
represjom
pruskim.”
„Czynności Centralnego Towarzystwa
Gospodarczego wznowiono w okresie ważnych wydarzeń politycznych w
Prusach, gdyż
wkrótce po wojnie prusko-austriackiej powstał Związek
Północnoniemiecki pod
egidą Prus. Automatycznie Wielkie Księstwo Poznańskie i Pomorze
Gdańskie (tzw.
Prusy Zachodnie) zostały wcielone wraz z Prusami do owego Związku,
który
zresztą powołał własny parlament, oparty na powszechnych wyborach. 11
września
1866 r. gdy zapowiedziano tę decyzję Koło Polskie protestowało ustami
Libelta
przeciw owemu wcieleniu. Następnie – po wyborach do parlamentu Związku,
przy
której to okazji wznowiono stały Komitet Wyborczy – w owym nowym
ciele
reprezentacyjnym dnia 18 marca 1867 r. Kantak złożył uroczystą
deklarację
protestacyjną.
Wtedy to – w odpowiedzi Kantakowi – Bismarck
wygłosił swą pierwszą zasadniczą mowę antypolską, w której nie
tylko szkalował
dzieje Polski, ale także uzasadniał anulowanie obietnic
królewskich i
postanowień wiedeńskich z 1815 r. Twierdził bowiem, że Prusy uczyniły
wiele
dobrego Polakom, a ci odpowiedzieli powstaniami, co zwalniało
króla od dawnych
obietnic.”
„Polską opinię żywo i dotkliwie poruszyły
zarządzenia nowego arcybiskupa, ks. Mieczysława Ledóchowskiego,
tak dalece
lojalnego wobec Prus, że nie tylko zakazywał śpiewania w kościołach
pieśni
narodowo-religijnych, nie tylko polecał księżom wstrzymania się od
udziału
biernego i czynnego w wyborach, ale nawet zakazywał udziału w akcjach
oświatowych, aranżowanych przez liberałów. Zalecał im staranną
kontrolę
biblioteczek parafialnych, domagał się, by usuwali niepożądane przez
Kościół
książeczki.
Tymczasem właśnie liberałowie, skupieni przy
„„Dzienniku Poznańskim””, utwierdzeni w swej linii postępowania przez
wizytę
Kraszewskiego w Poznaniu latem 1867 r. wysunęli program długofalowy:
niejako
chwilowego zawieszenia broni (w walce z zaborcą), by rozbudzić w masach
ludności ducha narodowego, oświecić je i wzbogacić, aby obronić się
przed
przenikaniem obcego elementu i rozszerzyć polski stan posiadania ziemi.
W tym
celu podjęli szeroko zakrojoną akcję organizacji prac narodowych przez
różnorodne stowarzyszenia i instytucje. Największy nacisk
położono – zdaniem
władz pruskich – na kółka rolnicze i na spółdzielczość
kredytowo-oszczędnościową.”
„Kontynuowano także działalność towarzystwa
Pomocy Naukowej pod kierunkiem niestrudzonego i dostrzegającego
tendencje
postępowe Hipolita Cegielskiego, który na walnym zebraniu w r.
1865 powiedział,
iż stowarzyszenie to prowadzi „„krokiem powolnym, ale pewnym do tej
ziemi
obiecanej, do tych godów cywilizacji europejskiej, przy
których zasiadają
narody wolne i potężne, a potężne właśnie oświatą i pracą””. On to
przeprowadził nadanie Towarzystwu imienia Karola Marcinkowskiego,
którego
kierunek prac organicznych kontynuował.”
Działalność organiczna na terenie Wielkiego Księstwa obejmowała wszelkie dziedziny życia ludności polskiej. Należało do niej zarówno kształcenie młodych rolników, organizację parafialnych biblioteczek, odczytów i szkolenia wśród ludności wiejskiej oraz poprzez działalność para-bankową spółek oszczędnościowo-kredytowych, organizację nowego i wspieranie istniejącego rzemiosła polskiego. Zakładano nowe pozycje prasowe zarówno fachowe, jak i publicystyczne, zajmowano się problematyką szkolnej pedagogiki oraz oświatą pozaszkolną, inspirowano i popierano wydawanie oraz omawianie literatury popularnej. Działające od 1857. Towarzystwo Przyjaciół Nauk stworzyło dzięki darom z innych zaborów znaczący w owych czasach księgozbiór składający się prawie z 8. tys. tomów, tworząc bibliotekę polską; utworzono muzeum archeologiczne i przyrodnicze, zaś w ramach zorganizowanych wydziałów problemowych Towarzystwa, toczyła się ożywiona działalność dyskusyjna i publicystyczna.
Aktywność ta musiała być na tyle dotkliwa dla władz pruskich, że w 1866. roku wydały one nauczycielom i urzędnikom zakaz należenia do Towarzystwa. Równocześnie od tego samego roku organizowano w pałacu Działyńskich wystawy malarstwa polskiego, a w budynku przy pl. Wolności – późniejszej siedzibie znanej poznańskiej restauracji „Arkadia” - organizowano gościnne występy teatrów zawodowych z innych zaborów, szczególnie w okresie Jarmarku Świętojańskiego. Temat „pracy organicznej” będzie cyklicznie powracał – z uwzględnieniem swej specyfiki historyczno czasowej - przy omawianiu losów pokoleń IX. i X.
Sytuacja uległa zmianie w wyniku nie przewidywanej wojny prusko-francuskiej, która toczyła się w latach 1870/71. Tryumfująca Rzesza Niemiecka poczuła się mocarstwem europejskim, które mogło lekceważyć podjęte uprzednio zobowiązania w stosunku do ludności zaboru polskiego. Rząd Rzeszy pod kierownictwem Bismarck’a dał temu wyraz w powszechnie znanej z historii - polityce wewnętrznej. W tym czasie wchodziło już jednak w życie następne, IX. pokolenie i walka z narastającymi restrykcjami pruskimi należy przede wszystkim do jego historii, ale obejmuje również dzieciństwo i młodość dzieci - następców tej generacji z X. pokolenia.
ZEFIRYN (?) KOD: VIII.1.
Osobę Zefiryna należy określić, jako hipotetyczną, bowiem jedyna wiadomość na jego temat znajduje się w historii rodzinnej z 1892. roku, spisanej w Hanowerze przez Kazimierza z IX. pokolenia (KOD: IX.3.). Brzmi ona następująco:
„Brat dziada Ignacy służył wojskowo i miał
stopień stabs-kapitana, pozostawił syna Zefiryna. Nic pewnego i o tym
niewiadomo, wyniósł się może do Kongresówki. W historyi
powstania z 1863 r.
opowiada p. T. Żychliński, że Osten pochodzący z Poznańskiego jako
powstaniec
przez Moskali schwytanym i powieszonym został, był to więc może stryj
Zefiryn”.
Wielokrotnie już zostały omówione pomyłki lub wręcz konfabulacje kronikarza Kazimierza, w tym jednak konkretnym wypadku, wnioskując z nadzwyczaj nietypowego i w Polsce chyba niestosowanego lub nadzwyczaj rzadko używanego imienia oraz z faktu, że mówi on o stryju – bracie stryjecznym swego ojca, można przypuszczać, że osoba Zefiryna syna Ignacego jest istotnie autentyczna. Tym bardziej, że mowa o nim w kronice w sposób jednoznacznie kategoryczny w przeciwieństwie do trybu przypuszczającego o jego udziale w Powstaniu Styczniowym.
Nie udało się jednak w żaden sposób udokumentować jego egzystencji, podobnie zresztą, jak i małżeństwa jego ojca. W tym stanie rzeczy określenie „hipotetyczny” wydaje się właściwe. Można mieć jedynie nadzieję, że kolejne kwerendy – na podstawie przytoczonych poszlak - natrafią na ślad jego osoby, a możliwe, że i jego rodziców.
Z hipotez wysnutych na tle historii rodziny Wilde - zamieszczonej w historii poprzedniego pokolenia, w której mowa o małżeństwie ojca Zefiryna, Ignacego z panną z domu Puhan, wynika, że ich syn mógł się urodzić około roku 1810., ale niewykluczone są również lata późniejsze, bowiem nieznanego imienia żona Ignacego, o ile pochodziła rzeczywiście z wymienionej rodziny, musiała być dużo młodsza od męża, a więc była w wieku rozrodczym jeszcze w latach 20. XIX. wieku. Ma to o tyle istotne znaczenie, że udział w Powstaniu Styczniowym, szczególnie na wschodnich kresach Królestwa Kongresowego, na których powstańcy nie mogli być pewni miejscowej ludności, wymagał ukrywania się w lasach, a zatem żelaznego zdrowia, przypisanego zazwyczaj młodemu wiekowi.
Wobec powyższego - z solidności dokumentacyjnej - należy omówić te fragmenty powstania, w których wymieniane jest nasze rodzinne nazwisko oraz pokrótce naszkicować udział Wielkopolan w tej insurekcji. „Dzieje Wielkopolski” przedstawiają tę kwestię następująco:
„Poczynając od nabożeństwa żałobnego po
zgonie Mickiewicza, także w Księstwie wykorzystywano takie okazje do
swoistych
demonstracji narodowych przeciw Prusom, a zarazem jako dowód
łączności z
Królestwem i całym narodem.
Uroczystości takie odbyły się po zgonie
pułkownika Andrzeja Niegolewskiego (Somosierra), Zygmunta Krasińskiego,
w r.
1861 księcia Adama Czartoryskiego i Joachima Lelewela, następnie –
ofiar
warszawskich, w rocznicę bitwy pod Miłosławiem oraz Powstania
Listopadowego.
Przy tych okazjach śpiewano Boże
coś Polskę i Z
dymem pożarów.”
„Dawni demokraci szlacheccy z lat 1846 –
1848 utrzymywali stałe kontakty z emigracyjnymi grupami insurekcyjnymi.
Oni też
zapewne inspirowali tajny druk, a następnie i kolportaż ulotek, odezw,
wierszy
i pieśni patriotycznych, wydawanych przez drukarnię Sylwestra
Rawickiego w Poznaniu.
Od początku 1861 w kilku gimnazjach w całym zaborze powstało tajne
młodzieżowe
Towarzystwo Narodowe. Poszczególne kółka miały swych
patronów – bohaterów
narodowych. Obok celów moralno – wychowawczych, za pomocą nauki
i literatury
ojczystej oraz pieśni narodowych, stawiano sobie i inne: pracę „„ku
oswobodzeniu pognębionej ojczyzny””. Niektórzy przywódcy
tych kółek jeździli do
Warszawy, gdzie kontaktowali się ze spiskiem tzw. Czerwonych (np.
Michał
Śniegocki z poznańskiego Gimnazjum Marii Magdaleny). Ogółem w
kółkach tych
skupiało się około dwustu osiemdziesięciu uczniów. W listopadzie
1862 r.
policja wpadła jednak na ich ślad i areszty rozproszyły poznańskie
kółko im.
Kościuszki. Są ślady istnienia podobnego kółka wśród
chłopów z Górczyna pod
Poznaniem, gdzie mieli oni odbywać pod kierunkiem Jana Palacza,
ćwiczenia
wojskowe w niedzielne popołudnia. Podobne przygotowania czyniono także
w lasach
w powiecie szubińskim, a może i w innych.”
„W planach kierownictwa warszawskiego
przewidywano, że przez Poznańskie i Pomorze pójdą transporty
broni i
zaopatrzenia dla przyszłych partyzantów w Królestwie. Na
wieść o wybuchu powstania
22 stycznia 1863 r. rząd pruski nakazał pogotowie garnizonów i
obsadzenie
granicy wojskiem. Następnie 9 lutego z polecenia Bismarcka generał
Alvensleben
zawarł w Petersburgu umowę z rządem carskim o wzajemnej pomocy w
zwalczaniu
powstania. Nowy naczelny prezes poznański Karl v. Horn, wydał odezwę do
ludności, przestrzegając przed popieraniem „„buntu””, a ewentualną
pomoc dla
ruchu w królestwie określał jako zdradę stanu wobec Prus. Nie
ogłoszono jednak
w Księstwie stanu oblężenia.
Tymczasem w Poznaniu Biali uformowali tajny
komitet pod przewodnictwem Łączyńskiego, który jednak nic
konkretnego nie
zdziałał. Pierwsze oddziały partyzanckie i transporty broni do
Królestwa były
raczej dziełem żywiołowej akcji kilku patriotów np. grupy
Kazimierza Mielęckiego
i Antoniego Garczyńskiego z Kujaw. Dopiero nowy komitet pod kierunkiem
Jana
Działyńskiego (osobiście niezwykle ofiarnego na cele powstania)
utworzony na
początku marca, a złożony z dawnych demokratów szlacheckich z r.
1848 zabrał
się energicznie do pracy.”
„Wysyłano agentów na zachód po broń i
amunicję, których transport był bardzo trudny wobec czujności
policji i patroli
wojskowych. Z transportów via Prusy Wschodnie policja wykryła i
zabrała około
20% karabinów. Sporo ziemian i miejskiej inteligencji zajęło się
ich przewozem
z zagranicy i przemytem do Królestwa, z niemałą pomysłowością i
ryzykiem.
Wielkopolskie oddziały ochotnicze ekwipowano na miejscu i wysyłano
nocami.
Zajmowały się tym tajne placówki z wojskowymi komisarzami
powiatowymi na czele.
One to organizowały grupy ochotnicze z chłopów i
drobnomieszczan, czeladzi
dworskiej, młodzieży ziemiańskiej i uczniów gimnazjalnych (np.
liczna grupa z
gimnazjum trzemeszeńskiego). Przewidywano wysłanie z Księstwa około 10
tys.
ludzi, ale udało się to tylko w rozmiarach około 6 – 7 tys.. Z powodu
braku
wyszkolonych własnych dowódców korzystano z
ochotników francuskich, niekiedy
podoficerów. Z Poznańczyków – oprócz już wyżej
wspomnianych - mianowano dowódcą
jednego z większych oddziałów Edmunda Taczanowskiego (byłego
oficera
pruskiego), walczącego w Kaliskiem przez kilka tygodni. Ponadto wysłano
jeszcze
dwie inne kolumny pod komendą francuską.”
Natomiast wypisy z literatury dokumentującej dzieje powstania i wymieniającej nazwisko „Osten”, ułożone chronologicznie przedstawiają się następująco:
· Antoni Migdalski - „Wspomnienia rotmistrza kawalerii narodowej z 1863/64 roku”, rozdział zamieszczony w książce pod redakcją Tadeusza Mendla, wydanej przez Wydawnictwo Lubelskie pt.:
„POWSTANIE
STYCZNIOWE
NA LUBELSZCZYŹNIE
PAMIĘTNIKI”
„Od tej pory w chwilach wolnych od zajęć, a
pracy miałem dosyć, prawie ciągle przebywałem między kawalerią naszego
oddziału, gdyż polubiliśmy się z rotmistrzem
Grotowiczem, porucznikami Laurysiewiczem Edwardem, Osten Sakenem i
wielu
innymi”
Uwaga:
Opisywany epizod ma miejsce w marcu 1863 roku w lasach Rozniszewskich w
powiecie
Kozienice.
· Opracowanie Stanisława Zielińskiego wydane w Raperswilu w 1913 -
„Muzeum Narodowe w Raperswilu
Bitwy i Potyczki 1863 -1864”
INDEKS
OSÓB
Osten – Sacken – Kal. Pyzdry
29.4.63. – L. Chruślina 31.5.63. – L. Chruślina 15.3.64. †
„29.4.63.
Pyzdry, Kaliskie, obwód koniński; miasto
Dnia 28. kwietnia
wieczorem, Taczanowski dowiedział się, że moskale maszerują na niego od
strony
Konina. Postanowiwszy przyjąć bitwę posłał natychmiast po oddział,
znajdujący
się w Ratajach pod dowództwem Faucheux. Skoro tenże przybył na
czele około 300
ludzi około godz. 3. z rana, cała kolumna wyruszyła o 4-tej z Pyzdr i
zajęła
stanowisko o ćwierć mili od miasta. Około 8. ukazała się przednia straż
nieprzyjaciela złożona z huzarów, a za nią wysunęła się
piechota, która,
rozrzuciwszy się w tyraliery, rozpoczęła silny ogień, poczem zaczęli
moskale
strzelać granatami i kartaczami z czterech dział. Przy pierwszem tem
spotkaniu
strzelcy chlubnie się odznaczyli i ani na chwilę nie zachwiali się. Po
ośmiugodzinnym ogniowym boju rozstrzygnął walkę atak kosynierów;
moskale
natychmiast w nieładzie zaczęli się cofać i zostawili plac boju.
Obronę
miasta i mostu powierzył Taczanowski
Władysławowi Niegolewskiemu, posłowi na sejm pruski pleszewskiemu.
Niegolewski
wywiązał się chwalebnie z danego mu polecenia, bo całą ludność do broni
powoławszy, ustawił na moście. W bitwie pod Pyzdrami szczególnym
męstwem
odznaczył się major Strzelecki szef sztabu, który wśród
gradu kul z
najzimniejszą krwią obchodził pozycye, tudzież Jan Działyński, Faucheux
dowódzca oddziału, Garnier, dowódzca kosynierów,
Osten, kapitan strzelców,
Skąpski, porucznik strzelców, Prądzyński, rotmistrz, Kaniewski,
Stanisław
Budziszewski, szeregowcy od ułanów i Lewiński z całą swą
kompanią, Mańkowski,
Norbert Szuman i inni. Siły powstańcze w tej bitwie wynosiły 1200
ludzi: 500
strzelców, 650 kosynierów i 50 jazdy, moskiewskie
składały się z 9 kompanii
piechoty, tudzież znacznej liczby kozaków i straży granicznej
oraz 4 dział.
Dzięki bardzo dobrej pozycji straty Taczanowskiego były nieznaczne, bo
tylko 8
zabitych i 27 rannych, między nimi dowódzca Faucheux, po
którym objął dowództwo
Turno. Straty moskali natomiast
były wiele większe, gdyż przez
cały czas walki moskale zakryci byli tylko rzadkimi krzakami, gdzie
kule
powstańców łatwo dosięgały.
30.5.63. Chruślina, Lubelskie, ob. lubelski;
11 km. wsch. od Józefowa (Moniaki, Opole, Rachów, Zakli-
ków, Zawichost).
Pułkownik
Borelowski zebrawszy w zaborze austriackim nowy oddział, w okolicy
Zamchu dnia
20.5. wkroczył do Królestwa na czele 120 ludzi uzbrojonych w 18
karabinów. Idąc
nad kordonem w kierunku Luchowa, następnie przez Księżopol mimo
Tarnogrodu i
Krzeszowa, pod Sierakowem dopiero zaopatrzył się w broń zakopaną przez
inny
oddział.
Zabrawszy
nadliczbową broń na furgony, już ze 150 ludźmi ruszył wzdłuż
granicy ku Zaklikowu, gdzie zabrawszy sporo mundurów kozackich,
rynsztunków i
koni, pomaszerował lasami nad Wisłą i po kilku dniach marszów,
wśród ciągłego
deszczu, dnia 29. maja wieczorem stanął pod Chruśliną. Tutaj oddział
Lelewela
razem z rozbitkami Koskowskiego liczył 180 strzelców i 30 jazdy.
Moskale
na wiadomość o pojawieniu się nowego oddziału wyruszyli przeciw
niemu: podpułkownik Rahuza, wysłany z Lublina i pułkownik Miednikow,
idący do
Janowa. Połączone kolumny moskiewskie zaatakowały Borelowskiego o
godzinie 7.
zrana.
Lelewel,
korzystając tak z ducha żołnierzy, jak z dogodności pozycji na
wzgórzu,
obsadził je zręcznie szczupłym swoim oddziałem. Część wojsk
moskiewskich
rozsypała się pod lasem w tyraliery, a część rzuciła się pod
górę, kierując
prawie całą siłę na prawe skrzydło powstańcze. Jednakowoż po godzinnym
rzęsistym ogniu z obu stron celne strzały strzelców zmusiły
nieprzyjaciela do
odwrotu i skierowania się na lewe skrzydło, który to atak
również po godzinnej
walce odparty został.
Z tej chwili Lelewel widząc przeważające
siły nieprzyjaciela, bo 5 rot piechoty z 4-ma działami, skorzystał by,
zwinąwszy tyralierów, ścieśnionemi kolumnami, przykrywając
furgony kawaleryą,
cofnąć się w lasy skokowskie.
Oddział stracił w tej potyczce 22 zabitych,
między nimi starszego sierżanta Zybelmajera, głównie przy
ściąganiu łańcucha
tyralierskiego, gdy do zbiegłych w gromadę nieforemną moskale dali
rotową
salwę. Z 20 rannych 16 odwieziono do Opola. Przy Lelewelu pozostało
tylko 80
ludzi, z którymi wymykając się moskalom, dotarł w lasy
lubartowskie, zbierając
tam dalszych rozbitków Koskowskiego i łącząc się chwilowo z
Ruckim i
Krysińskim. Pod Kockiem przekroczył Wieprz, paląc most za sobą, a
stamtąd przez
Serokomlę, Adamów i Miastków ruszył ku Garwolinowi na
wiadomość o znacznym
transporcie broni i pieniędzy.
W
potyczce pod Chruśliną odznaczyli się szczególnie kapitan
Kalikst Ujejski oraz
porucznik Sokulski i Osten, ranni. Straty moskali, którzy
znajdowali się w
pozycji mniej dogodnej, niż oddział powstańczy, miały być znaczniejsze
niż
Lelewela (do 100 rannych i zabitych).”
Uwaga: Lelewel to pseudonim
Marcina Borelowskiego.
„15.3.64.Chruślina, Lubelskie, ob. lubelski, 11 km. wsch. od Józefowa.
W lasach chruślińskich patrol moskiewski
napadł na 3 powstańców i zabił. Jeden z nich, według
papierów przy nim
znalezionych był kapitanem Ostenem, który miał formować w lasach
zamojskich I.
batalion I. korpusu Sawy.”
· Paweł Wyskota Zakrzewski – „Pamiętnik Wielkopolskiego Powstania z 1863 roku”:
O bitwie oddziału Taczanowskiego pod Pyzdrami (str. 13):
„Pozycja nasza była wybrana na
wzgórzystym boku, porosłym małem zagajeniem. Tam stanęła nasza
1-sza i 2-ga
kompanja, Lewińskiego i Kaloskiego – następnie stanął ochotnik oddziału
Fauche’go.
W rezerwach poza pierwsza linją stanęli kapitanowie Hegner z 3-cią,
Osten z
4-tą kompanją.”
O bitwie oddziału pod Kołem (str. 32):
„Ostena
4-ta kompanja zajęła szańczyk na wschód od klasztoru
Bernardyńskiego, …”
O bitwie pod Ignacewem (str. 49):
„Ale
wracam jeszcze do wydarzeń na placu bitwy. Kostanda odciąwszy atakiem
swym
nasze lewe skrzydło (raczej jego resztki) od centrum, odrzucił je
równocześnie
poza siebie. Oddzielił więc od nas 2 kompanje strzelców,
mianowicie Hegnera i
Ostena, oraz 3 kompanje kosynierów. Ta część oddziału naszego
udała się w
okolice Lądu i szła na Wysoką ku Warcie, czyli w kierunku z
północy na wschód
południe, gdy my niemal że w odwrotnym kierunku musieliśmy się cofać.”
Uwaga:
z treści książki wynika, że Osten, o którym wyżej mowa
wymieniany zawsze bez
podania imienia, dowodził 4. kompanią strzelców w randze
kapitana.
· Bronisław Deskur – „Dla moich wnuków”, rozdział zamieszczony w książce pod redakcją Tadeusza Mendla, wydanej przez Wydawnictwo Lubelskie.:
„POWSTANIE STYCZNIOWE
NA LUBELSZCZYŹNIE
PAMIĘTNIKI”
„Dostawszy
paszport, wyjechałem z Krakowa końmi na trzecią stację a stamtąd do
Rzeszowa; w
Rzeszowie zastałem pułkownika Sawę (Rudnickiego63) jako
naczelnika
wojskowego województwa lubelskiego. Pułkownik Sawa mianował mnie
naczelnikiem
wojskowym powiatu zamojskiego, przydzielając mi za adiutanta
Ostensakena,
oficera z wojska rosyjskiego i innych oficerów, mianowicie:
Kniaziołuckiego,
oficera z armii austriackiej, dawnego mego podkomendnego, H.
Rostworowskiego i
Przanowskiego, Podlasiaków. W Rzeszowie mieszkałem na folwarku w
Starym Mieście
u brata żony stryjecznego; stąd 4 marca 64 r. wysłałem Ostena i
Kniaziołuckiego
naprzód, aby upatrzyli na granicy miejsce, gdzie by można
przejść z małą
garstką ludzi w powiat zamojski. (Na granicy już były gęsto rozstawione
oddziały moskiewskie). Z resztą oficerów i kilkudziesięcioma
ludźmi miałem
przyjechać na furmankach wieczór nad granicę.
Znalazł się jednak ktoś usłużny (a nie
szpieg), który postarał się o to, aby mnie aresztowano; chciano mnie nie dopuścić do
powtórnego wyjścia za granicę. Kiedym miał
wsiadać na wózek, który już zajechał, dom otoczyło
wojsko, a po ścisłej rewizji
aresztowano mnie pod strażą do Opawy na Śląsku austriackim. Okropny los
spotkał
Ostena i Kniaziołuckiego: ci kręcąc się po granicy, wpadli w zasadzkę,
gdzie
ich w haniebny sposób zamordowano. Moją nominację i papiery
oddziału miał przy
sobie Osten, które Moskwa przy nim znalazła, dlatego też
rozeszła się wieść, że
na granicy zginąłem i tak to było pewnym
w Królestwie, że
kuzynka
moja Rojewska z domu
Jabłonowska, odprawiła nabożeństwo żałobne za
moją duszę w Lublinie.”
[Przypis
63. : Władysław Rudnicki ps. Sawa, oficer inżynieryjnych wojsk
carskich,
dowódca oddziału powstańczego na Ukrainie, wzięty do niewoli
zbiegł do Galicji
gdzie organizował oddziały, następnie szef sztabu u Różyckiego i
Sawickiego, po
powstaniu emigrował do Francji, wrócił na skutek prowokacji do
Warszawy w 1865
r. i został aresztowany, w śledztwie złożył obszerne zeznania, po czym
został
zesłany.]
· Teodor Żychliński – „Wspomnienia z roku 1863”, wydane w Poznaniu w 1888. nakładem autora, str. 122:
„XVIII. Ofiary z lat 1863 i 1864
z Zaboru pruskiego
polegli, pomordowani, zmarli z ran, ciężko okaleczeni,
zesłani na Sybir
itd.1)
Przypis
1): Pomimo licznych ogłoszeń we
wszystkich niemal pismach polskich Zaboru pruskiego stosunkowo szczupła
tylko
garstka rodzin nadesłała mi szczegóły bliższe o ofiarach z
ostatniego powstania.
Chcąc zatem spis mój nieco uzupełnić, podaję także nazwiska
Wielkopolan,
Zachodnio Prusaków, Szlązaków itd. wyjęte z
imionospisów, wydanych we Lwowie,
Stupnickiego i Zygmunta Kolumny w Krakowie, oznaczając je gwiazdką dla
odróżnienia od tych, o których własne posiadam
źródła.
*
Osten, ze znanej i szanowanej w Poznańskiem rodziny,
służył jako podoficer pod Taczanowskim i odznaczył się w potyczce pod
Pyzdrami.
Później udał się w Lubelskie, gdzie schwytany przez Moskali, bez
śledztwa i
sądu został powieszony.”
Uwaga:
Hipolit Stupnicki, na którego powołuje się T.
Żychliński nie wymienia w swoim wykazie nazwiska „Osten”.
· Zygmunt Kolumna – „Pamiątka dla rodzin polskich”, książka wydana w Krakowie w 1867.:
„Osten – służył w oddziale generała
Taczanowskiego jako oficer, odznaczył się w bitwie pod Pyzdrami,
następnie udał
się w Lubelskie, tam został schwytany, w kilka dni bez śledztwa i sądu
powieszony.”
Rekapitulując fakty zawarte w przytoczonej literaturze, można stwierdzić, co następuje:
- w marcu 1863. roku w lasach Rozniszewskich w powiecie Kozienice, A. Migdalski przyjaźni się z porucznikiem Osten – Sacken’em,
- 29. kwietnia 1863. kapitan Osten odznaczył się w bitwie pod Pyzdrami, jako dowódca 4-tej kompanii strzelców,
- 08. maja 1863 ten sam kapitan Osten brał udział w przegranej bitwie pod Ignacewem, po której zgrupowanie gen. Taczanowskiego uległo rozproszeniu, a niedobitki wyprowadzone przez Jana Działyńskiego w kierunku południowo-wschodnim zostały prawdopodobnie rozpuszczone w dniu 12. maja,
- 20. maja 1863. wyrusza Marcin Borelowski (Lelewel) ze swoim oddziałem z Galicji,
- 30. maja 1863 tenże M. Borelowski stacza pod Chruśliną w Lubelskim bitwę w trakcie, której odznacza się m.in. porucznik Osten,
- 04. marca 1864. Bronisław Deskur wysyła z Rzeszowa swego adiutanta „Ostensakena” – byłego oficera wojska rosyjskiego – na granicę zaborów austriackiego i rosyjskiego, aby rozpoznał miejsce jej przekroczenia przez oddział Deskura,
- 15. marca 1864 roku zaskoczony w pobliżu Chruśliny przez patrol moskiewski, Osten z towarzyszami zostają zamordowani bez sądu.
Powyższe zestawienie wręcz sugeruje udział dwóch powstańców, jednego o nazwisku „Osten” z poznańskiego, który od połowy kwietnia 63. roku walczy w oddziale gen. Taczanowskiego w zgrupowaniu poznańskim i drugiego, kawalerzysty Osten Saken’a względnie Ostensaken’a, byłego oficera wojska rosyjskiego, który już w połowie marca tego roku znajduje się w oddziale powstańczym w powiecie Kozienice. W sprzeczności z takim wnioskiem stoją stwierdzenia zarówno Teodora Żychlińskiego, który jednak w wypadku osoby „Osten’a” czerpie wiadomości z „drugiej ręki”, jak i najbardziej kompetentnego przez datę i miejsce wydania swojej książki, Zygmunta Kolumny, którzy znają wyłącznie jedną postać o nazwisku „Osten”.
Należy również podkreślić, że ewentualna identyfikacja jego osoby według posiadanej szarży (występuje przecież w cytowanej literaturze, jako podoficer, porucznik i kapitan), prowadziłaby z całą pewnością do błędnych wniosków. Oddziały wojskowe Powstania Styczniowego w przeciwieństwie do poprzedniego Listopadowego, nie były przecież regularnymi oddziałami wojskowymi o jednolitych mundurach z wyraźnie zaznaczanymi na pagonach szarżami. W trakcie kampanii wojennej często ulegały rozbiciu, albo same się rozpraszały, aby zebrać się w innym oznaczonym miejscu. Zawodna pamięć uczestników – autorów późniejszych pamiętników, z pewnością zachowywała szarżę i nazwisko dowódcy zgrupowania, natomiast stopień wojskowy – często zmienianego - ich bezpośredniego przełożonego był rzeczą wtórną w stosunku do jego nazwiska i sprawowanej przez niego funkcji dowódczej pododdziału (plutonu, kompanii). Nie mniej należy również zaznaczyć, że ten „Osten”, który w zgrupowaniu gen. Taczanowskiego dowodził 4-tą kompanią strzelców, nawet w warunkach improwizacji powstańczej musiał posiadać wykształcenie wojskowe i co najmniej stopień porucznika regularnej armii.
Kwerenda na temat postaci Zefiryna objęła również następujące pozycje tematyczne:
- Bogusław Polak: „Wielkopolanie w powstaniu styczniowym”,
- Stefan Kieniewicz: „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”,
-
Józef
Białynia Chołodecki: „Lista politycznych
przestępców straconych w czasie powstania r.
1863/64 w granicach Królestwa Polskiego”,
- Przegląd Historyczny, tom 14, rocznik 34 z 1938., artykuł Wacława Truszkowskiego-Fidlera:
„Wykaz Wielkopolan uczestników powstania 1863”,
-
Henryk
Cederbaum: „Powstanie styczniowe. Wyroki
Audytoratu Polowego z lat 1863,64,65 i
66”,
- Wileńskie Źródła Archiwalne: „Rok 1863 wyroki śmierci”,
w których jednak, ani w treści, ani w indeksach osobowych, nazwisko „Osten” nie jest ujęte.
Reasumując, należy stwierdzić brak jakichkolwiek przesłanek pozwalających łączyć osobę Zefiryna, z którymkolwiek z uczestników powstania wymienionym w przywołanej literaturze przedmiotu oraz, że do momenty znalezienia jego dokumentacji metrykalnej, identyfikacja jego osoby jest niemożliwa.
FLORENTYNA
KOD:
VIII.2.
é
ok.
1806 - † 25.05.1882.
Florentyna urodziła się jako córka, Longina Kazimierza i Wirydiany z Logów około 1806. roku, z całą pewnością w Rakojadach, które stanowiąc dominium wsi Roszkowo było w latach 1797 – 1808 dzierżawione przez jej ojca.
Wpisu w księgach metrykalnych o jej narodzinach nie odnaleziono, niemniej data ta wynika - z najbardziej wiarygodnego w datowaniu - nekrologu zamieszczonego przez jej siostrę w prasie poznańskiej oraz pośrednio – z ewentualną niedokładnością jednego roku, co nawiasem mówiąc w owych czasach było uchybieniem powszechnie przyjętym, z aktu jej ślubu.
Gdy była trzyletnim dzieckiem, w 1809. roku została półsierotą na skutek nagłego zgonu ojca, Longina Kazimierza w Potrzanowie, zaś pięć lat później w 1814. roku, osierociła ją w Chociszewie matka, Wirydiana.
Jedynie pośrednie - niemniej znaczące - przesłanki wskazują, że po śmierci ojca wychowywała się wraz z rodzeństwem, pod opieką swego stryja Teodora Franciszka Ksawerego i to przypuszczalnie w jego rodzinnym domu. Jego, bowiem osoba przeplata się z losami zarówno jej rodziców, jak i wszystkich ich dzieci w kluczowych momentach życia tej rodziny. Temat ten został omówiony w historii VII. pokolenia, na tyle szczegółowo, na ile pozwala dostępna dokumentacja. Jest to jednak wyłącznie przypuszczenie oparte w zasadzie na nielicznych poświadczonych zdarzeniach oraz głównie na dużo późniejszym dokumencie immatrykulacji brata Florentyny, Romana na Uniwersytecie w Heidelbergu, w którym Teodora Franciszka określono jako prawnego opiekuna nowego studenta, którą to opiekę zapewne należy interpretować również jako dotyczącą jego rodzeństwa.
Można również domniemywać, że tak jak wszystkie ówczesne dziewczęta, pobierała podstawowe nauki w domu, jako że wykształcenie średnie i ewentualnie wyższe zastrzeżone było w owych czasach wyłącznie dla potomstwa męskiego, natomiast obowiązek powszechnego nauczania wprowadzono na terenie zaboru pruskiego dopiero w 1825. roku i to wyłącznie w zakresie 4. klas szkoły podstawowej. Należy jednak przypuszczać, że nauki pobrane od domowego nauczyciela względnie guwernantki, nie odbiegały programem od ogólnie wówczas obowiązującego zakresu wykształcenia, bowiem zarówno ona jak i jej siostry wychodziły za mąż w obrębie swojej klasy społecznej, co z pewnością nie miałoby miejsca gdyby wykazywały w tej mierze widoczne braki.
Nie znając daty przeniesienia się jej stryja Teodora do Trzemeszna, co prawdopodobnie miało miejsce pod koniec lat 20. XIX. wieku, można jedynie przypuszczać, że opiekun dopilnował usamodzielnienia się podopiecznej po osiągnięciu przez nią dojrzałości, ale jej losy po tej dacie, do dnia ślubu są nieznane.
Wyszła za mąż mając 31 lat za Ludwika Tikelmann’a, a akt tego ślubu zapisany jest w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu w zespole Akta Parafii Skoki, sygnatura: mikrofilm 473 i brzmi po przetłumaczeniu następująco:
„Numer:
8
Rok i dzień zawarcia związku
małżeńskiego: 30 lipiec 1837.
Nazwisko księdza
udzielającego ślubu: Ksawery Boroński
Imiona i
nazwiska ślubujących: Urodzony
Ludwik Tikelmann ze Śremu z Urodzoną
małżeńskiej w
kościele.
Zezwolenie
na zawarcie małżeństwa: oboje młodzi bez
opiekunów.
Wiek : Pana
młodego -
341/2 lat
Panny młodej -
30 lat
Religia :
Pana młodego - katolicka
Panny młodej - katolicka
Świadkowie : Szlachetni -
Ignacy Świnarski
- Józef
Seredyński
- Emmanuel Bloch i
liczni
świadkowie
Z powyższego aktu ślubu można wnioskować, że dorosła Florentyna przebywała wówczas samodzielnie na terenie miasteczka Skoki, lub w jego pobliżu, a nawiązanie znajomości z Ludwikiem, z całą pewnością oficerem zawodowym armii pruskiej, było rezultatem przypadku. Trudno wyrokować o posiadanym przez nią posagu można, co najwyżej domniemywać, że została w niego uposażona przez rodzinę swej matki, która była szeroko rozgałęziona w pobliskiej okolicy i posiadała tam liczne majątki, albo też wsparł ją Józef Goetzendorf-Grabowski, ówczesny dziedzic Radawnicy. Dla ścisłości należy zaznaczyć, że notatka zawarta w „Tekach Dworzaczka” podająca datę roczną ślubu Florentyny i Ludwika na 1836. rok stanowi wyjątkową, ale niewątpliwą omyłką profesora; przypuszczalnie w pośpiechu przeglądając tysiące pozycji ksiąg metrykalnych nie zauważył prawidłowej, lecz nie akcentowanej daty rocznej i zapisał poprzedni rok wyraźnie wyodrębniony w księdze zapisów.
O pochodzeniu Ludwika Tikelmann’a, którego nazwisko urzędnicy niemieccy pisali również w formie Tickelmann, wiemy jedynie to, co zawarte jest w akcie ślubu.
Wynika z niego, że urodził się w Śremie należałby, więc – z nazwiska sądząc - do drugiego pokolenia porozbiorowych niemieckich osadników, przy czym rodzina jego była prawdopodobnie wyznania katolickiego, bo taka właśnie religia została odnotowana przy jego osobie. Jest oczywiście niewykluczone, że należał do mieszczan niemieckich od wieków osiadłych w Królestwie Polskim, co tłumaczyłoby jego katolickie wyznanie, ale kwestia ta ma dla historii rodzinnej znaczenie drugorzędne w związku, z czym zaniechano w tej mierze specjalnej kwerendy. Według aktu ślubu i późniejszego aktu zgonu winien się urodzić w Śremie w roku 1802. W Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu przejrzano Liber Baptisatorum parafii Śrem {mikrofilm nr 529} za lata 1800-1810, niestety wpisu o jego urodzinach nie odnaleziono.
W latach 1816 – 1817 powstały pierwsze plany zbudowania w Poznaniu twierdzy stanowiącej ogniwo systemu obronnego przed ewentualną agresją Rosji. Budowę fortecy rozpoczęto w roku 1828., tak iż w latach 1832 -1834 ukończono główny fort Winiary z budynkami koszar i basztami. Oczywiście Poznań stanowił miejsce postoju silnego garnizonu wojsk pruskich, w którym pełnił służbę Ludwik Tikelmann.
Pierwszy zapis o jego przydziale służbowym zawarty jest w „Annciennetäts – Liste des Officier = Corps der Königl. Preuss. Armee für das Jahr 1842” na stronie 73, na której wymieniony jest, jako porucznik 19. regimentu piechoty w sztabie pierwszego batalionu stacjonującego w forcie Winiary, mianowany na stopień 08.06.1839. roku. Następnie w „Rang und Quartier = Liste der Königlich Preussischen Armee” począwszy od 1843. roku wymieniany jest Ludwik Tikelmann - awansowany ostatecznie na stopień majora - aż do 1855. roku, w którym prawdopodobnie odszedł na emeryturę dowodząc pod koniec służby regimentem Landwehr’y. Należy zaznaczyć, że w poznańskim garnizonie służyło dwóch oficerów o tym nazwisku, co wobec braku w indeksach osobowych imion, stwarza pewne trudności w ich identyfikacji, ale wiadomo, że jeden z nich został w 1846. przeniesiony do Wrocławia do 11.-go regimentu piechoty i występuje tam w stopniu kapitana, natomiast Ludwik w stopniu porucznika z całą pewnością pozostał w Poznaniu, o czym wiadomo z dalej przytoczonych zdarzeń tego właśnie roku. Z przywołanej „Rang Liste” można również wywnioskować, że mąż, Florentyny początkowo w 19. regimencie dowodził 2 batalionem, a po odejściu imiennika do Wrocławia objął 1. batalion. Istnieje również informacja, że w 1849. Ludwik wraz ze swym batalionem został przeniesiony – niewykluczone, że na długotrwałe poligonowe ćwiczenia - do Goldin, a w 1850. do Torgau, ale już w następnym roku jego batalion stacjonuje na powrót w Poznaniu.
Miejsce zamieszkania Tikelmann’ów w późniejszych latach jest jednoznacznie wyjaśnione przez księgi adresowe Poznania, które nieprzerwanie w latach 1855 do 1865 podają adres zamieszkania majora Ludwika Tickelmann’a z rodziną przy ul. Garbary (Gerberstasse) 15, gdzie mieszkała później również siostra Florentyny, Antonina Sofronia - wdowa po Janie Jaraczewskim. Roczna data przejścia Ludwika na emeryturę wynika właśnie pośrednio z książki adresowej Poznania za rok 1855. gdzie przy jego nazwisku użyto już skrótu „a.D.”, który należy tłumaczyć, jako „ausser Dienst” czyli „poza służbą”.
W znamiennym 1846. roku, w którym poznańskie stało się widownią kolejnych zamieszek wyzwoleńczych, małżeństwo Tikelmann’ów mieszkało jednak przy dzisiejszym Placu Wielkopolskim, wówczas, a i przed II. wojną światową zwanym Placem Sapieżyńskim, graniczącym nawiasem mówiąc z Placem Działowym, na którym stacjonujący garnizon odbywał ćwiczenia wojskowe. Wiadomo o tym fakcie z osobiście sporządzonej przez Hipolita Trąmpczyńskiego notatki przytoczonej przez dr. S. Karwowskiego w „Historii Wielkiego Księstwa Poznańskiego”, dotyczącej wydarzeń z 03. marca 1846. na moście Chwaliszewskim w Poznaniu, która brzmi następująco:
„Na moście padł strzał na moją bryczkę, kula
strzaskała mi lewą szczękę i wyrwała mięso pod brodą. Strzały padały z
tyłu za
jadącymi przez most. Zeskoczyłem z bryczki, pas z ładunkami zrzuciłem
na ulicy
Dominikańskiej i spieszyłem na dziedziniec Sapiehy do oficera Tikelman,
który
ma za żonę stryjeczną siostrę mej żony. Tam upływem krwi osłabiony,
opatrzony
zostałem przez dr. Mateckiego, a gdy Tikelman wrócił do domu,
poszedł na
policyą zameldować, że jestem u niego.”
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Ludwik donosząc policji o rannym Hipolicie postąpił, co najmniej niewłaściwie. Należy jednak zdać sobie sprawę, że historia nieudanej wyprawy i strzelaniny na moście była w niedużym wówczas Poznaniu na tyle znana, że próba zatajenia bytności rannego w mieszkaniu Ludwika i Florentyny byłaby uznana u oficera armii pruskiej za zdradę i mogła się skończyć sądem wojennym. Meldunek na policję był w tym stanie rzeczy zwykłą koniecznością i przejawem rozsądku Ludwika, który w przeciwnym wypadku popełniłby zawodowe samobójstwo. Dalsze związane z opisanym zdarzeniem dzieje Hipolita opisane zostaną w próbie odtworzenia losów kuzynki Florentyny, lub jak pisze Trąmpczyński „ jej stryjecznej siostry”, Walerii. Należy jednak dla porządku dodać, że w tymże 1846. roku został Ludwik odznaczony „Krzyżem za wyróżniającą się służbę”, a w 1849. orderem „Czerwonego Orła” 4.-tej klasy z mieczami. W randze kapitana wykazywany jest Ludwik od 1848., a na majora awansował przypuszczalnie w 1851. roku.
Ile z opisywanego małżeństwa narodziło się dzieci nie wiadomo. Oprócz dwóch córek, o których dalej będzie mowa, wiadomo jedynie o synu, bowiem w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu w Liber Mortuorum parafii św. Marii Magdaleny pod sygnaturą 42, w pozycji 196 znajduje się zapis mówiący o śmierci w dniu 02.09.1853. 8. letniego chłopca Xaveriusa Tickelmann, syna majora Ludwika Tickelmann’a i Florentyny Osten.
Ludwik zmarł w Poznaniu w dniu 5. lub 7. lipca 1867. roku na tyfus. Jego akt zgonu znajduje się w Archiwum Państwowym w Poznaniu, w zespole Liber Mortuorum Ecclesia Collegiatae ac parochalis S. Mariae Magdalenae, Posnaniae – Annus 1867, sygnatura 84, strony 43 – 44, pozycja 232. Po przetłumaczeniu z tekstu łacińskiego jego treść przedstawia się następująco:
Rok
i miesiąc : 1867 lipiec
Dzień zgonu : 7.
; względnie 5.
Miejsce zgonu :
Agnatica 15
Nazwisko i imię :
Ludwik Tikelman
Wiek :
Lat
:
65
Miesięcy : -
Dni
:
-
Zawód
: major
Pozycja społeczna
rodziców : -
Imię i nazwisko :
Ojca
: -
Matki
: -
Przyczyna śmierci : tyfus
Ojciec przełożony
osobiście zdał sprawę Antoninie Jaraczewskiej z przebiegu zejścia.
Uwagi:
rel., żona: Florentyna v.d. Osten i dwie córki: Jadwiga i
Ludwika; stan majątkowy nieokreślony sep. 9/7.67.
Można domniemywać, że w roku tym panowała na terenie Poznania epidemia tyfusu i celem uchronienia swoich najbliższych przed zarażeniem, Ludwik przed swoją śmiertelną chorobą sam wywiózł, albo też skłonił do wyjazdu żonę wraz z córkami. Świadczy o tym osoba siostry Florentyny, Antoniny Sofronii, przebywającej widocznie na miejscu w Poznaniu, której ojciec przełożony – przypuszczalnie szpitala zakonnego - zdał relację z ostatnich chwil zmarłego szwagra. Tym też prawdopodobnie należy tłumaczyć brak podstawowych danych w akcie zgonu na temat rodziców Ludwika. Nie jest również wykluczone, że wobec dużej umieralności i masowego wystawiania aktów zgonu nie przywiązywano wagi do skrupulatnego wypełniania wszystkich rubryk; na taką właśnie wersję wskazuje nawet brak precyzyjnej daty zejścia zmarłego.
Dalsze losy Florentyny i jej córek: Jadwigi i Ludwiki, znane są jedynie fragmentarycznie. Wiadomo, że Ludwika w bliżej nieokreślonym roku przeniosła się do Wrocławia i tam na stałe zamieszkała.
Z informacji zawartej w książce adresowej Poznania: „Adressbuch für die Stadt Posen – Auf das Jahr 1872” wiadomo, że jej siostra, Antonina Sofronia mieszkała już na Podgórnej 7, stąd można przypuszczać, że przenosiny Florentyny miały miejsce przed tym rokiem. Mimo oddalenia siostry musiały być w dalszym ciągu ze sobą ściśle związane i utrzymywać stałe kontakty, bowiem z „Tek Dworzaczka” wiadomo, że samotnie mieszkająca w Poznaniu Sofronia uczyniła siostrzenicę Ludwikę swoim generalnym spadkobiercą. Tekst ten brzmi następująco:
„Sofronia von Jaraczewska urodzona Osten -
Sacken, swoim testamentem datowanym w Poznaniu w dniu 06.06.1882roku
ustanawia
swoim uniwersalnym spadkobiercą, siostrzenicę Ludwikę Tykelmann,
córkę swej
siostry Florentyny z Ostenów Tykelmann. Wartość zapisu
zgłoszonego do protokółu:
900 marek. Testament opublikowano 07.01. 1897 roku z przesłaniem
akt do sądu
we Wrocławiu."
Jeżeli Florentyna nie opuściła Poznania równocześnie z córką Ludwiką, uczyniła to niewątpliwie niedługo później, bowiem tam właśnie w dniu 26. maja 1882.roku zmarła. Akt jej zgonu znajduje się w Archiwum Państwowym we Wrocławiu, nosi kolejny numer w księdze zgonów 1725 i został wystawiony w dniu 26. maja. Kserokopia oryginału jest dołączona do akt osobistych Florentyny. Dokument został wypełniony przez urzędnika stanu cywilnego ręcznie pismem gotyckim i stwarza duże problemy przy próbie jego przetłumaczenia, niemniej ze skrupulatności dokumentacyjnej należy go zacytować:
Wrocław, dnia 26 maja 1882.
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawiła się dzisiaj, uznana poprzez Karola Bartsch’a von Jer
(?),
naczelnika (?) ruchu kolei żelaznych ... (słowo nieczytelne) ...
Ludwika Tikelmann,
zamieszkała we Wrocławiu przy ul. Dworcowej 21 i oświadczyła, że jej
matka,
wdowa, Florentyna Tikelmann, urodzona baronowa von der Osten – Sacken,
w wieku
69. lat i 11. miesięcy, wyznania katolickiego, zamieszkała we Wrocławiu
w
mieszkaniu wyżej wymienionej, urodzona w niewiadomej miejscowości,
zamężna za
zmarłym w Poznaniu emerytowanym majorem Ludwikiem Tikelmann,
córka zmarłego
barona von der Osten – Sacken i jego żony ... (dwa słowa nieczytelne)
...
zmarła w dniu 25. maja 1882. roku o godzinie ... (?) po południu we
Wrocławiu,
w mieszkaniu wyżej wymienionej i w jej obecności.
(-) Ludwika Tykelman
Urzędnik Stanu cywilnego
(-) podpis nieczytelny”
W powyższym dokumencie, oprócz niezbyt zrozumiałej - względnie błędnie przetłumaczonej -formułki wstępnej, charakterystyczne są dwie informacje, wymyślone przez Ludwikę: jedna, którą być może podsunął sam urzędnik - snob, to tytuł baronowski rodziny oraz nieprawdziwy w świetle innych zgromadzonych świadectw, wiek zmarłej podany jednak z niezrozumiałą przez córkę dokładnością. Natomiast podpis Ludwiki świadczy, że w roku tym była jeszcze panną, jeżeli więc nie przytrafiło jej się staropanieństwo, to przypuszczalnie była najmłodszym dzieckiem Florentyny i Ludwika.
Dwa dni później, 28. maja 1882. w „Dzienniku Poznańskim” nr 121, w dziale „Nekrologi” ukazało się następujące zawiadomienie czytelników:
„Florentyna
z Ostenów
majorowa
Tykelmann
zakończyła
żywot doczesny w Wrocławiu
dnia 25 – go bm.
o 11 – tej godz. w
nocy
przeżywszy lat
76 o czem
donoszą
stroskane córki i siostra”
Tym razem wiek Florentyny został podany prawidłowo, prawdopodobnie dzięki dokładnie poinformowanej siostrze.
ANTONINA
SOFRONIA
KOD: VIII.3
é
08.06.1809.
- †
26.10.1896.
W ślad za wprowadzonym w czasach Księstwa Warszawskiego prawodawstwem opartym na Kodeksie Napoleona, powstały na terenie Księstwa – niestety nie we wszystkich miejscowościach - urzędy stanu cywilnego, dzięki którym znamy dokładne daty narodzonych wówczas dzieci. Należała do nich m. in. kolejna córka Longina Kazimierza i Wirydiany z Logów - Antonina Sofronia, urodzona w dzierżawionym przez ojca majątku w Potrzanowie, wsi położonej ok. 2 km na zachód od Skoków. Akt jej urodzenia znajduje się w Archiwum Państwowym w Poznaniu w zespole „Parafia katolicka Skoki 1808 – 1819”, sygnatura 1, strona 91 i brzmi – przy pełnym zachowaniu zastosowanej pisowni i użytych zwrotów - następująco:
„Roku Tysięcznego Osiemsetnego Dziewiontego Dnia Dziesiontego Miesionca Czerwca Przed Nami Urzędnikiem Stanu Cywilnego Antoniem Dyttrichem Sprawniący Obowiązki Gminy Skoki w Departamencie Poznańskiem Powiecie Wągrowieckim Stawiuł Szlachetny Longin Osten Maiący lat czterdzieści pięć iako Oyciec Spłodzonego Dziecka ze wsi Potrzanowo pod Nimerem pierwszym Ukazał nam Dziecię Płci biały które się Urodzieło pod Numerem Wyzey Zmiankowanym na dniu Ósmego Miesionca Czerwca roku bieżącego Ogodzinie Pionty Zrana iż iest spłodzony z Matki Szlachetny Wirydyanny pierwszego ślubu lat maiący Trzydzieści Siedem. Iże życzeniem nadać Jest Imię Imiona Antonia Somphronia y Powyższego Oświadczenia ukazania Dzieciencia W przytomności Szlachetnego Teodora Ostina Maiący lat Piędziesiąt Zamieszkały We Wsi Boruszynie pod Numerem pierwszem drugi Świadek Sławetny Michał Gleizmer konsztu Szefskiego lat maiący Sześćdziesiąt y Sześć Zamieszkały w Skokach pod Numerem Sześćdziesiątym Siódmem iako widział dziecię. Poczem Akt ninieyszy Urodzenia poprzeczytaniu Onegoż Stawniącym Został przez nas [podpisany]
Urzędnik Stanu Cywilnego
Sprawniący
obowiązki - Antoni Dyttrich
Teodor Ostin
2 gi Świadek Michał
Gleizmer
pisać nie umie"
Obrzęd cywilnej rejestracji noworodka wymagał
prawdopodobnie
dwóch świadków, stąd też zapewne udział niepiśmiennego
szewca; skądinąd zresztą
wiadomo, że niezbędni świadkowie dyżurowali w pobliżu urzędów i
za niewielką
opłatą świadczyli wymagane usługi. Niewątpliwie tego rodzaju ceremonia,
przeniesiona z porewolucyjnej, zajadle świeckiej Francji do kraju, w
którym z
kolei, co prawda poreformacyjne, ale jednak tradycyjnie katolickie
środowisko
nadawało ton i było większością społeczeństwa, stanowił dla
ówczesnego
pokolenia szok obyczajowy.
Niestety nie został
odszukany akt chrztu, który z całą pewnością miał miejsce w
tradycyjnie obowiązującym
terminie – tygodnia, od dnia urodzenia dziecka, można być jednak
przekonanym,
że w jego trakcie, Teodor Franciszek Ksawery zamienił rolę świadka na
ojca
chrzestnego.
O ile imię Antonina
było poprzednio w wykresie rodowodu raz wymienione (w VI. pokoleniu
-Wierzchleyska,
córka Jana Krystiana i Ludwiki z Rydzyńskich ) oraz
powtórzyło się w tej samej generacji
w wypadku jej kuzynki, o tyle imię Sofronia
dowodzi, że w każdych czasach panowały mody na imiona dziwne i
nietypowe, a
niekiedy wręcz sadzono się na ich wynajdywanie przeglądając specjalnie
opracowane spisy niespotykanych i rzekomo oryginalnych imion.
Józef Bubak w „Księdze naszych imion” (Ossolineum
1993.) na stronie 282. pisze, że jest to: „imię
żeńskie od imienia męskiego Sofroniusza; w Polsce spotykane w XVII w.” i dalej: „Sofroniusz:
imię pochodzenia greckiego, jego pierwotne znaczenie łączy się w
pierwszym
członie z greckim s o s
„zdrowy”, zaś w drugim z p h r e n
„duch, umysł”; w średn. źródle polskim poświadczone w XV
w. w licznych
odmianach fonetycznych. … w późniejszym okresie imię rzadkie.”
Można przypuszczać, że
bohaterka tego chrztu była w dorosłym życiu z nadanego jej imienia
Sofronia
wyjątkowo zadowolona i dumna, bowiem w dostępnych o niej informacjach
legitymuje się ona wyłącznie tym drugim imieniem.
Będąc niemowlęciem już we
wrześniu tego samego roku została półsierotą, bowiem 2.-go tego
miesiąca zmarł
– przypuszczalnie nagle – jej ojciec Longin Kazimierz. Rzecz jasna, że
o jej
dzieciństwie i młodości nie potrafimy niczego się dowiedzieć;
podzielała z
pewnością losy swego rodzeństwa, z którego najstarsza siostra
Aleksandra,
starsza od niej o 16. lat z całą pewnością sprawowała nad nią częściowo
„matczyną” opiekę. Zgodnie z wcześniej wysuniętymi przypuszczeniami,
zarówno
Wirydiana, jak i jej osierocone potomstwo zostało przygarnięte przez
Teodora
Franciszka Ksawerego, który całą gromadę dzieci własnych i brata
wychowywał
wspólnie dzierżawiąc od 1811. roku na powrót majątek w
Chociszewie, co zostało opisane
w jego życiorysie w ramach historii pokolenia VII. W 1814. kiedy miała
zaledwie
5. lat zmarła na nieszczęście również jej matka Wirydiana.
Nie znamy niestety dalszych
jej losów, kiedy dorastała i osiągała lata dojrzałe, w jakich
okolicznościach
poznała swego przyszłego męża, ani również gdzie i jaki miały
przebieg uroczystości
ślubne. Zważywszy, że była najmłodszą z rodzeństwa - w połowie lat 20.
XIX.
wieku osiągnęła zaledwie 16. lat. Był to, co prawda wiek upoważniający
do
wyjścia za mąż, ale wątpliwe, aby w tak wczesnych latach swego życia to
uczyniła.
Tym bardziej, że w tym mniej więcej czasie jej stryj Teodor przenosił
się do
Trzemeszna i nie znamy niestety nawet miejsca jej kolejnego pobytu.
Wyłącznie z wydanego w 1883. roku, piątego
rocznika „Złotej Księgi Szlachty Polskiej”
autorstwa Teodora Żychlińskiego wiemy, że wyszła za Jana Zaremba
Jaraczewskiego:
str.53
„Jaraczewscy
herbu Zaremba
Protoplastą tego bardzo starożytnego
wielkopolskiego Domu, który stanowi odłam potężnego
zapiastowskiego rodu
Zarembów, Comesów na Kalinowie, Komorowie i Grabowie,
jest według akt Archiwum
poznańskiego Wacław Zaremba z Jaraczewa, pan na Potarzycy i
Siedliminie,
występujący w grodzie pyzdrskim w 1390 r. Od tego Wacława wywodzą się
wprost na
mocy dokumentów archiwalnych wszystkie gałęzie domu
Jaraczewskich, którzy swą
nazwę wiodą od miasteczka Jaraczewa, obok Potarzycy położonego, a
będącego aż
do ostatnich lat nieprzerwanie w ich ręku. Oni tu już w początkach XV
wieku
wystawili kościół, jak świadczą o tem wzmianki w aktach
konsystorskich pod latami
1443 i 1482, który następnie w r. 1671 odnowił, a raczej w
miejsce starego nowy
wzniósł Stanisław Jaraczewski.
Wacław z Jaraczewa, który już w r. 1401 wzmiankowany jest w aktach jako zmarły, był według dyplomatów, pomieszczonych w świeżo wydanym „Kodeksie Wielkopolskim”, synem Sędziwoja Zaremby, wnukiem Olbrachta, kasztelana santockiego 1306 r., prawnukiem Jana Zaremby, kasztelana kaliskiego 1257 r., wreszcie praprawnukiem praojca całego rodu Zarembów, Wojciecha Zaremby, żyjącego na początku XIII wieku. Stanowiłby zatem Wacław Zaremba z Jaraczewa piąte z rzędu pokolenie; ponieważ jednakże pierwszy rozpoczął gałęź Zarembów na Jaraczewie, Jaraczewskich, przeto go jako rzeczywistego założyciela tego Domu uważamy i od niego pokolenia liczyć będziemy.
I Gałąź starsza, na Jaraczewie.
B. Linia młodsza
2, Odnoga ruchocińska, dziś na Jaworowie, Sobiejuchach,
Wronowach itd.,
1. Dominik z Ruchocina Zaremba Jaraczewski
(XII pok.) kapitan wojsk koronnych, w końcu pułkownik b. wojsk
polskich,
ożeniony z Anną Spława Neymanówną (nobilit. 1775 r.),
córką Macieja i Maryanny
Zwolskiej (1776 do 1781). Z niej
pięcioro dzieci :
1.
Marya za Nikodemem Zarembą
Jaraczewskim, który był synem Wojciecha z odnogi na Grzybowych
Wódkach, a który
był bratem Wincentego, adwokata bezpotomnie zmarłego w Szamotułach
i Waleryana
ojca Elżbiety z Jaraczewskich Sobierayskiej herbu Dołęga, z Kopaniny.
2.
Jan Zaremba Jaraczewski
(XIII pok.), b. oficer b. wojsk p., miał za żonę Sefronię von Osten -
Sacken,
żyjącą owdowiałą w Poznaniu. Dziedziczyli na Tupadłach w Kujawach.
3. Wiktorya za Józefem
Pomian Lubomęskim.
4. Adam Zarembą Jaraczewski
(XIII pok.), bezżenny, był także oficerem b. wojsk p.
5.
Tekla za Maciejem Jaróchowskim herbu Przerwa, dziedzicem
Lachmirowic na Kujawach.
Znakomity ród wielkopolski
Jaraczewskich herbu
Zaremba, wywodzi się z Jaraczewa w powiecie śremskim, gdzie w kościele
parafialnym ich fundacji znajdują się groby familijne i anonimowe
portrety
znakomitych przedstawicieli tej rodziny (obecnie pewnie ze względu na
wyspecjalizowanych w kradzieżach dóbr kościelnych złodziei,
zdjęte). Ród ten na
przestrzeni wieków licznie rozgałęził się na terenie
Wielkopolski, a jego
majętni przedstawiciele w XVIII. i XIX wieku byli posiadaczami
licznych,
nowocześnie zagospodarowanych majątków; wymienić tu należy
właściciela
Sobiejuch z folwarkami – kuzyna Jana, Jarosława Jaraczewskiego, czy
kasztelana
Józefa Jaraczewskiego, dziedzica dóbr Jeziory oraz
jeziora Zaniemyskiego z
wyspą o nazwie Zaniemyska Kępa, którą darował jako opiekun swemu
pupilowi,
późniejszemu dziedzicowi Rogalina hr. Edwardowi Raczyńskiemu. Na
tej właśnie
wyspie ten hojny fundator dóbr kultury w Wielkopolsce, w wyniku
nagonki
dziennikarskich zawistnych miernot i spowodowanej prawdopodobnie nią
depresji,
w 1845. roku odebrał sobie życie, strzałem z zabytkowej armatki –
sygnałówki.
Według przytoczonego zestawienia ze Złotej Księgi, Jan był najstarszym synem Dominika Zaremby Jaraczewskiego, byłego pułkownika wojsk polskich i jego żony Anny ze Spława Neymanów. Urodził się w dniu 27. stycznia 1790. według zapisu zawartego w Liber Baptisatorum parafii Żydowo przechowywanej na mikrofilmie 628 w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, który brzmi następująco:
Rok 1791:
„2. Eadem die et
Anno Ego qui Supra adimplevi ceremonias super Infantem Nomine Joannem
Chrysostomum [z boku dopisek: natum
Die 27 Januarii anno 1790] Gnosi Dni Dominici Jaraczewski
et Anna Consortis Parentum Legitimi ed
Patrini fuere Mgfcus Dnus Malchior Korytowski Pincer Calissien Boned
Żydowa et
alias Haeres et Dna Marianna Neymanowa de Sierosławie.”
Po przetłumaczeniu:
„W tym samym miejscu i roku ja
wyżej wymieniony [ksiądz – Laurenty Proksiński] odprawiłem [spełniłem] ceremonię nadzwyczajnego [chrztu-?] dziecka
nadając mu imię Jana Chryzostoma [dopisek: narodzonego 27 stycznia 1790] syna Szlachetnych Państwa Dominika
Jaraczewskiego i Anny, legalnego małżeństwa [i]; rodzice chrzestni
Wielmożny
Pan Melchior Korytowski, cześnik [podczaszy] kaliski
dziedzic dóbr Żydowa i innych oraz Marianna Neymanowa z
Sierosławia.”
Ksiądz
Proksiński miał tendencję do nadużywania słowa „super”,
przy czym trudno orzec, czy miał na myśli czynność chrztu
czy osobę dziecka. W księdze chrztów Żydowa znajdują się trzy
zapisy o chrztach
kolejnych dzieci Dominika i Anny, w których każdorazowo używa on
tego słowa.
Jest to o tyle istotne, że jeżeli miało oznaczać nadzwyczajne dziecko,
to można
to odebrać, jako zwrot grzecznościowy w stosunku do jego
rodziców, natomiast
odniesione do ceremonii chrztu mogłoby świadczyć o wyjątkowej kondycji
noworodka. Prawdopodobnie jednak Jan Chryzostom musiał być po urodzeniu
mizernego
zdrowia, bowiem jego chrzest odbył się dopiero 27. czerwca następnego
roku.
Wszystkie
trzy wspomniane zapisy księgi chrztów pozwalają również
wnioskować o stanie posiadania
rodziców Jana, otóż wynika z nich, że byli wówczas
wyłącznie posesorami, czyli
według współczesnego im znaczenia tego słowa - dzierżawcami
dóbr Żydowo,
których właścicielem był Melchior Korytowski. Użycie przez
Żychlińskiego
zwrotu: „Dominik z Ruchocina Zaremba
Jaraczewski” jest przypuszczalnie tradycyjnym wyrażeniem
grzecznościowym
mającym, co najwyżej podkreślić miejsce jego urodzenia. Według XII.
tomu „Słownika Geograficznego Królestwa
Polskiego”, wydanego w 1892. wiadomo, że Ruchocin przynajmniej od
1793 nie
należał do Jaraczewskich i stanowił własność Józefa
Trąmpczyńskiego, później
zaś przeszedł w ręce Logów, co jest o tyle znamienne, że
niewątpliwie byli to
krewni późniejszej żony Jana, Antoniny Sofronii. W takim razie
Jan Chryzostom
pomimo swego wynikającego z urodzenia - starszeństwa, nie mógł
liczyć w
przyszłości na samodzielne objęcie majątku rodzicielskiego.
Nie
ma żadnych wiadomości o jego młodości oraz nabytym wykształceniu,
należy jednak
uzmysłowić sobie, że w 1806., roku rozgromienia pod Jeną Prus i
wkroczenia
Napoleona do Poznania, Jan miał 16. lat, czyli wszedł w najbardziej
burzliwy
okres swej młodości. Znajomość polskiego tradycyjnego wychowania
synów
szlacheckich wskazuje, że winien się wówczas zaciągnąć do
tworzonego wojska. Bronisław
Gembarzewski w swoim dwutomowym opracowaniu pt. „WOJSKO
POLSKIE” wydanym
przez Gebethnera i Wolffa w Krakowie w 1905., podaje:
W tomie I. „ KSIĘSTWO WARSZAWSKIE, 1807 – 1814” :
„Lista
oficerów Wojska Księstwa
Warszawskiego w latach 1809 – 1814”, na
której między wielu innymi są wymienieni:
„
-
Jaraczewski Adam, podpor. p. 5
jazdy”
„
-
Jaraczewski Jan, popdpor. p. 11 piech.; por. 17 VII 1811.”
„
-
Jaraczewski Walery, por. p. 9 piech.; uwoln. 26 VII 1808.”
str. 98
„Pułk 11-ty
formował się w Poznaniu. W styczniu 1807 pułk wyruszył w pole z dywizyą
Dąbrowskiego
i walczył pod Tczewem, Gdańskiem, Friedlandem, gdzie pułk liczył 29
podoficerów
i żołnierzy zabitych, 1 oficera i 56 podoficerów i żołnierzy
rannych, oraz na Pomorzu.
– Po powrocie z wyprawy pułk miał garnizon w Poznaniu. „Regiment
pułkownika
Mielżyńskiego, składający teraz nasz garnizon – pisze korespondent
Gazety
warszawskiej z Poznania d. 11 września 1807 – codziennie prawie ćwiczy
się w
obrotach wojskowych. Podstawa tego regimentu jest wyborna, a
postępowanie
oficerów i żołnierzy jaknajlepsze”. W dniu 16 marca 1808 pułk
otrzymał krzyże
wojskowe za odbytą kampanię. W tymże roku przeszedł na żołd francuski i
przeznaczony został do Gdańska, zakład zaś pułkowy pozostał w Łęczycy.
W maju 1809
sformowany był w Toruniu przez generała Wojczyńskiego trzeci batalion
pułku.
Kampanię rosyjską pułk 11 odbył w korpusie marszałka Davout, a w roku
1813
odznaczył się znakomicie w obronie Gdańska, zwłaszcza w dniach 7
lutego, 27
kwietnia i 29 sierpnia. W rozkazach dziennych generała Rapp,
gubernatora
Gdańska, pułk otrzymał liczne i zasłużone pochwały. Dnia 21 stycznia
1813 pułk
liczył 70 oficerów i 1680 żołnierzy; stan pułku dnia 14
listopada 1814 roku był
następujący: 1 pułkownik, 2 majorów, 4 podpułkowników, 33
kapitanów, 25
poruczników, 22 podporuczników, 223 podoficerów,
699 żołnierzy; ogółem 87
oficerów i 912 podoficerów i żołnierzy.”
W drugim tomie powyższego
opracowania pt. „Królestwo Polskie, 1815 – 1830” widnieją jedynie:
„- Jaraczewski Julian, por.
kwaterm. gen. 1815 –
1823”
„- Jaraczewski Adam, podpor. p.
1. strz. k. 1824
– 1828”
„- Jaraczewski Hieronim, podpor.
artyl. kon.
1827 – 1830”
Rzecz jasna, że nie ma – wobec liczebności tego rodu – żadnego dokumentu pozwalającego na potwierdzenie identyczności postaci porucznika Jana z 11. pułku piechoty z Janem – późniejszym mężem Antoniny Sofronii, niemniej takie przypuszczenie jest bardzo prawdopodobne i wydaje się wiarygodne. Można też domniemywać, że jeżeli taka identyfikacja jest poprawna, to odbył wszystkie opisane kampanie tego pułku i swemu szczęśliwemu losowi może zawdzięczać, że w jego składzie został przydzielony do garnizonu gdańskiego. Krwawe walki pod tym miastem były mimo wszystko lepszym wyjściem niż nieszczęsna wyprawa, a przede wszystkim odwrót spod Moskwy.
Dalsze jego losy można zakładać jedynie hipotetycznie. Po zdemobilizowaniu i odzyskaniu wolności podlegając, tak jak wszyscy żołnierze napoleońscy amnestii, wrócił zapewne w domowe pielesze do Wielkopolski. W roku Kongresu Wiedeńskiego, Sofronia osiągnęła dopiero 6. rok życia, natomiast Jan był dorosłym 25. letnim dojrzałem mężczyzną i dziwna byłaby jego samotność. Każda jednak supozycja w tej kwestii byłaby wobec braku najmniejszych nawet poszlak – jedynie spekulacją.
Zapisu o ich ślubie nie udało się dotychczas odszukać. Nieznane są dalsze – po 1815. roku - losy Jana, aż do terminu przypuszczalnego ślubu z Antoniną Sofronią, którego granice czasowe można z grubsza określić na lata ok.1828 – 1835.
Pierwszy graniczny termin warunkowany jest wiekiem Sofronii. Drugi, historią Jana, bowiem otwartym zagadnieniem pozostaje jego udział w szeregach powstańców listopadowych; kwerenda biblioteczna nie pozwoliła na określenie jego udziału w tej insurekcji. Jeżeli Jan porucznik wojsk napoleońskich z opracowania Gembarzewskiego jest identyczny z Janem Chryzostomem, to z dużym prawdopodobieństwem można sądzić, że przekradł się do Królestwa Kongresowego i wziął udział w toczonych tam walkach. Klęska powstania determinowała los powstańców w zależności od ich przydziału służbowego i miejsca walk ostatniej ich jednostki lub oddziału wojskowego. Znane są pojedyncze przypadki powrotu powstańców w granice Wielkiego Księstwa Poznańskiego przeoczone lub zlekceważone przez władze pruskie, Jan nie posiadając majątku ziemskiego, nie wzbudzał chyba szczególnego zainteresowania Prusaków i niewykluczone, że dotknęły go tylko te represje, którym zostali poddani szeregowi uczestnicy powstania, a które według nam współczesnych kryteriów nie należały do zbyt dotkliwych i ograniczały się najwyżej do kilkumiesięcznej kary w twierdzy. Na tak wydedukowanym przebiegu wypadków oparty jest drugi graniczny termin tego mariażu.
Teodor Żychliński w „Złotej Księdze” pisze: „Dziedziczyli na Tupadłach w Kujawach.” Trudno jednoznacznie stwierdzić, która z wielu noszących taką nazwę miejscowości wchodzi w rachubę (np. w okolicach Gniezna istnieją trzy tak nazwane wsie, można przypuszczać, że na Kujawach rzecz się miała podobnie), ale jeżeli były to Tupadły leżące ok. 6. km na południe od Inowrocławia, liczące według „Słownika geograficznego” w 1892. roku, 265 ha i 115. mieszkańców, to zapis również nie definiuje, czy małżeństwo Jaraczewskich dziedziczyło całość, czy mieli tylko udział w tym spadku. Niewątpliwie sprawa wymaga dalszej szczegółowej kwerendy, która jednak z uwagi na rozmiar niezbędnego nakładu pracy i ustalenia wnoszące niewiele istotnych szczegółów do historii ich życia, wydaje się niecelowa.
Następną pewną informacją na temat losów Antoniny Sofronii jest wiadomość z książki adresowej Poznania noszącej tytuł: „Posener Wohnung –Anzeiger - Auf das Jar 1862”, o treści:
„Jaraczewska, Sophia v., Wittwe, Gerberstr.
15”, która tłumaczona brzmi: „Wdowa Zofia
von Jaraczewska, Garbary 15”.
Wynika z niej jednoznacznie, że Jan Chryzostom zmarł przed tą datą w nieznanym roku i nieustalonej miejscowości, mogły to być rzecz jasna Tupadły o ile gospodarzyli w tym odziedziczonym majątku. Po śmierci męża osamotniona Antonina Sofronia przeniosła się do Poznania i zamieszkała w tej samej kamienicy, w której już od kilku lat przebywało małżeństwo Tikelmann’ów.
Analogiczną informację powtarza rocznik księgi adresowej z 1865.: „Jaraczewska, Sophronia v. Wwe, Gerberstr. 15”; znamienne, że w tym samym czasie na ul. Piaskowej (krótka boczna uliczka dzisiejszych Wielkich Garbar, niedaleko ich skrzyżowania z Solną) mieszkały kuzynki obu sióstr i przypuszczalnie towarzyszki ich młodości, Helena Aniela i wdowa Antonina Unger. W 1868. Helena Aniela według księgo adresowej zamieszkała w budynku przy ul. Garbary 16., a więc w bezpośrednim sąsiedztwie Sofronii i Florentyny.
W którymś z następnych lat nastąpiła zmiana adresu spowodowana przypuszczalnie przeniesieniem się Florentyny do Wrocławia, bowiem „Adressbuch für die Stadt Posen, Auf das Jahr 1872“ podaje już inną ulicę: „Jaraczewska Antonia, Gutsbesitzerin, Bergstr. 7“ [Antonia Jaraczewska, właścicielka majątku, Podgórna 7]. Charakterystyczne w tej informacji jest użycie słowa „Gutsbesitzerin”, w pewnej mierze potwierdzające przypuszczenia o ich samodzielnym majątku ziemskim. Nasuwa się przypuszczenie, że po śmierci Jana, wdowa majątek w Tupadłach wydzierżawiła, a sama zamieszkała w Poznaniu w pobliżu rodziny, ale w takim razie zastanawia brak analogicznej informacji w poprzednich księgach adresowych; niewykluczone jednak, że w owym czasie była po prostu właścicielką kamienicy przy ul. Podgórnej 7. którą nabyła z posiadanych oszczędności.
Przypuszczalnie Antonina Sofronia i Jan Chryzostom nie mieli własnych dzieci, stąd jej silne więzi z obdarzoną córkami siostrą Florentyną i szczególne przywiązanie do przypuszczalnie młodszej Ludwiki, która została „uniwersalnym spadkobiercą” Sofronii. Stosowny cytat na ten temat z „Tek Dworzaczka” został zamieszczony w historii Florentyny.
Mimo, że ówczesna marka niemiecka oparta była na parytecie złota, to jednak suma zapisu w kwocie 900 marek nie miała wartości przyprawiającej o zawrót głowy, co z kolei podważa hipotezę o czerpaniu zysków z majątku w Tupadłach. Niewykluczone, że wyjaśnienie większości poruszonych tu niewiadomych znaleźć by można w historii rodziny Jaraczewskich, której potomkowie licznie żyją w III. Rzeczypospolitej.
Nieznane są losy osamotnionej w Poznaniu Sofronii. Mogła ona z pewnością liczyć na pomoc i towarzystwo swych również starzejących się kuzynek: Heleny Anieli, Prowidencji i wdowy Antoniny Unger, ale niewykluczone, że starość przynosiła choroby i niezdolność do samodzielnej egzystencji. Wiadomo, bowiem, że w bliżej nieznanym roku przeniosła się do Zakładu Sióstr Miłosierdzia przy placu Bernardyńskim gdzie w dniu 26. października 1896. roku zmarła. Akt jej zgonu przechowywany jest w Archiwum Państwowym w Poznaniu, USC Poznań – miasto, tom 4., sygn. 333, str. 58, numer 1724. Tekst ten pisany ręcznie alfabetem gotyckim nasuwa duże trudności w jego odczytaniu w związku, z czym niżej podana jest jego przybliżona treść:
„Od
przełożonej leczniczego zakładu Sióstr Miłosierdzia nadeszło
doniesienie, że
wdowa Sofronia Jaraczewska urodzona
Osten, będąca w wieku 88 lat, urodzona w nieznanej z nazwy miejscowości, córka posiadacza dóbr
Raczkowo w powiecie
Wągrowiec, zmarłego Kajetana
Ostena i jego zmarłej w nieznanej miejscowości żony
Wirydiany urodzonej Loga, zmarła w wyżej wymienionym
zakładzie w dniu 26 października
1896 roku przed południem o
dziesiątej godzinie.
/Naoczna
świadek ...(?)/
Urzędnik (stanu cywilnego)
Z całą pewnością umierając była
ostatnią z potomstwa Longina Kazimierza i Wirydiany z Logów i
godna
podkreślenia jest jej długowieczność wobec przeciętnego, a w wypadku
jej
rodziców –wręcz młodego wieku w chwili śmierci. Z jej pokolenia
żyła jeszcze wówczas
w Gnieźnie, Antonina wdowa po Pawle Ungerze, ale wątpliwe, aby obie
sędziwe
damy miały ze sobą w ostatnich latach bliższe kontakty.
Nekrolog, który ukazał się w nr 248,
„Dziennika Poznańskiego” z 28.10.1896. podpisali
już tylko przedstawiciele
następnego IX. pokolenia:.
„Krzyż
Dnia 26-go b.m. zasnęła w Bogu
z Ostenów
Pogrzeb
odbędzie się w czwartek
o godz. 3ciej po połud. z
zakładu
Sióstr Miłosierdzia, plac
Bernardyński.
Nabożeństwo żałobne nazajutrz w
kościele
Św. Marcina o godzinie 81/2
rano
Stroskana
rodzina”
Z treści nekrologu wynika, że
Sofronia pochowana została z pewnością w Poznaniu przypuszczalnie na
dziś już
nieistniejącym cmentarzu św. Marcina w obecności tych przedstawicieli
członków
rodziny, którzy zamieszkiwali okolice Poznania. Natomiast gdzie
został
pochowany jej zmarły przed około 35. laty mąż nie wiadomo, nie mniej
tak wielka
różnica czasowa pomiędzy ich pochówkami pozwala sądzić,
że nie spoczywali obok
siebie.
ALEKSANDRA
STANISŁAWA
KOD: VIII.4.
é
ok.
1793. - † - ? -
Aleksandra Stanisława była
najstarszym dzieckiem Longina Kazimierza i Wirydiany z Logów
urodzoną – według
aktu jej ślubu – w 1793. roku w Węgorzewie wsi, którą w owym
czasie dzierżawił
jej ojciec. Była o tym szczegółowo mowa w historii Longina, ale
gwoli ścisłości
należy przypomnieć, że dzierżawa ta jest dopiero potwierdzona od 1795.
roku.
Jednak księgi metrykalne Węgorzowa {akta
parafii Sławno, sygn. 63-5} przechowywane w Archiwum
Archidiecezjalnym w Gnieźnie, sprawdzone za okres lat
1791 – 1802. wpisu o jej urodzinach względnie chrzcie nie zawierają.
Należy
założyć kilka - z tego faktu wynikających - możliwości, a mianowicie:
- w
1793. rodzice Aleksandry nie dzierżawili Węgorzowa i jej narodziny
miały
miejsce w innej nieustalonej jeszcze miejscowości, zaś panna młoda
będąca w
dniu ślubu od 5. lat pełną sierotą, podała miejscowość, w której
upłynęło jej
wczesne dzieciństwo, jako miejsce swego urodzenia,
- Longin faktycznie dzierżawił w owym czasie Węgorzewo, ale Wirydiana na czas porodu wyjechała do swych rodziców w nieustalonej dotąd miejscowości, o czym Aleksandra mogła nie wiedzieć, lub po prostu zapomnieć,
- w aktach parafialnych Sławna nie odnotowano faktu urodzenia Aleksandry, gdyż jej chrzest odbył się w innej miejscowości.
Ta ostatnia możliwość wydaje się najbardziej prawdopodobna, bowiem nie budzi wątpliwości rok jej urodzenia. Można w tej mierze śmiało zawierzyć aktowi ślubu wychodząc z założenia, że żadna panna młoda w chwili zamążpójścia nie podawałaby się za starszą aniżeli w rzeczywistości była.
W roku śmierci ojca (02.09.1809.) Aleksandra miała 16 lat, a w dniu śmierci matki (20.10.1814.) – 21 i przekroczyła ówczesną granicę pełnoletności. O czasach jej młodości i dojrzewania oraz wykształceniu nie ma żadnych wiadomości, można jedynie założyć, że przebiegały one analogicznie do opisanych w historii jej młodszych sióstr. Z pewnością jako najstarsza poczuwała się do roztoczenia opieki nad młodszym rodzeństwem nawet, jeżeli wszyscy razem z kuzynkami wychowywani byli przez domowego nauczyciela.
Co najmniej od 1810. roku była panną na wydaniu, ale położone na uboczu Chociszewo (ok. 5 km na wschód od Skok) nie stwarzało zapewne zbyt licznych okazji do spotkań towarzyskich, w trakcie, których młodzi ludzie mogli nawiązywać kontakty. Były to jednak czasy rodzącego się kapitalizmu, co stwarzało konieczność ruchliwości przedsiębiorczych jednostek, a do takich z pewnością należał Kajetan Cyprian Szczepkowski. Rzecz jasna nie dotarły do naszych czasów wiadomości o okolicznościach poznania się młodych, ani o czasie ich narzeczeństwa. Jedynym dokumentem, który przynosi nieco danych o ich postaciach jest akt ślubu. Znajduje się on w Archiwum Państwowym w Poznaniu, w aktach parafii Lechlin, Liber Copulatorum 1819, sygn. 1, str. 21 (1215), poz. 4. Chociszewo i brzmi następująco (tekst niewyraźny, jego przypuszczalna treść):
„4
Chociszewo
September
Ego qui
supra lundizi Matrimonium inter Illustrem Magnificam Cajetanum
Cyprianum Szczepkowski juvenem Administratorem Bonorum Rakoniewice
ortem in
Civitate Rogoźno numerantum annus triginti septem et Illustrem
Magnificam
Aleksandram Stanislavam de Osten – Sacken. Virginum ortam in Węgorzewo
numerantim annus viginti lex 26 …”
po przetłumaczeniu:
„4
Chociszewo Wrzesień
Ja wyżej wymieniony [ksiądz] związałem
małżeństwo pomiędzy Znakomitym
Wielmożnym Kajetanem Cyprianem Szczepkowskim, młodzieńcem,
administratorem
dóbr Rakoniewice, urodzonym w mieście Rogoźnie, liczącym
lat trzydzieści i
siedem oraz Znakomitą Wielmożną Aleksandrą Stanisławą de Osten -
Sacken, panną,
urodzoną w Węgorzewie, będącą w wieku 26 lat …”
Świadkami ślubu byli: Wielmożny Kazimierz Dutkiewicz i Teodor Osten, oboje z Chociszewa.
Dostępna literatura genealogiczne nie podaje niestety żadnych danych na temat rodziny pana młodego. Z przytoczonego aktu ślubu wiadomo jedynie, że urodził się w Rogoźnie i w dniu ślubu był dojrzałym mężczyzną w wieku 37. lat, przy czym określenie go jako „młodzieńca” sugeruje, że był jeszcze kawalerem. Kwerenda ksiąg metrykalnych Rogoźna, które przechowywane są w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu na mikrofilmie 435 w przedziale lat 1782 – 1790 podaje jedynie zapis o treści:
„Sierpień 1790
Tego samego miesiąca, dnia 5.-go ochrzciłem
z wody dziecię legalnego małżeństwa Urodzonych Wojciecha i Marianny
Szczepkowskich nadając mu imiona Kazimierz Kajetan. W tym świętym
sakramencie
uczestniczyła [jako matka chrzestna-?]
Antonina Dąbska.”
Zważywszy jednak, że za wyjątkiem aktu ślubu nie dysponujemy żadnym innym dokumentem podającym imiona jego rodziców i rok urodzenia, powyższy zapis został zamieszczony wyłącznie ze skrupulatności dokumentacyjnej. Rzecz jasna, że ksiądz udzielający ślubu wpisał do ksiąg kościelnych dane wyłącznie na podstawie oświadczeń ślubujących, niemniej zbyt widoczna jest 8.-letnia różnica wieku Kajetana oraz odmienność imion, aby można uznać obie osoby za tożsame. Dodatkowo, w późniejszym akcie urodzenia ich córki, matka Kajetana wymieniona jest z imieniem Magda, gdy w cytowanym akcie urodzenia matka dziecka nosi imię Marianna. Mając na względzie reguły genealogiczne sformułowane przez prof. W. Dworzaczka o nader swobodnym traktowaniu przez ówczesnych ludzi zarówno kolejności swych imion, jak i aktualnego wieku, żadna z tych różnic samodzielnie nie dyskwalifikowałaby identyczności obu osób, jednak wszystkie trzy wymienione odmienności czynią taką identyfikację bardzo mało prawdopodobną.
Bronisław
Gembarzewski w swej książce „Wojsko
Polskie, Księstwo Warszawskie 1807 -1814”, zamieszcza listę imienną
oficerów, w której m.in. figuruje – niestety bez imienia
– „Szczepkowski ppor. bat.
16-go zaprz.”, być może „zaprzęgów wojskowych”, czyli
taborów.
Niewykluczone, że był nim właśnie Kajetan, który jak cała
młodzież polska
uważał za swój obowiązek patriotyczny wziąć czynny udział w
toczonych wojnach.
Kajetan Cyprian pełnił w dniu ślubu odpowiedzialne stanowisko administratora dóbr Rakoniewice. Miejscowość ta położona w linii prostej ok. 12. km na wschód od Wolsztyna dzieliła się na dwie jednostki administracyjne: miasto i wieś. Według IX. tomu „Słownika Geograficznego” wydanego w 1888. (str. 505), miasto posiadało browar i cegielnię. Jego mieszkańcami byli przeważnie protestanccy Niemcy trudniący się uprawą chmielu, lnu, kukurydzy i wina oraz wyjątkowo wówczas zyskownym handlem pijawkami, które w milionowych ilościach sprowadzali z południowej Rosji. Natomiast wieś szlachecka należała w okresie 1792 – 1793 do Nikodema Wysogoty Zakrzewskiego, łowczego poznańskiego, później do Faustyna Zakrzewskiego. W 1813. przechodziły tu niedobitki Wielkiej Armii Napoleona, a w ślad za nimi wojska rosyjskie, podejmowane przez dziedziczkę Teresę Zakrzewską. Rosjanie stali w majątku 17. tygodni. W dzień urodzin cesarza Aleksandra I (23. grudnia) strzelano z armat „aż mury pękały i szyby się tłukły”. W 1815. roku Rakoniewice dostały się pod panowanie pruskie, zaś w 1835. sprzedano tę majętność – należącą w dalszym ciągu do Zakrzewskich – na subhaście (według Kodeksu Napoleona była to przymusowe wywłaszczenie z majątku na poczet długu hipotecznego i jego sprzedaż w drodze licytacji). Rakoniewice zostały nabyte przez hr. Czarnecką, żonę Marcelego, który we wsi wystawił wspaniały pałac „w guście włoskim” – być może według własnego projektu (J. Skuratowicz: „Dwory i pałace w Wielkim Ks. Pozn.”), założył park i wzniósł z cegły budynki gospodarcze.
Potomstwo zaślubionej pary wymieniają przede wszystkim „Teki Dworzaczka” w dziale Regesty/Metryki i tak:
56434
(Rakoniewice)
„W
dniu 08.09.1820. odbył się chrzest urodzonej w
dniu 04.09. Rozalii Marii córki G. (szlachetnego) Kajetana
Szczepkowskiego,
administratora dóbr Rakoniewice i Stanisławy Aleksandry de
Osten.”
Podana informacja nie budzi oczywiście żadnych wątpliwości, jako zgodna z naturalna koleją rzeczy, ale w pewnym sensie wyklucza z przyczyn położniczych następną:
58633 (Grylewo)
„W dniu 24.04.1821. została
ochrzczona
urodzona w dniu 14 marca Rozalia, córka MD. [wspaniałego pana]
Kajetana Szczepkowskiego i MD. Aleksandry z
Ostenów posesorów dóbr Rakowskich, Rodzicami
chrzestnymi byli JMGD Józef
Grabowski i Antonina Grabowska dziedzice Grylewa."
Jest oczywiście możliwe, że ochrzczona w Grylewie Rozalia urodziła się w 6. miesiącu ciąży, ale utrzymanie jej przy życiu w ówczesnych warunkach sanitarno – medycznych wydaje się mocno wątpliwe, przy czym akurat o tej córce wiemy na pewno, że osiągnęła lata dojrzałe i w 1843. roku wyszła za mąż, jak donoszą o tym „Teki”:
39530 (Gniezno - Św. Michał)
„W dniu 22.02.1843. (Skrzynka i Skąpe) MD. [wspaniały
pan] Edward Ludwik Nitkowski - wdowiec,
dziedzic wsi Skąpe par. staw. [?],
urodzony 09.11. 1804. w Rawie w Królestwie Polskim, syn M. [wspaniałego] Karola Fryderyka i Anny Marianny z Miłkowskich,
zaślubił MDV [wspaniałą pannę dziewicę]
Rozalię Szczepkowską, urodzoną 14.03.1821. w Rakoniewicach,
córkę M. Kajetana i
Stanisławy z Ostenów Szczepkowskich. Świadkami byli: M. Hipolit
Potrykowski -
sędzia poznański, Stanisław Chełmski, major wojska polskiego, Władysław
Szczepkowski brat panny młodej, Józef Łukowicz posesor wsi
Skrzynka etc.”
Z tej notatki oprócz podstawowej wiadomości o ślubie Rozalii wiadomo również, że miała dorosłego brata Władysława i pośrednio można też wnioskować, że oboje jej rodzice w dniu jej ślubu jeszcze żyli, bowiem w przeciwnym wypadku taka wiadomość była zazwyczaj w Liber Copulatorum odnotowana. W tych samych „Tekach” istnieje również informacja o narodzinach w dniu 29.08.1821. kolejnej córki Stefanii Izabeli {Archiwum Państwowe w Poznaniu, akta parafii Rakoniewice, sygn. 0-19164 – 0-19202}, która jednak w dniu 08.03.1822. zmarła. Na marginesie - częściowego z pewnością - wyliczenia potomstwa omawianej pary należy przede wszystkim podziwiać wytrzymałość Aleksandry w nieprzerwanym stanie „bycia w ciąży”.
Wracając jeszcze do osoby Rozalii późniejszej Nitkowskiej należy podkreślić fakt, że jej ojcem chrzestnym był Józef Grabowski z Grylewa, dziedzic dóbr radawnickich, co prawda powinowaty kuzyn, Longina ojca Aleksandry, a więc wuj chrzczonego dziecka, ale jednocześnie będąc ówczesnym wielkim posiadaczem ziemskim, dzielił go od zbiedniałych krewnych wyraźny przedział majątkowy i tym samym należał do o wiele wyższej klasy socjalnej. Utrzymywanie przez niego więzów rodzinnych uznać należy za przejaw nie tylko sympatyczny, ale i jako gest opiekuńczy w stosunku do sierot po kuzynie, tym bardziej, że chrzest został zorganizowany w Grylewie, a więc przypuszczalnie w jego pałacu. Może w jego osobie właśnie szukać by należało szczodrego sponsora osieroconych dzieci Longina i Wirydiany oraz fundatora wyposażenia ślubnego i posagu Aleksandry, a niewykluczone, że i stałej pomocy finansowej udzielanej Teodorowi Franciszkowi, jako stryjowi i bezpośredniemu ich opiekunowi. Jest sprawą wątpliwą, aby te kwestie znalazły dzisiaj wyczerpujące wyjaśnienie. Taki obraz Józefa Goetzendorf – Grabowskiego w żaden sposób nie pasuje do wizerunku cynicznego hulaki, wytrwale trwoniącego majątki rodzinne, jaki przedstawia lokalna literatura z obszaru Krajny, omówiona przy osobie jego matki Doroty (KOD: VI.1.).
Rozpatrując osobę Kajetana należy nadmienić, że nie wiemy ani od, ani do, którego roku administrował majątkiem w Rakoniewicach. Z aktu zgonu jego córki Stefanii Izabeli wiadomo, że na pewno przebywał tam w 1822. roku. Na podstawie informacji o hipotecznym zadłużeniu Rakoniewic przez Zakrzewskich można się domyślać trudności finansowych właścicieli i co za tym idzie konieczności szukania innej pracy przez Kajetana. Nie ma żadnych przesłanek pozwalających określić przybliżona datę jego starań o zmianę pracy. Istnieje ślad bytności jego rodziny w okolicach Trzemeszna w połowie lat 30. tego wieku, bowiem w księgach metrykalnych tego miasta, przechowywanych w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, sygn. AP 74/7, lata 1832 – 1843, w zestawieniu zbiorczym za 1834. – a takie wyłącznie za ten rok się zachowało – widnieje córka Kajetana i Stanisławy (Aleksandry).
Nie można wykluczyć, że zawiadomiony o problemach z pracą w Rakoniewicach, ściągnął ich stryj Teodor Franciszek mieszkający już od kilku lat na stałe w Trzemesznie. Są to jednak wyłącznie niczym nie poparte przypuszczenia.
Jak uprzednio zostało wzmiankowane, ostatnia wiadomość pozwalająca się domyślać egzystencji Kajetana i Aleksandry na terenie położonym pomiędzy Trzemesznem, a Gnieznem jest dokument ślubu ich córki Rozalii z 1843.
ROMAN KOD: VIII.5.
é ok.
1798/99. - †
ok. 1832/34
Jedyny syn Longina i Wirydiany, który osiągnął lata dojrzałe – Roman, brat Florentyny, Aleksandry i Sofronii, jest znany wyłącznie z krótkiej wzmianki w kronice rodzinnej, o następującej treści:
„Longin Kazimierz ożeniony z Logówną
dzierżawił wieś Raczków i miał syna Romana i córki:
Stanisławę Szczepkowską,
Florentynę Tikelmann i Sofronję Jaraczewską. Roman był wysoko
uzdolnionym
młodzieńcem, przypominam sobie z lat dziecinnych z pobytu w Grylewie,
że
szczególniej śp. p. hr. Grabowska z wielkim szacunkiem a
nawet podziwem lubiła
o nim wspominać. Hr. Edward posiada po nim dramat świadczący o
niezwykłym
talencie i uczuciach szlachetnych i wzniosłych prawdziwego poety.
Dramat ów
zamierza pan Edward przekazać Towarzystwu Przyjaciół Nauk
ponieważ tchnie tak gorącym
patriotyzmem, że ze względu na stosunki polityczne i rodzinę nie
można go
drukiem ogłaszać. Stryj Roman umarł w bardzo młodym wieku w Heidelbergu
na ręku
przyjaciela swego Karola Marcinkowskiego."
oraz z publikacji dotyczących działań polskich organizacji patriotycznych w pierwszym ćwierćwieczu XIX. wieku, które dalej zostaną zacytowane. Jego osoba i młodzieńcza działalność polityczno - społeczna stanowi znamienny przykład ilustrujący możliwości korzystania ze swobód narodowych nominalnie gwarantowanych ustaleniami Kongresu Wiedeńskiego.
Z uwagi na fakt, że kwerenda ksiąg chrztów miejscowości, które dzierżawił jego ojciec w domniemanych latach jego urodzenia nie przyniosła efektów, próba ustalenia dat metrykalnych zostanie dokonana po zapoznaniu się z opisanymi w historiografii faktami jego działalności politycznej.
Tom II. „Dziejów Wielkopolski” o początkach działalności Romana pisze następująco:
„W
powszechnym ożywieniu życia politycznego
nie zabrakło również młodzieży Ziemi Kaliskiej. Wielu
synów szlacheckich i
mieszczańskich kształciło się w tym czasie w szkole wojewódzkiej
w Kaliszu;
inni wyjeżdżali na studia do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Berlina
i innych
uczelni, gdzie brali aktywny udział w różnych organizacjach
młodzieżowych.
Bezpośrednie kontakty z ośrodkami zarówno naukowymi, jak i
politycznymi
aktywizowały miejscową młodzież, włączając ją w nurt pracy jawnych i
tajnych
organizacji. W środowisku patriotycznej młodzieży kaliskiej,
przepojonej
troską o dalszy byt ojczyzny, działało w latach 1819 - 1826 kilka
takich
organizacji. Inicjatywa zakładania ich wychodziła bądź z
kręgów miejscowej
młodzieży, bądź inspirowana była przez istniejące już tajne
organizacje ze
środowisk akademickich.
Jedną z pierwszych tajnych organizacji
powstałych wśród uczniów szkoły wojewódzkiej był
Związek Kawalerów Narcyza,
założony w r. 1819 przez byłego wychowanka tej szkoły, Romana Ostena,
Inicjatywa
zorganizowania Związku w Kaliszu wyszła od członków tajnej
organizacji
akademickiej w Berlinie, działającej tam pod nazwą "Polonia".
Kaliska organizacja, pragnąc zbliżyć się do ideału swego patrona,
stawiała
przed Kawalerami Narcyza zadania moralno - wychowawcze: zgody, wiernej
przyjaźni, poświęcenia, miłości bliźniego, szacunku dla starości i
innych
cnót, do których powinni dążyć wszyscy członkowie.
Prócz doskonalenia cech
charakteru i rozwijania patriotyzmu, Związek wysuwał cele polityczne,
do
których należał przede wszystkim postulat odzyskania
"zabranych prowincji
polskich". Wśród członków tej organizacji zrodziła się
nawet myśl
dokonania zamachu na życie znienawidzonego wielkiego księcia
Konstantego. Pod
względem organizacyjnym Związek dzielił się na dwie grupy:
dziewięcioosobowy
"areopag" i pozostałych członków, zwanych "senatorami".
Łącznikiem między organizacją kaliską a berlińską "Polonią" był
Roman Osten.
Związek Kawalerów Narcyza utrzymywał ścisłą
współpracę także ze studentami Uniwersytetu Warszawskiego. Około
10 z nich,
pochodzących z województwa kaliskiego, należało do działającego
w warszawskim
środowisku akademickim tajnego Związku Wolnych Polaków.”
Szczegółowo o związku „Kawalerów Narcyza” napisał Stanisław Małachowski w artykule tak właśnie zatytułowanym, zamieszczonym w numerze VIII-IX miesięcznika „Ziemia Kaliska” z 1958. roku, z którego istotne fragmenty należy zacytować (kserokopia artykułu w aktach osobistych Romana):
„W
latach 1819-20 powstało w Kaliszu wśród uczniów
miejscowej Szkoły Wojewódzkiej
stowarzyszenie tajne pod nazwą Kawalerowie Narcyza. Uczniowie wzięli za
swego
patrona postać młodzieńca, który śmiercią przypłacił dążenie do
ideału.
Statut
stowarzyszenia wzorowany był, jak udało mi się dowieść, na ustawie
słynnego
bawarskiego związku z końca wieku XVIII Iluminatów (Oświeconych)
Adama
Weishaupta.
Na
czele związku Iluminatów stał Areopag, składający się z
dziewięciu osób.
Upatrzeni na członków, tzw. insynuaci, w ciągu pewnego czasu
podlegali ścisłej
obserwacji. Gdy ta dała dodatnie wyniki i insynuat złożył pracę naukową
oraz
wyraził gotowość przystąpienia do związku, stawał się uczniem.
Zobowiązawszy
się przysięgą do chronienia tajemnicy, zakładał diarium, do
którego zapisywał
wszystko, o czym dowiadywał się w związku i co o nim myślał. Na rozkaz
naczelnika obowiązany był pokazywać mu dziennik. Uczeń winien był też
wypełniać
kwestionariusz; oprócz wiadomości osobistych, wpisywał
szczegóły o swej
korespondencji, zajęciach naukowych i sposobach, którymi chciał
służyć związkowi.
Następnym
stopniem wtajemniczenia związku Iluminatów byli Minerwalowie,
poświęceni Minerwie,
bogini mądrości. Wtajemniczenie do tego stopnia odbywało się we dnie, w
jakimś
oddalonym ponurym miejscu, lub nocą przy wschodzie księżyca. Obrzędu
wtajemniczenia dopełniał naczelnik jako mitians; kandydata wprowadzano
do ciemnego
pokoju i pozostawiano własnym rozmyślaniom, po czym wiedli go do
komnaty
wtajemniczenia. Na stole, przy którym siedział naczelnik w
kapeluszu na głowie,
leżała szpada i rozwarta biblia. Pomiędzy kandydatem i naczelnikiem
rozpoczynała się rozmowa o celach związku, o obowiązkach członka, o
jego
nadziejach i karze, która go czeka za wyjawienie tajemnic
związkowych. Kandydat
po wykonaniu powtórnej przysięgi otrzymywał znak, dotknięcie i
hasło – słowo.
Znakiem
minerwała było trzymanie ręki poziomo przy oczach; dotknięcie polegało
na trzykrotnym
lekkim naciśnięciu prawej ręki brata małym palcem. Hasło – słowo,
zmieniane dwa
razy do roku, stanowiło nazwę miejscowości lub imię jakiejś osoby.
Kandydat
otrzymywał imię zakonne, wzięte zazwyczaj z historii greckiej lub
rzymskiej.”
„Związek
Kawalerów Narcyza posiadał, jak i Iluminaci, stopnie insynuata,
ucznia i
minerwala. Nowoprzyjmowany wykonywał również dwie przysięgi:
jedną przed
przyjęciem na zachowanie tajemnicy i drugą jako członek związku. Oznaką
związkową
była wstęga o kolorach niebieskim, „„węglanym i siarczanym””. Hasło –
słowo –
polegało na zapytaniu: „„Narcyz?”” i odpowiedzi „„ścięty””. Imiona
brane były
podobnie, jak u Iluminatów, z historii starożytnej Grecji i
Rzymu. Wyższe
stopnie otrzymywało się we Wrocławiu, co wskazywało też na łączności
związku
kaliskiego z Iluminatami Weishaupta oraz Tugendbundami
i Burschenschaftami niemieckimi.
Nie
bez znaczenia jest również w danym wypadku, iż związek
Iluminatów miał kontakt
z masonerią polską, gdyż w pierwszym tomie pism oryginalnych tego
związku
czytamy: „„Jesteśmy w aktualnym traktacie ścisłego aliansu z Lożą de
... i z
Lożą Narodową Polską””.
Naczelnikiem
Związku Kawalerów Narcyza w Kaliszu był Osten z tytułem Archonta,
a
członkami: Florian Pawłowski, Karpiński, Mikołaj Gołębiowski,
Kalinowski i
inni. Cel stowarzyszenia oprócz doskonalenia się stanowiło
dążenie do
odzyskania zabranych prowincji polskich.”
„Istnienie omawianego tajnego
stowarzyszenia kaliskiego, ściśle związanego z podobnymi
stowarzyszeniami
zagranicznymi dowodzi dużego znaczenia Kalisza w ruchu umysłowymi
niepodległościowym
kraju. Odegrało tu też rolę położenie geograficzne miasta, znajdującego
się na
samej prawie granicy Królestwa.
Jak widzimy, Kalisz miał swój wpływ na
stolicę Królestwa – Warszawę, która z Kalisza brała
wzór młodzieżowych związków
tajnych. Wspomnieć tu należy też o późniejszym, bo z roku 1826
związku
młodzieży kaliskiej – Auska, o którym pisałem w numerze
poprzednim „„ZK””.”
Z obu powyższych cytatów można ustalić przybliżony rok urodzenia Romana. Otóż, jeżeli w 1819. roku jako były absolwent szkoły wojewódzkiej w Kaliszu, zakłada w niej „Związek Kawalerów Narcyza” i zostaje jego „archontem”, będąc jednocześnie studentem w Berlinie, to można wnioskować, że ukończył ją w roku poprzednim, a najdalej w 1817.
Musiał przecież osobiście znać ze swych szkolnych lat przynajmniej członków założycieli Związku, którym nie wahał się zawierzyć tajemnicę i ocenić pozytywnie ich zdolności konspiracyjne. Z dalej przytoczonych wypisów historiograficznych dotyczących stopnia zaawansowania jego studiów w 1822. należy przypuszczać, że bardziej zbliżoną do rzeczywistości datą zdania przez niego matury w Kaliszu, jest rok 1818. Z opracowań dotyczących jego bliskiego przyjaciela, Karola Marcinkowskiego {W.Jakóbczyk: „Karol Marcinkowskim 1800-1846”, A. Wrzosek: „Karol Marcinkowskim” i J. Jasielski: „Żywot dra Karola Marcinkowskiego”} wiadomo, że jako nadzwyczaj zdolny i wyróżniający się uczeń zdał on egzamin dojrzałości w 1817. w wieku 17. lat. Przyjmując, że Roman nie wykazywał tak dużych zdolności, jak jego przyjaciel i maturę zdał w wieku 19. względnie 20. lat, można założyć, że urodził się w latach 1798/1799. W tym czasie jego ojciec Longin dzierżawił od 1796. do 1802. majątek Roszkowo, a nie Raczków jak pisze rodzinna kronika. W takim razie, o ile powyższe rozumowanie jest prawidłowe należy założyć, że Roman urodził się w podanych wyżej latach w wymienionej miejscowości. Tak też zostało to uwidocznione na wykresie rodowodu.
Działalność Romana w czasie studiów na Wydziale Prawa (Filozofii) Uniwersytetu berlińskiego opisują dwa dalej zacytowane wyjątki opracowań dotyczących historii Wielkopolski, które choć część informacji powtarzają, to zawarte w nich uzupełnienia są jednak niezbędne dla prześledzenia losów Romana i jego kolegów – studentów.
Pierwszym z nich jest wypis ze stron 75-76 pierwszego tomu „Historii Wielkiego Księstwa Poznańskiego, 1815 – 1852” autorstwa dr. St. Karwowskiego:
„Związki akademickie Panta Koina i Polonia.
W tym samym czasie, kiedy przyjęło się w W. Księstwie
Poznańskim wolnomularstwo narodowe, powstały 1819 roku wśród
młodzieży polskiej
w Berlinie na wzór niemieckich Landsmannschaftów dwa
jeszcze związki: na czele
jednego stał Cypryan Jarochowski, na czele drugiego Antoni
Kraszewski, różniły
się zaś tem, że Kraszewski przyjmował tylko członków z wyboru,
Jarochowski zaś
wszystkich Polaków. W tym czasie przybył do Berlina na studya
uniwersyteckie
Ludwig Koehler, syn zamożnych rodziców stanu kupieckiego z
Warszawy, i utworzył
w stolicy Prus filię założonego w 1817 r. w Warszawie tajnego
Stowarzyszenia
pod nazwą Panta Koina (wszystko wspólne).
Do tego Stowarzyszenia wstąpił Ludwig
Mauerberger i Heryng, obydwaj z Warszawy, Bukowiecki, Telesfor
Kurnatowski,
Boenne Oczapowski, Paprocki, Cypryan Zaborowski, Skalski, Kunat i
Niemiec
Ludwik Sachse z Berlina, prywatny sekretarz ministra Humboldta.
Owe dwa jawne polskie związki rozwiązały się
po wyjeździe Kraszewskiego i Jarochowskiego z Berlina, a w ich
miejsce powstał
nowy, tajny pod nazwą Polonia, z hasłem: Wolność i Ojczyzna.
Celem tego związku była przyjaźń wzajemna,
wpływanie na moralne postępowanie kolegów, zachęcanie do zajęć
naukowych, pomoc
we wszelkich okolicznościach i piecza nad zachowaniem ducha narodowego.
Członków
przyjmowano przez balotowanie, każdy wstępujący do Związku
zobowiązywał się
przy złożonych na krzyż dwóch rapierach słowem uczciwości,
że dotrzyma
tajemnicy i że będzie czynny w celach Związku. Poczem każdy z obecnych
otrzymał
uścisk od nowo przyjętego brata.
Zewnętrznymi oznakami Związku były wstęgi
amarantowo – niebiesko - białe lub też żelazne pierścionki, wewnątrz
pozłacane,
z literami Z.P. (Związek Polski) i W.O. (Wolność i Ojczyzna).
Do
tego związku wstąpił też Ludwik Koehler.
Wedle
późniejszych akt śledczych należeli do
Związku w różnych czasach: Franciszek i Józef Biegańscy z
Księstwa, Antoni
Babski z Królestwa, Bukowiecki z Królestwa,
Bernatowicz z Księstwa, Bartynowski
z Krakowa, Gustaw Conrad z Wrocławia, Augustyn Gorzeński z Księstwa,
Józef Jagielski
z Poznania, Franciszek Koszutki z Księstwa, Ludwig Koehler z Warszawy,
Wiktor
Adam i Telesfor Kurnatowscy z Księstwa, Antoni Koczorowski z Księstwa,
Krajewski z Księstwa, Adam Loga z Poznania, Karol Marcinkowski z
Poznania,
Manty z Królestwa, Miączyński z Królestwa, Hipolit
Masłowski z Księstwa,
Małowieski z Księstwa, Maciej Mielżyński z Księstwa, Roman Osten z
Księstwa,
Tadeusz Pągowski z Księstwa, Gustaw Potworowski z Księstwa, Przeński z
Królestwa, Antoni i Jan Poplińscy z Księstwa, Mikołaj,
Józef i Franciszek
Radońscy z Księstwa, Reykowski z Księstwa, Erazm i Antoni Stablewscy,
Dominik
Sczaniecki z Księstwa, Leon Smitkowski z Księstwa, Józef
Stefański z Poznania,
Walenty Salkowski z Poznania, Sulikiewicz z Królestwa,
Skórzewski z Księstwa,
Piotr Willant z Poznania, Wesołowski z Księstwa, Weylep z
Królestwa, Aloyzy Zaborowski
z Księstwa, Piotr Życ z Księstwa i Zieńkowski z Królestwa.
Prezesami byli
po kolei Bukowiecki, Marcinkowski, Pągowski, Sczaniecki, Zaborowski i
Gorzeński.
Najwpływowszym był Karol Marcinkowski, w r. 1822 dwudziestodwuletni
młodzieniec, który charakterem i powagą wzbudzał poszanowanie i
był jednym z
najstarszych wiekiem, a oprócz tego w egzaminach lekarskich.
Polonia była w porozumieniu ze Związkiem
niemieckich akademików Arminią; miano wspólny sąd
honorowy dla załatwiania
spraw pomiędzy Polakami a Niemcami.
Już w r. 1821 komisarz rządowy dla
uniwersytetu berlińskiego, tajny radca Schultz wpadł na ślad tajnych
Związków
pomiędzy akademikami polskimi, a miał do pomocy sędziego
uniwersyteckiego
Krausego. Skutkiem tego odbyła policya berlińska w nocy z 10 na 11
lutego 1822
r., rewizyą w mieszkaniu Ludwika Koehlera i, znalazłszy
sprawdzające
podejrzenia papiery, aresztowała go wraz z mieszkającym z nim Niemcem
Ayssenhardtem. Wiadomość o tym wypadku wzburzyła młodzież polską. W
teatrze Gustaw
Potworowski i Erazm Stablewski dali dotkliwie uczuć niechęć swą
znienawidzonemu
Krausemu, z którego to powodu kazano im natychmiast
wyjechać z Berlina.
Tymczasem rozpoczęły się aresztowania na
mocy zabranych przy rewizji papierów i zeznań Ludwika
Koehlera. W nocy z 15 na
16 maja aresztowano Marcinkowskiego, Zaborowskiego, Dominika
Sczanieckiego,
Romana Ostena, Telesfora Kurnatowskiego i Leona Smitkowskiego, a na
mocy
rozkazu gabinetowego z 2 maja 1822 r. utworzono w celu sądowego
śledztwa tak
zwaną Komisję bezpośrednią, złożoną z prawników; do niej
wszedł też Krause.
Komisja stała pod dyrektywą ministra
sprawiedliwości Kircheisena, śledztwo zaś policyjne poruczono radcy
dworu
Frankenbergowi, który był poprzednio w Księstwie komisarzem
policyjnym do
śledzenia włóczęgów i złodziei.
Frankenberg gorliwie zabrał
się do dzieła. Żandarmami sprowadzono z Księstwa do Berlina byłych
członków
Polonii, pomiędzy nimi ludzi już w urzędzie, jak dwóch braci
Poplińskich.
Napróżno opierał się
temu
energicznie namiestnik książę Antoni Radziwiłł, pisząc memoryały do
króla. Sam
nawet przybył do Berlina, by uratować młodzież.
Pomimo jego zabiegów
skazano
w lipcu 1822 r. na trzy miesiące fortecy: 1. Karola Marcinkowskiego,
doktoranta
medycyny, 2. Antoniego Koszutskiego, prawnika, 3. Aloyzego
Zaborowskiego,
prawnika, 4. Dominika Sczanieckiego, filozofa, 5. Romana Ostena,
prawnika, 6.
Telesfora Kurnatowskiego, prawnika, 7. Wiktora Adama Kurnatowskiego,
prawnika,
8. Leona Śmitkowskiego, prawnika, 9. Gustawa Potworowskiego, prawnika,
10. Erazma
Stablewskiego, filozofa, 11. Tadeusza Pągowskiego, prawnika, 12.
Piotra Pawła
Życa, prawnika, 15. Józefa Stefańskiego, prawnika, 14. Piotra
Ignacego Willanta,
medyka, 15. Gustawa Stanisława Conrada, prawnika, 16. Franciszka
Biegańskiego,
prawnika, 17. Józefa Biegańskiego, prawnika, 18, Walentego
Salkowskiego,
filozofa, 19. Adama Konstantego Logę, teologa, 20. Antoniego
Koczorowskiego,
prawnika, 21. Józefa Radońskiego, prawnika, 22, Mikołaja
Radońskiego, prawnika,
25. Franciszka Radońskiego, prawnika, 24. Dominika Reykowskiego,
prawnika, 25.
Antoniego Bernatowicza, prawnika, 26. Antoniego Stablewskiego, prawnika.
Jednych z nich, pomiędzy
nimi Marcinkowskiego, zamknięto w fortecy w Świnoujściu, drugich w
Kłodzku,
trzecich w Pilawie.
Dr. Jagielskiego, braci
Poplińskich i Gorzeńskiego ułaskawiono.
Sprawa Koehlera jako
założyciela filii Związku Panta Koina ciągnęła się w nieskończoność, bo
w
sprawie tej prowadzono bardzo ożywioną korespondencję dyplomatyczną
pomiędzy
Warszawą a Berlinem, a po części i Wiedniem, głównie za sprawą
Nowosilcowa. Sąd
krajowy w Warszawie skazał Koehlera i Sachseg'o 27 czerwca 1825 r. za
zdradę
kraju na 6 lat twierdzy. Sachsego odesłano do Magdeburga, Koehlera do
Głogowa.
Dopiero 6 lutego 1825 uwolniono Koehlera od reszty kary. Ale
władze rosyjskie
zażądały wydania go, jakoż odstawiono go 25 maja 1825 r, do Słupcy. Po
rocznem
przeszło więzieniu i badaniu odzyskał wreszcie wolność. Zasłynął
później w
Warszawie jako znakomity lekarz i tam umarł 20 listopada 1871 r.”
Drugim natomiast, zbiór wypisów z pracy dr. Ignacego Zielewicza pt.: „Nowe przyczynki do życiorysu Karola Marcinkowskiego na źródłach archiwalnych osnute”, wydanej przez Księgarnię św. Wojciecha w Poznaniu w 1908.:
„Tymczasem na początku
roku 1822 niespodziewanie zerwała się burza. Komisarzem rządowym dla
uniwersytetu berlińskiego mianowano tajnego radcę Schulza. Dygnitarz
ten w
ciągu roku 1821 wpadł na ślady tajnych związków pomiędzy
studentami polskimi, a
miał do pomocy ówczesnego sędziego uniwersyteckiego Krausego,
który podobno dla
Polaków w ogóle źle był usposobiony. Podejrzenia
sprawdziły się na podstawie
zabranych przy rewizyi studenckich papierów i aresztowań, tak że
pod dniem 2
maja 1822 rozkazem gabinetowym króla Fryderyka Wilhelma III z
powodu odkrytych
tajnych związków nakazane było sądowe śledztwo. W tym celu
ustanowiono tak
zwaną „„Immediat – Untersuchungscommission”” w skład której
weszli dyrektor
sądu miejskiego Schmidt, stadjustizrat Bode, tudzież wzmiankowany już
powyżej
sędzia uniwersytecki Krause.
Komisyi tej było polecone sądowe śledztwo
przeciwko członkom odkrytych właśnie tajnych polskich stowarzyszeń
akademickich
„„Panta Koina””, przeciwko związkowi „„Polonia””, tudzież przeciwko tym
członkom niemieckiego stowarzyszenia „„Armenia””, którzy brali
udział w
politycznych tendencyach „„Polonii””, albo o nich wiedzieli.”
„Więc
tedy w nocy z 15-go na 16-ty marca policya przyaresztowała
Marcinkowskiego,
Zaborowskiego, Dominika Sczanieckiego, Ostena, Telesfora Kurnatowskiego
i Leona
Smitkowskiego. Rozdzielono ich – i to w ten sposób, że
Marcinkowskiego posłano
do „„Stadtvoigtei”” gdzie już siedział Koehler, Sachse i
„„Armińczycy””, a
resztę umieszczono w „„Hausvogtei””.
Rozpoczęły
się przesłuchy.”
„Z
jesienią 1821 zapał do Związku („Polonia”) ochłódł do tego
stopnia, że w ciągu
ostatnich trzech miesięcy nie było żadnego zebrania; dopiero w styczniu
1822
odbyto dwa zebrania celem przyjęcia kilku nowych członków i to
były właściwie
ostatnie formalne zebrania.”
„W
zeznaniach złożonych w śledztwie K.
Marcinkowski mówi:
„O
ile sobie przypominam członkami w różnych czasach do towarzystwa
przyjętymi,
lub też już w październiku 1819 r. wchodzącymi w skład członków,
były osoby,
które są na załączonej tu karteczce, po nazwisku wymieniam:
Manty, Dominik
Sczaniecki , Marcinkowski, Krajewski, Ludwik Koehler, Popliński,
Bartynowski,
Zienkowski Adam, Konstanty Loga, Biegański, Roman Osten, ...”
„Członkowie
Polonii wyznali tym sposobem wszystko, co o swojem towarzystwie
wiedzieli. Ale
więzienie ich musiało iść swoją drogą, boć przecie cały zastęp
współwinowajców
należało jeszcze wyłapać, i –
jak to komisya śledcza uznała za
niezbędne – do
Berlina żandarmami odstawić.”
„Król
widocznie uległ mitygującym wpływom księcia Radziwiłła, i tylko w
części zgodził
się na propozycję ministrów, jak to widzimy z następującego
rozkazu
gabinetowego, do nich wystosowanego:
„„Na
skutek raportu Panów z dnia 4 bm. postanawiam, że w sprawie
wykrytych w uniwersytecie
tutejszym tajnych związków, śledztwo kryminalne przeciwko
studentowi medycyny
Ludwikowi Koehle-rowi z Warszawy ma być prowadzone dalej; co do innych
zaś
członków, postanowiłem na ten raz jeszcze zastosować do ich
karygodnych czynów,
wynikłych z młodzieńczej lekkomyślności, względność i pobłażanie, i
zamiast
ciężkich prawem przepisanych kar, poddać ich karze policyjnej.
Stanowię przeto, że
doktor Marcinkowski, i student prawa Koszutski, którzy byli
współorganizatorami
tajnego polskiego związku, półrocznemu zamknięciu w twierdzy
uledz mają. Inni
zaś uczestnicy, którzy się do winy przyznali, jako to:
Zaborowski, D.
Sczaniecki, Osten, Telesfor Kurnatowski, Wiktor Kurnatowski,
Śmitkowski,
Potworowski, Stablewski, Pągowski, Życ, Stefański, Willant, Konrad,
Franciszek
i Józef Biegańscy, Sulkowski i Loga, mają być zamknięci na trzy
miesiące
twierdzy. ...
Berlin, 11 lipca 1822
FRYDERYK WILHELM””
-------
„Tym
tedy sposobem racyi stanu stało się zadość. Po pięciomiesięcznym
oczekiwaniu w
więzieniu śledczem końca swej sprawy, 19 młodzieńców miało
znów iść na dalszą
pokutę w wilgotne mury forteczne.” „Śledztwo tym razem prowadzone już
było
pospiesznie i wyrok Królewski zapadł też niebawem w sensie
orędzia z 11 lipca,
z tą modyfikacją, że dra Jagielskiego, braci Poplińskich i Gorzeńskiego
ułaskawiono,
resztę zaś skazano na trzy miesiące fortecy.
Tym sposobem lista skazanych na
fortecę
członków „Polonii” tak się ostatecznie przedstawia :
... 5. Roman Osten, prawnik. ...”
„Zaczęła
się rozsyłka do fortec. Niektórzy z zasądzonych prosili
wprzód jednak o urlopy,
motywując je już to stanem zdrowia, stosunkami rodzinnemi
itp. Kilku uwzględniono pod warunkiem,
że się sami stawią w oznaczonem czasie i miejscu. Zgłosił się
także o
urlop Karol Marcinkowski, lecz go nie uzyskał.
Najliczniejszy kontygens naszych
Polonistów
wysłano do gdańskiej reduty Wisłoujście (Weichsemünde).”
„Zasiedli
więc w Wisłoujściu: Marcinkowski, Zaborowski, Loga, Pągowski, Osten,
Stefański,
Stablewski, bracia Biegańscy, Śmitkowski, Potworowski i Kurnatowski, a
później jeszcze
przybył z urlopu Koszutski. Do Kłodzka wysłano Wiktora Kurnatowskiego,
Willanta, Życa, Conrada i Salkowskiego. Antoni Koczorowski i trzej
bracia
Radońscy poszli do Piławy.
Każdego
z aresztantów przed wysyłką zapytywano protokólarnie, czy
jest w stanie utrzymać
się własnym kosztem we fortecy. Z małemi
wyjątkami odpowiadano przecząco wszyscy woleli żyć na koszt państwa. Do
Gdańska
wypłacono każdemu po 17 tal. 16 sgr. licząc 10 dni drogi, tytułem
kosztów podróży
i na strawne.”
„Książę
Namiestnik nie przestał opiekować się młodzieżą wtedy nawet, gdy
chodziło o to,
aby transport studentów do fortec odbywał się w możliwie
przyzwoity sposób, jak
o tem świadczy pismo prezesa policyi berlińskiej Esebecka z dnia 21
lipca 1822
do księcia Radziwiłła. Nadto pismem z dnia 22 lipca 1822 zwraca się
książę do
komendantów fortec Gdańska i Kłodzka
(Glatz) z poleceniem polskiej młodzieży ich opiece i prośbą o
znośne
warunki więziennego tamże
pobytu. Komendant Kłodzka donosi też księciu,
że młodzieńcy mają wśród fortecy swobodę ruchu i tylko na noc
bywają zamykani,
mogą się zajmować czem chcą, zwłaszcza czytaniem i muzyką.”
„W
myśl rozkazu gabinetowego z dnia 11 lipca 1822 naszym więźniom stanu po
odsiedzeniu kary fortecznej w dalszej karyerze naukowej robiono pewne
utrudnienia. Szczególniej władzom pruskim ówczesnym
wydawał się niebezpieczny
powrót tej młodzieży polskiej do stolicy państwa. Utrudniano
więc służbę
wojskową w Berlinie – a co najgorsza – przed członkami Polonii
zamknięto na
przeciąg całego roku jednego uniwersytet berliński, i utrudniono tym
sposobem
przerwane więzieniem studya.”
„Skazani zaczęli odsiadywać karę
w ostatnich dniach lipca, a najpóźniej od 01.08.1822. W związku,
z czym wyszli
na wolność najpóźniej 01.11.1822., za wyjątkiem Marcinkowskiego,
który odzyskał
wolność 29.01.1823. i Koszutskiego, który po urlopie swój
półroczny wyrok zaczął
odbywać później.”
Podane
wiadomości należy jeszcze uzupełnić krótkim wyjątkiem ze stron
226/227 „Kroniki Miasta Poznania”
(zeszyt 11. z 30.11.1926.):
„2. Opieka Radziwiłła nad Marcinkowskim po
wykryciu tajnego związku studenckiego „Polonia”.
Do kary więzienia fortecznego za
przynależność do „Polonii” dodał rząd pruski zakaz przyjazdu do Berlina
na
przeciąg jednego roku. Rządowi chodziło o to, aby skompromitowanym w
jego mniemaniu
studentom utrudnić ukończenie studjów.
Namiestnik Radziwiłł dokładał wszelkich
starań, aby nakaz ten uchylić. Co do Marcinkowskiego otrzymał książę od
ministra
policji Schuckmanna, zaciekłego zresztą reakcjonisty, odpowiedź
przychylną dnia
25 lutego 1823 r. Minister pozwolił na ten wyjątek jedynie dlatego, że
Marcinkowski nie był już wówczas studentem, że zamierzał tylko
zdać egzamin
państwowy na lekarza, którego to egzaminu nie mógł zdawać
gdzie indziej.”
„Co
do innych studentów otrzymał Radziwiłł od króla dnia 4
czerwca 1823 r.
odpowiedź odmowną.”
Tamże: „
Dnia 26 lipca 1817 otrzymał Marcinkowski
świadectwo dojrzałości.”
Reasumując przedstawione wiadomości w odniesieniu do osoby Romana, wiadomo, że w 1819. był już studentem w Berlinie, przy czym nie wiemy, kto finansował koszty jego edukacji od szkoły w Kaliszu począwszy. Nie wydaje się, aby mógł samodzielnie podołać takiemu zadaniu obarczony liczną rodziną własną i brata Longina, jego opiekun - stryj Teodor, natomiast bardzo prawdopodobna wydaje się pomoc finansowa ze strony zamożnej rodziny Goetzendorf - Grabowskich z Grylewa, szczególnie Józefa ówczesnego dziedzica Radawnicy. O związkach Romana z tym domem wyraźnie mówi kronikarz Kazimierz, wspominając o ofiarowanym i przechowywanym przez syna Józefa, Edwarda - dramacie jego autorstwa. Nie można również wykluczyć wspomagania Romana przez krewnych jego matki.
We wszystkich odtwarzanych na podstawie nielicznych wzmianek i ułamkowych wiadomości - życiorysach skazani jesteśmy na snucie przypuszczeń, domysłów i wyciąganie pośrednich wniosków z nielicznych faktów. Na podstawie własnych doświadczeń życiowych, można przypuszczać, że Roman dorabiał zarówno w Kaliszu, jak i Berlinie, w jedyny dostępny mu sposób, czyli poprzez udzielanie korepetycji. Natomiast jego działalność jako łącznika między związkiem berlińskim „Polonia”, a organizacją kaliską, wymagająca wielokrotnych podróży, była z pewnością finansowana z kasy osób trzecich, wspierających polskie działania niepodległościowo – patriotyczne. Brak jednak danych, które pozwoliłyby na zidentyfikowanie tych osób, ale niewykluczone, że byli nimi zamożniejsi konspiratorzy. Nie wiadomo również jak przedstawiał się tok studiów prawniczych w owych latach w Berlinie, sądząc jednak po, o 20 lat późniejszym przebiegu studiów prawniczych we Wrocławiu młodszego kuzyna Romana, Longina Franciszka można przypuszczać, że pierwsze dwa lata studiów należało poświęcić filozofii, po czym dopiero następował wpis na właściwe studia prawnicze. Zważywszy, że od lutego 1813. roku istniała w Prusach obowiązkowa służba wojskowa, nie można wykluczyć, że Roman ten obowiązek wypełnił w trakcie odbywania studiów, co tłumaczyłoby stosunkowo długi okres jego nauki zakładając, że zdobycie wykształcenia ówczesnego prawnika wymagało czterech lat studiów i roku straconego na wojsko. Niezależnie jednak od zaangażowania się w proces akademickiego życia, Roman prawdopodobnie od pierwszych swych berlińskich kroków stał się gorliwym członkiem tajnej organizacji „Polonia”, której konspiracja musiała być dość szczelna dla pruskich szpicli, jako że wpadka nastąpiła dopiero po dwóch latach w okresie, kiedy już wygasł entuzjastyczny zapał konspiratorów, a związek przejawiał praktycznie znikomą aktywność. Jednak Roman był tam w dobrym towarzystwie. Pomijając naturalnego przywódcę, jakim był Karol Marcinkowski obdarzony nieprzeciętnym autorytetem, znajdowali się tam również jego kuzyni, tacy jak krewny ze strony matki, przyszły ksiądz Adam Konstanty Loga studiujący w Berlinie teologię, czy trzej – przypuszczalnie bracia - Radońscy: Mikołaj, Józef i Franciszek, spowinowaceni z Romanem przez wspólnego pradziadka i tak, jak on również przyszli prawnicy.
Dochodzenie w sprawie związku „Polonia” wszczęte zostało na mocy rozkazu gabinetowego z 02.05.1822. po rewizji dokonanej w nocy z 10. na 11. lutego w mieszkaniu Ludwika Koehler’a, która potwierdziła informacje policji. Na jego podstawie w nocy z 15. na 16. marca wraz z innymi, Roman został aresztowany i umieszczony w „Hausvoigtei”. Energiczne śledztwo pod osobistym nadzorem ministra sprawiedliwości Kircheisena, kierowane przez radcę dworu Frankenberga przeprowadzono szybko i sprawnie tak, że król Fryderyk Wilhelm już w dniu 11. lipca 1822. mógł wydać rozkaz gabinetowy, jako wytyczną dla sądu, który pod łagodzącym wpływem Księcia Namiestnika Antoniego Radziwiłła skazał oprócz Karola Marcinkowskiego i Antoniego Koszutskiego, którzy otrzymali po pół roku twierdzy, wszystkich pozostałych jedynie na trzy miesiące twierdzy.
Areszt śledczy nie został przez sąd zaliczony na poczet kary zasadniczej i w ten sposób skazani byli zobowiązani do odbycia całości wyroku w następujących fortecach państwa pruskiego: Wisłoujście koło Gdańska, Kłodzko i Piława. W tym miejscu należy sprostować pomyłkę dr. St. Karwowskiego popełnioną w „Historii Wielkiego Księstwa Poznańskiego”, który jako jedno z miejsc aresztu podaje Świnoujście, zamiast prawidłowej nazwy Wisłoujście.
Skazanych podzielono imiennie na nierówne liczebnie grupy, przy czym najliczniejsza z nich, w której oprócz Romana Osten’a znajdował się również jego kuzyn, Adam Loga oraz Karol Marcinkowski, trafiła do Gdańska. Na sfinansowanie kosztów dojazdu do fortec i opłacenie swego w nich utrzymania, skazani po podpisaniu odpowiedniej deklaracji otrzymali od rządu odpowiednie fundusze, które w wypadku grupy gdańskiej wynosiły 17 talarów i 16 srebrnych groszy na osobę. Należy przypuszczać, że odbywanie kary rozpoczęło się w ostatnich dniach lipca, najpóźniej 1. sierpnia 1822. roku. Żaden z autorów zajmujących się historią tego okresu nie notuje niczego szczególnego o stanie aresztantów, za wyjątkiem pogorszenia się stanu zdrowia – widocznie już wówczas chorego na gruźlicę – Karola Marcinkowskiego, któremu z pewnością szkodziły warunki wilgotnej, zimnej i wystawionej na jesienne szarugi, gdańskiej twierdzy. Nie wiadomo również czy komendant Wisłoujście był równie wyrozumiały dla więźniów, jak wspomniany uprzednio komendant fortecy Kłodzko.
W każdym bądź razie w ostatnich dniach października lub pierwszych listopada, Roman odzyskał wolność. Droga powrotna na uniwersytet w Berlinie była, co najmniej na okres tego roku akademickiego zamknięta; licząc zaś od daty aresztowania, Roman stracił dwa lata studiów, a według współczesnej nam rachuby toku studiów, przynajmniej trzy semestry. Nie wiemy, co porabiał w okresie od listopada 1822. do jesieni 1823., można być pewnym, że odwiedził swego stryja opiekuna, Teodora w Chociszewie gdzie w dalszym ciągu z pewnością mieszkały jego młodsze siostry, a oddzielnie starszą Aleksandrę wówczas już zamężną za Kajetanem Cyprianem Szczepkowskim i zamieszkałą z rodziną w Rakoniewicach. Bardzo prawdopodobna jest też wizyta w Grylewie, lub Radawnicy u Józefa Goetzendorf-Grabowskiego, przypuszczalnego „sponsora” jego studiów. W trakcie tych wizyt z pewnością ustalił zarówno z prawnym opiekunem, jak i finansującym jego naukę wujem, dalszy tok swego postępowania.
Mając w swym życiorysie karę twierdzy za działalność polityczną, która stanowiła na terenie Prus pewnego rodzaju „wilczy bilet” i chcąc uniknąć rygorów pruskiego reżimu, a niewykluczone, że i nadzoru policyjnego, postanowił dokończyć zaczęte studia w Heidelbergu, mieście uniwersyteckim leżącym na terenie Badenii, liberalnym i nowoczesnym na owe czasy księstwie niemieckim, gdzie władza króla pruskiego nie sięgała. Z pewnością z tych samych względów pominął również Wrocław, który był naturalnym zapleczem uniwersyteckim dla młodzieży z terenu zaboru pruskiego. O jego zapisaniu się na Uniwersytet w Heidelbergu wiadomo z książki pt.: „Die Matrikel der Uniwersität Heidelberg“ opracowanej przez Gustawa Toepke i wydanej w Heidelbergu w 1904. roku., w której na stronie 253 figuruje pozycja:
23. Mai - 18.
October 1823.
No
Tag u.
Namen und Alter
Geburtsort Eltern
oder
Vor- Religion
Studium
Matrikel Letzter
Monat
mund und deren
geld Aufen-
Wohnort
thalt
193 Oct. Roman
v.d. Osten Roszkowo
Vo.
Graf v.d. ka Ju 6
Berlin
11 Sacken 24
Grhzgth. Osten-Sacken
Posen
Polonus
[Uwaga własna: Vormund =
opiekun]
Z powyższej tabeli wynika jednoznacznie, że „uprzednio przebywający w Berlinie - Roman von der Osten - Sacken, narodowości polskiej, religii katolickiej, zapisał się w dniu 11. października 1823. roku na „studium” prawa, podając swój wiek na 24. lata”, co potwierdzałoby 1799., jako rok jego urodzenia w Roszkowie położonym w Wielkim Księstwie Poznańskim, zaś jego (prawnym) opiekunem był „hrabia” von der Osten – Sacken.
Można przyjąć, że Roman studia w Heidelbergu ukończył i tam ułożył sobie dalsze życie. Kronika rodzinna podaje w zakończeniu ustępu dotyczącego jego osoby, że umarł w młodym wieku na rękach swego przyjaciela, Karola Marcinkowskiego. Kronikarz Kazimierz niejednokrotnie uprzednio podawał wiadomości błędne, zmyślone i nieprawdziwe. W tym jednak wypadku informacje dotyczą jego stryja, o którym rozmawiano niejednokrotnie w domu rodzinnym, a także w miejscu od dzieciństwa przez niego odwiedzanym to jest w Grylewie, a zabierający głos znali jeszcze osobiście Romana i można sądzić, że zacytowana na wstępie relacja może być w miarę rzetelna.
W takim razie chcąc uściślić rok zgonu Romana, należy prześledzić podróże po Europie Karola Marcinkowskiego. W rachubę mogą wchodzić wyłącznie dwa okresy związane z jego podróżą do Francji. Pierwszy to podróż w sierpniu 1832. do Paryża w trakcie, której mógł teoretycznie jechać przez Heidelberg, a drugi – bardziej prawdopodobny – to powrót do Poznania, o której W. Jakóbczyk pisze w swej książce „Karol Marcinkowski 1800 – 1846”:
„ Dopiero 9.10.1834.
zawiadomił ambasadę , że zamierza wracać do Poznania i prosił o
paszport z
trasą jazdy na Akwizgran i Kolonię, do Magdeburga. Otrzymawszy taki
paszport,
wyruszył zamierzoną trasą, zapewne zwiedziwszy po drodze piękne miasta
Nadrenii. Gdy dotarł do Magdeburga 21.X., zameldował się ... „
Jeżeli, więc zgon Romana miał miejsce w obecności Karola Marcinkowskiego, mogło to się wydarzyć wyłącznie w tych latach, bowiem żadna biografia tego zasłużonego Wielkopolanina innych jego podróży do zachodniej Europy nie wymienia.
Przy tym, drugi termin wydaje się zdecydowanie bardziej prawdopodobny, szczególnie w kontekście „zwiedzania pięknych miast Nadrenii”, do których Heidelberg leżący nad prawobrzeżnym dopływem Renu, Neckarem z pewnością można zaliczyć. W takim razie Roman w chwili śmierci miałby 35. lat, co rzeczywiście nawet w czasach, w których żył – zaliczyć należy do młodego wieku. Pewność w tej kwestii można by uzyskać po spenetrowaniu zasobów archiwalnych Heidelbergu miasta, w którym z całą pewnością również go pochowano.
Natomiast brak wiadomości na temat ewentualnego związku małżeńskiego Romana na terenie Badenii, jak też charakterystyczny niedobór przekazów rodzinnych w kwestii jego ewentualnych potomków, a przecież w tej mierze ówczesne rodziny były nadzwyczaj wyczulone, przesądza negatywną odpowiedź w obu tych kwestiach.
NESTOR
KOD: VIII.6.
éstyczeń
1797. - †
20.07.1797.
Na podstawie nadanego mu imienia można przypuszczać, że Nestor był pierworodnym synem Longina i Wirydiany z Logów, którzy z jego osobą wiązali duże nadzieje. Tym nietypowym i rzadko spotykanym imieniem wyprzedzał Sofronię, ale nieobliczalny los sprawił, że dziecko nazwane imieniem greckiego długowiecznego i mądrego wodza spod Troi, przeżyło zaledwie pół roku. Według niżej cytowanego aktu zgonu, urodził się w ostatnich dniach 1796. roku, lub na początku 1797. w Roszkowie. Tak, jak i o chrzcie względnie narodzinach Romana, w księgach metrykalnych parafii Skoki, do której przynależało Roszkowo, wpisu o chrzcie Nestora w Liber Baptisatorum nie dokonano. Księgi metrykalne parafii Skoki, przechowywane są w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu na mikrofilmie 475. Wpis o zgonie Nestora znajduje się w rozdziale: „księgi metryczne 5” i brzmi następująco:
„ d'Osten Roszkowo 1797
Julius Die 20. Sepulcrus est Infans in
Ecciesia Paro. Skocensi nne Nestor Filius Gnosi Domini Longin et
Wiridianna de
Loga d’Osten (..?..) 24
mortuus causa doloris dentium. J.C.”
po
przetłumaczeniu :
„ Osten z Roszkowa w 1797 roku
dnia 20 lipca na terenie parafii Skoki
pochowano zmarłego w wieku 24 tygodni z przyczyny choroby zębów
– Nestora, syna
szlachetnych Państwa - Longina i Wiridiany z Logów,
Ostenów.”
Przyczyną
śmierci było przypuszczalnie zakażenie dziąseł, dokonane w czasie
ząbkowania,
które rzecz jasna było następstwem poziomu higieny w owych
czasach. Pochowano
go z pewnością na cmentarzu przykościelnym w Lechlinie lub w Skokach.
KONKLUZJA Z
KWERENDY
POKOLENIE
VIII
Część II
LONGIN
FRANCISZEK
KOD: VIII.7.
é
03.10.1816.
- † 11.06.1891.
Pradziadek XI. pokolenia, do którego zalicza się autor całości opracowania – Longin Franciszek był z całą pewnością najmłodszym dzieckiem i równocześnie jedynym synem Teodora Franciszka Ksawerego i Konstancji z Dąmbskich, który co trzeba usilnie zaznaczyć - stał się w swojej generacji wyłącznym kontynuatorem polskiej linii rodziny, zrządzeniem losu zażegnując – równie krytyczną sytuację – jak ta z czasów swego dziadka Ignacego; jego potomkami są wszyscy zstępni noszący nazwisko rodowe.
Jedynym miarodajnym życiorysem Longina winna być historia jego życia napisana przez syna Kazimierza – kronikarza rodzinnego. Wymaga ona jednak niezbędnych uzupełnień, a nawet sprostowań, stąd celowe jest, aby na jej kanwie dokonać próby opisania jego losów w sposób najbardziej zbliżony do rzeczywistego ich przebiegu. Kronikarz Kazimierz pisze:
„Ojciec nasz Longin
rodził się dnia 3.X.1816 r. w Chociszewie (wedle Gothaischer
Hofkalender w
Michorzewie) i tamże lata dziecinne spędził. Późno stosunkowo,
bo mając
mniejwięcej dwanaście lat oddany został do szkół. Uczęszczał do
gimnazjum w
Trzemesznie, później w Poznaniu. Egzamin dojrzałości złożył w
Wrocławiu, gdzie
też poświęciwszy się zawodowi sądowniczemu prawa słuchał. W Wrocławiu
też
odsłużył swój rok wojskowy, do żołnierki nie miał jednak żadnego
powołania, ani
zdolności, a tem mniej ochoty do służbistości i ścisłej karności
pruskiej, bo
nieraz opowiadał różne zabawne awanturki z czasów swojej
wojaczki dowodzące
jaknajzupełniejszego braku wszelkich talentów wojennych i
służbowej ciętości
(schnerd).
W zapisie tym problemem było przede wszystkim miejsce jego urodzenia gdyż wymieniony termin jest zgodny ze wszystkimi innymi źródłami, natomiast:
- w księgach metrykalnych miejscowości Chociszewo, przynależnej do parafii Lechlin, przechowywanych w Archiwum Państwowym w Poznaniu {mikrofilmy 0-12511 do 0-12513} nie ma wpisu o jego urodzeniu, niemniej wiadomo na podstawie znanych dokumentów przytoczonych w życiorysie Teodora, że w latach od 1811. roku, do co najmniej 1819. jego rodzice rzeczywiście zamieszkiwali w tej miejscowości, przy czym nie jest wykluczone, że Longin urodził się w trakcie pobytu matki poza obrębem Chociszewa.
- wszystkie niemieckie almanachy w istocie podają: „Herr auf Michorzewo, kr. Wongrowitz”. Według urzędowego spisu nazw miejscowości z okresu międzywojennego, jedyna miejscowość o nazwie, „Michorzewo” leżała i do dziś istnieje w powiecie Nowy Tomyśl, należąc w administracji kościelnej do dekanatu Grodzisk, ale kwerenda jej akt metrykalnych takiego wpisu również nie zawiera. Nawiasem mówiąc, niemieckie zapisy o „Panu na Michorzewie” są zdecydowanie na wyrost, gdyż ani jego rodzice, ani on sam nigdy nie byli właścicielami majątku ziemskiego. Dla porządku należy dodać, że Lucjan – syn Longina dokonujący w Urzędzie Stanu Cywilnego zgłoszenia o śmierci ojca, jako jego miejsce urodzenia podał również Michorzewo.
- pozornie najbardziej wiarygodny zapis, dokonany osobiście przez Longina w aktach uniwersyteckich, – o czym dalej będzie jeszcze mowa – wymienia jako miejsce jego urodzenia – Trzemeszno. Niekorzystny zbieg wypadków polega na tym, że ksiąg metrykalnych z tego roku nie ma ani w Archiwum Państwowym, ani w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, i w obydwu tych instytucjach istniejące księgi rozpoczynają się od zapisów z roku 1817.
W
rzeczywistości jednak urodził się we wsi Niecharzewo, nam
współcześnie noszącej nazwę Micharzewo, przynależnej do parafii
Tarnowo
Pałuckie, a położonej ok.
„Niecharzewo
Ego Bernardum
Szawelski Superior Vongrov. [Vongroviensis] Baptisawi
Infantem nominis bini Longinum Franciscam Gsi [Generosi]
Dni [Domini] Teodori Osten Posesoris et
Gsa [Generosa] Dna [Domina] Constantia
de
Dąbskie Legott. Consortis. Patrini fuere Osk. [?] Daniel
Wargowski Commes Tarnowie et M. [Magnifica] G. [Generosa]
Dna [Domina] Josepha
Rydzinska de Podlesie hic [?] Infans
natus die.”
po prztłumaczeniu:
„Niecharzewo
Ja Bernard
Szawelski superior wągrowiecki [przełożony domu zakonnego
jezuitów] ochrzciłem dwojgiem imion Longina
Franciszka,
syna z legalnego małżeństwa Szlachetnego [Urodzonego] Pana
Teodora Osten – dzierżawcy i Szlachetnej Pani Konstancji z
Dąbskich. Rodzice chrzestni – dziecka tutaj urodzonego [?] - Oskar [?] Daniel Wargowski Comes [w
dosłownym tłumaczeniu: towarzysz,
uczestnik, wychowawca, ochmistrz] Tarnowa
i Wielmożna Szlachetna Pani Józefa Rydzyńska z Podlesia.”
Z kontekstu powyższego zapisu można wnioskować, że Teodor z Konstancją znaleźli się w Niecharzewie okazjonalnie, przypuszczalnie z wizytą, gdyż w przeciwnym wypadku w zapisie byłoby zaznaczone, że Teodor jest dzierżawcą tego właśnie majątku. Znamienna również jest osoba celebrującego uroczystość chrztu superiora jezuickiego, co może świadczyć, że więzy rodzinne z tym zakonem zawiązane jeszcze przez Jana Wiganda, a kontynuowane przez jego syna Kazimierza, przetrwały przeszło wiek
Podobne niejasności dotyczą informacji o jego nauce gimnazjalnej i terminie złożenia egzaminu dojrzałości. W tej kwestii należy przytoczyć dwie pozycje dokumentacyjne, a mianowicie:
- A. Białobłocki: „Absolwenci Gimnazjum i Liceum św. Marii Magdaleny w Poznaniu 1805 – 1950” /wyd. w Poznaniu, 1995./:
„Longin Osten - Sacken był w roku szkolnym
1834/35 uczniem III klasy Gimnazjum i Liceum św. Marii Magdaleny w
Poznaniu; w
roku 1839 zapisał się na Wydział Filozofii Uniwersytetu
Wrocławskiego, gdzie
później przeszedł na Wydział Prawa.”
oraz wyjątki z kserokopii otrzymanych z Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego, ze zbiorów:
F
454
- Allgemeine Studenten –
Register. Philosophische Fakultaet. Abgegangene
Studenten, 1837
- 1839,
P 234
- Allgemeine Studenten - Register. Juristische Fakultaet. Abgegangene
Studenten, 1841 - 1845.
o następującej (przetłumaczonej) treści:
„Prawniczy O.
I. Nazwisko,
miejsce urodzenia i inne dane
personalne oraz rodzinne:
Longin von der Osten – Sacken, katolik,
urodzony 3-go października 1816 roku w Trzemesznie w Wielkim Księstwie
Poznańskim, syn byłego właściciela ziemskiego, również v.d.
Osten –
Sacken.
II.
Data immatrykulacji i ukończenia studiów:
immatrykulowany dnia 18 grudnia 1837 roku na
fakultecie Filozofii.
- zapisał się w dniu 3-go listopada 1839. na
okres 1 roku do 10-go Królewskiego Pułku Piechoty, 5. kompanii
starszych
ochotników.
- został w dniu 15-go maja 1840. zapisany na
fakultet Prawa.
Ukończył
[?] 11. 1842.
III. Informacje o świadectwach szkolnych.
Za
zezwoleniem ministerialnym z 30 listopada
1837. w dniu 3. września 1834. złożył egzamin maturalny przed komisją
egzaminacyjną tutejszego Gimnazjum im. Fryderyka i uzyskał świadectwo
dojrzałości.”
Z pierwszej pozycji wiadomo, że w latach 1834/35 był uczniem III. klasy i w 1839. roku zapisał się na Wydział Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego. Z kolei z akt uniwersyteckich wynika, że immatrykulował się na fakultet Filozofii w dniu 18 grudnia 1837. roku, zaś egzamin dojrzałości złożył 03. września 1834. Ten ostatni zapis musiał budzić już dawniej wątpliwości urzędników uniwersyteckich, bowiem ktoś go podkreślił. Należy sądzić, że w rzeczywistości egzamin maturalny złożył w Gimnazjum im. Fryderyka we Wrocławiu w dniu 03.09.1837., na Wydział Filozofii zapisał się 18. grudnia tego samego roku, zaś w dniu 03. listopada 1839. zgłosił się do odbycia obowiązkowej służby wojskowej.
Pamiętam o nim anegdotę z okresu jego studiów we Wrocławiu, którą mój ojciec z rozbawieniem opowiadał; otóż Longin, jak każdy student w jego wieku nie stronił od wesołego życia i przerwy w zajęciach uniwersyteckich urozmaicał sobie przygodami kawalerskimi w gronie dobranych kolegów. We Wrocławiu mieszkały jednak jego dwie ciotki, które czy to z własnej inicjatywy, czy na prośbę jego rodziców, skrupulatnie pilnowały jego prowadzenia się i przesadnie dbały o jego moralność, nachodząc go w wynajmowanym mieszkaniu, częstymi i niespodziewanymi kontrolami. Zdesperowany Longin spodziewając się pewnego dnia kontrolnej wizyty ciotek, wynajął dwie panienki „lekkich obyczajów” i na widok nadchodzących czcigodnych i nabożnych matron, wystawił je w oknie w głębokim dezabilu. Na taki widok ciotki doznały tak głębokiego szoku moralnego, że od tego czasu ich noga nie postała na ulicy zamieszkiwanej przez Longina, on zaś miał z ich strony nareszcie święty spokój.
Wydaje się jednak na podstawie porównania czasu studiów we Wrocławiu, Longina i jego syna Lucjana, z okresem zamieszkiwania w tym mieście kuzynki Longina, a ciotki Lucjana, wdowy Florentyny Tykelmann i jej córki Ludwiki, które z pewnością odwiedzała związana z nimi serdecznymi więzami, druga ciotka Lucjana – Sofronia wdowa Jaraczewska, że historia zbliżona do zawartej w anegdocie mogła się rzeczywiście wydarzyć, ale raczej Lucjanowi, który dla celów dydaktycznych opowiadał ją jako dotyczącą swego ojca.
Kronika rodzinna dalej podaje:
„Po złożeniu przepisanych egzaminów referendarjuszował w Trzemesznie i w Bydgoszczy. Nareszcie w roku 1848 dostał stałą posadę sędziowską w Gnieźnie i ożenił się 14.XI.1848 z Matką naszą Malwiną Trelewską, którą był w Bydgoszczy poznał. Malwina Trelewska ur. w Bydgoszczy 27.I.1825 zm. w Gnieźnie 23.III.1859 była córką Tomasza radcy skarbowego i Józefy z Frezerów córki chorążego Macieja i żony jego Krystyny z Jaraczewskich. Babka miała liczne rodzeństwo, bracia jej służyli w wojsku polskim i odbyli rewolucję 30 roku. Franciszek dawniej adjutant generała Szembeka dosłużył się stopnia pułkownika, pozostawił dwie córki: Aleksandrę Wężykową z Rojowa i Józefę p.v. Psarską, s.v. Thielową. Władysław Frezer miał córkę Feliksę Brechan i syna Ludomira, ten znowu Jarosława z Brzyskorzystewki; z siostry Babki Józefy Michaliny zamężnej Janowskiej pochodzą Wierzbiccy, Potrykowscy i Janowscy. Reszty rodzeństwa babki i tychże potomstwa osobiście nie poznaliśmy.
Matka
nasza miała dwie siostry: Florentynę zm. 23.III.1888 i Franciszkę
zamężną Neymanową
zm. 31.8.1878 r. i braci Apolinarego zm. 16.III.1862 – Nestora zmarłego
w
młodziutkim wieku i Władysława radcę sądu w Trzebnicy zm. 18.XI.1897 r.”
Studia ukończył Longin w listopadzie 1842. roku, ale już z dniem 21. marca 1841. rozpoczął prawdopodobnie aplikację w którymś z sądów wrocławskich, bowiem po 50. latach służby właśnie z tym dniem uzyskał prawo zaliczenia praktyki zawodowej, o czym będzie dalej mowa z okazji półwiecza jego pracy zawodowej.
Jak relacjonuje kronika, Longin przyszłą swą żonę – Malwinę Trelewską - poznał w Bydgoszczy. Rzeczywista data jej urodzenia różni się jednak od podanej przez jej syna Kazimierza, bowiem akt jej urodzenia znajduje się w księdze metrykalnej rewindykowanej z Niemieckiej Republiki Federalnej w 2003. roku, w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, akta parafialne Bydgoszczy – 84, sygn. 1126, i ma następującą treść:
„Annus
Domini 1825
Numerus
: 212
Annus
: 1825
Dies et mensie
: Die 30 Julij
[Dzień i miesiąc] [30 lipiec]
hora : 61/2 po południu [1830]
Nomen loci nativitatis :
Bidgostia
[Miejsce urodzenia] [Bydgoszcz]
Dies baptismi
: 22 7bris
[Dzień chrztu] [22 sierpień]
Nomen baptisati infantis :
Malwina
Victoria
[imię chrzestne dziecka]
Nomen
et
cognomen
: patris
– Thomas Trelewski
[Imiona i nazwiska rodziców]: matris – Josephina Frezer
Religio
: patris – cat.
matris
– cat.
Status
ars et condition
vitae
patris :
Nobilis
Conciliorum Th[aesaurum-?]
Nomen
et
cognomen
patrinorum :
Josephus Czapski
et Nepomucena Springer
[dane rodziców chrzestnych] juvena uxor [młoda żona]
W tym kontekście zastanawiające są całe serie błędów zawarte w rodzinnej kronice. O ile w stosunku do wcześniejszych pokoleń można je tłumaczyć brakiem możliwości sprawdzenia przez kronikarza zamieszkałego w Hanowerze danych w archiwach znajdujących się na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego, o tyle błędy w datowaniu dotyczące rodziców są niezrozumiałe; bowiem nieprawdopodobieństwem jest, aby Kazimierz je ad hoc wymyślał w związku, z czym zachodzi pytanie w oparciu, o jakie dokumenty, przekazy względnie dane je podawał? Należy wątpić, aby ta sprawa została kiedykolwiek wyjaśniona. W każdym bądź razie Malwina Wiktoria – urodziła się pół roku później aniżeli podał jej syn – w dniu 30. lipca 1825. i została ochrzczona 27. września tegoż roku; jej rodzicami chrzestnymi byli Józef Czapski i Nepomucena Springer (młoda żona). Kolejna pomyłka Kazimierza dotyczy daty ślubu Longina i Malwiny, bowiem duplikat Liber Copulatorum [księgi małżeństw] z rocznika 1848, przechowywany w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy, na karcie 634, w poz. 37 określa tę datę na 15 listopada 1848. W akcie tym: „Longinus de Osten assesor judicii Gnesnensie et Malwina Trelewska de Bydgostia – juvenus et virgo” [Longin de Osten, asesor sądu gnieźnieńskiego i Malwina Trelewska z Bydgoszczy - młodzieniec i dziewica] w wieku 30. i 23. lat, oboje religii katolickiej; jego rodzice: „Theofilus et Constnatia de Osten” (sporządzający duplikat dla władz świeckich dokonał zamiany Theodorus’a na Theofilus’a) oraz jej: „Trelewska vidua” [wdowa Trelewska]. Świadkami tej uroczystości byli: (nieodcyfrowanego imienia) de Loga oraz Apollinaria Trelewska z Wolańskich. Ze wzmianki o rodzicach wynika, że w dniu ślubu Tomasz Trelewski już nie żył, więc Malwina była półsierotą.
Wracając do kroniki rodzinnej:
„Rodzice nasi osiadłszy
w Gnieźnie mieszkali najprzód na Poznańskim Przedmieściu, gdzie
ja najstarszy z
rodzeństwa się rodziłem d. 10 sierpnia 1849 r. później na ulicy
Tumskiej. Tutaj
zapadł ojciec nasz na chorobę piersiową tak ciężko, że najbliżsi i
lekarze o
utrzymaniu go przy życiu byli zwątpili. Skutki też tej niebezpiecznej
choroby
do ostatnich lat życia uczuwał. Z ulicy Tumskiej sprowadzili się
rodzice do
własnego domu z dużym stosunkowo ogrodem na Nowem mieście, gdzie się
reszta
rodzeństwa porodziła. Władysław ur. 15 września 1851 umarł mając
niespełna trzy
lata 12.II.1854. Stanisław ur. 5.XI.1853 r. Zofja 2.V.1856 r. Lucjan
13.XII.1857 i Józefa 19.III.1859.
W
roku 53 czy 54 sprowadziła się babka Trelewska z Ciotką Florentyną do
Gniezna i
zamieszkała w naszym domu.
Życie było dawniej w Gnieźnie przyjemne i
wesołe, czasy były lepsze, towarzystwo liczniejsze, łączność większa,
wymagania
pewno skromniejsze dość, że bawiono się skromnie może, ale wesoło i
ochoczo.
Babkę
Józefę, czy jak my mówiliśmy „babulkę” pamiętam dobrze,
była to staruszka miła
i pełna słodyczy i dobroci. Ponieważ wskutek choroby chodzenie było jej
trudnem
siadywała całymi dniami na kanapie kładąc kabałę, opowiadała mi często
bajeczki
i mówiła „robaczku”.”
Kolejne błędy w datowaniu uczynił Kazimierz w datach narodzin potomstwa Longina i Malwiny, stosowne sprostowanie zostanie jednak dokonane w zakończeniu życiorysu Longina przy wyliczaniu jego potomstwa oraz rzecz jasna zawarte w historii pokolenia IX.
W 1853. roku Longin został uznany za honorowego obywatela miasta Gniezna. Oryginał tego dwujęzycznego aktu spisanego w językach niemieckim i polskim, dołączony jest do akt osobistych Longina. W tym miejscu warto natomiast zacytować część spisaną w języku polskim, która przedstawia się następująco:
Królewsko –
Pruski Magistrat miasta Gniezna, w
Wielkim
Księstwie Poznańskiem zaświadcza, jako:
Imć
Pan S ę d z i a P
o w i a t o w y, L o n g i n O s t e n
v. d. S a c k e n
po
dopełnieniu wszelkich
obowiązków,
stosownie do §§ 12.
14. 15.
zrewidowanej
Ordynacyi z dnia 17 go Marca 1831. na Obywatela miasta
przyjęty został.
Gdy tenże przez złożenie przysięgi w
sposób
następujący wykonanej:
Ja L o n g i n
O s t e n v. d.
S a c k e n
przysięgam Królowi być poddanym, wiernym, posłusznym
Magis-tratowi
uległym, obowiązków moich jako Obywatel miasta tak jak mi są
Regulaminem miasta
przepisane, podług najlepszej mojej wiedzy i sumienia dopełniać i do
dobra
miasta wedle wszelkich sił moich przyczyniać się. Tak mi Panie Boże
dopomóż i Jego
Święta Ewangelia. Amen.
obowiązków Obywatela szczerze dopełniać
przyrzeka, przeto Magistrat
wspomnianemu O s t e n o w i v. d. S a c k e n
udziela wszelkie prawa i dobrodziejstwa
które każdemu Obywatelowi
Gnieźnieńskiemu służą, z tem przyrzeczeniem, iż tych nadanych mu praw
obywatelskich, dopókąd takowych godnym się okaże jak najusilniej
bronić i
przestrzegać będzie.
W dowód publicznej
wiary, przy wyciśnięciu pieczęci miasta wygotowano.
Oczywiste, że cała uroczystość, jak i nadanie samego honorowego obywatelstwa, było wyłącznie - pustym - gestem ze strony magistratu, niemającym żadnego praktycznego znaczenia, a służącym przypuszczalnie wyłącznie podkreśleniu rangi sędziego – Polaka, który to fakt w tamtych czasach, w zaborze pruskim, musiał stanowić ewenement, zaś bohatera wysoce satysfakcjonować.
Po kilku latach od tego zdarzenia, biegnący ustabilizowanym rytmem tok życia domu Longina, został zakłócony nieprzewidywanym wydarzeniem:
„W roku 1859 spotkało
nas pierwsze wielkie nieszczęście, bo najukochańsza Mama nasza 23 Marca
zakończyła życie w młodym jeszcze wieku, bo mając lat 34. Krótko
po jej śmierci
rozstała się z tym światem i Babulka. Mamę pamiętam tylko jak przez
sen, bo nie
miałem lat 10 jak umarła. Przypominam sobie z pobytu w Grylewie i
Sielcu, jak
ją Grabowscy mile wspominali, że była kobieta nadzwyczaj miła, ładna, z
śliczną
płcią i odznaczała się elegancką dystynkcją. Zostaliśmy rodzeństwo jako
drobna
dziatwa, ale ciężkiej tej straty nie tak bardzo jak inne dzieci
uczuliśmy.
Bo obydwie ciotki nasze
tak serdeczną miłością i troskliwością prawdziwie macierzyńską nas
otoczyły, że
lepiej by i najczulsza matka nie potrafiła.
Najprzód zajmowała się
nami Ciocia Frandzia, potem po śmierci Babulki – Florentyna,
która z
najtroskliwszą opieką z zupełnem zaparciem się siebie i poświęceniem
nas
wszystkich wychowała.
Obie ciotki były kobiety święte poświęceniem
i najserdeczniejszem przywiązaniem, tak, że póki życia pamięć
ich serdeczną
miłością, czcią i wdzięcznością otaczać winniśmy. Prawdziwie Bóg
litościwy w
nieskończonym miłosierdziu swoim stokrotnie, sowicie wynagrodził nam
brak
majątku, do którego pomnąc na wcale niedawną przeszłość
właściwie wszelkie
mieliśmy prawo, dając nam dwa takie serca skarby prawdziwie miłości i
poświęcenia,
obdarzając nas, może właśnie, że wychowanym na takich przykładach i
wzajemną
miłością zgodą i przywiązaniem.”
Akt zgonu Malwiny Wiktorii znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w aktach parafialnych: Gniezno – Fara, sygn. 59-30, strona 25 i brzmi następująco:
„Numerus
:
22
[Pozycja]
Annus et
mensie
: 1859 Martii
[Rok i miesiąc] : 1859 Marzec
Dies obitus
:
23
[Dzień zgonu]
In quo loco
:
Gnesna
[Miejsce zgonu] : Gniezno
Nomen et
Cognomen : Malwina
Trelewska
[Imię i nazwisko]
Aetas:
[Wiek]
Annus : 28
[Lat[
Mensie : -
[Miesięcy]
Dies
: -
Conditio
:
uxor judicis Longin de Osten
[Stan cywilny] : żona sędziego Longina de Osten
Cognomen:
[Nazwisko]
Patris : M. Trelewski
[Ojca]
Matris : M.
[Matki]
Morbus
:
post partum
[Przyczyna zgonu] : [po porodzie]
Dies
sepulture
: 26
[Dzień pogrzebu]
Adnotatione
:
(pozostawiła) dom – męża i małoletnie dzieci
[Uwagi]
Jej śmierć była niewątpliwie wynikiem zakażenia po urodzeniu w dniu 28.02.1859. córki, Józefy Malwiny, w przyszłości – Janowskiej. Pięć dni później w „Dzienniku Poznańskim” nr 68/1859 na stronie 4. ukazał się nekrolog zaskakująco zdawkowej treści:
„ Dziś o szóstej godzinie z rana
umarła
Malwina z Treleskich Ostenowa, o czem
donosi w smutku pogrążona familia.
Gniezno 23 marca 1859.
/336/.”
Po śmierci żony, w domu wdowca Longina
pozostało pięcioro nieletnich dzieci: trzech synów i dwie
córki oraz jego
teściowa – Józefa Trelewska z Frezerów wraz ze swą
niezamężną córką – siostrą
zmarłej Malwiny – Florentyną.
Późniejsze przekazy rodzinne, o których będzie dalej mowa w historii syna Longina, Lucjana z pokolenia IX., a także wczytanie się w nastrój opisu Kazimierza postaci ojca, pozwalają na określenie stosunków panujących w tym domu, jako tradycyjnie patriarchalnych, w których jakakolwiek dyskusja z autokratyczną głową rodziny była całkowicie wykluczona. Wyłącznie on decydował o wszystkich aspektach życia rodziny. Świadczą o tym między innymi kierunki studiów dwóch jego synów: mego dziadka Lucjana, urodzonego finansisty, wieloletniego dyrektora banku, który z polecenia ojca musiał ukończyć farmację i do jego śmierci prowadzić aptekę oraz samego Kazimierza. Nie sądzę, aby temu drugiemu uśmiechała się kariera zawodowego wojskowego, którym musiał z nakazu ojca zostać, tym bardziej, że jego polskie pochodzenie skazywało go na zaliczenie do drugiej kategorii korpusu oficerskiego. A był przypuszczalnie z zamiłowania humanistą, cenionym translatorem polskiej literatury pamiętnikarskiej na język niemiecki, o czym świadczą dwie jego książki wchodzące w skład przedwojennej Biblioteki Senatu Gdańskiego, dzisiejszej Biblioteki P.A.N. w Gdańsku. Nie będziemy nigdy znali bezpośrednich opinii potomstwa Longina na ten temat, jak również nie dowiemy się, czy ten sposób pokierowania ich życiem uznali za dolegliwy; nie podlega jednak dyskusji fakt, że każdy z synów ukończył studia w obranym przez ojca zawodzie i z wyjątkiem Lucjana, pozostali do końca życia w nich pracowali.
Zważywszy, że w tak prowadzonym domu, jego głowa znajdowała czas na widzenie się w ciągu dnia z dziećmi, co najwyżej wieczorem i to na krótką chwilę, cały ciężar ich wychowania spaść musiał – zgodnie z opisem kronikarza – na ciotki.
Z jednej strony trudno się dziwić Longinowi, 43. letniemu mężczyźnie w pełni sił, że rozglądał się za nową towarzyszką życia, z drugiej jednak - na podstawie niżej omówionych i zrealizowanych przez niego wydarzeń matrymonialnych - można wyciągnąć wniosek, że robił to nadzwyczaj skwapliwie, bowiem we wdowieństwie niewiele chyba przekroczył zwyczajowo przyjęty roczny okres żałoby.
„Ojciec
ożenił się po raz drugi z Emilją Jachimowiczówną i miał z nią
córkę Konstancję,
ale małżeństwo to po bardzo krótkim i nieszczęśliwym z winy żony
pożyciu rozwiązanem
zostało.”
Zwięzłość tego zapisu jest znamienna. Sama jednak niechęć autora kroniki i równocześnie najstarszego syna - do macochy, nie uzasadnia aż takiej lakoniczności w stosunku do bądź, co bądź żony ojca i matki jego przyrodniej siostry. Wydaje się, że miały miejsce jakieś niezwyczajne wypadki o naturze, których nigdy się przypuszczalnie nie dowiemy. W każdym bądź razie małżeństwo to zostało z całą pewnością zawarte w kościele, o czym świadczą dalsze perypetie matrymonialne Emilii, natomiast rozwiązane z pewnością w sądzie cywilnym. Zważywszy, że 09. maja 1861. roku para ta doczekała się córki Konstancji, przyszłej „Cioci Koci” ich ślub musiał odbyć się najpóźniej we wrześniu 1860. roku. Pośrednim potwierdzeniem tego faktu jest notatka z „Tek Dworzaczka” o następującej treści:
C:/Regesty/Metryki/M3.X:
18982
(Witkowo)
„1860 5/XI urodziny (W) Kazimiery, córki
Antoniego de Jachimowicz i Marii Magdaleny Ozdowskiej posesorki wsi
Katarzynowo. Rodzice chrzestni: Ignacy Ozdowski – posesor i Emilja de
Osten.”
Niestety nie znając adresu domu rodzinnego Emilii, a tym samym przypuszczalnej miejscowości jej ślubu z Longinem, kwerenda w tej kwestii musiała zostać przeprowadzona wybiórczo. Stwierdzono, że kościelne księgi małżeństw zarówno Witkowa, jak i wszystkich parafii Gniezna takiego zapisu nie zawierają, z czego oczywiście wynika wniosek, że miało to miejsce w innej nieustalonej dotąd miejscowości. Ograniczone możliwości komunikacyjne w tamtym okresie prowadzą do wniosku, że Longin przypuszczalnie poznał Emilję na terenie Gniezna, a ona sama zamieszkiwała najpewniej na terenie tego powiatu.
Terminu rozstania się małżonków również nie znamy, Kazimierz pisze, że miało to miejsce wkrótce po ślubie tak, że nawet nie wiadomo czy urodzenie Konstancji nastąpiło jeszcze w domu Longina, czy już po wyprowadzeniu się Emilii.
Zgodnie z zasadami genealogicznymi można jedynie stwierdzić, że stało się to przed 1869. rokiem, kiedy urodził się syn z drugiego małżeństwa Emilii. Akt jego urodzenia znajduje się w księgach metrykalnych parafii Dakowy Mokre przechowywanych w Archiwum Państwowym w Poznaniu, na mikrofilmie o nr 0-5590 – 0-5411, w pozycji 77 w 1869. roku i ma następującą treść:
Chłopiec z nielegalnego związku
Imiona
i nazwiska rodziców -
Matki :
Emilia Jachimowicz
Religia
: wykluczeni
Imiona i
nazwiska rodziców chrzestnych -
-
Jan
Motek
-
Brygida Konieczna
Zdania pogrubione w tekście – przez autora - potwierdzają, że ślub Longina z Emilją został zawarty w kościele, a jego rozwiązanie nastąpiło w drodze cywilnego procesu sądowego. Nie dociekając zasad stosowanych przez sądy pruskie w kwestii powierzania wspólnego dziecka jednej ze stron, można założyć, że nie odbiegały one wiele od nam współczesnych, w związku, z czym prawdopodobnie wychowanie Konstancji zostało powierzone Emilii. Nie zakłóciło to przypuszczalnie więzów rodzinnych córki, ani z Longinem, ani z jego siostrami, bowiem w 1880. roku Konstancja wychodziła za mąż mieszkając u jednej z sióstr Longina, a on sam był świadkiem na jej ślubie (patrz historia Konstancji, KOD: X.7). Wracając do tekstu kroniki:
„Życie
nasze szło potem zwykłym i spokojnym trybem; ja i Staś byliśmy
krótki czas w
Trzemesznie, a gdy gimnazjum to wskutek powstania 63 r. rozwiazanem
zostało, a
nowe w Gnieźnie otwarte powróciliśmy do domu i miała nas Ciocia
Florentyna ku
swej wielkiej radości wszystkich razem pod swoimi opiekuńczymi
skrzydłami, póki
dorósłszy po świecie się nie rozpierzchlim.
Zaglądała
też jak najczęściej mogła i Ciocia Frandzia która straciwszy w
Warszawie męża
swojego żyła u Wuja Władysława, u którego też znalazła serdeczną
braterską
opiekę i z poświęceniem w chorobie pielęgnowana można powiedzieć na
jego ręku
umarła. Nieboszczka Ciocia Frandzia mnie głównie w moich
pierwszych latach
dziecinnych wychowała, szczególną kochała miłością i swoim
stotysiączkiem
nazywała.
Mniejwięcej
w roku 1863 Papa sprzedał dom swój na Nowem mieście, w
którym tyle lat zamieszkiwaliśmy
i wszystka dziatwa podrosła i mieszkaliśmy krótki czas
dzierżawą, aż się znowu
do własnego domu także z ładnym ogródkiem na Zielonym Rynku
przenieślim. I w
tym domu także kilkanaście lat mieszkaliśmy aż po sprzedaży i tego domu
wyniósł
się Papa z rodziną już uszczuploną przez to, że synowie
dorósłszy dom rodzinny
opuścili i zamieszkiwał w różnych domach dzierżawą. O całych
tych długich
latach mało co do powiedzenia, bo oprócz wypadków cały
ogół a przynajmniej
nasze społeczeństwo obchodzących nic się w familji nie zdarzyło, coby
nas
szczególniej zająć mogło, tyle, że się wszyscy trzej synowie
pożenili, a córka
Zofja wyszła za mąż.”
W roku 1879. Longin otrzymał awans, o czym donosiło wydawane w Pelplinie czasopismo pt. „Pielgrzym”, które w nr 65. z tego roku, na stronie 4. pisało: „v. der Osten, dotychczasowy radca Sądu w Gnieźnie został mianowany sędzią utworzonego w tym mieście Sądu Okręgowego”.
Wracając zaś do rodzinnej kroniki:
„W
roku 78 i 88 ponieśliśmy znowu bolesne straty przez śmierć Ciotek
Frandzi i
Florentyny. Ojciec pracował dalej w swoim zawodzie niezmordowany w
trosce o
dobro i powodzenie swoich dzieci, dla których całe swe życie
poświęcił.
Pracując kilkanaście lat z rzędu w wydziale hipotecznym przez sumienne
a przedewszystkiem
ludzkie i uczynne prowadzenie spraw oparte na głębokiej znajomości swej
klijenteli współczucia dla niej i zrozumienia jej potrzeb i
interesów kładł
niemałe choć ciche zasługi około naszego społeczeństwa i zarabiał na
uznanie,
szacunek i przywiązanie ogólne u obydwóch narodowości, co
jak znający nasze
nieszczęśliwe stosunki wiedzą bardzo dobrze, nie było rzeczą wcale
łatwą. Oprócz
zasług w zawodzie położonych jednały mu ogólnie serca znajomość
ludzi, łatwość
w pożyciu, gościnność w własnym domu, dobry humor i umiejętność
opowiadania
różnych dykteryjek, któremi całe nieraz towarzystwo
zabawiał.
Ciężko go jednak w tym czasie dotknęło przeniesienie zięcia Sikorskiego męża siostry Zosi jako profesora gimnazjalnego do Neuss nad Renem. Wygnanie to w dalekie, obce strony, połączone jeszcze z nieuniknionemi materjalnemi stratami bardzo ciężko zawsze Ojca bolało.”
Niezrozumiałym przypadkiem, w aktach rodzinnych – mimo dwóch wojen światowych i niezliczonych przeprowadzek, wobec utraty przez dwa kolejne pokolenia całości swych majątków, zachował się w papierach rodzinnych dokument stanowiący pokwitowanie przez B. Sikorskiego kwoty 21.300.- marek otrzymanych w styczniu 1888. roku od Longina. Jego oryginał jest dołączony do akt osobistych Longina. Próbując znaleźć uzasadnienie tych rozliczeń finansowych, można przyjąć, że wypłacone pieniądze mogły stanowić:
· wypłatę posagu Zofii Józefy. córki Longina, która 29.04.1885. wyszła za Bolesława Sikorskiego, lub
· zwrot zaciągniętej u zięcia przez Longina pożyczki na zakup apteki w Witkowie dla najmłodszego swego syna Lucjana, który 01.03.1886. ukończył studia farmaceutyczne we Wrocławiu, a 09.02.1888. brał ślub z Jadwigą Kugler, jako właściciel apteki.
Niewykluczone jednak, że jest to pokwitowanie wpłaty należności za aptekę jej dotychczasowemu właścicielowi, który również nosił nazwisko – Sikorski i to Bronisław. Rzecz jasna nie należy się spodziewać poznania faktycznych przyczyn wspomnianych rozliczeń, niemniej należało ten epizod z życia Longina – jako ciekawostkę – opisać. Dalszy ciąg wydarzeń jego życia opisuje kronika następująco:
„Mimo
wieku jednakże i nierozłącznego z nim osłabienia nie ustawał Ojciec w
pracy i
czuł się stosunkowo zdrowym i silnym. Bóg mu też błogosławił, bo
pozwolił mu
doczekać 50 letniego jubileuszu służby rządowej. Dnia 21.III.1891 roku
upływało
bowiem lat 50 od dnia jak zaczął państwu i społeczeństwu służyć. Dzień
21 Marca
był dla drogiego Ojca i dla całej rodziny dniem poważnym, uroczystym i
podniosłym, otoczony wdzięcznymi dziećmi i wnukami przyjmował Ojciec po
uroczystym, dziękczynnym nabożeństwie parafjalnym św. Wawrzyńca
powinszowania
przełożonych, kolegów i obywatelstwa, których
przedstawiciele w głęboko
serdecznych słowach dawali wyraz uznaniu, szacunkowi, czci i
przywiązaniu,
którymi cały powiat sędziego Jubilata otaczał. Tym samym duchem
tchnęły
niezliczone listy i telegramy, które krewni przyjaciele i
znajomi ze wszystkich
stron nadesłali. Król Jegomość uznał i wynagrodził zasługi Ojca
zdobiąc go
orderem czerwonego orła 3 klasy z kokardą i liczbą 50. Hojna uczta w
gościnnym
ojcowskim domu zakończyła ten wspaniały uroczysty dzień.
Warto rozpatrzyć rangę otrzymanego przez Longina odznaczenia, otóż Order Czerwonego Orła był drugim w gradacji ważności - cywilnym odznaczeniem po Orderze Czarnego Orła, nadawanym w Prusach w latach 1792 - 1918. Ustanowiony został w 1705. roku przez Jerzego Wilhelma księcia Brandenburgii-Ansbach i posiadał cztery klasy. Wydaje się, że dla bądź, co bądź prowincjonalnego przedstawiciela administracji królewskiej, a na dodatek Polaka, było to ponadprzeciętne uznanie dla jego solidności i zasług w służbie państwowej.
Niewątpliwie wzruszająca dla jubilata i jego rodziny uroczystość, została również opisana w „Dzienniku Poznańskim” nr 68 z 25. marca 1891., w następujących słowach:
„Gniezno 21 marca.
(Jubileusz pana radzcy Ostena)
Mieliśmy w mieście naszem piękną uroczystość
jubileuszową pięćdziesięciolecia działalności sędziowskiej
czcigodnego naszego
radcy Ostena. Zasługi zacnego tego męża umieli uznać i ocenić nasi
innoplemieńcy
i każdy w dniu dzisiejszym spieszył do gościnnego domu jubilata, by w
pięćdziesięcioletnią rocznicę wstąpienia do służby państwowej
uścisnąć jego
prawicę. Prezes sądu ziemiańskiego, pan Fahndrich w imieniu sądu
ziemiańskiego,
sędziowie Kuhn i Agte w imieniu sądu okręgowego, pierwszy prokurator,
pan
Zachle, radca Hertzler jako najstarszy adwokat, nadburmistrz
Machatius,
przewodniczący rady miejskiej, członkowie magistratu itd. składali
jako
reprezentanci swych kolegów jubilatowi i rodzinie jego
życzenia. Powiat
reprezentowali panowie Dębiński z Marzenina i Rzewuski z Arcugowa.
Od roku 1848 jako sędzia w Gnieźnie zżył się
czcigodny jubilat z naszemi stosunkami i nie ma człowieka w mieście i
powiecie,
któryby przyszedłszy na sąd nie był doznał od niego przysługi i
opieki w sprawach
sądowych. W przemówieniu swem do prezesa zaznaczył jubilat, że
jako sędzia
często nie zważał na formalną stronę sprawy, by tylko prawdzie i
sprawiedliwości dopomóc do uzyskania prawa i jeżeli przez to
zawinił, to prosi
o absolucję.
W słowach tych jubilata mieści się
charakterystyka działalności jego, bo podczas kiedy młodsza generacya
urzędników wobec wszechwładnej biurokracji z ścisłością i
pedanteryą godną
lepszej sprawy każde podanie czy wniosek stron bada, czyby petenta nie
można z
jakich formalnych względów oddalić, to radca Osten zawsze
daleki od naciągań
prawniczych, miał nie formę, nie osobę, ale zawsze rzecz samą na
oku i nie
jeden interesant tylko jemu zawdzięczał szybkie załatwienie sprawy.
Będąc przez lat czterdzieści i trzy sędzią w
Gnieźnie, miał sposobność patrzenia na zmieniające się prądy i
zdania, lecz
wszystkie zmiany, przez jakie przechodziło Księstwo, nie zdołały
zmienić charakteru,
który pozostał zawsze nieskazitelnym.
Szczupłe grono pracowników Polaków ma w
osobie tego najstarszego sędziego Polaka przykład i wzór,
który naśladując
przysłuży się trwale krajowi i społeczeństwu.
Rodzina czcigodnego jubilata zjechała się z
dalekich stron i w gronie dzieci, wnuków i przyjaciół
spędził jubilat dzień ten
uroczysty, który niechaj na zawsze miłem pozostanie mu
wspomnieniem. Koledzy,
znajomi i przyjaciele, nie mogący osobiście stawić się, w
kilkudziesięciu
telegramach i listach życzenia swe złożyli.
Król Jego Mość, dając wyraz uznania,
udzielił jubilatowi order orła czerwonego trzeciej klasy, koledzy
ofiarowali
jako upominek piękny album, a miasto srebrne świeczniki.
Wśród dowodów czci i szacunku, jakie odbierał jubilat, nie omieszkał wspomnieć, że w walce o zdobycie stanowiska, jakie w społeczeństwie osiągnął, były mu pomocą rodziny Grabowskich z Grylewa i hrabiów Skórzewskich z Próchnowa, dla których do dziś dnia serca jubilata i jego dzieci gorącą żywią wdzięczność.”
Charakterystycznym akcentem w opisie tej uroczystości, jest wzmianka o wdzięczności jubilata dla rodziny Grabowskich z Grylewa i Skórzewskich z Próchnowa. O ile o zasługach tych drugich nie dotarły do nas żadne wiadomości, o tyle podziękowania dla Goetzendorf – Grabowskich potwierdzają wielokrotnie uprzednio wysuwane przypuszczenia o pomocy, którą ojciec Longina, Teodor Franciszek Ksawery wychowujący gromadę dzieci swoich i zmarłego brata, uzyskiwał od swego majętnego kuzyna Józefa Grabowskiego, właściciela Grylewa, Wąwelna, Radawnicy oraz licznych innych majątków. Podziękowania te miały z pewnością wyraz wyłącznie grzecznościowy, bowiem syn zmarłego w 1857. darczyńcy Józefa - niewykluczone, że częściowego fundatora studiów Longina – całkowicie zbankrutowany Edward nie mógł mieć w tej mierze żadnych zasług, a sam żył w Grylewie na garnuszku nowych właścicieli wywalczywszy jedynie prawo do darmowego mieszkania w swoim uprzednio przymusowo zlicytowanym (na subhaście) pałacu.
Drugim rzucającym się w oczy aspektem opisu uroczystości w „Dzienniku Poznańskim” są osoby, a przede wszystkim nazwiska prominentów magistrackich i przedstawicieli licznych instytucji prawniczych, wśród których nie ma ani jednego polsko brzmiącego. Można stąd wnioskować, że Polak Longin Franciszek, skądinąd wiadomo - gorący patriota, był jedynym reprezentantem tej narodowości wśród przygniatającej większości Niemców i stanowił wyjątek potwierdzający regułę stosowaną przez administrację pruską przy mianowaniu urzędników państwowych.
Jedynymi Polakami wśród tego spisu są z całą pewnością przedstawiciele powiatu – ziemianie, ale było to niewątpliwie efektem patriotycznego nakazu trzymania się przez Polaków za wszelką cenę ziemi i nie wypuszczania jej w ręce niemieckie. Wobec gremialnego udziału liczących się obywateli Gniezna biorących udział w hucznej uroczystości oraz licznie nadesłanych telegraficznych życzeń, jubilat poczuł się w obowiązku do złożenia podziękowań za pośrednictwem prasy. Uczynił to – rzecz jasna – w „Dzienniku Poznańskim” nr 73 z 01.04.1891. w tekście:
„Pan
Bóg pozwolił mi pół wieku w służbie państwowej przeżyć, a
przy tej okoliczności
uroczystej doznałem ze wszystkich stron, tyle współudziału
i życzliwości, że
niemożebnem mi każdemu z osobna odpowiadać. Pozwalam więc sobie na
tej drodze
wszystkim mym przyjaciołom, znajomym i kolegom z bliska i daleka za ich
łaskawą
pamięć o mnie i ich względy i ich życzenia w licznych telegramach i
listach mi
przesłane mą najserdeczniejszą podziękę złożyć i mą niewygasłą
wdzięczność
wynurzyć.
O
S T E
N
Gniezno, dnia 30 marca 1891
radzca
sądu okręgowego”
Cytowaną kronikę rodzinną należy również uzupełnić o sferę działalności Longina, o której jemu współcześni nie mówili głośno, a jeżeli pisali to raczej między wierszami. Należał przecież do pokolenia, którego całe życie upłynęło pod zaborczymi rządami, przy wzrastającym ucisku germanizacyjnym i stałym ograniczaniu uprawnień i przywilejów środowiska polskiego. Oba przegrane powstania przyczyniły się przecież do sprowadzenia roli Wielkiego Księstwa Poznańskiego wyłącznie do roli fasadowej, a popowstaniowe represje w sąsiadującym Królestwie Kongresowym miały swe reperkusje po pruskiej stronie. Temat ten został zasygnalizowany we wstępie do historii pokolenia, ale z braku danych trudno poznać i opisać udział Longina w „pracy organicznej” stanowiącej wręcz nakazowy obowiązek patriotycznej części społeczeństwa polskiego. Syn Kazimierz pisze między wierszami o szczególnym podejściu Longina w jego sądowej pragmatyce do spraw rodaków, w której – zresztą sam to w trakcie jubileuszu podkreślał - świadomie odbiegał od sformalizowanej rutyny, z czego można wnioskować o stosowanych przez niego szczególnych preferencjach w procedurze sądowej - dla Polaków.
Po upływie przeszło wieku trudno zidentyfikować wszystkie formy organizacyjne pod przykrywką, których zarówno Longin, jak i jemu współcześni urzeczywistniali tę „organiczną” działalność, nie tylko zresztą na terenie Wielkopolski, ale i na terenie zaboru austriackiego, w którym korzystali z ograniczonej swobody stworzonej dla Polaków przez monarchię Habsburgów. Na podstawie „Pamiętników Towarzystwa Tatrzańskiego” (tom 5. z 1880., str. XXXVII, t. 10. z 1885, str. XXV i t. 11. z 1887., str. LV) można udokumentować, że Longin Franciszek był w owych latach członkiem tego Towarzystwa, a trudno sobie wyobrazić, aby czcigodny radca sądowy z Gniezna w wieku powyżej 60. lat należał do niego wyłącznie z chęci uprawiania turystyki górskiej. Monografię tego Towarzystwa i formy jego działalności na terenie Wielkopolski i Pomorza opracowuje profesor Uniwersytetu Gdańskiego Tadeusz Oracki i po opublikowaniu przez niego rozprawy, jej istotne wyjątki należy włączyć do życiorysu Longina Franciszka.
Odbyty jubileusz i spotkanie z najbliższym gronem rodziny i przyjaciół był ostatnim pomyślnym okresem w życiu – pozornie pełnego sił i żywotności - Longina. Pisze o tym syn Kazimierz:
„Niestety
był to ostatni dzień świetlany i żegnając się przed wyjazdem na daleką
siedzibę
nikt z nas nie pomyślał, że to miało być za życia ostatnie pożegnanie,
pożegnanie na zawsze!
Dnia
11 czerwca krótko po południu otrzymałem telegram – straszną
wieść jak piorun z
jasnego nieba: Ojciec nie żyje!!! Okropny to był dzień, ochłonąwszy z
pierwszego przerażenia jakoś koniecznie zdawało mi się, że to
niepodobno,
nieprawda, jakaś straszliwa omyłka, do ostatniej chwili, już gdym na
pogrzeb
spieszył przemykała mi przez głowę myśl, że ojca jeszcze żywego
zastanę, że to
jakiś potworny żart z nadużyciem nazwiska Wierzbickiego (pod jego
imieniem
nadszedł telegram).
Z przybyciem do domu znikły niestety w
obliczu strasznej prawdy wszystkie fantastyczne iluzje. Zastałem już w
trumnie
najlepszego z ojców, który świętem prawdziwie
poświęceniem i zaparciem się
siebie całe swe życie poświęcił jedynie dla dobra swoich dzieci, dla
nich w
całym znaczeniu tego wyrazu do ostatniego tchu pracował.
Papa
w dzień przed śmiercią, to jest w środę 10 czerwca poszedł był jak
zwykle na
sąd, po obiedzie zabawił u Wierzbickich i wróciwszy do domu czuł
się zupełnie
zdrów, skarżąc się tylko na ból w prawym ramieniu, do
którego sam zresztą
żadnej nie przywiązywał wagi. Józia poprosiła jednak p. dr.
Wieczorka, w
którego domu ojciec mieszkał, lekarza, a zarazem i przyjaciela
domowego. Ten
przyszedł natychmiast i chociaż nie znalazł żadnego nadzwyczajnego
objawu,
zapisał jednak jakiś uspokajający środek i pozostał zawoławszy jeszcze
żonę do
naszego mieszkania jako towarzysz i przyjaciel do dość późnego
wieczora, aż sam
namówił Papę, który był w bardzo dobrym humorze do
pójścia na spoczynek. Jak
sam dr. Wieczorek opowiadał wróciwszy do siebie uczuł jednak
jakiś wewnętrzny
niepokój i postanowił zaczekać w swoim pokoju położonym pod
sypialnią Ojca,
gdzie każde jego poruszenie mógł słyszeć. Przekonawszy się że
Papa spokojnie
jak zawsze śpi, poszedł do łóżka sam się spać położył.
Szczególnie że i Józię
napadł jakiś niepokój, jakieś niejasne przeczucie zasnąć jej
spokojnie nie pozwoliło.
Około ½ do 3-ciej z rana podniosła się i poszła do pokoju Ojca,
widząc go
jednak cicho leżącego w łóżku powróciła zaspokojona do
swej sypialni. Dopiero
na drugi dzień służąca Anusia zaniepokojona że Papa o zwykłej godzinie
7-mej
nie wstał i wszystko pukanie nie zdołało go obudzić poszła zobaczyć co
się
dzieje i zastała już nieboszczyka. Przysłany natychmiast lekarz dr.
Wieczorek
przekonał się zaraz że wszelka pomoc byłaby próżna, że życie już
od kilku
godzin uleciało. Umarł więc Ojciec rażony paraliżem serca nagle bez
żadnej choroby
bez cierpień.
Mimo
ciężkiego smutku i bólu przyznać trzeba, że skoro już ostatnia
godzina
Nieboszczyka wybiła wdzięcznym być można Najwyższemu że tak lekką
śmiercią
zabrał go z tej ziemi. Że śmierć lekką była widocznem było, głowa
leżała
cokolwiek na lewą stronę skłoniona, na twarzy wyraz spokojny, a nawet
pogodny
jak gdyby nieboszczyk z lekkim uśmiechem na ustach był zasnął.
W niedzielę 14 czerwca około 4-tej po
południu odprowadziliśmy w licznym gronie rodziny krewnych i
przyjaciół
najdroższego Ojca na ostatni spoczynek, mimo ulewnego deszczu
nieprzebrane
tłumy pospieszyły oddać mu ostatnią cześć.
Pozostało nas więc:
- Kazimierz
oficer wojsk pruskich ożeniony 11.X.1884 z Martą Poten.
-
Stanisław
inżynier 27.VI.89 r. z Stanisławą Wierzbicką.
-
Zofja za
Bolesławem Sikorskim profesorem gimnazjalnem 30.4.85.
-
Lucjan właściciel
apteki d. 12.2.88. z Jadwigą Kuglerówną.
-
Józefa za Adamem
Janowskim dyrektorze Kaszy Pożyczkowej w Gnieźnie i
-
Konstancja za
Bronisławem Wrześniewskim ziemianinem w byłym Królestwie
Polskim.”
„Rodzice razem z babulką Józefą,
ciotkami i Wujem Apolinarym spoczywają w Gnieźnie na cmentarzu św.
Piotra w
grobowcu wystawionym przez Wujaszka Władzia, a dziad Trelewski w
Bydgoszczy.”
Akt zgonu Longina Franciszka wpisany jest do Liber Mortorum przechowywanej w Archiwum Państwowym w Poznaniu w zespole USC Gniezno-miasto, sygn. 71, tom I., rocznik 1891, poz. 177 i ma następującą treść:
„Gniezno
dnia 12 czerwca 1891.
Przed, niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawił się dzisiaj osobiście mnie znany aptekarz Lucjan
von der
Osten - Sacken zamieszkały w Witkowie i oświadczył, że jego Ojciec
Królewski
Radca Sądowy Longin von der Osten - Sacken, będący w wieku 74 lat,
wyznania
katolickiego, zamieszkały w Gnieźnie, urodzony w Michorzewie powiat
Wągrowiec,
mąż zmarłej w Gnieźnie Pani Malwiny urodzonej Trelewskiej oraz syn
zmarłego w
Trzemesznie właściciela dóbr Teodora i Konstancji urodzonej
Dąmbskiej, von der
Osten - Sacken, zamieszkały w Gnieźnie zmarł w swoim mieszkaniu w dniu
11
czerwca 1891 roku przed południem o godzinie w pół do
piątej.
Doniesienie o fakcie
śmierci Ojca złożone zostało osobiście.
Stwierdzenie powyższe
zatwierdził własnoręcznym podpisem
(-)
Willasch
W mojej
obecności jako uwierzytelniającego urzędnika zostało poświadczone
w Gnieźnie 12 czerwca 1891 roku
URZĘDNIK STANU CYWILNEGO
(-) Willasch”
W „Dzienniku Poznańskim” nr 132 z 13.06.1891. ukazał się następującej treści nekrolog:
„Dzisiaj nad ranem zakończył nagle życie
doczesne
najdroższy nasz ojciec, dziad, teść i brat
ś.p.
radca sądowy w
miejscu
Pogrzeb odbędzie się w niedzielę dnia 14-go
b.m.
o godzinie 6-tej wieczorem. Nabożeństwo żałobne
nazajutrz w kościele św. Wawrzyńca o godzinie
9-tej z rana.
W odniesieniu do przytoczonych wyjątków z kroniki rodzinnej istnieje potrzeba wyjaśnienia personaliów niektórych wymienionych osób, a także sprostowania popełnionych przez kronikarza pomyłek w datowaniu zdarzeń w życiu potomstwa Longina.
Otóż „babulka Józefa z ciotkami i wujem Apolinarym”, to babka kronikarza, a teściowa Longina, Józefa Trelewska z Frezerów ze swymi siostrami Florentyną Trelewską i Franciszką Neymanową, zaś „wujaszek Władzio”, to brat Malwiny – Władysław Trelewski, prawnik urodzony w 1818. roku w Bydgoszczy i zmarły 18.11.1897. w Gnieźnie, domorosły i nadzwyczaj płodny malarz - amator specjalizujący się w zestawach wizerunków królów polskich, ale malujący również liczne portrety i pejzaże, które ozdabiały przed II. wojną światową kilka domów potomków Longina. Był przyjacielem, ale możliwe, że koleżeńskim uczniem Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego, który go sportretował i ten obraz jest chyba najcenniejszą po Władysławie spuścizną. Zaś Apolinary Trelewski, to brat Malwiny i Władysława.
Grobowiec wystawiony przez „wujaszka Władzia” na cmentarzu św. Piotra w Gnieźnie, nie był chyba najsolidniejszej konstrukcji, bowiem zmarłego przedwcześnie w 1920. roku syna Longina, Lucjana musiano pochować w grobowcu Gantkowskich należy, więc przypuszczać, że budowla ta groziła już wówczas zawaleniem i wkrótce po tej dacie została rozebrana.
Kończąc próbę rekonstrukcji życiorysu Longina Franciszka należy podać wykaz jego potomstwa z równoczesnym sprostowaniem częściowo mylnych dat podanych w kronice napisanej przez syna Kazimierza, i tak -
z pierwszej żony Malwiny urodzili się –
· w dniu 10.09.1849 Kazimierz Roman, późniejszy emerytowany podpułkownik wojsk Rzeszy Niemieckiej, który zaślubił w dniu 11.10.1884. Martę Poten, zmarł w miejscu swego stacjonowania w Hanowerze dnia 11.10.1921., bezdzietny.
· w dniu 15.09.1851. Władysław Józef, zmarły w Gnieźnie 11.02.1854.
· w dniu 06.11.1853. Stanisław Teodor, krajowy radca budowlany, poślubił 26.06.1889. Stanisławę Wierzbicką, zmarł 22.12.1923. w Poznaniu.
· w dniu 02.05.1856. Zofia Józefa, wyszła za mąż 29.04.1885. za Bolesława Sikorskiego, zmarła 09.05.1936. w Poznaniu.
· w dniu 13.12,1857. Lucjan Tadeusz Longin, farmaceuta – bankowiec, zaślubił 09.02.1888. Jadwigę Kugler, zmarł 30.03.1920. w Poznaniu.
· w dniu 28.02.1859. Józefa Malwina, wyszła za mąż 30.06.1896. za Adama Janowskiego, zmarła 22.01.1937. w Gnieźnie.
Z drugiej żony Emilii:
· w dniu 09.05.1861. Konstancja Aniela, wyszła za mąż 23.09.1880. za Bronisława Wrześniewskiego, dalsze losy dotychczas nieznane.
HELENA ANIELA
KOD:
VIII.8.
é
01.06.1806.
- † 08.01.1883.
Helena Aniela córka Teodora Franciszka Ksawerego i Konstancji z Dąmbskich urodziła się (według monografii rodzin wielkopolskich prof. W. Dworzaczka) w dniu 01.06.1806. w Pacholewie, a według załączonego wyciągu z Liber Baptisatorum została ochrzczona - przypuszczalnie w kościele w Białężynie - w dniu 15. czerwca tegoż roku. Akt jej chrztu przechowywany jest w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, zespół akt parafialnych w Białężynie, księgi metryczne 1788 – 1824, sygnatura – mikrofilm 2261, przy czym z mało czytelnego tekstu odcyfrowano następującą treść:
„Pacholewo 15 czerwca 1806 roku
Ego qui supra Baptisawi sub(?) infantem dini
Nomine Helenam Angelam natam die m.b. Generoza Dominus Theodori de
Sacken von
der Osten et Constantia (?) villa Pacholewo ...
Przyjmuję treść zapisu :
„W
dniu 15 czerwca 1806 roku, ja - wyżej
wymieniony [ksiądz] - ochrzciłem
dziecko Urodzonego Pana Teodora de Sacken von der Osten i jego żony
Konstancji,
zamieszkałych w Pacholewie, które otrzymało imiona Helena Aniela
..."
Dzieciństwo i młodość spędziła rzecz jasna w domu rodzicielskim i wraz z nim przenosiła się do kolejnych miejscowości, w których jej ojciec dzierżawił posiadłości ziemskie, względnie pracował. Znane są one dzięki „Tekom Dworzaczka” i zostały szczegółowo opisane w życiorysie Teodora; w tym miejscu natomiast, aby dopełnić życiorys Heleny Anieli - należy je jedynie dla porządku wymienić. Tak, więc były nimi: miejsce jej urodzenia, Pacholewo położone ok. 7 km. na wschód od Obornik i dzierżawione przez jej ojca w latach 1801 – 1806, Chociszewo oddalone ok. 5 km. na pn. - wschód od Skoków, w którym Teodor gospodarował w latach 1806 – 1808, Boruszyn wieś położona ok. 17. km. na południe od Czarnkowa oraz należące do tamtejszej parafii nadleśnictwo w Brodzie Garncarskim gdzie Teodor pełnił funkcje nadleśniczego, a od 1811. roku na powrót Chociszewo.
Istnieje duże prawdopodobieństwo – opisane w historii pokolenia VII. – że po śmierci w 1814. roku Wirydiany, wdowy po Longinie Kazimierzu, w rodzinnym domu Heleny Anieli pojawiły się osierocone córki jej stryjostwa (Aleksandra ur. ok. 1793., Florentyna ur. ok. 1806. i Antonina Sofronia ur. 1809.) i ta wspólna gromada dziewczynek z dwóch rodzin, będąca mniej więcej w zbliżonym wieku – za wyjątkiem najstarszej córki Longina - Aleksandry, poddana była wspólnemu wychowaniu. Warto przypomnieć, że jedyny syn Longina i Wirydiany, a stryjeczny brat Heleny Anieli - Roman przebywał już w owych czasach z pewnością w gimnazjum w Kaliszu, natomiast jej rodzony brat, Longin Franciszek miał przyjść na świat dopiero za dwa lata. Nie można z braku wiadomości niczego pewnego powiedzieć o sposobie organizacji nauki w domu Teodora. Wiadomo jedynie, że podstawowe wiadomości edukacyjne musiały być na tyle dobrze przyswojone przez uczącą się gromadę dzieci, że i Roman nie miał trudności w szkole kaliskiej i panny przy zamążpójściu znajdowały partnerów w obrębie swojej klasy społecznej.
Nie znamy roku opuszczenia przez Teodora wraz z rodziną Chociszewa – wiadomo jedynie z pewnością, że nastąpiło to po 1819. Analogicznie nie wiemy, kiedy zamieszkali oni w Trzemesznie; można jedynie snuć domysły, że miało to miejsce po usamodzielnieniu się młodszych bratanic - sierot po zmarłym bracie i szwagierce, a w takim razie termin ten wypadłby pod koniec lat 20. XIX. stulecia.
W tym miasteczku wielkopolskim stanowiącym odtąd siedzibę domu rodzinnego Teodora i Konstancji, przebywały już najprawdopodobniej wyłącznie ich własne dzieci, a to: Justyna Stanisława ur. w 1802. o ile uprzednio nie wyszła za mąż, Helena Aniela używająca w dorosłym życiu jedynie drugiego imienia, Antonina Felicjana ur. w 1807., Waleria Emiliana ur. w 1810. i Prowidencja ur. ok. 1811. oraz ewentualnie Longin Franciszek z rocznika 1816. o ile nie uczęszczał do gimnazjum w innym mieście. Mając taki zbiór panien na wydaniu musiał Teodor siłą rzeczy prowadzić dom na tyle otwarty, aby mogła w nim bywać młodzież oczywiście głównie męska.
Przypuszczalnie w ostatnich latach trzeciego dziesięciolecia pojawił się w jego progach między innymi i Hipolit Trąmpczyński. Wynikiem jego wizyt było wybranie Walerii za towarzyszkę życia, co zostało ukoronowane ich ślubem w dniu 27. kwietnia 1840. roku. Ambitny zawodowo Hipolit, finansowany jako sierota przez swych opiekunów, pragnął jednak oprócz szczęścia rodzinnego uzyskać kwalifikację umiłowanego przez siebie zawodu – specjalisty gospodarki leśnej i w tym celu podjął studia na Akademii Leśnej w Tarandt niedaleko Drezna. W tym czasie niedawno poślubiona żona pozostawała w domu rodzicielskim wśród grona swych najbliższych, ale odwiedziny Hipolita owocowały narodzinami w 1841. i 1842. dwóch kolejnych córek, które niestety w późniejszych latach zmarły, przy czym starsza odeszła jeszcze w czasie bytności Walerii w Trzemesznie. I znów nie wiadomo czy szczególne więzi łączyły już wówczas obie siostry: zamężną Walerię ze starszą Anielą, która w ramach siostrzanej pomocy pomagała w opiece nad niemowlętami, czy też ta więź narodziła się dopiero później. Z całą pewnością można jednak skonstatować, że w owych latach Aniela licząca wówczas już 35 lat nie miała prawie żadnych szans na zamążpójście w prowincjonalnym Trzemesznie i przypuszczalnie pogodziła się – pewnie z żalem - z przyszłością spędzoną w samotności. Żaden przekaz w tej kwestii nie dotarł do naszych czasów w związku, z czym nigdy nie będziemy wiedzieli czy jej staropanieństwo wynikało z braku odpowiedniego kandydata, świadomego wyboru, zawodu miłosnego czy wreszcie np. z wrodzonej ułomności fizycznej.
Nie posiadając źródeł dochodów, pozwalających na finansowania ewentualnej samodzielnej egzystencji, gdyż jakakolwiek praca zawodowa za wyjątkiem pełnienia roli „damy do towarzystwa” względnie prowincjonalnej guwernantki (o ile posiadała wystarczające kwalifikacje), była w owych czasach praktycznie mało prawdopodobna, pozostawała w domu rodzinnym na garnuszku ojca, ewentualnie okresowo przebywała w charakterze rezydentki u jednej ze swych zamężnych sióstr.
Z listu naszego kuzyna - profesora Krzysztofa Skubiszewskiego, datowanego 30. sierpnia 2004. i załączonego do dokumentacji osobistej Danuty Jadwigi z pokolenia XI.(KOD: XI.3.), dowiadujemy się:
„Moja
matka na chrzcie otrzymała imię Aniela
przez pamięć na siostrę wspomnianej Walerii, Anielę O. – S.,
która wychowywała dzieci
Walerii (Waleria młodo zmarła).”
Jest to niezmiernie istotny szczegół wiążący w pewnym sensie losy Heleny Anieli, początkowo z jej młodszą siostrą Walerią, a później z jej osieroconymi dziećmi, które ta powiła w okresie swego małżeństwa z Hipolitem Trąmpczyńskim.
Z jednej strony wiadomo, że wiekowy Teodor Franciszek Ksawery wraz z równie zaawansowaną wiekiem żoną Konstancją zamieszkiwali do swej śmierci w latach 50. XIX. wieku w Trzemesznie i można przypuszczać, że opiekowała się nimi ich niezamężna córka Prowidencja, której losy zostaną dalej opisane, z drugiej zaś, że poczucie u Anieli obowiązku współopieki nad rodzicami mogło zostać zniwelowane jej miłością siostrzaną, ale również nowo narodzonym uczuciem quasi matczynym do dzieci siostry.
Z życiorysu Hipolita Trąmpczyńskiego wiadomo, że po ukończeniu studiów objął on w 1843. roku stanowisko nadleśniczego w lasach kórnickich i przeniósł się wraz z rodziną do Bnina, w którym urodziła się jego córka Stanisława, która w przyszłości miała wyjść za mąż za Bolesława Leitgebera oraz syn Władysław. Losy Hipolita – z dokładnością na miarę wiadomości znanych z dostępnych publikacji – przedstawione zostały w życiorysie Walerii, w tym miejscu należy jedynie powiedzieć, że można dopuścić ewentualność udziału w tych przenosinach również związanej z Walerią i jej rodziną – Anieli.
Logiczne będzie, bowiem założenie, że Hipolit zajęty organizacją służby w olbrzymich kompleksach leśnych dóbr kórnickich, przebywał całymi dniami poza domem, w którym oprócz ciężarnej po raz kolejny żony, wymagała również dozoru niedawno urodzona córka Stanisława. W tej sytuacji opiekuńcza, oddana i zżyta uprzednio z rodziną, Aniela była na wagę złota. W 1845. roku po narodzinach syna Władysława, Waleria na skutek poporodowego zakażenia niestety zmarła.
Nie można jednak wykluczyć, że Aniela przebywająca dotąd z rodzicami w Trzemesznie dopiero w tym momencie zaoferowała swą pomoc i zjawiła się w domu wdowca. Wydaje się jednak bardziej psychologicznie prawdopodobne, że dziećmi Walerii zajmowała się od chwili ich urodzenia, początkowo pomagając siostrze w Trzemesznie, później w Bninie i w końcu matkując im po śmierci Walerii. Jej obecność w domu Trąmpczyńskich stała się wręcz niezbędna po wypadkach 1846. roku, w wyniku których aresztowano i skazano Hipolita na 25. lat twierdzy. Można przypuszczać, że w czasie aresztu, procesu i wykonywania przez Hipolita wyroku twierdzy, Aniela wraz z dziećmi nie mając środków do życia wróciła do rodzinnego domu w Trzemesznie. Jest jednak możliwa do rozważenia wersja pozostania jej w Bninie, gdzie wraz z dziećmi byłaby na utrzymaniu znanego z patriotyzmu i filantropii Tytusa Działyńskiego, choć to akurat w świetle omawianej w życiorysie Walerii reakcji Działyńskiego na wypadki 1846. roku – wydaje się mocno wątpliwe.
Uwolnienie w 1848. w wyniku Wiosny Ludów - Hipolita i podjęcie przez niego funkcji nadleśniczego w dobrach Heliodora Skórzewskiego, spowodowało z pewnością przeniesienie się również Anieli wraz z dziećmi do dzierżawionej przez niego wioski Polwica w pobliżu Zaniemyśla.
Opisana wyżej próba rekonstrukcji losów Anieli stanowi rzecz jasna wyłącznie hipotetyczne domniemanie wynikłe z tradycji przechowanej w rodzinie potomków Stanisławy Leitgeber de domo Trąmpczyńskiej, przekazane w jednym cytowanym zdaniu otrzymanego listu. Weryfikacja przedstawionej wersji wypadków nastąpi po ewentualnym ujawnieniu nowych faktów z wczesnego okresu życia dzieci Walerii i Hipolita Trąmpczyńskich.
W bliżej nieznanym roku przenosi się Aniela do Poznania, o czym informuje miejska księga adresowa z roku 1865.:
Auf
das Jahr
1865
str. 74
Osten
Aniela v.d., Rentiere, Sandstr. 8
[Osten
Aniela von der, rentierka, Sandstrasse 8]
Osten Providentia v.d., Rentiere, Sandstr. 8“
[Osten
Prowidencja von der, rentierka, Sandstrasse 8]
Zacytowana informacja wymaga kilku wyjaśnień. Otóż Sandstrasse, to późniejsza, krótka nieprzelotowa uliczka - Piaskowa, boczna od Wielkich Garbar, niedaleko ich skrzyżowania z ulicą Solną. Niemieckie nazwa „die Rentiere” w zacytowanym kontekście należy rozumieć, jako określenie statusu osoby żyjącej z procentów od złożonego w banku kapitału; oznaczałoby to więc, że zarówno Aniela, jak i wspólnie z nią zamieszkała - również niezamężna siostra – Prowidencja, otrzymały po śmierci ojca spadek pozwalający na skromne usamodzielnienie się i zamieszkanie na peryferiach ówczesnego Poznania (patrz mapa twierdzy Poznań z roku 1871., załączona do dokumentacji osobistej Walerii Trąmpczyńskiej). Dla ścisłości należy dodać, że w tym samym budynku mieszkała w wymienionym roku również trzecia siostra, Antonina Felicjana wówczas już wdowa po Pawle Ungerze, który zmarł w roku poprzednim.
Równocześnie należy uświadomić sobie, że od mniej więcej połowy lat 50. XIX. wieku, dzieci Hipolita - absolwenta Gimnazjum im. Marii Magdaleny, a przede wszystkim syn Władysław, wymagały solidnej edukacji, której w żadnej z miejscowości związanych z pracą ich ojca nie mogły otrzymać. Wydaje się, więc uzasadnione przypuszczenie, że na Piaskowej oprócz trzech sióstr, przynaj- mniej w okresie swej edukacji zamieszkiwało również rodzeństwo Trąmpczyńskich. W jednym z kolejnych lat Aniela przeprowadziła się na bardziej chyba prestiżowe, ale możliwe, że mniejsze mieszkanie przy ul. Wielkie Garbary, bowiem księga adresowa z roku 1868. informuje:
Wohnung -
Anzeiger
1868
str.
43
v.d. Osten Aniela,
Frlein, gr. Gerberstr. 16“
[von der Osten Aniela, panna, Wielkie Garbary 16]
Nie wydaje się, aby było to możliwe bez finansowego wsparcia osób trzecich, w tym wypadku jednak należy wykluczyć osobę Hipolita Trąmpczyńskiego, który zmarł poprzedniego roku po kilku latach swego drugiego małżeństwa z Gabrielą Fijałkowską - wdową po Tadeuszu Trąmpczyńskim, uwieńczonego kolejnym potomstwem w osobach dwóch synów i córki.
Rola Anieli w wychowaniu dzieci Walerii powoli się jednak kończyła, bowiem w podanym wyżej roku, Stanisława osiągnęła wiek 24. lat, a Władysław był tylko o rok młodszy. Byli, więc dorosłymi ludźmi i o ile czegokolwiek potrzebowali to przyjaznego domu z bliską sobie osobą, do której Aniela na pewno należała. Są to oczywiście kolejne supozycje nie poparte żadnym dowodem, ale na tyle prawdopodobne, że warte odnotowania. Postaci kolejnego „sponsora” uczestniczącego w kosztach utrzymania mieszkania szukałbym raczej w osobie jej brata Longina Franciszka, a w późniejszych czasach - Bolesława Leitgebra, męża jej siostrzenicy i wychowanicy - Stanisławy.
Kilka lat później, bo w 1872. roku, księga adresowa Poznania pod tym samym adresem wymienia również wdowę Antoninę Unger.
Kolejnym i ostatnim adresem Anieli był dom z numerem 4. przy stosunkowo skromnie zabudowanej ulicy Grobla. Nie wiemy, w którym roku tam się przeprowadziła, ale wiadomo, że jej siostra Antonina wykazana jest pod tym adresem w 1879. można, więc domniemywać, że w tym samym roku, a możliwe, że przed tą datą, Aniela również tam zamieszkała.
Prawdopodobnie jednak pierwszą z mieszkających w tym domu, była najstarsza z sióstr, Justyna Stanisława wdowa po Wilhelmie Jensch’u, która zresztą tam zmarła w dniu 15.12.1879. roku.
Niewykluczone, że to ona właśnie ściągnęła pod ten adres pozostałe siostry. Tak, więc w pewnym – krótkim - okresie czasu wszystkie cztery siostry mieszkały, co najmniej na jednej klatce schodowej. Jest też prawie pewne, że przez cały omawiany okres Anieli towarzyszyła związana z nią po śmierci ich rodziców, młodsza siostra Prowidencja, o czym będzie dalej mowa w jej życiorysie.
Klimat ówczesnego Poznania, miejscowe ciekawostki związane z poszczególnymi ulicami, a także wyróżniające się i charakterystyczne poznańskie postacie drugiej połowy XIX. wieku, opisał Marceli Motty w swej uroczej książce „Przechadzki po Poznaniu” {PIW, W-wa 1957}, natomiast encyklopedyczny zbiór wiadomości o organizacji życia społecznego w całym stuleciu zawarty jest w rzetelnym opracowaniu Marii i Lecha Trzeciakowskich pt. „W DZIEWIĘTNASTOWIECZNYM POZNANIU” {Wydawnictwo Poznańskie, P-ń 1987.}.
Aniela musiała być osobą wyłamującą się z przeciętności, posiadając oprócz wielkiego życzliwego dla wszystkich serca, dobroci i wyrozumiałości również właściwość przyciągania ludzi, korzystających w jej obecności z przyjaznej aury i pogody jej ducha. Wydaje się, że należała do nadzwyczaj nielicznego grona osób żyjących dla innych, niejednokrotnie kosztem samej siebie. Trudno inaczej wytłumaczyć jej pozorną życiową samotność, pełną sióstr i młodzieży. Przypuszczalnie po usamodzielnieniu się obojga Trąmpczyńskich zajęła się Aniela – niestety niewiadomo, w którym roku - Konstancją, najmłodszą latoroślą swego brata Longina. Przesłanką do takiego twierdzenia jest akt ślubu Konstancji z Bronisławem Wrześniewskim z dnia 23. września 1880. roku, w którym jako miejsce zamieszkania panny młodej podany jest dom przy ulicy Grobla 4. Dom w owym czasie zamieszkały przez trzy ciotki, siostry jej ojca, był pewnie w tym dniu również domem weselnym.
Jest to ostatnia pewna wiadomość z życia Anieli. W roku ślubu Konstancji miała 74. lata, który to wiek ówcześnie zaliczany był do podeszłych. Zmarła na początku stycznia 1883. roku, a jej akt zgonu znajduje się w Archiwum Państwowym w Poznaniu, w zespole Poznań – miasto, sygn.- 126, strona – 58 i po przetłumaczeniu ma następujące brzmienie:
(UWAGA: Tekst aktu zgonu został w dużej
części
wypisany ręcznie, niemieckim alfabetem gotyckim, który z
uwagi na indywidualny
charakter pisma urzędnika, stanowi znaczne utrudnienie w jego
odczytaniu.
Miejsca nieodcyfrowane i nieprzetłumaczone zostały poniżej zaznaczone w
nawiasach. Kserokopia oryginału znajduje się w zbiorze
dokumentów osobistych
Heleny Anieli)
„Nr
58
Poznań, dnia 9 stycznia 1883
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawił się dzisiaj, co
do osobistości mi znany kupiec Bolesław Leitgeber, zamieszkały w
Poznaniu przy
ul. Wielkie Garbary 16 i oświadczył, że Aniela von der Osten - Sacken w
wieku
72 lat, wyznania katolickiego, zamieszkała w Poznaniu przy ul.
Grobla 4,
urodzona w Pacholewie powiat Oborniki [słowo
nieodczytane], córka
posiadaczy ziemskich, małżonków Teodora i Konstancji
urodzonej Dąmbskiej von
der Osten - Sacken'ów zmarła w Poznaniu w dniu 8 stycznia
1883 roku o godzinie
5 i pół po południu [dwie linijki ręcznego pisma
nieodczytane].
(-) B. Leitgeber
Urzędnik Stanu Cywilnego
(-)
podpis nieczytelny”
Zgłaszającym zgon był mąż Stanisławy z
Trąmpczyńskich, siostrzenicy i wychowanicy zmarłej, który
przypuszczalnie
organizował i nadzorował opiekę nad Anielą w ostatnim okresie jej
życia. Choć,
bowiem w tym samym domu pozostały jeszcze dwie siostry Anieli, 72.
letnia Prowidencja
i 76. letnia Antonina Sofronia, to wiekowo niewiele odbiegały one od
zmarłej i
niewykluczone, że ich sprawność fizyczna uniemożliwiała właściwe
doglądanie
chorej siostry.
Zgodnie z ostatnim życzeniem zmarłej
pochowano ją w Trzemesznie, przypuszczalnie w sąsiedztwie grobu
rodziców. Mówi
o tym niepodpisany nekrolog zamieszczony w nr 6.
„Dziennika Poznańskiego”
z dnia 10.01.1883., którym pożegnano ją w Poznaniu:
cierpieniach śp.
Eksportacya
zwłok z domu żałoby Grobla nr. 4
w
czwartek o godzinie 8 1/2, pogrzeb w piątek
w
Trzemesznie.
Poznań, dnia 8 stycznia 1883"
PROWIDENCJA
KOD:
VIII.9.
é
ok.
1811. - † 01.08.1887.
Prowidencja była najmłodszą córką – Teodora Franciszka Ksawerego i Konstancji z Dąmbskich. Urodziła się według aktu zgonu sporządzonego na podstawie zgłoszenia jej śmierci przez starszą siostrę Antoninę - wdowę Unger, w Chociszewie w 1811. roku. Zarówno data jej urodzenia jak i jego miejsce zostały przyjęte wyłącznie w oparciu o informacje podane przez siostrę, bowiem w księgach metrykalnych parafii w Lechlinie, której według kościelnego podziału administracyjnego przyporządkowana była wieś Chociszewo, takiego zapisu w trakcie kwerendy nie odszukano. Z życiorysu jej ojca wiadomo, że na przełomie lat 1810/1811 przeprowadzał się on z rodziną z Brodu Garncarskiego do Chociszewa w związku, z czym istnieje możliwość, że urodziny Prowidencji wypadły w trakcie przenosin i obowiązkowa ceremonia chrztu została dopełniona w przydrożnej miejscowości. Taki przebieg wypadków jest, co prawda mało możliwy, ale niewykluczony i brak tego zapisu można złożyć na niekompletność archiwalnej kwerendy, utrudnionej ilością potencjalnie możliwych do sprawdzenia miejscowości.
Jej dzieciństwo i lata młodzieńcze musiały być – do momentu przeniesienia się rodziny Teodora do Trzemeszna - siłą rzeczy analogiczne do opisanych w życiorysie Heleny Anieli. Jednak dziewczęce lata w prowincjonalnym miasteczku liczącym w owych czasach około 2 tysiące mieszkańców, nie należały z pewnością na dłuższą metę do zbyt atrakcyjnych. Wyjście za mąż, będące naturalnym docelowym zamierzeniem każdej dziewczyny na wydaniu, przy zachowaniu statusu społecznego zgodnego z pozycją domu rodzinnego, nie należało chyba – z braku interesujących kandydatów w Trzemesznie – do bezproblemowych. Należy przypuszczać, że było ono raczej sprawą przypadku, a niejednokrotnie pewnie i bezuczuciowej konieczności. Można tego domniemywać na przykładzie dwóch starszych sióstr Prowidencji, które poślubiły - zapewne nie mając innego wyjścia – członków warstwy niemieckich urzędników, która napłynęła do Wielkopolski po zaborach. Prawdopodobnie Prowidencji nie trafiła się nawet taka szansa, a przecież była zwykłą młodą, spragnioną miłości, a pewnie i przygody - dziewczyną. W tej sytuacji trudno się dziwić, że zdarzył jej się mało zaszczytny w owych czasach romans – zapewne zawiązany przypadkowo - z szewcem. Lokalny wykonawca butów i miejscowy Don Juan, Franciszek Lewicki został ojcem jej nieślubnej córki urodzonej w dniu 18. listopada 1837. roku. Mówi o tym poniższy, przechowywany w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, w aktach parafialnych Trzemeszna, pod sygnaturą nr 7, akt urodzenia:
„Anno
Domini 1837
[Roku Pańskiego 1837]
Numerus: 64
[Pozycja]
Anno: 1837
[Rok]
Dies et
mensis baptisavi: 18 Novbr.
[Dzień i miesiąc chrztu] : 18 listopada
Nomen et cognomen Saerdotis
baptisavi: J. Manske
[Imię i nazwisko księdza udzielającego chrztu]
Nomen infantis:
Catherina Elisabeth
[Imie dziecka]: Katarzyna Elżbieta
Locus Nativitatis:
Trzemeszno
[Miejsce urodzenia]
Tempus
nativitatis: Novb. 18
[Data
urodzin] : 18
listopada
Nomen et
Cognomen Patris: Franz Lewicki
[Imie i nazwisko ojca]
Conditio: Sutor
[Zawód ojca]: szewc
Nomen et Cognomen
Matris: Providentia Osten
[Imię i nazwisko matki]
Nomen et Cognomen:
[Imię i nazwisko (rodziców chrzestnych)]
Patrini
- Jak. Daszkiewicz
[Ojciec] - Jakub Daszkiewicz
Patrinae
- Hed. Szymańska
[Matki] - Jadwiga Szymańska
Jest oczywiste, że przygoda taka „zhańbiła” Prowidencję wśród miejscowej społeczności i wyeliminowała ją na zawsze spośród potencjalnych kandydatek do zamążpójścia. Szewca Lewickiego nie bez kozery określono wyżej mianem „Don Juan’a”, bowiem w zacytowanej księdze chrztów Trzemeszna, wymieniony jest on jeszcze dwukrotnie w tym samym roku, jako ojciec nieślubnych dzieci. Jego warsztat i wyroby musiały mieć w miasteczku wyjątkowe powodzenie wśród panien spragnionych przygód z przedstawicielami przeciwnej płci.
Na uznanie zasługują przede wszystkim rodzice Prowidencji, którzy wbrew pruderyjnym obyczajom znanym z późniejszej literatury nie wydalili zhańbionej panny, ani też nie nakazali wydać niemowlaka na wychowanie na wieś, lecz pozwolili wychowywać je w domu rodzinnym. Zważywszy zaś, że Katarzyna Elżbieta została natychmiast po urodzeniu ochrzczona, należy sądzić, że dziecko było słabowite i nie rokowało długiego życia. Istotnie w następnym roku w dniu 27. września zmarło, o czym zaświadcza akt zgonu znajdujący się w tych samych aktach parafialnych Trzemeszna, w księdze zmarłych, pod identyczną sygnaturą, o treści:
„N o
:
38
[Pozycja]
Obitus
-
[Dzień zgonu]
Annus
[rok]
: 1838
Mensis
[miesiąc] : September [wrzesień]
Dies [dzień] : 27
Hora
[godzina] : 4
Locus
Defuncti
: Trzemeszno
[Miejsce zgonu]
Sepulturae -
[Data pogrzebu]
Mensis
:
September
[Miesiąc]
Dies
: 29
[Dzień]
Nomen et
Cognomen Defuncti: Catharina
[Imię i nazwisko zmarłego]: Katarzyna
Aetas
-
[Wiek]
Annus [lat] : -
Mensis [miesięcy]: 10
Dies [dni]
:
-
Conditio Defuncti
:
Infans
[Stan cywilny zmarłej] : [dziecko]
Nomen et
Cognomen -
[Ojca]
Matris
: Providentia Osten
[Matki]
Morbus
quo laborabat : indeterminatur
[Powód
śmierci]
: [nieustalony]
Należy przypuszczać, że niezależnie od charakteru związku, z którego pochodziła córeczka, jej śmierć stanowiła dla Prowidencji tragedię i zmieniła z pewnością jej styl życia i obowiązki, które powróciły do stanu pierwotnego sprzed romansu. Można też domniemywać, że wraz z pozostającymi w tym czasie w rodzinnym domu siostrami: Heleną Anielą oraz Walerią Emilianą sprawowała opiekę nad starzejącymi się rodzicami, wiodąc mało urozmaicaną małomiasteczkową egzystencję. Jedynymi wydarzeniami niecodziennej rangi ubarwiającymi rzeczywistość, były z pewnością kolejne wesela jej sióstr, a we wczesnych latach czterdziestych również narodziny córek Walerii i Hipolita Trąmpczyńskich.
W późniejszych czasach rodzinny dom coraz bardziej pustoszał, Waleria przebywała w Bninie, niewykluczone, że wraz z nią wyjechała również Helena Aniela, Justyna Stanisława żona Wilhelma Jensch’a towarzyszyła mężowi w miejscach jego urzędowania, brat Longin Franciszek zajęty swoją karierą zawodową do domu wpadał z pewnością dorywczo i z uwagi na ówczesne możliwości komunikacyjne robił to pewnie sporadycznie, zaś jedyną siostrą, na której wsparcie i bliską pomoc mogła liczyć Prowidencja, była zamieszkała również w Trzemesznie - Antonina Felicjana zamężna Unger. W czerwcu 1850. roku zmarł w podeszłym wieku 88. lat ojciec Prowidencji, Teodor Franciszek Ksawery i został pochowany w Trzemesznie. Nie dotarły do naszych czasów żadne informacje o ówczesnym miejscu pobytu matki Prowidencji, owdowiałej Konstancji; jedynie z kroniki rodzinnej wiadomo, że bywała ona w Gnieźnie u syna Longina, co jej autor, a wnuk Konstancji zapamiętał z dzieciństwa. W tych okresach Prowidencja przypuszczalnie przebywała samotnie w rodzinnym domu w Trzemesznie, mogąc liczyć jedynie na towarzystwo i wsparcie swej starszej siostry Antoniny. Prawie dokładnie trzy lata po Teodorze, również w czerwcu zmarła i Konstancja, a Prowidencja pozostała przypuszczalnie samotna w rodzinnym domu, o ile nie został on już uprzednio zlikwidowany.
Kolejny raz można jedynie domniemywać, że osamotniona Prowidencja dołączyła do również samotnej, ale zajętej wychowywaniem dzieci Walerii, Heleny Anieli. Czy miało to miejsce w latach 50., czy dopiero w 60. XIX. wieku nie wiadomo. Taki przebieg wydarzeń potwierdzony jest – niestety dużo później - w księdze adresowej Poznania:
Auf
das Jahr
1865
str. 74
Osten Aniela v.d., Rentiere,
Sandstr. 8
[Osten Aniela von der, rentierka, Piaskowa – (boczna od Wielkich Garbar) - 8]
Osten Providentia v.d.,
Rentiere, Sandstr. 8
[Osten Prowidencja von
der, rentierka,
Piaskowa 8]“
Poznańskie losy Prowidencji związane były na trwałe z życiem kolejnych jej sióstr. Można założyć, że wraz z Anielą przeprowadziła się na Wielkie Garbary 16, a później do domu przy ul. Grobla 4.
Na ile jednak Prowidencja współdziałała z nią w wychowaniu Stanisławy i Władysława Trąmpczyńskich - dzieci ich zmarłej siostry Walerii – nie dowiemy się chyba nigdy, zakładając jednak, że dołączyła do Anieli po śmierci matki, czyli po czerwcu 1853. roku można przypuszczać, że miała w tym procesie swój zaangażowany udział. Sądząc po cytowanych w historii życia Walerii wspomnieniach po śmierci jej córki Stanisławy Leitgeber - atmosfera, w której się ona wychowała z bratem, a tworzyły ją przecież głównie obie siostry, musiała mieć odcień żarliwego patriotyzmu, zaś z pewnością niejednokrotnie gościły w tym domu osoby wspominane w historii Wielkopolskiej „pracy organicznej” na pierwszoplanowych miejscach.
Cytowany niżej dokument wskazuje, że po śmierci Anieli w styczniu 1883., Prowidencję przygarnęła mieszkająca również przy Grobli 4, kolejna jej siostra - Antonina Felicjana - wdowa Unger (a potwierdza to nota w księdze adresowej Poznania za 1884. przytoczona w dokumentach osobistych Prowidencji), w której mieszkaniu, Prowidencja zmarła. Mówi o tym jej akt zgonu przechowywany w Archiwum Państwowym w Poznaniu, w zespole: USC Poznań-miasto, sygnatura 188, strona 312, w brzmieniu:
„Nr 1254
Poznań
dnia 2
sierpnia 1887
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawiła się dzisiaj co do osobistości mi znana wdowa Antonia
Unger
urodzona von der Osten, zamieszkała w Poznaniu przy ul. Grobla 4 i oświadczyła , że
Prowidencja von der Osten w wieku 76 lat, religii
katolickiej, zamieszkała w Poznaniu u zgłaszającej,
urodzona w Chociszewie w powiecie Wągrowiec, stanu wolnego, córka
zmarłych małżonków
ziemian, Teodora i Konstancji urodzonej Dąbskiej von der
Osten'ów, zmarła w
Poznaniu w mieszkaniu zawiadamiającej w dniu 01.sierpnia 1887.
roku o godzinie
wpół do pierwszej po południu.
(-) Antonia Unger
(-)podpis nieczytelny
Z niżej cytowanego nekrologu wynika, że Prowidencja zmarła niespodziewanie, porażona zawałem serca względnie wylewem krwi do mózgu; o jej śmierci informowała siostra nekrologiem zamieszczonym w „Dzienniku Poznańskim” nr 176 z 04. sierpnia 1887. roku, następującej treści:
śmiercią, rażona paraliżem ś.p.
PROWIDENCYA OSTEN
Pogrzeb odbędzie się w
środę o godzinie 6-tej
z Grobli Nr. 4. O czem
donosi krewnym i
znajomym w smutku pogrążona
s i
o s t r a "
ANTONINA
FELICJANA
KOD:
VIII.10.
é
chrzest
30.06.1807. - †
08.02.1898.
Antonina Felicjana była czwartą z kolei córką Teodora Franciszka Ksawerego i jego żony Konstancji z Dąmbskich, kontynuującą trend przychodzenia na świat żeńskiego potomstwa tej pary. Według opracowania prof. W. Dworaczka została ochrzczona w dniu 30.06.1806. r. Jest to niechybnie jedna z nielicznych pomyłek – zazwyczaj dokładnego kwerendysty – bowiem w Liber Baptisatorum parafii Lechlin na terenie, której urodziła się Antonina - wymieniony przez profesora rok jest wyraźnie wytłuszczony, natomiast następny – 1807. nie jest oddzielnie zaznaczony, a właśnie wówczas wspomnianego dnia, odbyła się uroczystość jej chrztu.
Jest wielce prawdopodobne, że profesor stosujący opisaną w swej książce pt. „Genealogia” metodę wyławiania, co piątej istotnej dla niego informacji, nie zauważył w pośpiechu zróżnicowania zapisów poszczególnych lat.
Akt jej chrztu przechowywany jest w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu w zespole akta parafii, Lechlin, sygnatura – mikrofilm 178 i brzmi:
„Annus 1807
Die 30
Juni z Kościszewa
Ego Idem (-?-) supra Baptisawi Infanto cum
omniby (-?-) in Ecclesia duplici Antoninam Felicianam Filiam Mgfici
Teodori et
Constantia de Dąbscii Ostenow Possesorum Kościszewo. Patrini fuere
Mgfica
Catherina idem de Dąbsciis uxor Mgfici Francisco Żółtowski
Venilliferii...”
Po przetłumaczeniu :
„Rok 1807
Dnia 30
czerwca w Kościszewie
Ja wyżej wymieniony ksiądz ochrzciłem w
kościele dziecko dwojga imion Antoninę Felicjanę, córkę
Wielmożnego Teodora i
Konstancji z Dąmbskich Ostenów dzierżawców Kościszewa.
Rodzicami chrzestnymi
byli Katarzyna również z Dąmbskich, żona Wielmożnego chorążego
Franciszka Żółtowskiego.”
W ślad za profesorem należy przyjąć, że jednoznacznie czytelny zapis miejscowości w formie „Kościszewo” dotyczy w istocie „Chociszewa”, a obie te nazwy były w owych czasach używane równoprawnie. Warto również podkreślić, że jej rodzicami chrzestnymi byli: bliska krewna jej matki - Katarzyna z Dąmbskich i jej mąż, znaczący wielkopolski ziemianin – Franciszek Ksawery Żółtowski.
Można w takim razie przyjąć, że Antonina urodziła się około 23. czerwca tego roku przy założeniu, że jej chrzest odbył się w tradycyjnym terminie - tygodnia od dnia narodzin. Tak, więc z całą pewnością jej dzieciństwo wypadło na czasy dzierżawienia przez jej ojca kolejno: Chociszewa, Boruszyna, Brodu Garncarskiego i na powrót Chociszewa, a więc w tych samych miejscach i warunkach, które zostały opisane przy próbie rekonstrukcji życiorysu Heleny Anieli. Analogiczne również musiała odebrać wychowanie.
Z pewnością w końcu lat dwudziestych XIX. wieku, będąc już wówczas dorastającą panną na wydaniu przeniosła się wraz z rodzicami do Trzemeszna,. Nie znamy niestety, ani okoliczności poznania przyszłego męża, ani daty ich ślubu, a nawet miejscowości, w której został on zawarty, choć logika wynikająca z tradycji wskazywałaby na dom rodzinny. Kwerenda w tej kwestii w aktach metrykalnych Trzemeszna za lata 1832 – 1842 nie przyniosła niestety rezultatu. Na podstawie aktu urodzenia córki tej pary można jedynie domniemywać, że miało to miejsce z początkiem lat czterdziestych, a Antoninie jako pannie młodej - „dzwonił już wówczas ostatni dzwonek”. Mężem został prowincjonalny pruski lekarz względnie inspektor sanitarny, Paweł Unger. Niemożliwością jest dzisiaj ustalenie czy małżeństwo to zostało zawarte w oparciu o wzajemne uczucie, czy też z obopólnej determinacji będącej wyrazem ucieczki od samotności w dalszym życiu. Według wieku podanego w akcie zgonu, Paweł urodził się w 1811. roku., a więc z całą pewnością był od Antoniny młodszy. Przypuszczalnie po znalezieniu wpisu o ich ślubie okaże się, że panna młoda zaniżyła swój faktyczny wiek wzorem swej siostry Walerii, o czym będzie jeszcze dalej mowa, w życiorysie tej ostatniej. O pochodzeniu i rodzinie pana młodego trudno bez specjalnych poszukiwań archiwalnych, cokolwiek powiedzieć. Wiadomo, że na terenie Wielkopolski istniała w XV. wieku znana rodzina Ungerów, ale można uważać za prawie pewne, że na przestrzeni wieków przeniosła się ona poprzez Pomorze na teren Królestwa Prus, ulegając w trakcie tej wędrówki gruntownej germanizacji; związek Pawła z tymi Ungerami mimo, że możliwy, nie został jednak uprawdopodobniony. Nie wydaje się też, aby Paweł miał cokolwiek wspólnego z nieco później żyjącym na terenie Królestwa Kongresowego, powszechnie znanym – o tym samym nazwisku - długoletnim wydawcą popularnego kalendarza warszawskiego. Niesprawdzonym w kwerendzie śladem po – poznańskim odłamie - rodziny Unger jest poniższa informacja:
„Adress – Kalender für die
Stadt Posen
Auf das Jahr
1848“
str. 87
„Unger, Witwe, Gerber Str. 50“
Ta wdowa
zamieszkała przy Garbarach nr 50 mogła być bliskim członkiem rodziny
Pawła, o ile
nie jego owdowiałą matką; sprawdzenie tej informacji wymagałaby jednak
odrębnej
i żmudnej kwerendy, a nie wydaje się to z punktu widzenia historii
opisywanej
rodziny celowe.
Nie można też jednoznacznie stwierdzić, w jakich miejscowościach małżonkowie zamieszkiwali po ślubie. Dalej cytowane akty stanu cywilnego wystawiane w Trzemesznie wskazują, że przypuszczalnie właśnie to miasteczko obrali za swą stałą siedzibę. Byłby to dla Antoniny nadzwyczaj sprzyjający zbieg okoliczności, pozwalający jej na codzienny kontakt ze starzejącymi się rodzicami i tymi siostrami, które wówczas zamieszkiwały jeszcze jej rodzinny dom. Nie mniej należy uwzględnić, że Paweł był lekarzem powiatowym, a więc terenem jego zawodowej działalności musiał być cały obszar tej jednostki administracyjnej, co niewątpliwie wymagało częstej nieobecności w domu. Wiadomo, że w Trzemesznie przyszła na świat córka omawianej pary, której akt urodzenia znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w zespole: akta parafialne Trzemeszno, sygnatura 8, i ma brzmienie następujące:
Numerus: 36
[Pozycja]
Annus et Mensis: 1848
Februar
[Rok i miesiąc] : 1848 luty
Dies: 19
[Dzień]
Puellae legitimae
[Dziewczynka z prawego
łoża]
Locus Nativitatis: Trzemeszno
[Miejsce urodzenia]
Annus et
Mensis Baptismi: 1848 Aprilis
[Rok i miesiąc chrztu] : [kwiecień 1848]
Dies: 4
[Dzień]
Nomen Infantis: Wilhelmina Emilia
Serafina
[Imię dziecka]
Nomen et Cognomen Sacerdotis baptismum administrantis: Krygier
[Imię i nazwisko księdza udzielającego chrztu]
Nomen et Cognomen –
Patris : Paulus Unger [Paweł Unger]
[Ojciec]
Matris : Antonia Osten [Antonina Osten]
[Matka]
Religio –
Patris : Acath. [niekatolik]
Matris : Cath. [katoliczka]
Conditio
et Professio Patris :
Medicus
[Stan cywilny i zawód ojca] : [lekarz]
Nomen et Cognomen Patrinorum:
[Imię i nazwisko rodziców chrzestnych]
Joannes
Piegza -
Profesor
Angela Osten -
Virgo
[panna]
Dalsze losy tej córki są nieznane, w późniejszych dziejach Antoniny nie ma śladu, aby osiągnęła ona wiek dojrzały i utrzymywała kontakty z matką. Charakterystyczna jest obecność w charakterze matki chrzestnej Heleny Anieli, nieco tylko starszej siostry Antoniny, której uprzednio omawiane dzieje dopuszczały w tym okresie jej bytność w Bninie, przy rodzinie kolejnej siostry - Walerii. Rzecz jasna udział w ceremonii chrztu, w żaden sposób nie przesądza jej stałego pobytu w tym czasie w Trzemesznie.
W tym samym zbiorze akt archiwalnych znajduje się również akt zgonu innej ich córki:
Numerus
: 98
[Pozycja]
Annus et Mensis
: 1852 Majus [maja]
[Rok i miesiąc]
Dies obitus
: 27 sep. [września]
[?] 29
[Dzień zgonu]
In quo loco
: Trzemeszno
[Miejsce zgonu]
Nomen et
Cognomen :
Claudia Unger
[Imię i nazwisko
zmarłej]
Aetas –
Annus
: -
[Lat]
Mensis
: 6
[Miesięcy]
Dies
: -
[Dni]
Conditio
et profesio patris :
filii Medicus
[Stan cywilny i zawód ojca] : [córka lekarza]
Cognomen –
[Nazwiska
rodziców]
Patris
: Paulus Unger
[Ojca]
Matris
: Antonia de Osten
[Matki]
W roku jej urodzenia, Antonina Felicjana będąca jeszcze oczywiście w wieku prokreacyjnym, miała jednak już przeszło 44 lata i niewykluczone, że w tym tkwiła przyczyna słabowitości narodzonej córeczki, zakończona - przy ówczesnym stanie położnictwa - jej zgonem. Dalsze lata życia małżonków musiały płynąć w ustalonym rytmie małomiasteczkowej codzienności i nie zachowały się o nich żadne wiadomości. Można się jedynie domyślać, że Antoninie po śmierci rodziców, a więc po 1853. roku i przeniesieniu się pozostałych sióstr do Poznania, dokuczała samotność, ale z uwagi na stanowisko i funkcję męża oraz zakres jego zajęć, niczego w ich egzystencji zmienić nie mogła.
Stan taki trwał do końca 1863. roku, bowiem w dniu 02. stycznia Paweł zmarł. Jego akt zgonu przechowywany jest w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w zespole 74 – „Kirchenbuch der in der evangelischen Parochie Trzemeszno im Jahre 1864 – Verstorbenen”, sygnatura 15 i brzmi następująco:
„No: 1
Jahr
und Monat: 1864 Januar
Todes
Tag: 2
An
welchen Orte: Trzemeszno
Vor
= , Zu = und Geschlechtensname des
Verstorbenen: Der Königskreisphysibus Sanitäsbresh: Dr. Paul
Unger
Alter,
Jahr: 53
Po przetłumaczeniu:
„Księga kościelna parafii ewangelickiej
TRZEMESZNO
za rok 1864
Zgony
Numer : 1
Rok i miesiąc
: 1864 styczeń
Dzień zgonu
: 2
Miejscowość
: Trzemeszno
Nazwisko rodowe zmarłego:
królewski lekarz powiatowy dr Paweł Unger
Wiek
: 53 lata
Uwagi :
[nie szlachcic - ?]”
Niestety akt zgonu nie podaje powodu zejścia, a dotyczy przecież mężczyzny – nawet jak na drugą połowę XIX. wieku – w kwiecie wieku i pełni sił witalnych. Można, więc domniemywać przyczyny jego nagłej śmierci np. w wyniku zawału serca lub udaru mózgu, albo też zainfekowanie się w wyniku czynności zawodowych – jakąś w owych czasach nieuleczalną chorobą zakaźną. Z wymienionej w życiorysie Anieli książki pt. „W DZIEWIĘTNASTOWIECZNM POZNANIU” autorstwa Marii i Lecha Trzeciakowskich wiadomo, że Wielkopolskę w owych czasach periodycznie nawiedzały epidemie cholery, z których jedna miała właśnie miejsce w roku śmierci Pawła, a sprzyjała jej toczona wówczas przez Prusy wojna w latach 1864 – 1871. Wnioskując z dużo późniejszego pogrzebu Antoniny w Trzemesznie, jej męża z pewnością pochowano na miejscowym cmentarzu.
Po śmierci Pawła, Antonina została w Trzemesznie sama. Widocznie nic nie wiązało ją dalej z tym miasteczkiem w związku, z czym zlikwidowanie zarówno mieszkania, jak i pożegnanie sąsiadów oraz przyjaciół nie zajęło jej zbyt dużo czasu, bowiem księga adresowa Poznania na rok 1865. wymienia już jej nazwisko, co świadczyć może o dokonanej przeprowadzce w IV. kwartale poprzedniego roku, gdyż przypuszczalnie wówczas zbierano materiały do księgi adresowej na rok przyszły.
Wpis ten brzmi następująco:
1865“
str. 107
„Unger
Antonie, verw. Sanitätsrath, Sandstr. 8“
[Antonina Unger, wdowa po radcy
sanitarnym,
ul. Piaskowa 8)
Adres ten został wyczerpująco opisany w próbie rekonstrukcji życia siostry Antoniny, Heleny Anieli, więc w tym miejscu należy jedynie przypomnieć, że w wymienionym roku w tym samym domu mieszkały trzy siostry przy uwzględnieniu wymienionej również w wykazie, Prowidencji. Przypuszczalnie Antonina, jako wdowa po pruskim urzędniku państwowym dysponowała rentą państwową, która powiększona o odsetki od kapitaliku otrzymanego, tak jak jej siostry w spadku po rodzicach, względnie zaoszczędzonego z mężem, pozwalała jej na w miarę dostatnią egzystencję. Kolejne miejsca zamieszkania Antoniny pokrywają się w dużej mierze z adresami pozostałych sióstr; niżej zostały wymienione wypisy z odnalezionych w ramach kwerendy ksiąg adresowych z następujących lat:
„Adressbuch für die Stadt Posen
Auf das Jahr
1872“
str. 74
„Unger
Antonie, Wittwe, Gr. Gerberstr. 16”
[Wdowa Antonina Unger, Wielkie Garbary 16]
„Adressbuch
für die Stadt Posen
Auf das Jahr
1876“
str. 85
„Unger
Antonie, Rentiere, Graben 22“
[Rentierka Antonina Unger, ul. Grobla 22]
„Adress und Geschäfts –
Handbuch der Stadt Posen
1879“
str. 96
„Unger Ant., W-we, Graben 4 I”
[Antonina Unger, wdowa, ul. Grobla 4, 1-sze piętro)
„Adress
und Geschäfts – Handbuch der Stadt Posen
1882“
str. 95
„Unger Antonie, Rentiere, Graben 20
II“
[Antonina Unger,
rentierka, ul. Grobla 20, 2-gie piętro]
„Wohnungs und Geschäfts –
Anzeiger für Posen
1884/1887/1888/1889/1890“
„Unger Antonie,
W-we, Graben 4 I”
[Antonina Unger,
wdowa, ul. Grobla 4, 1-sze piętro]
Analogicznie jak w wypadku Heleny Anieli oraz
Prowidencji, określenie „Rentiere” tłumaczę jako „rentierka”
tj.
„utrzymująca się z procentów od kapitału złożonego w banku”,
choć akurat w wypadku
Antoniny żyjącej przypuszczalnie z renty po mężu określenie „rencistka”
byłoby również właściwe; słownik niemiecko-polski podaje oba te
znaczenia jako
równorzędne.
Z porównania uprzednio opisanych losów Heleny
Anieli oraz Prowidencji wynika jednoznacznie, że Antonina podążała od
dnia
zamieszkania w Poznaniu śladem sióstr, z którymi
najchętniej mieszkała w jednym
budynku, wynika to rzecz jasna z zestawienia ich adresów.
Z ulicy Piaskowej, przeprowadziła się na
Wielkie Garbary 16, aby w końcu zamieszkać przy ulicy Grobli, gdzie
przypuszczalnie ściągnęła wszystkie pozostałe siostry zamieszkała tam
uprzednio
czwarta i najstarsza z nich – Justyna Stanisława, wdowa Jensch. Losy
całej
czwórki ułożyły się w taki sposób, że w tym miejscu
Antonina żegnała kolejno pozostałe,
odchodzące siostry. Jako pierwsza – 15.12.1879. zmarła Justyna
Stanisława,
później – 08.01.1883. – Helena Aniela; po śmieci tej ostatniej,
Antonina
przygarnęła prawdopodobnie osamotnioną Prowidencję, bowiem to Antonina
figuruje
na jej akcie zgonu, jako zgłaszająca jej zejście w dniu 01.08.1887.,
podając
miejsce zamieszkania zmarłej w swoim mieszkaniu. Warto zauważyć, że jej
status
materialny pozwalał z reguły na zajmowanie prestiżowych w owych czasach
mieszkań na pierwszym piętrze. W roku śmierci swej najmłodszej siostry,
Antonina ukończyła słuszny wiek 80. lat. W Poznaniu mogła liczyć
jedynie na
doraźne wizyty swej bratanicy Konstancji Wrześniewskiej zajętej jednak
z
pewnością zarówno własnym domem w podmiejskie miejscowości, jak
i wychowaniem
małych dzieci.
Na życzliwe zainteresowanie i opiekę mogła liczyć jedynie w Gnieźnie, gdzie wokół domu jej rodzonego brata Longina Franciszka, ogniskowało się również życie jego dzieci. Antonina powzięty zamiar przenosin zrealizowała przypuszczalnie na przełomie lat 1890/1891 i zamieszkała przy ul. Hornstrasse (Narożna -?) pod numerem 33. Wkrótce jednak po jej zainstalowaniu w nowym miejscu zmarł Longin, tym samym starsza od niego o 9 lat Antonina mogła liczyć już wyłącznie na swą zamieszkałą na stałe w Gnieźnie bratanicę, Józefę Malwinę później Janowską. Antonina odziedziczyła najlepsze geny po swych długowiecznych rodzicach, jako że przeżyła jeszcze 8 lat. Zmarła w dniu 08. lutego 1898. roku.
W
gnieźnieńskim urzędzie stanu
cywilnego zgłoszenia jej zgonu dokonał mąż jej bratanicy, Adam
Janowski;
kserokopia tego aktu wyciągnięta w USC w Gnieźnie znajduje się w
dokumentacji
osobistej Antoniny, a oryginał jest obecnie z pewnością przechowywany –
po
upływie 100. lat od jego wystawienia - w Archiwum
Państwowym w Poznaniu; jego treść po przetłumaczeniu jest
następująca:
„ Nr
50
Gniezno,
dnia 08 lutego 1898.
Przed
niżej podpisanym urzędnikiem stanu cywilnego stawił się dzisiaj, co do
osobistości mi znany, kontroler kredytów kasowych Adam von
Janowski,
zamieszkały w Gnieźnie i oświadczył, że
Antonina Unger urodzona
von der Osten - Sacken
w wieku 94 lat , wyznania
katolickiego , zamieszkała w Gnieźnie, przy ul. Horna nr.33, urodzona w
nieznanej miejscowości, zamężna za byłym radcą sanitarnym Pawłem
Ungerem,
zmarłym w Trzemesznie, córka zmarłych w nieznanej miejscowości
Teodora i
Konstancji urodzonej Dąmbskiej, małżeństwa von der Osten - Sacken (stan
majątkowy nieznany), zmarła w swoim mieszkaniu w Gnieźnie w dniu 8
lutego 1898
roku przed południem o godzinie za 15 minut piąta. Zawiadomienie o
śmierci
Antoniny Unger zostało przekonująco potwierdzone w sposób
naukowy.
Przeczytano, zatwierdzono i
podpisano
(-)
Adam v. Janowski
Zgodność z Głównym Rejestrem potwierdza
Gniezno, dnia 8 lutego 1898.
Adam Janowski podał przypuszczalnie wiek zmarłej w oparciu o jej własne deklaracje, a niewątpliwie miała osłabioną latami pamięć, bowiem w rzeczywistości Antonina miała w dniu śmierci 90 lat i niespełna 8 miesięcy.
Dla zachowania skrupulatności dokumentacyjnej należy również zacytować akt jej zgonu wystawiony w kościele; jest on przechowywany w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie w zespole: Gniezno – św. Trójca, Liber Matrices, jedn. Mortuorum 1890 – 1910, sygnatura 59 – 30c, strona 144 i ma treść:
Numerus
:
27
[Pozycja]
Annus obitus
: 1898
[Rok zgonu]
Dies
Mansis
: 8 Februarius
[Dzień miesiąca]
In quo loco
: Gnesna ul. Horna
[Miejsce zgonu]
Nomen et cognomen
: Antonina Unger
[Imie i nazwisko]
Aetus [wiek] -
-
annus [lat]
:
94
- mensis
: -
- dies
: -
Conditio
: Vidua antem uxor medici
[Stan cywilny]
: [Owdowiała żona lekarza]
Conditio et professio Patris
: agricola
[Stan cywilny i zawód ojca] : [rolnik]
Cognomen :
Patris : Teodorus
Osten v. der Sacken
Matris : Constantia de
Dąbska
Morbus
: ex senio
[Przyczyna śmierci] : [ze starości]
Dies sepulturae
: 11/2
[Data pogrzebu] : [11. luty]
Pożegnano Antoninę zwyczajowym nekrologiem w Dzienniku Poznańskim nr 32 z 09.02.1898.:
Św. Sakramentami, nasz
najdroższa ciotka ś.p. doktorowa
czwartek o godz. 4 ½
po połud., a nazajutrz w Trzemesznie
o godz. 9 rano nabożeństwo żałobne, poczem
pogrzeb.
W smutku pogrążona
Rodzina
Gniezno, 8 lutego 1898”
Z obu wyżej zacytowanych dokumentów dowiadujemy się, że pogrzeb miał miejsce w piątek 11. lutego w Trzemesznie, gdzie Antonina spoczęła przy swym zmarłym przed 34. laty, mężu Pawle.
WALERIA EMILIANA
KOD:
VIII.11.
é
29.06.1810.
- † 14.08.1845.
Kolejną piątą – nie licząc zmarłej zaraz po urodzeniu Małgorzaty - znaną nam córką Teodora Franciszka Ksawerego i Konstancji z Dąmbskich – była Waleria Emiliana.
Urodziła się w dniu 29. czerwca 1810. roku w miejscowości o nazwie Bród Garncarski, ówczesnej siedzibie nadleśnictwa, którym kierował, a w zasadzie dopiero chyba organizował, jej ojciec. Ta leśna, niezaznaczona nawet na mapach osada, w której obecnie istnieje – utrzymując dawne tradycje – jedynie leśniczówka, była wówczas, a zapewne jest i obecnie przypisana do parafii w Boruszynie (ok. 17 km. na południe od Czarnkowa).
W tym też kościele została dopełniona uroczystość chrztu Walerii i dokonany w księdze chrztów wpis o tym zdarzeniu. Księgi metrykalne tej parafii zachowały się w komplecie i są obecnie przechowywane w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, zespół – parafia kat. Boruszyno, jednostka: Liber Baptisatorum 1774 – 1811, sygn. - mikrofilm 2655, str. 119., poz. 21, zaś interesujący nas wpis przedstawia się następująco(Tekst zapisu niewyraźny; jego przypuszczalna treść):
„Bród Garncarski
Anno millisimo octisigentisimo
decimo die decima quinta Julii Ego qui supra Baptisami Infantem dini
nominis
Waleriam Emilianam generozi Domini Theodori Osten Rectoris Iglianum (?)
filiam
quam uxor ejus legitima nomine Constantia de domo Dąmbskich die
vigesima nona
Junij hora Secunda post mendiam in mundum idedit.
po przetłumaczeniu :
„Bród Garncarski
15 lipca roku 1810 ja wyżej wymieniony
[ksiądz] ochrzciłem dziecko
Urodzonego Pana Teodora Ostena Zarządcy Iglianum [nadleśnictwa] o imieniu Waleria Emiliana, będącą córką
jego ślubnej żony Konstancji z domu Dąmbskiej, która ją urodziła
29 czerwca o
2. po południu.
Rodzicami
chrzestnymi byli Urodzony Pan Franciszek Ksawery Żółtowski
właściciel dóbr Lutomia i Wielmożna Pani Teresa Żółtowska
dziedziczka
Zajączkowa.”
Jej dzieciństwo upłynęło w analogicznych warunkach, jak opisane w historii jej starszych sióstr – szczególnie Heleny Anieli, z tą może jedynie różnicą, że miało ono miejsce wyłącznie w jednej miejscowości – Chociszewie, dokąd przenieśli się jej rodzice, gdy Waleria miała roczek. Jak uprzednio wspomniano - istnieje duże prawdopodobieństwo, że wychowywała się w gronie sióstr rodzonych, powiększonym w 1814. o osierocone siostry stryjeczne.
W tej gromadce siedmiu dziewcząt, nadzorowanych przypuszczalnie przez ósmą, najstarszą córkę Longina i Wirydiany, Aleksandrę - musiało być z pewnością i wesoło i gwarnie. Rzecz jasna nie dotrwały do naszych czasów żadne relacje z tego okresu, jednego jednak można być pewnym – taki wianuszek dziewcząt na wydaniu stanowił prawdziwy problem dla Teodora i Konstancji. Nie można wykluczyć, że właśnie chęć rozwiązania tej kwestii stanowiła główny motyw późniejszego przeniesienia się rodziny do Trzemeszna. Wydaje się jednak, że nim Teodor zadecydował się na podjęciu tego kroku, uprzednio wydał za mąż – w 1819., jeszcze w Chociszewie - najstarszą córkę swego brata – Aleksandrę, zaś będąc przypuszczalnie w dalszym ciągu prawnym opiekunem jej sióstr, o czym zaświadcza pośrednio wpis immatrykulacyjny ich brata Romana, musiał poczekać na osiągnięcie przez nie dojrzałości, po czym w nieznany nam sposób - zabezpieczył im byt. I dopiero wówczas zdecydował się na przenosiny. Graniczne i poświadczone daty zamieszkania rodziny Walerii w Trzemesznie wyznaczone są przez następujące daty: rok 1819., w którym Teodor na akcie ślubu Aleksandry wymieniony jest, jako zamieszkały w Chociszewie i akt chrztu – zamieszczony w jego dokumentacji osobistej - z miejscowości Żoń w 1836., na którym Teodor jest określony, jako „Gnosus Dominus Theodorus Osten – Sacken de oppidum Trzemeszno …”. W ten sposób długie 15.-lecie zawarte pomiędzy latami 1821 i 1836, wyznacza czas przeprowadzki do Trzemeszna. Mając na uwadze sformułowane wyżej założenie należy sądzić, że miało to miejsce w rzeczywistości dopiero pod koniec lat 20., ale brak jakiegokolwiek dokumentu na potwierdzenie takiego rozumowania.
W związku z powyższym nie wiadomo czy Waleria znalazła się w Trzemesznie jako dziecko? Dorastająca panna? Czy też dojrzała kobieta? Uzasadnione jest jednak przypuszczenie, że w okresie przeprowadzki była ona w rozkwicie swej młodości.
O ile w Chociszewie w promieniu kilkunastu kilometrów od domu rodzinnego, wszyscy mieszkańcy okolicznych dworów należeli z pewnością do grona znajomych, a wizyty w Skokach stanowiły, co najwyżej urozmaicenie codzienności, to Trzemeszno – miasteczko liczące w owym czasie około 3. tysiące mieszkańców, będące jednak węzłem drogowym, centrum administracyjnym i zaopatrzeniowym dla okolicznych posiadaczy ziemskich oraz siedzibą sławnego gimnazjum polskiego, był dla prowincjuszki z pewnością – przynajmniej na początku – miejscowością atrakcyjną. Niewątpliwie Teodor - obdarzony w dalszym ciągu nadmiarem córek - zmuszony był do prowadzenia „domu otwartego”, co oznaczało dla zainteresowanych panienek niezliczone starania o uatrakcyjnienie swego wyglądu. Życie biegło jednak jednostajnym małomiasteczkowym rytmem, a jedynym znaczącym - w okresie długich lat - wydarzeniem domu rodzinnego były przypuszczalnie w latach 30. śluby starszych sióstr, Justyny Stanisławy oraz Antonin Feliciany.
Tam też pod koniec lat trzydziestych Waleria poznała Hipolita Trąmpczyńskiego, niestety niemożliwością jest ustalenie miejsca, daty oraz szczegółów tego spotkania.
Trąmpczyńscy należeli do starych, od dawna w Wielkopolsce, szczególnie w powiecie szamotulskim, osiadłych rodzin szlacheckich, niewątpliwie zbiedniałych poprzez kolejne działy spadkowe. Jeszcze w 1793. – według „SŁOWNIKA GEOGRAFICZNEGO KRÓLESTWA POLSKIEGO”, ojciec Hipolita posiadał wieś Ruchocin w powiecie gnieźnieńskim, ale w roku urodzenia syna był już tylko dzierżawcą Bojanic pod Gnieznem. Akt urodzenia Hipolita przechowywany jest w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, w zespole: akta parafii p.w. św. Stanisława BM – Sokolnik k/ Gniezna, sygnatura nieznana jako, że w dniu dokonywania wypisu księga była w trakcie przejmowania przez Archiwum. Jego treść jest następująca:
Boianice, 20 Augusti 1815
Ego Victor - baptisavi infantem
die Hippolitam Lucam Legitt = Conjugum Generosorum Dominus Josephi
Trampczyriski et Stanislae Konarska Villa Boianice Possessorum filius
natum die
12 Augusti. Patrini fuere: Generosus Dnus Lucas Konarski at Gnosa Dna
Helvigis
Sokołowska.”
po przetłumaczeniu :
„Księga chrztów 1797-1855
Bojanice, dnia 20 sierpnia 1815.
Ja Wiktor - ochrzciłem dzisiaj
narodzone 12 sierpnia dziecko płci męskiej z legalnego związku Dobrze
Urodzonych Państwa Józefa Trąmpczynskiego i Stanisławy
Konarskiej, dzierżawców
majątku Bojanice, które otrzymało na chrzcie imiona Hipolit
Łukasz. Rodzicami
chrzestnymi byli: Dobrze Urodzony Pan Łukasz Konarski i Dobrze
Urodzona Pani
Jadwiga Sokołowska.”
Niewątpliwie już w czasie pierwszego spotkania młodych musiał on należeć do nieszablonowych jednostek, wybijających się z otoczenia. Był wówczas z pewnością uczniem przygotowującym się do matury, bowiem wymieniony jest w książce-wykazie Adama Białobłockiego pt. „Absolwenci Gimnazjum i Liceum Świętej Marii Magdaleny w Poznaniu – 1805-1950”, wydanej przez Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk w 1985. roku, jako absolwent tej szkoły, a biogram ten brzmi następująco:
„Trąmpczyński Hipolit Otto, é6 VIII 1815 Bojanice k. Gniezna, † 29 V 1867 Polwica k. Zaniemyśla, 1839/40 w
GMM kl. VI, ziemianin z Ulejna, stud. Akad. Leśna Tarant w 1841-3,
powstaniec
1846, ranny, oskarżony w procesie Berlin 1847/48, zwolniony 1848,
publicysta,
inicjator Wydz. Leśnego przy Centralnym Tow. Rolniczym, czł. PZPN
1858-67 (APP
1069/154, 1087; Żych.; Motty; Brzozowski; Ver.)”
Z powyższej informacji wiadomo, że uczęszczał on jedynie do ostatniej klasy szkoły, co zaświadcza, że jego dotychczasowe wykształcenie było na tak wysokim poziomie, że pozwoliło mu bez trudu zdać maturę w tym renomowanym liceum. Przebieg tego egzaminu maturalnego interesująco relacjonuje książka Marii i Lecha Trzeciakowskich, pt. „W DZIEWIĘTNASTOWIECZNYM POZNANIU” (Wydawnictwo Poznańskie 1987):
„Powoli mijały lata nauki szkolnej; dla
jednych trwała ona lat dziewięć, dla innych i dłużej. Z wiadomych i
różnych
przyczyn rozpiętość wieku między abiturientami była niekiedy bardzo
znaczna,
np. Karol Marcinkowski przystępując do egzaminu dojrzałości miał lat
17,
Marceli Motty lat 18, Hipolit Cegielski lat 22. Zbliżała się matura.
Tego typu
egzamin końcowy został wprowadzony w Prusach w 1812 roku.
Podstawą przystąpienia do matury było
opanowanie materiału przewidzianego programem dziewięcioletniego
gimnazjum oraz
przychylne rozpatrzenie przez władze wniosku kandydata o dopuszczeniu
do
matury. Egzaminy maturalne odbywały się dwa razy do roku – w okresie
wielkanocnym
i we wrześniu. Trwały kilka tygodni. W pierwszym etapie przeprowadzano
egzamin
pisemny, a następnie ustny. Egzamin pisemny obejmował następujące
przedmioty:
język łaciński, grecki, niemiecki, francuski, okresowo hebrajski i
matematykę.
W Wielkim Księstwie Poznańskim do chwili usunięcia języka polskiego z
programu
nauczania obowiązywał egzamin również z tego przedmiotu. W
jednym dniu pisano
prace z dwóch przedmiotów. Wymagało to ogromnego wysiłku.
Tematyka prac była
dość różnorodna.”
„Komisja po przejrzeniu prac decydowała o
dopuszczeniu abiturienta do egzaminu ustnego. Zdawano go w jednym dniu
ze
wszystkich przedmiotów, a mianowicie z łaciny, greki,
niemieckiego, polskiego,
francuskiego, religii, matematyki, historii, przyrody, fizyki i
propedeutyki
filozofii. W sumie trwał on około dziesięciu godzin, rozpoczynał się
bowiem o
8.30 i kończył po godzinie 20. Przewidziany był czas na dwugodzinną
przerwę
obiadową. Najwyższe wymagania stawiano przy egzaminie z łaciny i
niemieckiego.
Słabsze rezultaty z innych przedmiotów mogły być
wyrównane przez świetne wyniki
na egzaminach z języków klasycznych lub matematyki. Matura była
prawdziwym
egzaminem dojrzałości, nie wszystkim udawało się go zdać.”
„Rozdanie świadectw maturalnych zawsze miało
charakter bardzo uroczysty. Odbywało się w obecności władz państwowych
i
miejskich rodzin abiturientów, znaczniejszych obywateli
Poznania. Wygłaszano
przepiękne oracje po łacinie, po niemiecku, a przez wiele lat
również po
polsku. Dla maturzystów była to wielka i radosna chwila. Do
zwyczaju należała
zbiorowa fotografia, jak również „oblewanie” matury, w owych
czasach zwane
„bibką”. Absolwenci Polacy, od czasów gdy szkoła w zamysłach
władz spełniać
miała również cele germanizacyjne, opuszczali jej mury z bardzo
mieszanymi
uczuciami.
„„Toteż po maturze ani przez myśl nie
przeszło nikomu z nas, ażeby zaproponować kolegom niemieckim, naszym
współmaturzystom, wspólną fotografię. Na fotografii tej
znaleźli się koledzy polscy
z innych gimnazjów poznańskich, lecz nie znalazł się ani jeden
Niemiec. Nie
zaproponowano też kolegom niemieckim wzięcia udziału we wspólnej
bibce
pożegnalnej. Nic też dziwnego, że po uroczystym wręczeniu nam przez
dyrektora
świadectw maturalnych uścisk dłoni, który każdy z nas wymienił
wówczas z dyrektorem,
był pierwszym, ale i ostatnim. Czuliśmy przecież, że szkoła ta nie była
naszą
matką, lecz macochą.”” (M. Jabczyński: „Poznańskie wspominki”)
„Po uzyskaniu matury niełatwo było podjąć
decyzję co do dalszych losów; część wybierała studia. To wiązało
się jednak z
koniecznością nie tylko opuszczenia rodzinnego miasta, jako że
wieloletnie
zabiegi Polaków o utworzenie uniwersytetu w Poznaniu spełzły na
niczym,
torpedowane przez zaborcę, ale również przeniesienia się do
środowiska często
jakże obcego.
Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że w roku matury Hipolit liczył już 25. lat, co w porównaniu np. z 17. – letnim abiturientem Karolem Marcinkowskim nie było osiągnięciem imponującym, niemniej należy chyba uwzględnić jego sieroctwo, wolę przebicia się na wyżyny elit polskich i głód wiedzy przy sprecyzowanej wizji zawodowej przyszłości. W tym kontekście jego zainteresowanie Walerią, jest symptomatyczne o tyle, że pozwala wysnuć wniosek o prezentowaniu przez nią zarówno środowiska, jak i poziomu intelektualnego zgodnego z jego oczekiwaniami w kwestiach małżeństwa, wszakże przeciętność nie wzbudziłaby jego uwagi. A była to bez wątpienia zasługa zarówno przepojonego patriotyzmem domu rodzinnego, jak i otrzymanego przez nią wykształcenia, przewyższającego poziomem małomiasteczkowe panny. Świadczy to niezmiernie pochlebnie o systemie edukacyjnym i atmosferze domu rodzinnego Teodora i Konstancji.
Z dostępnych biografii Hipolita, najbardziej kompletną i z uwagi na datę wydania kompetentną oraz przez swój staroświecki język również interesującą, jest ta zamieszczona w „KRONICE ŻAŁOB-NEJ RODZIN WIELKOPOLSKICH od 1865 do 1876 r.” opracowana przez Teodora Żychlińskiego i wydana w Poznaniu w 1877. roku. Interesujący nas wyjątek brzmi:
„Śp. Hipolit Trąmpczyński przydomku Otto,
herbu Topór, urodził się z ojca Józefa i matki Stanisławy
z Konarskich w roku
1815 6 sierpnia w Bojanicach pod Gnieznem, któren to majątek
jego rodzice
dzierżawą trzymali. W piątym roku życia straciwszy rodziców i
wzięty na
wychowanie przez zacnych opiekunów, Łakińskich, wielkie do
nauk okazywał
zdolności. To też oddany do szkół w Poznaniu, chlubnie
ukończył gimnazyum Św.
Marii Magdaleny. Po zdaniu egzaminu dojrzałości poświęcił się
pierwszy z
Polaków w W. Ks. Poznańskiem leśnictwu, jako zawodowi
naukowemu i udał się w
tym celu do Tarantu, gdzie po skończonych studyach świetny zdał
egzamin. Po
powrocie z dłuższego pobytu zagranicą w celach naukowych przyjął
obowiązki
nadleśniczego w lasach kórnickich u hr. Tytusa Działyńskiego,
poślubiwszy
poprzednio zmarłą już także Waleryą Osten - Sacken.”
Oboje młodzi musieli sobie przypaść do gustu, przy czym nie można ukrywać, że z uwagi na wiek - pomijając atrakcyjność osoby Hipolita - to pewnie Walerii przede wszystkim zależało na szybkim sfinalizowaniu tego mariażu. Nieznanej długości narzeczeństwo zostało uwieńczone – przypuszczalnie po zdaniu przez Hipolita, z pewnością w terminie wielkanocnym matury - ślubem w dniu 27. kwietnia 1840. roku, którego świadectwo jest zawarte w księgach metrykalnych przechowywanych w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, zespół: akta Parafialne Trzemeszna – Liber Metrices 1834 – 1843, sygnatura 7 i ma następujące brzmienie:
„Anno Domini
:
1840
[Roku Pańskiego]
Numerus
: 10
[Pozycja]
Copulationis -
[Data zawarcia małżeństwa]
Mensis
: Aprilis
[Miesiąc] : [Kwiecień]
Dies
: 27
[Dzień]
Locus
:
Trzemeszno
[Miejsce zawarcia małżeństwa]
Nomen Sacerdotis Copulatorum
: J. Waleński
[Nazwisko księdza udzielającego ślubu]
Nomen et cognomen
Copulatorum
: Hipolitus de Trąmpczyński
[Imiona i nazwiska narzeczonych] cum
Valeria de Osten
Aetas -
[Wiek]
Sponsi
: 25
[Narzeczonego]
Sponsae
:
27
[Narzeczonej
Conditio
: Juvenes cum Virgine
[Stan cywilny] : [młodzieniec i dziewica]
Quali
cum consensu
copulatio facta :
Ex parte sponsi promulgationis die Paschalis facte sunt,
ab dispensationem Consistorii 18.
[Małżeństwo zawarto na obopólne życzenie narzeczonych po uroczystym obwieszczeniu przez kapłana w oparciu o zapowiedzi 18. (?)]
Sponsa cum licentia parentum.
[Uroczysta przysięga złożona została za zgodą rodziców.]
Nomen
et Cognomen Testium
:
Jacobus Meissner et ARD-or Felix Vieliński“
[Imiona i nazwiska świadków] : [Jakub Meissner i ARD-or [?] Feliks Wieliński]
Charakterystyczne, że Waleria w akcie ślubu zaniżyła swój wiek o trzy lata, liczyła przecież wówczas dokładnie 29 lat i 10 miesięcy, a w sumie była od męża starsza o przeszło 5 lat.
Nie wiadomo dokładnie, w jaki sposób ułożyło się po ślubie życie młodych małżonków. Żadna biografia nie podaje rodzaju zajęć Hipolita w okresie pomiędzy zdaniem matury, a jego wyjazdem na studia. Przypuszczać jedynie można, że o zamiarze ich podjęcia oprócz Walerii uprzedzeni byli również jej rodzice, w przeciwnym razie nie pozostawałaby ona w ich domu kolejne trzy lata aż do chwili stałego powrotu Hipolita. Z opisów jego życia wiadomo, że studiował na Akademii Leśnej w Tharant koło Drezna oraz na wydziale leśnym Uniwersytetu w Berlinie w okresie 1841 – 1843. Mimo znacznej odległości i żmudnych połączeń komunikacyjnych bywał prawdopodobnie systematycznie w domu, czego owocem były narodzone w Trzemesznie dzieci. Jako pierwsza przyszła na świat córka Antonina. Jej akt urodzin i chrztu znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie, w zespole: akta parafialne Trzemeszna, Liber Metricis 1834 – 1843, sygnatura 7 i przedstawia się następująco:
„Numerus
:
50
[Pozycja]
Nativitatis –
[Data urodzenia]
Annus
[Rok] :
1841
Mensis [Miesiąc]
:
Juni
Dies [Dzień]
: 9
Locus
:
Trzemeszno
[Miejsce urodzenia]
[Nazwisko chrzczącego księdza]
Nomen Infantis
: Antonina
[Imię dziecka]
[Data chrztu]
Mensis [Miesiąc] : Juni [Czerwiec]
Dies [Dzień] :
28
Religio
: cath.
Nomen et cognomen –
[Imię i nazwisko]
Patris [Ojca]
: Hippolitus de Trąmpczyński
Matris [Matki]
: Valeria de Osten
Nomen et cognomen
[Imiona i nazwiska rodziców chrzestnych]
Patrini
[Ojca] :
Jacob Meissner
Patrinae [Matki[ : Severina Meissner”
Dziewczynka ta niestety po przeszło roku życia - w przeddzień narodzin siostry – zmarła. Jej akt zgonu przechowywany jest w tej samej księdze, w której wpisano narodziny i brzmi następująco:
„Numerus
: 57
[Pozycja]
Obitus –
[Data zgonu]
Annus [Rok]
: 1842
Mensis [Miesiąc] : Septembr. [wrzesień]
Dies [Dzień]
: 13
Locus
[Miejsce zgonu]
:
Trzemeszno
Sepulkrae –
[Data pogrzebu]
Mensis
[Miesiąc]
: Septembr
Dies [Dzień]
: 15
Nomen
et Cognomen
: Antonina
[Imię i nazwisko zmarłej]
Aetas –
[Wiek]
Annus
[Lat]
: 1
Mensis [Miesięcy]
: 3
Nomen et
Cognomen –
[Imiona i nazwiska rodziców]
Patris
[Ojca]
: Hippol. Trąbczyński
Matris [Matki]
: Valer. Osten”
Kolejnym dzieckiem Walerii i Hipolita była również córka, której nadano imiona: Marianna Emilia, a wpis o jej narodzinach i chrzcie zawarty jest również w cytowanej wyżej księdze metrycznej parafii w Trzemesznie i ma brzmienie:
„Numerus
: 97
[Pozycja]
Annus [Rok]
: 1842
Mensis [Miesiąc] : Novbr. [listopad]
Dies [Dzień]
: 6
Locus
:
Trzemeszno
[Miejsce urodzenia]
Nomen
sacerdotis baptisantis: Kryger
[Nazwisko chrzczącego księdza]
Nomen
Infantis
: Marianna Emilia
[Imię dziecka]
[Data chrztu]
Mensis [miesiąc] : Decembr. [grudzień]
Dies [Dzień] :
6
Religio
: Cath.
Nomen et Cognomen –
[Imiona i nazwiska rodziców]
Patris [Ojca] :
Hippolitus Trąmpczyński
Matris [Matki]
:
Valeria Osten
Nomen et
Cognomen –
[Imiona i nazwiska rodziców chrzestnych]
Patrini [Ojca]
: Longin Osten
Matris [Matki] :
Anton. Osten“
Los Marianny Emilii jest nieznany, możliwe, że zmarła jako kilku lub kilkunastoletnia dziew-czynka już po przeprowadzce rodziców do Bnina, pewne jest jednak, że nie osiągnęła lat dojrzałych, jako, że żadna biografia Hipolita o niej nie wspomina.
Jak zostało wyżej wspomniane, w czasie studiów Hipolita - Waleria przebywała w domu rodzinnym, w którym oprócz rodziców w podeszłym już wieku, zamieszkiwały z całą pewnością również jej siostry, starsza Helena Aniela i młodsza Prowidencja. O szczególnym związku łączącym Walerię z Anielą była mowa w życiorysie tej ostatniej. Tam też zostało wysnute przypuszczenie o możliwości przeniesienia się Anieli z siostrą do Bnina po powrocie Hipolita w 1843. roku z Tharant i objęciu przez niego funkcji nadleśniczego w lasach kórnickich u Tytusa Działyńskiego.
Należy sądzić, że Hipolit - pierwszy polski absolwent wyższej uczelni o kierunku gospodarki leśnej, człowiek w pełni sił i niewątpliwie ambitny, podjął się wykonywania powierzonej sobie funkcji z energicznym zapałem. A zadania przez niego wytyczone nie były łatwe do realizacji; od wieków lasy uważano za dobro wspólne, w którym rabunkowa gospodarka była uświęconym zwyczajem przez ogół sankcjonowanym. Z pewnością musiał zacząć od organizacji służby leśnej, dokonania podziału lasów, organizacji planowych wyrębów i zasadzeń oraz wszystkich innych zajęć administracyjnych w terenie, które obecnie dla każdego zajmującego się tą tematyką są oczywiste, ale wówczas realizacja każdego z nich wymagała, jeżeli nie przekonania, to w każdym bądź razie przełamania indywidualnego i zbiorowego oporu lokalnych społeczności. Musiało się to niewątpliwie wiązać ze stałą obecnością w terenie w trakcie, której Waleria z dziećmi pozostawała samotnie w Bninie, gdzie z pewnością na stałe zamieszkali. Dlatego właśnie obecność tam Anieli wydaje się i konieczna i przekonująca, tym bardziej, że Waleria znów była w ciąży, jak się kazało z kolejną – trzecią córką, urodzoną już w Bninie, Stanisławą. Były to pewnie najradośniejsze lata w jej życiu.
Była nareszcie „na swoim” mąż, choć zapracowany wykonywał zajęcia do których się w dotychczasowym życiu cały czas przygotowywał, bliska jej sercu Aniela była z nią, a córki lub córka chowały się prawidłowo i perspektywy życiowe przedstawiały się najpewniej różowo.
Te szczęśliwe chwile trwały jednak nadzwyczaj krótko, bowiem po powiciu w lecie 1845. roku syna Władysława, na skutek nagminnej w owych czasach gorączki popołogowej, Waleria 14. sierpnia zmarła. Jej akt zgonu znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, w zespole: księgi metrykalne parafii w Bninie, Zgony. Sygnatura – mikrofilm 2269 i ma brzmienie:
„Annus
1845
Numerus: 66
Bnin die 14ty Augusti
obiit Generosa Valeria Trąmpczyńska uxor inspectoris silvarum post
partum
aetatis 34. annorum et sepulta est in coemiterio parochalis.“
Po przetłumaczeniu:
„Rok
1845.
Pozycja:
66
14 sierpnia w Bninie zmarła po
porodzie w wieku 34. lat, żona inspektora leśnego Waleria Trąmpczyńska
i
pochowana została na cmentarzu parafialnym.”
Tak, więc po nieco więcej niż pięciu latach małżeństwa, z czego jedynie dwóch przeżytych wspólnie, urodzeniu czworga dzieci, w młodym nawet na ówczesne czasy wieku 35. lat, Waleria odeszła, pozostawiając Hipolita z parą niemowląt wymagających bezspornie kobiecej czułej opieki, której samotny, zarabiający na chleb w terenie wdowiec, nie mógł w żaden sposób zapewnić. W tej sytuacji obecność Anieli była z pewnością na wagę złota, zaś jej rola w matkowaniu dzieciom siostry, nie do wycenienia. Trudno się też dziwić, że między nią - zastępczą matką i dziećmi zaistniał układ cechujący raczej rodzicielkę niż ciocię.
Dalsze losy Hipolita wskazują pośrednio na to, że taki porządek rzeczy nie tyle z konieczności zaakceptował, ale raczej z radością na niego przystał, bowiem dawało mu to wolną rękę i w pracy zawodowej i w działalności konspiracyjnej, którą się już wówczas z zaangażowaniem parał. Aby zrozumieć dalsze wypadki, konieczne jest poznanie warunków politycznych, w których przyszło Hipolitowi – gorącemu patriocie, żyć i działać. Dlatego też niezbędne wydaje się przytoczenie wyjątków - naświetlających te lata w Wielkopolsce - z uprzednio już przytoczonej książki pt. „W DZIEWIĘTNAS-TOWIECZNYM POZNANIU” (str. 464 i dalsze):
„Poznańska codzienność toczyła się w
okolicznościach specyficznych. Z jednej strony był to ten sam rytm
życia co w
wielu miastach ówczesnej Europy, z drugiej jednak piętno na nim
wywierał fakt,
iż mieszkańcy Grodu Przemysława egzystowali w warunkach niewoli, w
warunkach
narastania polityki germanizacyjnej i rosnącego szybko w siłę obcego
żywiołu.
Obawa o byt narodowy, o przyszłość ojczyzny, obok trosk i radości
codziennych,
wywierała ogromny wpływ na postawę poznaniaka. Był to jeden z
głównych
czynników, które przekształciły w ciągu dziesięcioleci
osobowość poznaniaka.”
„Przed świadomą narodowo częścią
społeczeństwa polskiego stanęło pytanie: co robić? Właśnie w środowisku
poznańskim ścierały się różne koncepcje. Marcinkowski widział
ratunek w pracach
organicznych. Z jego inicjatywy powstały instytucje, bez których
niełatwo
byłoby w przyszłości przeciwstawić się germanizacji. Najważniejszą z
nich było
Towarzystwo Naukowej Pomocy (1841). Współcześni zdawali sobie
sprawę z
doniosłości tych przedsięwzięć. W dwa lata po śmierci Marcinkowskiego
wychodząca
w Poznaniu „Gazeta Polska” tak pisała: „„Okazał, że główną
bronią przeciwników
jest wykształcenie fachowe, przemysł i handel, że główną
słabością naszą jest dyletantyzm,
bawiący się ogólnikami, wstręt do wytrwałej pracy w
jednostronnych zawodach,
niebaczne wydawanie zasobów kraju w ręce cudzoziemców.
Poznał, że aby
powstrzymać coraz groźniejszą nawałę germanizmu, aby dźwignąć moralnie
i
materialnie narodowość polską, trzeba ją pod względem przemysłu i
handlu postawić
na równi z pierwiastkiem niemieckim; że utworzywszy na posadzie
narodowej
mnóstwo specjalnych inteligencyj, opanowawszy przemysł i handel,
zdobędzie się
na Niemcach na pół wydartą ziemię, odejmie się germanizmowi
powietrze
żywotne.””
Dzięki swym wielkim osiągnięciom
Marcinkowski stał się wzorcem działacza – organicznika, którego
będą starali
się naśladować inni.
Karol Libelt, nie stroniący od prac na niwie
oświatowej i publicystycznej, reprezentował odmienny od Marcinkowskiego
kierunek; uważał, że najwłaściwszą drogą wiodącą do niepodległości jest
powstanie przeciwko zaborcom. Stanął więc na czele powstałego w 1839 r.
konspiracyjnego Komitetu Poznańskiego, związanego z emigracyjnym
Towarzystwem
Demokratycznym Polskim. Jego hasłem były umiarkowane reformy społeczne
i walka
zbrojna z ciemięzcami. Poznań stał się centrum przygotowań
powstańczych. W
przededniu planowanego powstania, w styczniu 1846 r., Libelt wszedł w
skład
ogólnopolskiego rządu narodowego. Umiarkowany program społeczny,
niechęć
Komitetu Poznańskiego do radykalnych przemian, separowanie się od
szerszych
rzesz społeczeństwa spowodowały, że Walenty Stefański, wtedy już
właściciel
dobrze prosperującej księgarni i drukarni, sprowadzający nielegalne
druki z
emigracji, tworzy w 1842 r. Związek Plebejuszy. Dążeniem jego była
odbudowa
Polski z granicami przedrozbiorowymi, zniesienie przywilejów
stanowych,
sprawiedliwy podział dóbr materialnych. Program ten powstawał
pod wpływem
socjalizmu utopijnego. Na jego stopniową radykalizację, aż do hasła
likwidacji
własności na czas powstania, oddziaływał Edward Dembowski. Znacznie
szersza niż
Komitetu Poznańskiego była baza społeczna Związku. Ton nadawali mu
rzemieślnicy
poznańscy, obok Stefańskiego werkmistrz młynarski Józef Esmann,
ślusarz Józef
Lipiński oraz chłop z Górczyna Maciej Palacz. Radykalnie
usposobiona młodzież
poznańska skupiła się w tajnym Związku Wiarusów.
Aresztowania w 1845 i 1846 r. uniemożliwiły
wybuch powstania w Poznańskiem. Nieudany atak na Cytadelę i potyczka na
Moście
Chwaliszewskim 3 marca 1846 r. były epizodami bez znaczenia.”
Z dalszego przebiegu wypadków wynika, że Hipolit należał do stronników Karola Libelta a tym samym do zwolenników czynu zbrojnego. Nie nam współcześnie sądzić o racjonalności tych planów, gdyż najłagodniejsze określenie, jakie nasuwa się przy rozważaniu szans powstańców, to nieobliczalne szaleństwo. Twierdza Poznań i jej fort Winiary stanowiły w owych czasach najpotężniejsze założenie militarne w Europie; mówią o tym w drugim tomie, „Dzieje Wielkopolski”:
„Nawrót pruskich rządów w 1815 roku nie
przyniósł tak żywej działalności urbanistycznej i budowlanej ze
strony państwa,
jaka cechowała okres Prus Południowych. Natomiast wymownym symbolem
stosunku
rządu do nowo utworzonej prowincji stał się – zakrojony na szeroką
skalę –
program budowy zespołów koszar, a przede wszystkim fortecy w
Poznaniu.
Pierwsze pomysły i wstępne plany budowy
twierdzy powstały już w latach 1816 – 1817, a ich promotorami byli
generałowie
Grolman i Rauch. Nie licząc się z racjami urbanistycznymi ani z
perspektywami
rozwoju miasta, zdecydowano się na zamknięcie go murami i wałami.
Twierdza
miała nie tylko stanowić ogniwo systemu obronnego przed ewentualną
agresją
Rosji; miała być także widomym instrumentem postrachu dla „wroga
wewnętrznego”,
zwłaszcza zaś zabezpieczać przed „knowaniami Polaków”.
Charakterem
architektonicznym budowla przypominała „budzące strach więzienie”,
którą to
funkcję zresztą twierdza nieraz pełniła.
Przygotowanie planów trwało prawie dziesięć
lat i było dziełem wojskowego inżyniera budowlanego, generała majora
Bressego.
Projekt opracowano według
systemu
tzw. nowopruskiego, nawiązującego do koncepcji francuskich
Montalemberta
Carnota, opartych na zasadzie pionowych fortyfikacji, służących tzw.
aktywnej
obronie. Przyjęcie tego systemu zadecydowało o przyszłym poligonalnym
kształcie
całych obwarowań miasta z szeregiem fortów i bram, a przede
wszystkim o
charakterystycznej sylwetce właściwej fortecy, zwanej „Kernwerkiem”
(później Cytadelą),
czyli fortu Winiary. Fort ten – połączony poprzez śluzę na uregulowanej
częściowo Warcie z drugim fortem na Wzgórzu Reformackim, po
drugiej stronie
rzeki – stanowił zasadniczy układ obronny. W myśl koncepcji
Montalemberta,
budowle Cytadeli, usytuowane na Wzgórzu Winiarskim, założone
zostały na
pięcioboku i piętrzyły się wysoko, szczególnie od strony miasta,
gdzie główny
akcent stanowiła potężna, cylindryczna wieża. Dwie mniejsze wieże,
także
cylindryczne, wtopiono w rozwarte kąty trójskrzydłowego budynku
koszar. Budowę
fortecy rozpoczęto w roku 1828, a wybuch Powstania Listopadowego
przyspieszył
bardzo tempo robót, tak iż w latach 1832 -1834 ukończono
główny fort Winiary z
budynkami koszar i basztami, a do r. 1839 – wielką i małą śluzę oraz
Fort Reformacki
i Fort Rocha. Już w r. 1834 Poznań zaliczono do twierdz pruskich II
klasy.
Następna praca, w latach 1840 – 1860, dotyczyła wielkiego obwodu
umocnień,
fortów i bram zamykających miasto. Projekty do niektórych
bram (np. Dębińskiej)
wykonał wówczas osobiście znany jako mecenas sztuki i
architekt-amator, król
Fryderyk Wilhelm IV, a opracował je Friedrich August Stüler.
Nie istniejąca dziś forteca poznańska
należała do największych i najwybitniejszych dzieł budownictwa
militarnego
pierwszej połowy XIX w. w Europie. Nie tylko funkcjonalna, ale i
architektoniczna strona tego przedsięwzięcia budzi zainteresowanie. Był
to
bowiem ogromny zespół monumentalnych ceglano-kamiennych budowli,
których
kubiczne formy przeciwstawiono potężnym, wysokim blokom cylindrycznych
wież z
rampami i krenelażami. Wydłużone fasady podzielono wielkimi arkadami
oraz grubą
rustyką, a skąpe detale architektoniczne nosiły cechy klasycystyczne
lub
gotyckie.
Całość związana była z tradycjami
osiemnastowiecznej architektury, która od czasów
Piranesiego zafascynowana była
więzieniem jako tematem. Bliskie są tu gigantyczne pomysły Boulleego,
zwłaszcza
sposób usytuowania więzienia jako dominującego nad miastem
akcentu urbanistycznego.”
Nieznane są kalkulacje przywódców powstania, którzy się na jej zdobycie jednak porwali. Wyprzedzili swym czynem o dwa lata później sformułowaną przez Juliusz Słowackiego doktrynę, którą opisują M.J. Januszkiewicz i A. Pleskaczyński na stronie 62. swej książki pt. „I haj vivat Poznańczanie – co o Poznaniu wiedzieć wypada”:
opracowana przez genialnego wieszcza w
czasie jego krótkiego pobytu w Poznaniu (kwiecień 1848 r.)
zakładała zdobycie
Cytadeli (wówczas jednej z najpotężniejszych fortec
europejskich) przy pomocy
ludzi uzbrojonych w noże. Panie kozikami kernwerk
zdobędziem,
tylko wiarę mieć trzeba, mawiał
poeta – strateg do Marcelego Mottego, jednego z nielicznych
Poznańczyków,
którzy próbowali go zrozumieć. Pomysły Słowackiego nie
znajdowały uznania w
kręgach poznańskich spiskowców, a sfrustrowany poeta popełnił,
ku radości
romantyków, satyryczny wiersz „VIVAT POZNAŃCZANIE”, piętnujący
poznańską
zapobiegliwość i ostrożność. Słowacki nie był pierwszym w Poznaniu
zwolennikiem
akcji spontanicznej. Dwa lata wcześniej, zabłysła gwiazda innego
geniusza wojskowego;
przybyły z emigracji Ludwik Mierosławski zaplanował na noc z 21 na 22
lutego
1846 r. atak uzbrojonych głównie w kosy insurgentów,
którzy mieli opanować Cytadelę i zdobyć zgromadzoną tam broń do
prowadzenia
dalszej walki.
Masakrze zapobiegł, prezes poznańskiej
policji Julius von Minutoli, który powyłapywał spiskowców
na długo przed
planowanym szturmem i umieścił większość z nich pod kluczem w twierdzy.
Ci,
którzy pozostali na wolności, 3 marca 1846 r. podjęli
próbę odbicia swojego
wodza i jego podkomendnych. Atak powstańców, uzbrojonych w stare
strzelby i
nowe kosy, zakończył się ich masakrą przy moście Chwaliszewskim i
kompromitującą
ucieczką reszty, spod murów twierdzy.”
Nie miejsce tu na snucie rozważań historiozoficznych na temat Polski i Polaków, lecz analogie z późniejszymi zrywami powstańczymi nasuwają się automatycznie. Każde następne wystąpienie zbrojne z orężem w postaci „kozików” kończyło się w podobny sposób, zubożając nasza historię o elitę intelektualną, która ginęła w kwiecie wieku. Wracając do zrywu 1846. roku, należy przytoczyć relację tych wydarzeń zawartą w znaczącej w historii zaboru pruskiego książce dr. St. Karwowskiego pt. „HISTORIA WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO”, tom I., 1815-1852 :
Okres IV , Rok 1846.
„W W. Księstwie
Poznańskiem uszedł aresztowania Władysław Niegolewski, dr. obojga praw,
syn
pułkownika Andrzeja i Anny z Krzyżanowskich. Uważając za swój
obowiązek
zastąpić pojmanych przywódców, zaczął organizować na nowo
rozbitą władzę i
sprowadzać broń z zagranicy. Śmiałym zamachem w nocy z 3 na 4 marca
postanowił
oswobodzić więźniów, zamkniętych w kazamatach cytadeli
poznańskiej, w której
miał tajnych sprzymierzeńców.
Mnóstwo ludzi, po większej części robotnicy
z miasta, a także gimnazjaliści, wciągnięci w spisek przez Ludwika
Paternowskiego, kandydata filozofii, Chamskiego, kandydata prawa,
Esmana i piekarza
Neumana, czekali w ukryciu na stokach i w rowach fortecznych na
umówiony znak,
aby ruszyć ku murom i bramom; tam ściągały się też posiłki z dalszych
stron.
Główny oddział przybywał z Kórnika, składał
się zaś ze szlachty, leśniczych, rzemieślników i chłopów
z dóbr kórnickich.
Dowodził nimi Hipolit Trąmpczyński, nadleśniczy w borach hr.
Dzia-łyńskiego.
Ale
policya była przestrzeżona. Oddział wojska obsadził most Chwaliszewski.”
„„Po przygotowaniu się
i uzbrojeniu – zapisał Trąmpczyński własnoręcznie na okładce kalendarza
Der
Wanderer für das Jahr 1846 – około godziny 8 wyjechałem z ludźmi
ku Poznaniowi.
Za Żegrzem zsiadłem z bryki, aby iść spotkać się z umówionym
wysłannikiem.
Właśnie tego trafiłem przy cmentarzu św. Jana; kazał mi się pospieszać,
bo o 11
mam być na moście z jednym oddziałem, a z drugim na placu Działowym.
Przyspieszaliśmy jazdy, bo ludzi wiozłem na 4 fornalskich wozach z
Runowa i
Biernatek.
Na moście padł strzał na moją
bryczkę, kula strzaskała mi lewą szczękę i wyrwała mięso pod brodą.
Strzały
padały z tyłu za jadącymi przez most. Zeskoczyłem z bryczki, pas z
ładunkami
zrzuciłem na ulicy Dominikańskiej i spieszyłem na dziedziniec Sapiehy
do
oficera Tikelman, który ma za żonę stryjeczna siostrę mej żony.
Tam, upływem
krwi osłabiony, opatrzony zostałem przez dr. Mateckiego, a gdy Tikelman
wrócił
do domu, poszedł na policyą zameldować, że jestem u niego. Dwóch
żandarmów
odprowadziło mnie na policyą. Tam leżałem cały dzień. Wieczorem zaczęto
indagacyą i odesłany zostałem do lazaretu wojskowego. W następny dzień
powtórzono indagacyą. Dr. Cohn starannie mnie opatrywał, rana
bardzo szybko się
goiła, wolno mi było pisać do familii i znajomych. Żyłem za własne
pieniądze,
19 marca pytano mnie, czy konie i bryczki moje, potwierdziłem to
zapytanie.””
„Na drugim wozie za Trąmpczyńskim
jechał
Ludwik Paternowski. Ten zabity został na miejscu, dwaj inni, posługacz
handlowy
Maksymilian Górski i malarz Marceli Gasiński, odnieśli
śmiertelne rany, z
których następnej nocy umarli. Resztę powstańców po
większej części pojmano,
pomiędzy innymi i Józefa Pepińskiego, syna burmistrza
Kórnika za Księstwa
Warszawskiego, który później, przebywając w Gołuchowie,
spisał w Pracy (R.I,
str. 287) swe wspomnienia z 1846, 1848 i 1863 roku.”
„Pojmanych Polaków – a
było ich 254 – wysłano do Sondenburga lub Głogowy, potem przewieziono
do
Berlina, gdzie osadzono ich w Moabicie.”
„W
wrześniu 1846 roku rozpoczęło się śledztwo.”
„Dnia 2 grudnia 1847 roku ogłoszono pomimo świetnej mowy Mierosławskiego, w której wyłożył zasady demokracji i nie dające się przedawnić prawa Polski do niepodległości i wolności, pomimo znakomitej obrony Deycksa, Crelingera, którego pomocnikiem był auskultator Henryk Szuman, i innych adwokatów berlińskich srogi wyrok.”
Oprócz wyroków śmierci i dożywotnich aresztów fortecznych skazani zostali:
„Na 25 lat fortecy, utratę szlachectwa i
konfiskatę majątku:
1)
Adolf Malczewski i 2)
Hipolit Trąmpczyński.”
„Gdy ogłaszano wyrok, sędziwy ks. Józef
Łobodzki, nie znając języka niemieckiego,
zapytał sąsiada: „„A co oni tam o mnie mówią ?”” „„A to –
brzmiała odpowiedź –
jegomościa skazali na śmierć!”” Na to
zacny staruszek dobył tabakierki, poczęstował sąsiada, i, sam zażywszy
tabaki,
kiwnął głową i rzekł głośno: „„To się wszystko na nic nie zda, bo oni
nam nic
nie zrobią.””
I sprawdziła się przepowiednia. Wszystkich
więźniów polskich uwolniła rewolucya berlińska.”
Incydent
z donosem na policję - w sprawie rannego Hipolita -
dokonany przez Ludwika Tikelmann’a został opisany i uzasadniony w
życiorysie
jego żony Florentyny, siostry stryjecznej zmarłej już wówczas
Walerii,
natomiast przedstawione wyżej wypadki opisuje również naoczny
ich świadek –
Marceli Motty na stronie 472., drugiego tomu swej książki „Przechadzki
po Poznaniu”
(PIW 1957):
„Pamiętam dobrze ową noc z 3 na 4 marca
czterdziestego szóstego roku. Mieszkałem wtenczas przy Wodnej
ulicy; koło
jedenastej w nocy, nie śpiąc jeszcze, lecz nie wiedząc naturalnie co
się święci,
usłyszałem naraz turkot jadącej z Starego Rynku baterii i głośną
komendę;
niemal pół godziny potem zdawało mi się, że gdzieś strzelano. Na
drugi dzień
dowiedziałem się, co zaszło. Otóż owej nocy miano się wedrzeć do
cytadeli, w
której byli podobno jacyś sprzymierzeńcy. Mnóstwo
robotników z miasta, po większej
części niedorostków, w ukryciu na stokach i rowach fortecznych
czekało na znak,
aby ruszyć ku murom i bramom, a z prowincji nadjeżdżały nieliczne
posiłki.
Główny sukurs przybywał z Kórnika; dowodził nim Hipolit
Trąmpczyński,
nadleśniczy w borach hr. Działyńskiego. Ale policja była przestrzeżona;
gdy
pierwsze wozy kórnickie wjechały na most Chwaliszewski, zastały
na nim oddział
piechoty. Dano ognia, aby sobie drogę utorować; żołnierze odpowiedzieli
na to
powitanie i z pierwszego wozu spadł Trąmpczyński z przestrzeloną na
wylot
twarzą, z drugiego Paternowski, zabity na miejscu, resztę pojmano.
Naganka w
okolicach cytadeli dostarczyła także kilkunastu więźniów, ale
większa część
owych śmiałków, nie doczekawszy się znaku, wróciła nad
ranem, zmarzła i
zbłocona do domu; i tak się skończył ów zamach nocy marcowej.
Paternowskiego
nigdym nie widział, wiem tylko, że był jeszcze uczniem uniwersytetu
wrocławskiego, gdy go śmierć zaskoczyła, ale Trąmpczyńskiego znałem
dobrze ze
szkół i z Berlina, gdzie dwa semestry słuchał kolegiów na
wydziale leśnym.
Był to bardzo miły kolega, skromny i
spokojny, nader sercowego usposobienia i gorący patriota, przy tym
skłonny do
poezji i smutnych dumań. Z owej ciężkiej ran wyleczył się zupełnie, tak
iż
niewielkie po niej pozostały ślady. Później rzadko kiedy się z
nim spotkałem,
wiem jednak, iż odzyskawszy wolność czterdziestego ósmego roku,
był rządcą dóbr
hr. Heliodora Skórzewskiego, potem dzierżawcą, wreszcie
właścicielem jakiejś
wioski i że sześćdziesiątego siódmego, jeśli się nie mylę, w
napadzie melancholii,
do której miał skłonność od młodości, zeszedł z tego świata.”
Na końcu należy również przedstawić stosunek do omówionych wypadków Tytusa Działyńskiego, którego pracownikiem był przecież Hipolit, i z którego rodowej siedziby wyruszył na nieszczęsną wyprawę. Omawia je wyczerpująco Stanisław Bodniak w opracowaniu „Tytus Działyński 1796 – 1861”, zamieszczonym w I. tomie książki pt. „WIELKOPOLANIE XIX WIEKU” (Poznań 1969). Interesująca kwestia zawarta jest na stronach 56/57 i brzmi:
„Wobec wydarzeń roku 1846 zachował się wręcz
niechętnie. Zwolennik pracy organicznej, był zdecydowanym przeciwnikiem
akcji
obozu demokratycznego, uważając ją za wysoce szkodliwą dla kraju.”
[Działyński]
„Po przybyciu do Księstwa trafił właśnie na
moment akcji swego nadleśniczego Trąmpczyńskiego, na terenie własnych
dóbr. Trąmpczyński
zebrawszy ludzi ruszył na Poznań. Działyński pisze już z Poznania dnia
23
marca:
„„Za przybyciem moim w te strony nowa bieda
mnie spotkała. Ludzie z dóbr moich, niepojętym szałem opanowani,
umyślili
podobno w porozumieniu z awanturnikami z innych okolic Poznania, rzucić
się na
miasto i to opanować. Zdaje się, że ktoś ze spiskowych dla obudzenia
większego
zaufania zapewnił tych biedaków, że ja kieruję tą szaloną
wyprawą i tak garść
ludzi niemal wyłącznie z moich dóbr podsunęła się pod miasto […]
Nie mówiąc o skutkach politycznych, jakie na
kraj ściągną, Kórnik zostawili zupełnie ogołocony z wszelkiej
administracji, a
mnie w wielkim podejrzeniu: wzięli mi leśniczego, podleśniczego,
borowych,
pisarzy, nareszcie nawet ogrodników i wszystkich stolarzy […]
Król raczył mnie
wziąć pod najwyższą opiekę i nie pozwolił aresztować […] Komisja
śledcza po
pierwszym badaniu uznała, iż nawet pozoru winy nie może na mnie ciążyć.
Co do
materialnych interesów moich niemało za cudze głupstwo muszę
pokutować, zabrano
mi kosztowną broń, konie, cały dom napełniony żołnierzami, załogami.””
Wymówił się też później od proponowanej mu
przez arcybiskupa Przyłuskiego interwencji w Berlinie w sprawie
więźniów
moabickich. „„Jeszcze należy Bogu dziękować, że tak się skończyło”” –
pisał do
zięcia, Władysława Zamoyskiego, …”
Wiosna
Ludów, która przyniosła wolność skazanym, na terenie
Wielkopolski skończyła się
kolejnym przegranym powstaniem, a co gorsze w obu odłamach
narodowościowych
wywołała uczucia szowinistyczne i dotychczasowe – w miarę - neutralne
ich współżycie
zamieniła w ostry konflikt polsko – niemiecki. M. i L. Trzeciakowscy
charakteryzują ten okres następująco:
„Głównymi centrami niemieckiego ruchu szowinistycznego były Poznań, Bydgoszcz i Międzyrzecz. W tym właśnie czasie mieszczaństwo niemieckie Poznania rzuciło hasło bojkotu ekonomicznego rzemiosła i handlu polskiego. Na razie jednak zamierzenia te pozostały w sferze projektów.
„Tych uszczerbków wśród
przywódców
inteligencko-mieszczańskich nie mogła wypełnić jawiąca się w czasie
Wiosny
Ludów postać Hipolita Cegielskiego, który zdobywał na
niwie społecznej pierwsze
ostrogi jako redaktor „„Gazety Polskiej””.
W pracach organicznych, które stały się
dominującym przejawem aktywności społeczeństwa polskiego, przewodzić
teraz będą
ziemianie. Oni nadawali ton powstałej w 1848 r. Lidze Polskiej mającej
na celu
działanie „„byle legalnymi i jawnymi środkami, ku dźwignięciu
narodowości i w
ogóle sprawy polskiej””.
Tragedia nietrafnego wyboru stronnictwa politycznego przez Hipolita, dzięki rewolucyjnej presji Wiosny Ludów na autokratyczny system królestwa Prus miała swoje w miarę pozytywne zakończenie. Po odsiedzeniu dwóch lat w berlińskiej twierdzy Moabit, zrozumiał bezsensowność dosłownego traktowania hasła „mierzenia sił na zamiary” i po powrocie do Wielkopolski zajął się praktycznym wcielaniem w życie programu pracy organicznej. Jego ówczesne losy relacjonuje wspomniana na wstępie „Kronika Żałobna Rodzin Wielkopolskich”:
„Po powrocie do kraju
przyjął zarząd nad lasami Hr. Heliodora Skórzewskiego w
Zaniemyślu a zjednawszy
sobie w krótkim czasie znajomością swego zawodu i wrodzoną
uprzejmością
zupełne zaufanie swego chlebodawcy, uważany był nie za urzędnika,
lecz za
przyjaciela domu. To też śp. hr. Heliodor powierzył mu pełnomocnictwo
nad
rozległymi swemi majątkami tak zaniemyślskim jak i próchnowskim.
Nie wiele
pewno jest lasów, którychby śp. Hipolit nie szacował, nie
przemierzał, nie
urządzał planów zagospodarowania i zakładania nowych
zagajeń.
Za staraniem i
inicyatywą śp. Hipolita założono wydział leśny przy Centralnym Tow.
Rolniczym
W. Księstwa Poznańskiego. „Ziemianina”, „Gazety Rolniczej” warszawskiej
i
innych w swoim czasie wychodzących pism fachowych niezmordowanym był
współpracownikiem, znakomitą ilość najrozmaitszych napisawszy
artykułów.
Kilka lat przed śmiercią wziąwszy w
dzierżawę od hrabiny Skórzewskiej część majątku, kupił
później Ulejno pod Środą.
Śmierć jego nagła w napadzie melancholii, która go w ostatnich
latach życia dręczyła,
powszechny wzbudziła żal.
Zmarły pozostawił z pierwszej
żony Waleryi Osten – Sacken syna Władysława, ożenionego z Józefą
Sikorską i
córkę Stanisławę za kupcem Bolesławem Leitgebrem w Poznaniu.
Ożeniwszy się powtórnie z
Gabryelą z Fijałkowskich, wdową po Tadeuszu Trąmpczyńskim, miał z nią
synów
Józefa (um.), Włodzimierza i Emilię, Siostrę Miłosierdzia.”
W świetle cytowanego stanowiska Tytusa Działyńskiego, jest oczywiste, że powrót Hipolita do lasów kórnickich był wykluczony. Naturalną, więc koleją rzeczy poszukał nowego chlebodawcy, zatrudniając się w dobrach Heliodora Skórzewskiego.
Ostatnie lata Hipolita należy uzupełnić o jego działalność nie ujętą w poprzednich opracowaniach, a mianowicie wyjątek z III. tomu uprzednio cytowanej „Historii Wielkiego Księstwa Poznańskiego” (lata 1890 – 1914):
Str. 278
„Po przerwie spowodowanej wypadkami 1863 i
1864 r. pod prezesem Hipolitem Cegielskim (1865 – 1868) Centralne
Towarzystwo
Gospodarcze znów podejmuje pracę i ożywia się, reguluje stosunki
pomiędzy
Centralnym Zarządem a Towarzystwami filjalnemi, nabywa „„Ziemianina””
na własność
jako swój organ, którego redakcję obejmuje Włodzimierz
Wolniewicz i Maksymilian
Jackowski, wprowadza do Dyrekcji Towarzystwa zabezpieczeń od ognia i
gradobicia
w Schwedt dwóch członków Zarządu Bogusława Łubieńskiego i
Kajetana
Buchowskiego, zaprowadza zwyczaj zwiedzania gromadnego wzorowych
gospodarstw,
popiera urządzanie wystaw i za pobudką prezesa Cegielskiego powołuje do
życia
1866 r. wydział leśny pod kierownictwem Hipolita Trąmpczyńskiego,
dzierżawcy
Polwicy pod Zaniemyślem – wydział, który tak temu swemu
pierwszemu
kierownikowi, jak Filipowi Skoraczewskiemu, Łukowskiemu,
Józefowi Rivolemu i
Józefowi Heydesowi zawdzięcza swój rozwój i
wielkie znaczenie.”
Hipolit zmarł według informacji „Kroniki Żałobnej” nagle - „w napadzie melancholii”, przy czym z tym pojęciem możemy obecnie identyfikować cały szereg chorób wiążących się z dolegliwą niemocą umierających. Można przypuszczać, że Hipolit zmarł na niewydolność krążenia lub pokrewną chorobę wiążącą się z zanikiem sił witalnych. Jego akt zgonu znajduje się w Archiwum Państwowym w Poznaniu w zespole Śnieciska, sygnatura 71 i przedstawia się następująco:
„Numerus
:
13
[Pozycja]
Obitus:
[Data zgonu]
Annus et mensis [rok i miesiąc] : 1867 Maius
dies
[dzień] : 29
Sepulturae
dies et locos
: 30 Maius
[Dzień i miejsce
pogrzebu]
In quo loco
:
Polwica
[Miejscowość
pogrzebu]
Nomen et Cognomen
: Hipolitus Trąmpczyński
[Imię i nazwisko zmarłego]
Aetas:
[Wiek zmarłego]
Annus [Lat] :
58
Mensis [Miesięcy] : -
Dies [Dni]
:
-
Conditio :
-
[Pozycja zmarłego]
Conditio et
professio Patris
:
-
[Pozycja I zawód ojca zmarłego]
Nomen et
Cognomen –
[Imiona i
nazwiska]
Patris
: -
Matris
: -
Masculi
legitimi :
1
[Synowie z legalnego związku]
Jest to niewątpliwie obligatoryjna cywilna kopia wpisu do kościelnego Liber Mortuorum, bowiem wydaje się nieprawdopodobne, ażeby ilość niezbędnych informacji była w księgach kościelnych, tak uboga. W rzeczywistości miał w chwili śmierci jedynie 51 lat i niespełna 10. miesięcy, a więc był człowiekiem w pełni sił; można natomiast być pewnym, że jego siły nadwerężyły przejścia związane z udziałem w niewydarzonej insurekcji 1846. roku. i w jej następstwie – dwuletnie uwięzienie.
Z pewnością nie można jego osoby mierzyć miarą Karola Marcinkowskiego, ale obecnie z perspektywy półtora wieku i oceny jego dokonań na polu gospodarki leśnej oraz organizacji edukacji związanej z tą gałęzią wiedzy wydaje się, że obiektywna ocena plasuje jego dorobek w tej dziedzinie na równi z dokonaniami Hipolita Cegielskiego w zakresie przemysłu.
Historię
małżeństwa Walerii i Hipolita należy zakończyć podkreśleniem znaczenia
osoby
ich córki Stanisławy, która wychodząc za Bolesława
Leitgebra wraz z nim wniosła
doniosły wkład w utrwalenie polskości w najczarniejszych czasach
Hakaty,
realizując wiernie program pracy organicznej sformułowany przez Karola
Marcinkowskiego. Pośmiertne wspomnienia o niej ukazały się w numerze
106 „Dziennika Poznańskiego” z 8. maja 1914., a ich początek
przedstawia się następująco:
„Stanisława z
Trąmpczyńskich Leitgebrowa urodziła się w 1844 r. w Bninie z ojca
Hipolita
Trąmpczyńskiego i matki Walerii z Ostenów, chowała się pod ich
okiem w tradycjach
czysto polskich, ucząc się miłować kraj i pracować dla niego.
Hipolit Trąmpczyński znanym był w
szerokich kołach Poznańskiego, należał on bowiem do najpierwszych,
którzy w
dziedzinie leśnictwa wykształcili się akademicko, a liczne artykuły
jego pióra
o budowli i utrzymaniu lasów zamieszczał tak ówczesny
„Ziemianin” jak i
„Przegląd leśniczy”, wydawany przez Rivolego. W ruchu 1846 roku czynny
wziął
udział i należał do przywódców powiatu średzkiego, a
prowadząc oddział kórnicki
do Poznania, został ranny na moście chwaliszewskim, gdzie obok niego
padł na
miejscu Krauthofer.
Córka takiego ojca musiała odziedziczyć
cnoty jego. Więc najpierw gorącą miłość ojczyzny, a potem poczucie
obowiązków,
które później na nią spadły, a które wypełniała aż
do ostatniej chwili życia.”
Autor
albo nie znał, alb też celowo pominął rolę Anieli w wychowaniu
Stanisławy, a z przedstawionych wyżej życiorysów wiadomo, że
miała ona wymiar
dominujący. Przez osobę Stanisławy, a raczej potomstwo narodzone z jej
związku
z Bolesławem, jesteśmy spowinowaceni z szeregiem poznańskich rodzin,
których
szczegółowy wykaz zawarty jest na wykresie załączonym do akt
osobistych Walerii,
nadesłanym przez jednego z potomków Stanisławy, kuzyna Andrzeja
Śmigielskiego.
JUSTYNA
STANISŁAWA
KOD:
VIII.12.
é 08.05.1802. -
†15.12.1879.
O Justynie Stanisławie dotarły do naszych czasów jedynie szczątkowe wiadomości. Wiadomo, że była najstarszą córką Teodora Franciszka Ksawerego i Konstancji z Dąmbskich, która osiągnęła lata dojrzałe.
Urodziła się według - biegłego w odczytywaniu mało czytelnych zapisów w kościelnych księgach metrykalnych – prof. W. Dworzaczka, w dniu 08. maja 1802. roku w Pacholewie i tam względnie w kościele parafialnym w Białężynie została ochrzczona. Akt jej chrztu zawarty jest w księgach metrykalnych tej parafii i przechowywany w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, jednostka: akta urodzeń, małżeństw i zgonów parafii Białężyno 1788 – 1824, sygnatura – mikrofilm 2261, sygnatura jednostkowa: 1 – 6, i z uwagi na wyjątkowo niewyraźny zapis, jego treść podana jest w przybliżeniu:
„Pacholewo 23 maja 1802 roku została
ochrzczona Justina Stanisława córka Teodora v. der Osten i
Constantii de domo
Dąbskiej. Rodzicami chrzestnymi byli Ignatius Daleszyński i Marianna de
domo
Żółtowska.”
Dzieciństwo i młodość spędziła kolejno w Pacholewie, Chociszewie, Brodzie Garncarskim i powtórnie w Chociszewie, czyli w miejscowościach, o których była mowa przy opisie życia jej rodzeństwa, szczególnie Heleny Anieli. Niewątpliwie otrzymała wychowanie analogiczne z innymi ziemiańskimi pannami, a jak wykazano uprzednio, było ono na przyzwoitym poziomie, stanowiąc niewątpliwy atut w dorosłym życiu. O ile przypuszczenia o opiece Teodora Franciszka nad osieroconymi dziećmi Longina i Wirydiany są słuszne, wychowywała się w licznym gronie rówieśnic, z których według starszeństwa była drugą z kolei, po najstarszej kuzynce - Aleksandrze.
Można przypuszczać, że pociągało to za sobą określone obowiązki i w młodym wieku została przez rodziców wciągnięta w rytm rygorów domowych.
Wiadomo, że wyszła w nieznanym roku za Wilhelma Jensch’a, tytułowanego w dużo późniejszym akcie zgonu Justyny, „Królewskim Komisarzem Ekonomicznym”. Nie zdołano niestety odszukać aktu ich ślubu. Brak tego zapisu w aktach metrykalnych Trzemeszna pozwala wnioskować, że fakt ten miał miejsce przed przeniesieniem się jej rodziców do tej miejscowości, co byłoby zrozumiałe zważywszy z jednej strony na rok urodzenia Justyny, a z drugiej na przypuszczalny termin tej przeprowadzki dokonanej dopiero pod koniec lat dwudziestych XIX. wieku. Nawiasem mówiąc stanowi to również pośrednie potwierdzenie tego terminu.
O familii Jensch’ów nie wiadomo nic bliższego; należeli przypuszczalnie do tych protestanckich rodzin niemieckich, które po trzecim rozbiorze, a najpóźniej, po zakończeniu wojen napoleońskich napłynęły do Wielkiego Księstwa Poznańskiego w poszukiwaniu lepszego bytu od posiadanego na terenie Rzeszy.
Należy przypuszczać, że Wilhelm miał ukończone studia ekonomiczne, ale trudno dziś orzec, na czym polegał zakres jego obowiązków. Można jedynie wysnuć przypuszczenie, że Wilhelm pracował w instytucji zbliżonej w charakterze do współczesnego nam Urzędu Skarbowego i będąc z wykształcenia specjalistą od finansów zajmował się kontrolą względnie windykacją podatków, na co może ewentualnie wskazywać jego eksponowany tytuł.
Wilhelm i Justyna mieli, jak wynika z nekrologów Justyny, co najmniej dwóch synów, z których jeden – Ferdynand po ukończeniu prawa był w Księstwie Poznańskim sędzią. W małżeństwach dwuwyznaniowych obowiązywał niepisany zwyczaj, wywodzący się jeszcze z okresu I. Rzeczypospolitej, że synów wychowywano w wierze ojca, a córki w wierze matki, stąd z braku córek potomkowie Justyny i Wilhelma należeli do wyznania protestanckiego i ulegli całkowitemu zniemczeniu jeszcze przed II. wojną światową. Stwierdzenie to jest oparte na korespondencji, którą prowadził w latach 80. XX. wieku z jedną z przedstawicielek tej rodziny, zamieszkałą na terenie Republiki Federalnej Niemiec, Maciej Chorzelski, syn Marii Wacławy z pokolenia X.
O życiu Justyny Stanisławy oprócz danych zawartych w omówionej dokumentacji nie zachowały się żadne inne wiadomości. Przypuszczalnie po śmierci męża - urzędnika państwowego otrzymywała skromną emeryturę względnie żyła z odłożonego kapitału. Wiadomo, że mieszkała w Poznaniu, przy ulicy Grobla 4, dokąd sprowadziły się najpóźniej w roku jej śmierci pozostałe trzy siostry. Zmarła w swoim mieszkaniu w dniu 15. grudnia 1879. roku. Akt jej zgonu znajduje się w aktach Urzędu Stanu Cywilnego i przechowywany jest w Archiwum Państwowym w Poznaniu, w zespole USC Poznań – miasto. Kserokopia oryginału załączona jest do dokumentacji osobistej Justyny, a jego treść po przetłumaczeniu brzmi:
„Nr
1904
Poznań, dnia 15 grudnia 1879.
Przed
niżej podpisanym
urzędnikiem stanu cywilnego stawił się dzisiaj osobiście mnie znany
Prezes
Sądu Okręgowego Ferdynand Jensch
zamieszkały
w Ostrowie i oświadczył, że jego matka Justyna Jensch
urodzona von der Osten w wieku 75 lat, wyznania katolickiego,
zamieszkała w
Poznaniu przy ul. Grabenstrasse nr 4, miejsce urodzenia nieznane,
zamężna za
zmarłym Królewskim Komisarzem Ekonomicznym Wilhelmem Jenschem,
córka zmarłego
małżeństwa von Osten, zmarła w Poznaniu w dniu 15 grudnia 1879 roku
przed
południem o pierwszej godzinie, o czym zgłaszający wie z autopsji.
Przeczytano, potwierdzono i podpisano
Ferdynand Jensch – Prezes Sądu Okręgowego
URZĘDNIK STANU CYWILNEGO
(-) podpis nieczytelny”
Justyna chorowała długo, doglądana przypuszczalnie początkowo przez siostry, a w ostatnim stadium choroby, przez syna względnie synów, w każdym bądź razie Ferdynand towarzyszył jej do końca, co zostało oficjalnie zapisane przez urzędnika stanu cywilnego.
Pożegnano ją tradycyjnie - wspólnym synów i rodzeństwa zmarłej – nekrologiem w Dzienniku Poznańskim nr 289 z 17.12.1879., o treści:
Dziś o
godzinie 1 w nocy zasnęła w Bogu po
długich i ciężkich
cierpieniach , opatrzona
św. sakramentami
Justyna z Ostenów
Jenschowa
o czem
donoszą krewnym i znajomym w smut-
ku pogrążeni synowie i rodzeństwo.
Pogrzeb
odbędzie się w
środę 17 bm.
o 8
godz. po
południu z domu żałoby na Grobli 4.
Poznań,
dn.
15.12.1879”
WIRYDIANA
HELENA
KOD:VIII.13.
é
chrzest
22.06.1801. - †
31.07.1802.
Według kwerendy archiwalnej
Wirydiana Helena, urodzona w 1801. roku była pierworodnym dzieckiem
Teodora
Franciszka i Konstancji z Dąmbskich, co wydaje się jednak wątpliwe z
uwagi na
datę ich ślubu w styczniu 1792. roku. Można natomiast domniemywać, że
zapisy
metrykalne uprzednio urodzonych dzieci nie zostały dotąd odszukane,
względnie
odnośne księgi uległe w czasie wieków zniszczeniu. Przyszła na
świat w
Pacholewie, które w kościelnych strukturach administracyjnych
przypisane było
do parafii Białężyno w powiecie Oborniki. Księgi te przechowywane są w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu na
mikrofilmie 2261 w zespole: akta urodzeń, małżeństw i zgonów
1788 – 1824,
a zapis o jej urodzeniu i chrzcie ma brzmienie:
Zapis łaciński mało czytelny.
Przybliżona treść zapisu :
poz. 23
„Pacholewo,
24 Junii 1801.
Ego qui supra Baptisavi infantem
in Aula Pacholicensi ex aqua solum causa infirmetatis natam 22 junij
mensis,
cui impositia (-?-) duo nominee Viridiana et Helena. Generosi Domine
bene mihi
nato Theodori Osten et Constantia de domo Dąbskie CC, LL, PP, FF.
Spectabilis
Adalbertus Snilewski … Gnesus Dnus Joannes Złotnicki de ... et Generosa
Christina Żychlińska de Nieszawa.”
próba tłumaczenia:
„Ja wyżej wymieniony [ksiądz] w dniu 24.
czerwca 1801. w dworze Pacholewo
ochrzciłem jedynie z wody dziecko narodzone w dniu 22. tegoż miesiąca,
z powodu
jego słabej kondycji, nadając mu dwa imiona Wirydiany i Heleny.
Rodzicami
dziecka urodzonego w legalnym związku są dobrze urodzeni Teodor Osten i
Konstancja z domu Dąmbska. [Ceremonii towarzyszyli] Wspaniały
Wojciech Snilewski, Szlachetny Pan Jan Złotnicki i Szlachetna
Krystyna Żychlińska z Nieszawy.”
Uwaga:
po pozycji 36, bez kolejnego numeru, datowany prawdopodobnie w dniu
06.12.
1801. widnieje bardzo niewyraźny zapis, z którego treści można
wnioskować, że w
tym dniu został powtórzony – tym razem w kościele – chrzest
Wirydiany Heleny, z
udziałem [rodziców chrzestnych - ?] nauczyciela szkolnego
Ignacego
Kołaczkowskiego, Antoniny Radońskiej i Longina Ostena.
Zaproszenie na matkę chrzestną, Krystyny Żychlińskiej z Nieszawy, świadczy o utrzymywaniu przez Teodora serdecznych stosunków z nabywcami jego ojcowskiego majątku. Można też być przekonanym, że imię Wirydiany otrzymała dziewczynka dla uczczenia swej stryjenki, a szwagierki jej ojca, Wirydiany z Logów. Dziecko musiało być po urodzeniu w nadzwyczaj słabej kondycji, gdyż tylko takie dzieci chrzczono „z wody”, zmarła też po przeżyciu 13. miesięcy.
Pochowano ją w uroczym, położonym w dworskim parku kościółku, w Uchorowie, sąsiednim majątku Pacholewa odległym jednie o 1,5 km. Akt jej zgonu znajduje się w tym samym zbiorze dokumentów, co akt urodzenia i ma następującą treść:
Tekst mało czytelny; odcyfrowano przypuszczalną treść :
„ 31 Juli 1802 Pacholewo
Obit infans nomine Wiridianna Helena
Generorum Theodorii et Constantia
Ostenow Parentum vrinantium Possessor Ville Pacholewo. Sepultag
est
in Sepulckro Ecclesia Uchoviensis.”
Po przetłumaczeniu :
„W dniu 31 lipca 1802. roku zmarło dziecko o
imieniu Wiridiana Helena córka Szlachetnych Teodora i Konstancji
Ostenów,
dzierżawców posiadłości Pacholewo. Pochowano je w kościele w
Uchorowie.”
Na tym kończą się odszukane i domniemane przez autora dane na temat historii życia i losów poszczególnych przedstawicieli pokolenia VIII.
Pokolenie
ósme było najliczniejsze w polskiej gałęzi rodziny, ale też
wyjątkowo obficie reprezentowane przez córki. Na ogólną
ilość 13. jego
przedstawicieli znamy na pewno jedynie trzech męskich potomków,
z których jeden
zmarł w niemowlęctwie, czwarty natomiast jest dokumentacyjnie nie
potwierdzony
i dopóki to nie nastąpi, dopóty jego osoba będzie
wątpliwa. Los zrządził, że
„po mieczu” doczekał się potomstwa w tym pokoleniu wyłącznie Longin
Franciszek
i wszyscy współcześnie żyjący członkowie rodziny są jego
potomkami.
Opracował w okresie październik 2004. –
marzec 2005. Michał
Osten – Sacken.
| Poprzedni
rozdział |
Powrót
o poziom wyżej |
Następny
rozdział |
| Powrót
do spisu treści |